Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mam. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 10 lipca 2023

Notatka 523 z soboty

Mało było ostatnio aktywności, nie nadaję się do aktywności w upał. Owszem, jakoś się zawsze mobilizowałam, w tym roku tylko to co niezbędne. Rany. Czeka mnie orka gdy upały miną. 


Niedziela się skończyła, ja z nocnym chłodkiem ciut odżyłam, więc piszę.  W sobotę byłam w Bobusiowie, przegrzało mnie, przekołowało i niedziela była zdychająca, głowa pozwoliła sobie na ból. Nie ma co się nad zdychaniem rozwodzić, minęło jakby. 

Z Bobusiowa wieści takie. 

Dzieciątko obroniło licencjat, miało to nastąpić w przyszłym tygodniu, a znienacka jest po sprawie. Stres musiał być, bo na niewinne pytanie czy teraz magisterka, Dzieciątko stwierdziło że ma całkowicie dość i żadnych studiów. Na razie nigdy. Delikatne świętowanie  było, jestem z niej dumna, dała radę choć nie lubi. Bo Dziecko nie kocha idei zaliczeń (nie było wypadku żeby nie zaliczyła czegoś za pierwszym podejściem, gra twardziela ale okropnie przeżywa przed) i  więcej nie chce. 
Bobuś jest tuż przed kolejną leczniczą jazdą. Kiedy jazda będzie to na razie się ustala.

Ogólnie raczej ok.

Było wściekle gorąco, słonecznie i dusznawo, nie bardzo się dało żyć nigdzie. Tylko siedzenie w cieniu miało  sens i na tym właściwie powinnam poprzestać, tak jak reszta towarzystwa. Ale nie, zanim to do mnie dotarło, to sobie naszkudziłam.. Bo póki Dziecko było czczone to czciłam, jak pojechało na świętowanie grupowe to mnie jednak podniosło do zielonego, koniecznie coś chciałam, tak dużo do zrobienia. Na siedząco kołowrót mniej się dawał we znaki, to pewnie dlatego. Chociaż to co niechciane powyrywać zanim zrobi się duże nie do wyrwania lub rozsieje  nasiona. Więc zataczając się troszkę powyrywałam i..... Uznałam w szale wyrywania pokrzyw i małych siewek klonów za niechciany klon liście kirengeszomy. Prawie zlikwidowałam sobie raryteta. A wyrywałam niechciane!!!! 

Chyba karuzel wiedział dlaczego był. Albo to przez niego? 

Z działań mniej szkodliwych, to po odsiedzeniu szkody, gdy prawie pewna strata rarytetu podniosła mi ciśnienie,  wykopałam jedną kępę kamasji, cebulki wykopałam znaczy. Tu wydawało mi się że dam radę, chciałam  wszystko, ale źle się kopało, niby takie nic, a więcej machania sprzętem groziło kalectwem lub udarem, dobrze że nie padłam przy tej odrobinie. Wykopana kępa jest młodsza o trzy lata od swojej też niebiesko kwitnącej siostry, sadziłam pięć cebul, takich w rozmiarze cebul tulipanów botanicznych, wykopałam szesnaście w rozmiarach różnych, ale wszystkie większe niż posadzone. Sekator nie jest olbrzymem, cykankę zamieszczam dla MP, co sadziła biedronkowe kamasjowe pipciumy. A wcale te cebulki nie miały super warunków, możliwe że gdyby miały, byłyby rozmiarów sporych ziemniaków. 


Jeszcze starsza kępa do wykopania, pojedyncze białe też trzeba będzie wytropić, wykopać i zrobić z nich kępę na nowym miejscu. One lubią rosnąć w stadzie. 

Znów cykanki niezbyt udane, tym razem rozmazanie kolorów. Problem jest po ostatniej aktualizacji aplikacji,  barwy rozlewają się poza swoją formę. Najtragiczniej w tych przedstawiających czerwone róże, ciemne floksy i pomarańczowe lilie, wrrrrr, nie nadają się do pokazania. No dobra, najwyraźniejsze cykanki z nieudańców. 



Nawet powycinać nie ma jak, jaka taka co dziesiąta, więc raczej opisówka będzie. 

