Po imprezie i po dniu. Dniu nerwów, przewidywanych i niespodziankowych, z gamą emocji bardzo różnych . Bezwład teraz. Zapisuję bardziej dla siebie, dla Ciebie Czytaczu to sama nuda.
Nawaliło z wiązanką, chciałam niewielką, dostałam kupsko zieleni z utopionymi w niej różami. Twór, co może oberwać bary silnemu chłopu. "Myślałam że źle zapisałam, to przecież najbliższa rodzina, musi być okazały". Taa, tylko ja myślałam o powalającej urodzie, a wielkość i waga miały być ograniczone. Urody niet, gigantyczna zielona stonkobiedrona z białożółtymi kropkami i czarnymi pasami wstążek. Łojciec musiał nadawać jakie wiązanki preferuje, bo pani Kwiaciarka pierwszy raz wykręciła mi taki numer. Zatachałam więc z trudem niespodziewaną paskudę do domu.
Tak się zaczęło, a potem się potoczyło, ze zgrzytami lub bardzo gładko.
W domu po ubraniu się w ekskluzywne łachy trening artystycznego cerowania na czas. Ciemnografitowa tunika z hiszpańskim dekoltem kupiona w ciucholandzie ze skazą, merechy przy szwach rękawów. Zrobione. Cienkie welurowe spodnie wczoraj skracane, buty. Welurowy dwustronny szal, płaszcz. Torebka zawieszona na czarnym byle jakim pasku (od kociego miękkiego transportera). Beret. Pełen szał matowej robiącej wrażenie szarawej czerni i czerni błyszczącej, bo bardzo czarne spodnie, szal, koszulka z szerokimi ramiączkami. Włos związany, bo tachanie zielonego giganta nie pomogło trefionemu Kopernikowi. Czarna maseczka. Nie wyglądam na łachudrę. Ciuchlandy rządzą. Uf.
Bobuś miał być o 10.00. Nie ma, telefon milczy. O jedenastej paniczny SMS z pytaniem, czy mam zamawiać Taxi. Telefon że jedzie. Dwadzieścia po rzeczywiście przyjechał, ostrzyżony, ogolony i podgolony. Cholera, fryzjerów/barberów mu się zachciało!!! I fryzjer/barber zrobił mu kuku, zamiast szybkiej obsługi, Bobuś miał usługę bardzo bardzo slow, a ponieważ było dużo operowania brzytwą przy uszach, karku, podgardlu, to ani pisnął. Mnę w ustach bardzo brzydkie słowa.
Mieliśmy kupić po drodze w Dino lub Zorzy alkohol, Bobuś kwiaty, bo okazuje się że jemu też nawaliła inna kwiaciarnia, zadzwonili rano, że z zamówienia nici, nie dojechały kwiaty. Nie ma zakupów po drodze, nie ma czasu.
Droga zawalona tirami, autostrada w remoncie, szybkość maksymalna to sześćdziesiąt, ale jedziemy wolniej, jesteśmy już spóźnieni w jej połowie. Mijanki, czekania na przepuszczanie. Mnie słabo, nawet nie mam siły na słowa. