Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stopami. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stopami. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 października 2023

Notatka 532 z niedzieli. Głównie cykankowa

Bo na inną brak mi sił. I czasu. A tu trzeba obrać grzybowe łupy, odwalić ważny telefon z przemyślanym stanowiskiem decyzyjnym, ugotować coś, bo od rana suchy pysk. Futerka nakarmione i oporządzona kuweta, ale wymagają nachalnie uwagi pańci bo od rana się szlajała po lesie, wczoraj bobusiowała, więc niech sobie ta pańcia nie myśli że dadzą spokój.  A pańcię tyłek po max wędrówce znów boli, jakby było mało że nie dał w nocy spać i że teraz nie da za bardzo myśleć. Tekst być może dodam później, po jakim takim obrobieniu się. I śnie. Trzy-cztery godziny to jednak za mało.













Detale leśne.










Droga powrotna. Słońce już zachodziło. Dopływy Warty chwytane przez hutę, Michalin, czyli jezioro powstałe przy wybiciu źrodła w głębokim wyrobisku gliny.
Las był  tych często odwiedzanych, Kręciwilk tzw. Tym razem poszłyśmy daleko, w okolice nigdy dotąd nie wizytowane. I pobłądziłyśmy, co spowodowało że wyprawa trwała ekstremalnie jak na możliwości mojego tyłka.  Powrót to piesza wędrówka na tramwaj, niby niedziela, ale na drodze ruch duży, przejazd kolejowy i roboty drogowe wciąż są, korkogenne. A autobusy jeżdżą rzadko. Dałam radę, czyli już nie jest tak źle jak było, ale...... Ała.








Tabletka przeciwbólowa zażyta, przystępuję do zajęć, tj. obierania grzybowych łupów (rydze, maślaki, trzy piękne kanie, trochę podgrzybków, i uwaga: hubanki), gotowania i myślenia co ja do diabła mam powiedzieć w trakcie telefonicznej rozmowy.  Futerka będą pomagać. 



Eeee, chyba tekstu wystarczy, co?

Pisała R.R.

Ps. Napiszę Ci Czytaczu, że jeśli tylko masz możliwość dotarcia do lasu to korzystaj, póki pogoda w miarę sprzyja. Na zapas przed ponurą porą. Bo zielono i kolorowo, pachnąco i kojąco. Nawet jak boli Cię coś tam, pobłądzisz i odwalisz za dużo kilometrów. Nawet jak las nie najpiękniejszy. Nawet jak grzybów nie będzie, nawet jak.... tu wstaw sobie co chcesz ale las odwiedź. Z szacunkiem i uwagą, on o tej porze jest genialny do odwiedzania. Genialny zresztą jest zawsze. Cykanek nastrzelałam moc, oczywiście że co dziesiąta znośna. Między innymi nieznośna  (może na szczęście że tak kiepska) to ta, gdzie cała połać lasu zaznaczona do wycięcia. Ogrom. Więc odwiedź las Czytaczu.


środa, 11 października 2023

Notatka 528 las był i tego, no, drobne komplikacje

Środa była leśna. Obieram jeszcze grzyby, nie żeby ich było tak dużo, skąd. Maślaki, rozumiesz Czytaczu, to one robią z czyszczenia łupów czynność maślatą i marudną. Nie od razu się też do tego zabrałam, i rzecz jeszcze potrwa. Sporo odpada.  Piszę w przerwie w obieraniu, z ulgą że mogę, bo mogło być różnie, bo las jak las - oczywiście że fajny, dojazd do był dziwny i zabawny, powrót natomiast, o rany, dobrze że siedzę w kuchni i obieram grzybki i że mogę pisać też dobrze.  Byłyśmy w lesie z Asią, było baaardzo pieknie mimo że las przeciętny.  Nie wiem czy będzie więcej obrazków, bo przegląd srajtfona nie pomógł mu na jakość cykanek, żenada. Jedyna cykanka która nie wymaga mojej żonglerki ostrością, kontrastem i jasnością z nie wiadomo jakim rezultatem, to ta u góry, tak naprawdę było. Reszta jest miksem autorskim srajtfona, zero realu, ciemne mgliste noce i ponure listopady na przykład, lub jednolite bezkonturowe abstrakcje, taaa. I widoczki tak źle potraktował i leśne detale, chociaż z detalami to jest tak, że trzy cykanki do  pokazania, reszty nie będę ratować, nie dam rady, do wywalenia. Oczywiście że coś spróbuję z tym zrobić, ale może po dokończeniu obierania.  Z widoczkami.



Na razie napiszę, że na spotkanie na skraju lasu dojechałam sprawnie i szybko, choć w zabawnie hałaśliwym i kontrastowym towarzystwie, bo dzieci jechały na wycieczkę i było chóralne dziewczęce śpiewanie o bursztynku znalezionym na plaży, słoneczku co ma się rozchmurzyć, piesku, itd itp. Czysto i naprawdę ładnie. Z drugiej strony było zagadywanie mnie przez gościa co mocno stary i ponury, oraz narzekający. Dialog, przykładowy fragment.

- Bachury na wycieczki jeżdżą zamiast się uczyć, ja nie jeździłem.

- Ja tam jeżdzilam, ale rzadko. 

- Bo pani młoda.

Tu się poczułam mile połechtana. 

- Chyba mało po siedemdziesiątce, co?

Przez dziewczęta wczesnopodstawówkowe śpiewające o słoneczku nawet okiem nie mrugnęłam. Brawo ja.  Ale też chyba przez te śpiewy kierowca ominął przystanek i musiałam wydać z siebie potężny ryk by się zatrzymał.  Udało się. 

Co do powrotu, to było trudniej, o wiele. Muszę pomyśleć jak to napisać, żeby nie wyszło że narzekam. Bo nie narzekam, cała co prawda jestem w zmęczeniu, i gdyby nie konieczność dokończenia obierania to bym się łupnęła spać, ale i w uldze. Jestem cała i w domu i ze srajtfonem. Noga już nie boli. Jest dobrze. No dobra, po reportersku, ku pamięci. 

Z lasu wyszłyśmy po czternastej, po czterech godzinach uczciwego łażenia po lesie.  Ponieważ nie wiem co wyjdzie z cykanek, to napiszę, było pięknie, słonecznie, leśnie, pachnąco. Wędrowałyśmy sobie wśród przekwitłych wrzosów i bladych traw, pod nogami często błyszczały żuki, te niebieskie, pokrewne skarabeuszom, trafiła się jedna nieśpiąca jaszczurka.  Gaduliłyśmy oczywiście. Było fajnie, ale trochę przesadziłyśmy, trzeba było zawrócić ciut wcześniej. Asia poszła do domu pieszo, ja postanowiłam że poczekam te piętnaście minut na autobus, tak będę szybciej w domu, tak mi się naiwnie wydawało. Ona ma lepszą formę niż ja, bliżej do domu, psinkę czekającą na wyprowadzenie, na mnie (a raczej na obiadek) czekały futra.  Dałabym radę jeszcze pójść z nią i prawie przy jej bloku wsiąść do tramwaju, ale po odsapnięciu, a tu już po godzinie spaceru psinki. Nie ma dramatu, ale powrót Asi do zwierza zrobił się jakby pilny,  więc poszła. I co? 

Zamiast kilkunastu minut czekałam na autobus ponad godzinę, gdybym poszła z Asią już byłabym w domu lub bardzo blisko domu. Zamknięty przejazd kolejowy, roboty drogowe, godziny szczytu oraz być może jeszcze coś i proszę, dwustronny korek gigant. Zbite sznury pojazdów ruszające po przestojach po dziesięć-dwadzieścia sztuk, przejazd kolejowy co trochę zamykany na trasie do miasta,  na drodze do Olsztyna też jest przeszkoda, roboty drogowe i pojazdy w obie strony przepływają wątło.  Ale po przesiedzianej godzinie autobus przyjechał, ufff, cała w uldze wsiadam.  Tylko że ruszył może trzysta metrów i stanął. Dobrze się stało, że stał, bo załapałam że zostawiłam z tego ulgowego szczęścia srajtfon na ławeczce w przystankowej wiacie. Kierowca mnie wypuścił i biegiem powrót z modłami by srajtfon był.  Cud się zdarzył, srajtfon złapany, jest. No dobra, to powrót do tego stojącego wciąż autobusu, jak nie zdążę to jednak pójdę pieszo w ślad za Asią, odpoczęłam. Już blisko, kiedy no qrwa, źle stąpnęłam, kostka, o jasny gwint, chyba skręcona, a autobus oczywiście rusza. Więc kuśtyk-kuśtyk do przystanku i siedzę na tyłku zastanawiając się kiedy doczekam się następnego autobusu, bo nie ma już mowy o pieszyźnie. Doczekałam się. Nie ma miejsc siedzących, autobus krótki więc stoję. Na jednej nodze. Oczywiście też jazda z przestojami, pół godziny najmarniej trwało zanim przejazd kolejowy nas przepuścił. Na pierwszym przystanku za przejazdem, już na trasie szybkiego ruchu, niespodzianka. Zabieramy pasażerów z autobusu z którego wysiadłam, nakaz dyspozytora, albo opuszczany pojazd ma awarię, albo kierowca sterowany  by pojechał  z powrotem na zakorkowaną trasę. Tłok się robi niemożliwy, jazda trwa i trwa, w ścisku i wolniutko, bo na trasie też coś się dzieje i wszyscy jadą w ślimaczym tempie, pan z pieskiem spokojnie spacerujący po chodniku jest szybszy. 