Jest bardzo sucho, po roślinkach nie widać tylko dlatego że mają poszycie, na ogół mnie denerwujące bo poddusza większe rośliny, ale przy upałach bezcenne. 

Poniżej rozmazany łanek krwawnika kichawca, przy nim wydaje mi się że poskrzypek liliowy ciut hamuje wraże pożeranie liliowatych, koleżanka Basia twierdzi że tak działają wszystkie podśmierdujące astrowate z wrotyczem włącznie. No to testuję, lilie - tu niespodzianka, za niskie do tego krwawnika, kwiaty mają jeszcze zwinięte w pąkach i schowane w krwawniku.   Tak sobie myślę, że może trzeba inne astrowate śmierdziuchy wprowadzić przy liliach, wrotycze i złocienie. Niższe. 




Róże. 


Część róż kończy lub skończyła kwitnienie, część dopiero teraz szaleje. Post otwiera cykanka ślicznotki z Koblencji i lawendowego kwietnego cyrku. Lubią się. Liva powyżej, niestety czerwone Piano i Karmazynowy cyrk kwietny mają cykanki rozmazane, wrrr. 

Te różane cyrki to wynik fascynacji serią róż Flower Circus Kordesa, te co mam nie wszystkie są strzałem w dziesiątkę, Impala stanowczo nie. Mam cyrki: Impala, Escimo, Lawender, Parfum (mało pachnie), Crimson i Pompon Circus Flower. Ta ostatnia róża bardziej jest znana jako Pashmina, odradza się pomaleńku, a już myślałam że po niej. Przy robionych zbiorczych zakupach z koleżankami pracowymi wzięłam jako zamawiająca najsłabszą. Niby dawała radę, ale słabo, ta niszczycielska dla róż przedostatnia zima wydawało się że jest zimą ostatnią. W ubiegłym roku obok rudego kikuta Pashmina z łaski wypuściła bardzo późno  wątlutki pędzik, taki wcale nie rokujący, w tym roku był jednak pęd mocniejszy, kwitnący. I super.  Crimson Circus Flower był bonusem, świetną niespodzianką. Od popularniejszego Piano z hodowli Tantau różni się wyłącznie wzrostem, jest niższy o połowę. 

Nie było mnie prawie całą sobotę, wracałyśmy z Asią ostatnim autobusem. Tak wyszło.  Moje futerka bardzo źle zareagowały na całodzienną samotność. Opierniczyły, ze strony Rysi to był miauczacy bluzg, głośny jak na nią na poziomie ryku. No jak śmiałam. Zostawiłam, a jak raczyłam wrócić, to skrzywdziłam, bo nie dopiesciłam od razu (kleszcze!), jedzonko nie takie (nowa karma), i gdzie trawka?!!!. Tym razem nie przywiozłam.   Przebaczyła mi dopiero w niedzielę, z popołudniowej drzemki obudziłam się z rudzizną u boku. Futerkowy chłopcy byli dla mnie bardziej wyrozumiali, przynajmniej takie robili wrażenie. Miauk był, ale raczej proszący o pieszczoty, co dostali. Tyle że nocą były ganianki, łomoty i rumory, skorupy miseczki i rozrzucone chrupki. W niedzielę znów koteczki Feluś i Jacuś to sama słodycz, ganianki i wojenki, naprawdę? Skąd. To jakiś obcy kot. Dwa obce koty, no, może trzy.

Ale już nie są słodziakami. Niby karma i kuweta są jak należy, ale pora na grupowe zaleganie, na pieszczoty. Rysia już nie da popisać, koledzy też, drobna na razie wojenka w ramach działań przywołujących mnie do porządku się szykuje. Drobna, ale rozwojowa, muszę działać.


Dobranoc. 

Pisała R.R

Acha. Jacunio sika, nadziewanie na razie odstawiłam, obserwuję go bardzo pilnie. Tabletki trzymam z niepokojem pod ręką i kto wie czy nadziewania nie wznowię. Niby ok. ale wydaje mi się że trochę za często  bezproduktywnie się zaczyna kręcić koło kuwety. 

