Żyję, żyję. Obecnie kulawo, wszechstronnie kulawo i w przenośni odnośnie stanu psyche i faktycznie, bo coś mi się porobiło z chyba ścięgnami pod prawym kolanem i noga nie chce bez bólu utrzymać ciężaru ciała przy zgięciu. Rekord jakby niefartu padł dzisiaj, tak z dziesięć minut na trzy niemilstwa, z czego jedno trwa i trwa. Może on, ten niefart, na jakiś czas uzna że już dosyć i odpuści. Bo ciagle cóś.
Wybierałam się do Bobusiowa, gdy pobolewająca i oszczędzana od niedzieli noga dała znać że ona teraz będzie boleć na poważnie. Bo przy pchaniu wózeczka po ubiegłoniedzielnej garażówce coś mi się stało, z kolanem, tak myślałam. Dało się żyć i chodzić przy lekkim dyskomforcie, do dziś się dało. Teraz tak fajnie nie ma.
Bo dziś.
Na przejściu dla pieszych, jak stanęłam na środku jezdni z powodu nagłego braku tchu po którymś tam kroku, tak przestałam do zmiany świateł, gówno sobie robiąc z otrąbiania przez zmotoryzowanych. Gdyż albowiem ponieważ inaczej nie mogłam, nawet sprzed czołgu lub walca w ruchu bym się nie ruszyła. Przynajmniej nie od razu.
Dokuśtykałam do krawężnika, choć już wiedziałam że nici z planowanych zajęć przy zielonym, a cała wizyta w Bobusiowie łatwa nie będzie. I nie była, co zaczęło się okazywać natychmiast. Po dojściu na drugą stronę jezdni mało przyjemna rozmówka z policajem w cywilu lub tylko z zamiłowania. Dostałabym mandat jak ta lala gdyby był policajem na służbie, musiało z boku wyglądać na żart chorej umysłowo to moje nagłe znieruchomienie. No nic, kuśtykam dalej.... Ostrożnie dokuśtykałam do bankomatu, bo gotówka na bilet, a tam komunikat że nieczynny i proszę przyjść później. No dobra, ławka przy przystanku, kuśtyk-kuśtyk i siadłam i myślę. Coś los parchaty, trudno, liczymy drobiazgi w portmonetce, jak nie styknie to nie jadę, wyraźny znak że raczej nie powinnam, noga, domniemany policaj i bankomat tuż przy sobie, ciągiem. W portmonetce z drobiazgów nie żółtych uzbierało się dokładnie na bilet, pięć groszy mi zostało. Dziecko ma odwieźć, jadę, w torbie Lolita (o której jeszcze będzie), dla Dziecka rewelacyjny czarny puchaty szlafrok w Angry Birds, zabrane z wystawki aloesy i sansewerie, dorodne i zdrowe, za tydzień takie mogą nie być. Jadę. Kiedy bardzo mało zachwycony kierowca przeliczał stosik monetek, zobaczyłam że z bankomatu ktoś korzysta, no kurczę, nieczynny był specjalnie dla mnie. Ech. No dobra, jedziemy, jedziemy bo w busie juz była Asia.
Wysiadka z busa była trudna. W drodze z busa do Bobusiów się okazało że iść się da jeśli ciężar ciała na wyprostowanej nodze, to przy zgiętej dech odbiera. Ale i tak Asia usłyszała tyle qurw, że roczny limit wyczerpany. Ale doszłam. Ogólnie to się okazało że mogę, do busa i z busa, do Kondzia wsiadłam i z niego wysiadłam, po schodach do domu, ale kurde, trauma to jakaś jest, żeby świeczki w oczach stawały.....
U Bobusiów pies niedomaga, zapalenie uszek i oczek, jest na antybiotyku. Biedulka z niego przez to nieszczęśliwa, widać po całym psie, a przy tym niedomaganiu tym bardziej rzuca się w oczy że posiwiał i ogólnie postarzał. Żywszy podobno się zrobił na mój widok, przywiezioną łapówkę pochłonął w mgnieniu oka a jeść wcześniej nie chciał, ale jeśli tak, to bardzo był biedny zanim przyjechałam. Jak dla mnie to brakuje mu wyzwań w postaci kota lub psiego kolegi, tak myślę. Lub mnie.
Bobuś oczywiście na targach, świeczki okazało się że znajdują pierwszych nieśmiało nabywajacych nabywców, w domu królują teraz porozkładane zające, kury, jajka. Pogaduchy tym razem prowadziły dziewczyny, ja głównie słuchałam i podglądałam telewizję, napawając się faktem że noga mniej boli. Pogaduchy były zabawne, a co do telewizji, to.... Szczerze? Słusznie na co dzień nie oglądam. Cóś strasznego, nie wierzę że to same zbliżające się wybory zrobiły jej aż tak źle, TVN czy TVP1 lub dwa fatalne, jeśli wolno mi sądzić po kilku godzinach zerkania i jeśli przy moim nieoglądaniu taki osąd ma sens. Ulga że nikt nie zmusza. To dopiero byłaby krzywda.
Szlafrok przyjęty bardzo chętnie, roślinki też, a co do Lolity.... O Lolicie w innym wpisie, może następnym.
Oczywiście nie było mowy o zajęciach przy zielonym, sam posiad już pobolewał, ogląd zielonego mocno pobieżny i z zaciśniętymi ząbkami. Ale widać że intensywnego sekatorowania nie uniknę, nie trzeba wnikać, może za tydzień lub dwa dam radę. Kurczę, no, taka fajna pogoda, a tu nic zrobić nie mogłam, krzywda wręcz. Te trzy fotki to z dali, nawet nie byłam w stanie podejść do roślin jak należy. Łososiowy ciemiernik od Tabaazy z wyjątkowo dlań niekorzystnego punktu widokowego a zachwycający jest z tym cieniowaniem płatków i ogólnie spory. Czarna siewka ma wręcz przeciwnie, pochlebny wygląd, punkt widokowy ten sam. Ponadto startująca prymulka i chyba ostatnie krokusiki. Och, jeszcze dalej są małe żonkilki, jeszcze złote krokusiki, jeszcze parę kępek innego drobiazgu, no ale już nie doszłam.
Wiesz co Czytaczu? Od kilku lat mam jakieś boloki, co jakiś czas cóś sie dzieje. Nie zachwyca mnie to, wnerwia niesłychanie, przeszkadza. Przez lata jedynymi fundowanymi przez organizm uciążliwościami były te z racji reakcji niskociśnieniowca meteopaty ze słabym obiegiem limfy - do pewnego momentu nic więcej. A tu od kilku lat jakby organizm nie życzył sobie dalszego bycia zdrową rzepą i albo sam nawalał albo się podkładał pod urazy. Zatoki, grypy-nie grypy ślimaczące się, rozmaite upierdliwe nabywane mimochodem boloki. UUUU. Jeśli tak już ma być to tym bardziej UUUU. Stąd te opisy niedomagań u mnie, odnotowywałam anomalie, ale jeśli tak dalej będzie to nie wiem. Niefajna sprawa. Nie chcę, może jestem rozwydrzona i rozpuszczona ale chcę powrotu zdrowej wszechstronnie rzepy. Howgh.
Tą deklaracją kończę.
Pisała R.R.