Do domu dotarłam o siedemnastej pięćdziesiąt. Ale dotarłam, choć w stanie takim nie bardzo. 

Tak było, zapisałam, wracam do obierania.

Cykanki być może jakieś dodam, ale na pewno już nie dziś.

Pisała R.R.


Podratowane cykanki. Rozjaśnione lub wyostrzone,  dokontrastowane, podcieplone, tyle w części dało się odzyskać z autorskich wizji srajtfona. 



















sobota, 22 października 2022

Notatka 460 debiut na imprezie.

Czwartkowy post powstał z bólu. Nie będę czarować, bark i kręgosłup pyskowały. Powoli odstawiam leki, w tym te nasenne, więc sen nie przychodził. I jeszcze podświadomy strach, że jak zasnę, to będzie wstawanie na chrabąszcza.  Rany Julek, BORDELLO BUM BUM rozbabrane do imentu, a ja gorzej niż do dupy, nawet się zmęczyć do padnięcia nie da, bo boli....... Poddałam się po czwartej, skoro nie śpię, nogi sprawne, to trzeba wykorzystać okazję. Giełda kwiatowa, impreza nigdy dotąd nie odwiedzana. Nawet nie wiedziałam gdzie dokładnie ona i co to, tyle tylko że drogowskaz na Grabówce, przy drodze na Wieluń, że impreza nocna, zaczynająca się od trzeciej i trwająca do dziesiątej w poniedziałki, środy i piątki. A piątek przecież przytuptał, więc czemu nie sprawdzić? 

Trafiłam po pieszyźnie, jeździe pierwszym po nocnej przerwie autobusem w kierunku dzielnicy Grabówka, znów pieszyźnie z drobnym pobłądzeniem. Ale trafiłam, jak się raz tam było to  trudno nie trafić, gorzej z debiutem w porze nocnej. 

Ciemno. Oświetlenie niby jest, ale dezorientacja totalna, nie da rady od razu się połapać co i jak na dość dużym terenie, place zadaszone i nie zadaszone, szeregi melaminowych sklepów, niby to poukładane, ale tylko dzięki pamięci że wchodziłam na górce, a całość leży na łagodnym zboczu poniżej - wyszłam z tamtąd. Uboższa o stówę, bogatsza o siatę sztucznych kwiatów, cztery świece i pęk pawich piór. Celowałam w suszone zatrwiany, gipsowki, ale były wyłącznie w gotowych wiankach, drogie. Celowałam w cięte kwiaty na niedzielną imprezę, ale tam takie to na pęki wypełniające kwiaciarniane wiadra. 

Bo nadchodzące dni, z jutrzejszą niedzielą i następującym po niej poniedziałkiem imprezowe, o czym pewnie napiszę. 

Wracając do wrażeń z giełdy. 