Ryki Rysi weszły jej w nałóg. Karcona przecież była krzykiem i uznała że to dobra metoda na karę i dla mnie. Zaczęło się od stłuczenia przeze mnie miseczki z której miała właśnie jeść. Oburzona Ryszarda w pozie odpowiadającej mojej (szerzej rozstawione sztywne łapki), z mordką otwartą jak krokodyl, idealnie przełożyła moje QRRRWO!!!! na miauk. 

niedziela, 18 czerwca 2023

Notatka 521 o różach, meblowych odnóżach i natrętnej melodyjce

W Bobusiowie cięłam i wyrywałam na potęgę. Plewiłam wściekle.  Za tydzień powtórzę, muszę zrobić wolne pola do przesadzeń. Tym razem tylko kawalątka udało mi się wyszarpać, na przesadzenia i rozsadzenia już nie starczyło ani czasu ani sił. Wielkich efektów nie ma, tylko ostrokrzew mniejszy, już nie trzy gdańskie szafy a półtorej, zwłaszcza od dołu  - to widać. A poza tym szaleństwo roślin trwa, jedno zarasta drugie, usiłowałam coś podziałać, ale przegrywam, pora roku sprzyja zielonemu i zielone kładzie mnie na łopatki.



Dziwnie się porobiło z moimi różami. Ziemia w Bobusiowie niezbyt im sprzyja, one walczą, ale w żadnym wypadku nie można powiedzieć że pięknie rosną. I tak jakiś rodzaj cudu że róże są, jak sobie przypomnę jak wyglądały bzy lilaki....



Dają radę magnolie, kielichowce, kaliny, berberysy, dużo daje radę, ale róże ziemia Bobusiowa ledwo toleruje.  Przycięta bezlitośnie (bo ruda zaraza) róża Old Port odbiła, zakwitła, ale na tak niskim poziomie że kwiaty przysłonięte miskantem Little Zebra. 
Tylko zapach, wyjątkowo piękny, każe wypatrywać kwitnienia. A szkoda, Old Port ma te kwiaty równie urodne jak zapach. Miskancik trzeba będzie posadzić bardziej z tyłu, najpierw zrobić miejsce, ech. 
 




Inka w tym roku ma wyjątkowo wiotkie pędy, kwiaty widać z daleka, ale one główkami w dół. 
Róże jakby mniej wigorne, tak nie powinno być, dostały przecież swoją porcję odżywczego papu. Niektóre jeszcze nie kwitną, część ma kwiatów mniej. Chlubnym wyjątkiem jest jedna kordesowa cyrkówka, ta się okwieciła po całości. Obok Artemis, niestety, lichota. 

Poniżej na cykankach Violet Parfum Cirkus Flower, biedna Artemis, Lavender Circus Flower i Ślicznotka z Koblencji w blokach startowych, Liva z masą drobnych poukrywanych pączków.  





Część jeszcze nie ma ani jednego rozwiniętego kwiatu, są takie co widać że się będą starać, ale część zupełnie olała temat. Olewaczy nie pokazuję.

Poza tym, to nadal dżungla.






Rosnąca oczywiście całkowicie po swojemu. Beatka narzeka na warzywne grządki, Bobuś na ilość niechcianych samosiewek i połamańców w lasku na pasku, Asia na to co pcha się w truskawki, wszyscy uważamy że świetnie rośnie to, co niezbyt chcemy, a do chcianego dopieprza się żywina w postaci mszyc, mrówek, chrząszczy, zajęcy i saren. Wśród żywiny najbardziej nie kochamy ślimaków bezskorupkowych. 


Oczywiście że było trochę posiadów w konfiguracjach różnych i z gadkami na tematy roztomaite, niekoniecznie mądre.



Tak było.




Reszta tygodnia to pranie, pranie, jeszcze raz pranie (Jacuś) oraz pilnowanie futer (też głównie Jacuś).

Oraz.

Po tak długim czasie w końcu oderwałam nogi od spodu szafy. Przypominam, rozebrałam na części szafę z lat pięćdziesiątych, celem modyfikacji. I utknęłam przy nogach, przybitych na mur wielgaśnymi gwoździami, kołkami, zalepionych klejem w monolit. Jakieś tam nędzne sukcesy odniosłam przy JEDNEJ nodze i zastój, a nogi cztery. Co jakiś czas  były beznadziejne próby oderwania, ale beznadziejne. Plan przeróbki zakładał nieuszkodzenie żadnego z elementów, a tu zonk, nie zanosiło się że to możliwe. Oprócz oderwania nóg, to trzeba było zrobić konstrukcję pod, dużo piłowania i szlifowania, ale to było łatwiejsze i zostało zrobione, a nogi nadal przyspawane do spodu. Zawartość szafy w pudłach, na środku pokoju jak monstrualny parawan labirynt z części składowych szafy. Brakowało mi energii do dzieła, więc stał sobie ten dziwny twór omiatany tylko. Miałam składać w piątek, w takiej postaci jak było, nastawiłam się na wysiłki straszne, aż tu ni z tego ni z owego coś mi się w mózgu przestawiło i stwierdziłam że prędzej rozniosę rumpla niż pogodzę się z jego  dotychczasową postacią. Młot poszedł w ruch, co prawda przez kawałek sklejki, ale naprawdę ostro, sklejka w drzazgi. Okazało się że trzeba było nie delikatnie a z furią, nogi, klej, kołki i gwoździe się furii nie oparły. Będzie tak jak chciałam. Ufff.  

No i co jeszcze wartego zapisania? 

Przez balety pewnej białoczarnej kociej latawicy natrętnie i nie do zagłuszenia tętni mi gdzieś za uszami macarena. Nic nie daje rady zagłuszyć czy zastąpić. Słówko macarena nie ma dobrego tłumaczenia. Urocza latawica, piękna dziewczyna co uparcie imprezuje nie odmawiając sobie uciech cielesnych (bo one dobrze robią według piosenki), coś takiego to znaczy. Uciech cielesnych macarena zażywa w różnym towarzystwie, wiecznie do tych uciech zachęcając, bo to jest wg. niej i piosenki bardzo dobre.  Niejaki Vittorino nie dał rady dotrzymać kroku latawicy, więc kto lepszy, no, chłopcy? Piosenka o damie taneczno lekkich obyczajów liczy sobie już ponad trzy dychy i od czasu powstania pobiła ileś tam rekordów. A to odtańczono ją totalnie na olimpiadzie, a to remiksowano rekordowo licznie. Z remiksami dla mnie jest jest niezbyt, pieśń traci wiele, najfajniejsza wersja oryginalna, a  najradośniejsza to ta. 




Macarena zaczęła mi tętnić jak kocia macarena raczyła zawitać w domowe progi -  tak na pokazanie się że żyje, miziu-miziu i wyżerkę w przerwie od baletów.  Coś mi się zdaje że nie tak łatwo będzie odwieść kocią macarenę od baletów. A tak ciut poważniej brzmi oryginalna macarena. Panowie tu młodsi. 


Masz w sobie macarenę Czytaczu? Obok kilkunastu innych twarzy może masz. Nie wiem jak Ty, ale ja sobie te machania rączkami i gibania tułowiem przypomniałam, siebie w roli macareny raczej nie widzę, ale pomachać i pogibać mogę, skoro już gdzieś tam mi tętni. Tak sobie myślę, macareną być to fajna rzecz na jedną setną etatu, większa porcja nie może być strawna dla nikogo. Dla macareny też.

I link. Pojawia się u mnie co jakiś czas, byłoby fajnie gdybyś podał dalej Czytaczu. 

Pisała R.R.

niedziela, 27 listopada 2022

Notatka 470 karnisz i wystawki

Nie mam cierpliwości do obecnych mód. Owszem, niby estetycznie potrafią one do mnie przemawiać, platonicznie się podobać, ale cofa mnie przed naśladownictwem rozwiązań z wystawek sklepowych. Dwa, one wymagają inwestycji, na które nawet gdybym miała potrzebną kasę, to byłoby mi szkoda. Trzy. Co trochę obserwuję wywalane meble, przy niektórych oczka otwierają mi się szeroko. Toż to świeżynki-dyktynki, bliźniacze w sklepach za kasę niemałą. Wiem, bo szukam zastępstwa za wersalkę. Fioletowe spanko jak nowe, doprawdy ciekawe dlaczego takie nowe wyleciało? Inna sprawa, że fioletowego cuda nie chciałabym z dopłatą. 