Znicze w barykadach, całe palety, istne mury można z nich stawiać, wiązankami ostrokrzewu, świerczyny i jedliny obłożyć strzechy dużej wiochy, wiankami z tychże zapchać koryto średniej rzeki. Połacie, łąki wręcz zdobin nagrobnych.   Przestrasznej urody cmentarne stroiki, dobrze widoczne bo sprzedawane na dobrze oświetlonych zadaszonych placach, kwiaty doniczkowe, chryzantemy urody nieznanej - bo na placach ciemnych. Kilka nietypowych donic zwróciło moją uwagę, kwiaty chryzantem w nich takie, jakich dotąd nie widziałam,  dziwna  ich budowa, jakby zmutowane stokrotki lub gerbery skrzyżowane z astrami. Ale kolor? Zabij Czytaczu, nie zgadnę, tyle tylko że środek jakby cytrynowy, no i na pewno nie były białe.  I bratków też poletka. Moc tego. Sklepy i stoiska z badziewiem ozdobnym wszelkiego rodzaju, od salonowego złotego nosorożca prawie naturalnych rozmiarów (jeśli przyjąć że to młody nosorożec) po drewniane domki dla ptaków. Ceramika, szkło, metal, wiklina i plastik, świece, lampki świąteczne  LED i latarnie, ba, wręcz żyrandole ogrodowe. W tym wszystkim wypatrzyłam i regały z resztką cebul i bulwek ozdobnych, niestety czosnków Krzysztofa nie było. 

Oszaleć tam można. 

Telefon miał już baterie na wyczerpaniu, więc cykanek nie ma, poza jedną, robioną gdy świtało na pomarańczowo i różowo barwiąc wszystko na majtkowy róż, w jednej z przecznic giełdy, takiej bardzo a bardzo luźno obstawionej. 


Dziwne, że mój  debiut na imprezie. Od lat o niej słyszałam. Ale szybko powtórki nie będzie, nie najłatwiej tam dojechać, dla niehurtowych zakupów nie ma wielkich cenowych różnic z robionymi w sklepach, no i ta ciemność. 

Pisała R.R. 


niedziela, 9 października 2022

Notatka 455 Aktualna normalka

Złachana jestem pieszyzną. Więc cykanki. 















I robota mnie czeka. Bo. 


Połowa lub raczej jedna trzecia łupów. Pełna torba. 

Jak było, to opis będzie później lub wcale, coś mi się zdaje że po obrobieniu dobra padnę. Zresztą, co tu opisywać, las jak las. Ludny bardzo, jak to przy niedzieli. Obfity w tym roku w dobro, my wyszłysmy rekreacyjnie  a nie zbieraczo przecież. Nawet bardziej niż myślisz jest obfity Czytaczu, jednak dam przykład. Asia chciała kanie, a tu pech. Jedna malutka, mnóstwo śladów po kaniach i rozwalonych, jakiś psychopata się uwziął na blaszkowate i porozdeptywał co mógł. Niemniej parę gołąbków surojadek Asia znalazła, ale te kanie, ciężki ból że taka mikra jedna. Nie pomogło mamrotanie Asi, żeby jeszcze takie dwie, albo jedna większa. Owszem, minęła nas przy wychodzeniu z lasu pani grasująca gdzieś gdzie psychopata nie dotarł, na wierzchu kosza kanie jak byki. Przy wiacie autobusowej pani pooglądała rozkład jazdy i zdecydowała się iść pieszo. Popruła dziarsko w kierunku miasta, my spacerowym krokiem za nią. I co? Zgubiła jeden z tych kaniowych kapeluchów. Żadnych szans na oddanie zguby, więc Asia będzie miała wymarzone schabowe, zebrane zupełnie inaczej niż się spodziewała. Zemdanie o kanie musiało jak nic dotrzeć do niebios, drobny znak, że uparte chcenie bywa zaspokojone. I całe przypuszczanie, jak to będzie gdy niebiosa zechcą nas obdarować wymarzonymi domkami z ogródkiem, stanowcze prośby do Niebios by nie postąpiły z nami tak jak ze Złą Czarownicą z Zachodu, czyli nie zwaliły nam tych domków na łby.... 

A przy powrocie było tak. I jednak opis konieczny. Te cykanki odwrotnie, później wędkarze przy Michalinie i Michalina, czyli staw powstały po wybiciu źródła w wyrobisku gliny cegielni "Michalina". Źródło wciąż bije, woda jest lodowata i bardzo czysta, choć ciemna i żelazista (nie zdążono wyprowadzić maszyn i one rdzewieją, po za tym Cz-wa ma żelazistą glebę, te huty nie były kaprysem). Woda czysta mimo topielców, co jakiś czas zażywających ostatnich kąpiółek. Może łapią ich skurcze, cholera wie. Nic nie pomagają zakazy kąpieli. 



A tu śluza na Warcie, kradnąca wodę na potrzeby huty. 


Piękna niedziela. 

Pisała R.R. bardzo skrótowo, ale rzeczywiście, z nóg lecę. A tu trzeba z przywleczonym dobrem się pobawić. Na przykład.