I dziwne zjawisko zaobserwowane przy czwartkowym wyjściu na świat. Gościu maltretował rozłożone na części dziecięce łóżeczko, starając się zniszczyć te części łamaniem. To nie ja zapytałam dlaczego tak, ale odpowiedż mnie zatkała, tak  jak i pytajacą. 

- Sąsiedzie, dlaczego pan łamiesz te listewki, toż to jakiś dzieciuch jeszcze by skorzystał. 

- Dobra dupa się znalazła. Nie po to SWOJE wywalam żeby korzystał obcy bachor. Darmo mi nie przyszło, prezentów robić nie będę, mi nikt nie robił. 

Kobieta poszła jak zmyta,  a mnie się rozjaśniło we łbie dlaczego kiedyś widziany przy tym śmietniku fotel był tak zmasakrowany. To nie zużycie, to celowa destrukcja by nikt nie skorzystał. 

Ludzie to jednak różnie mają. Ja się cieszyłam że moje biurko zabrane przez chętne ręce, głupio mi było że wyrzucam, co z tego że dla mnie niewygodne? . Wystawiłam umyte, z oczyszczonymi klejami po kiedyś przyklejonych naklejkach. Chyba ogólnie nie umiem w wyrzucanie,  postawa faceta od łóżeczka w głowie mi się nie mieści. 

Po czwarte, wracając do wyliczanki. Ja jestem długoterminowiec, nie lubię zmian dla zmian. Zmieniać na lepsze, owszem czemu nie. Ale na lepsze. 

No dobra, w tytule notatki karnisz. To o karniszu, on też najlepszym przykładem do jakiego stopnia dbam o modę, jak nie umiem w wyrzucanie i jak u mnie musi być po mojemu. Oto on.

Tu z jakiś czas temu, bezpośrednio po myciu tynków. 

Tu dzisiaj. Tynki nieumyte.


Karnisz jest oprócz instalacji w tej samej przestrzeni jedyną pozostałością po poprzednim wystroju kuchni. Fragment widać. Był najzwyklejszym w świecie karniszem sosnowym. Poniżej jego fragment na starym zdjęciu, już wtedy nie był nówką. Łojciec coś gotuje, młodszy niż ja obecnie. 


Przy "nowym" wystroju (w cudzysłowie słowo "nowym", bo ponad dekada upłynęła) karnisz został rozebrany na części, ciut przycięty, zaopatrzony w nową szynę na dwa rzędy żabek, złożony na nowo, pomalowany i ozdobiony główkami guzików, złotych i srebrnych. I od ponad dziesięciu lat nadal służy, tak jak to robił długo przed renowacją. 

Aktualnie z kiczowatym cekinowo-firankowym szalem zamiast firanki. Czasem mi odbija i zamiast nich jest właśnie tak lub w jeszcze inny odjazd. Bo niezależnie od Twego zdania Czytaczu, teraz potrzebuję żywych mocnych kolorów, dla kontrastu ze zgniłościami i ciemnościami tej pory roku - więc walę kolorami tkanin zasłonowych, pościelowych, narzutowych i poduszkowych. Jak będzie więcej światła to może mi minie. 


Jeśli sama nie mam pomysłu jak zagospodarować niechciane, cieszę się że ktoś może ma. Może moje niechciane się przyda. Mało tego, biorę cudze wyrzucone niechciane jeśli uznam że mnie się przydadzą. Na remont czeka mały stolik, krzesło, taboret, dwa kwietniki i półeczka. Jeszcze nie wiem jak, to znaczy zastosowanie mi błysnęło od razu, dlatego porwane, ale wersje kolorystyczne i stylistyczne jak na razie nieustalone. Dużo ich, coś się wybierze. 

Stół zamiast biurka też będzie miał fundowany drobny zdobno-naprawczy retusz. Tu wiem jak, ale robota dla mnie pionierska, mogę sknocić. To hamuje. 

Po za tym co. Dochodzę do siebie. 

No, można uznać że jest nieźle, choć chrypiąco i jeszcze kaszląco. Kaszląco, bo leci z zatok w gardło, na szczęście już mniej. Chrypiąco już tylko trochę. 

Mariolu, jak bardzo się przydał bzu kwiat, on naprawdę rozgrzewa,  jest pyszny. Bez niego podejrzewam że byłoby gorzej, tak się zapowiadało, a tu tylko cieknące zatoki. Niefajnie że ciekną, ale naprawdę, bywało bardzo gorzej.

Z chałupy wyszłam w minionym tygodniu dwa razy, przychodnia i zakupy trzeba było zrobić. No i w burą sobotę był krótki wypad do Bobusiów, tak było buro że nie chciało mi się cykać.  Przychodnia oblężona, cofnęło mnie. Zakupy odwalone, jutro dopiero musi być powtórka. A było tak. Pięknie, niezależnie od chłopa z łóżeczkiem i braku słońca.













I te cykanki mówią wszystko na temat światła. Prawie nocny powrót z zakupów o szesnastej. Zdaje się że nie było jeszcze tej szesnastej.....dzieciaki wysypują się z gastronomika. 
Pisała R.R.

sobota, 12 listopada 2022

Notatka 468 cuda bez wianków

Głównie cykankowe. Zamieszczam, bo inaczej się zmarnują, one aktualne, część z nich ma na imię Zdzisiek. Z komentarzem, bo na niektórych nie wiadomo skąd te Zdziśki.
Bobusiowo dziś. Część cywilizowana.








Część dzika, czyli lasek na pasku w odsłonie listopadowej.  










Cykanki sprzed tygodnia. Część cywilizowana z pierwotnym żywiołem w akcji. 





Sypał ten żywioł iskrami, dziarsko pożerał przywlekane gałęzie i spróchniałe palety, pięknie grzał nas i kiełbaski na patykach. 







Powyżej dwie cykanki dokumentujące zachowanie Bobusiowgo psa. Podkulony i przestraszony przyszedł do mnie, bo ktoś we wsi puścił fajerwerki.  Sama już nie wiem co myśleć o tym psie. Normalnie to całym sobą okazuje że mnie nie lubi i się mnie boi. Ale poczęstunek od mojej osoby zżera błyskawicznie. Podobno kiedyś szczekał przez kilka godzin na moją zostawioną siatkę, cieszy się całym sobą gdy wychodzę z posesji Bobusiów. Wnikliwie bada i wykopuje niektóre posadzone moją ręką roślinki, doły chłodzące też kopie na "moim" zielonym, tam gdzie niedawno coś dłużej robiłam, jak na złość. To pierwszy w moim życiu pies żywiący wobec mnie takie uczucia, bo na ogół to sympatia z wzajemnością, czasem wręcz miłość, też z wzajemnością. Ale gdy zagrzmiała krótka kanonada, to przyleciał do mnie, żebym broniła, to samo się dzieje przy burzy, leci nie do pana, pani czy panienki, nie do Asi. Do mnie. Wychodzi mi, że dla psiny jestem straszniejsza od burzy czy strzałów, dam radę nakopać strachom. 


I jeszcze z ubiegłotygodniowego pobytu.



Ślicznotka z Koblencji, ślicznotka Bobusia i stara kartka wykonana kiedyś dla klubu przez Bobusia. Wyciagnięta, bo w tym roku będzie znów wykonywał, a musi być wg. Bobusia zupełnie inna. 

No cykanki może i fajne, ale jako cuda bez wianków to takie se. 

Proszę bardzo. Poniżej Zdziśki dokumentujące dziwo, jutro może dorzucę dzienną dokumentację zjawiska.



Osiedlowa śliwa powtórnie zakwitła. Jest piękna a nawet cudna, z tą delikatną pianą kwiatów i nielicznymi przebarwionymi liśćmi. Samo powtórne kwitnienie drzewa owocowatego (bo nie dla owoców posadzona) wydaje się cudem.

Pisała R.R.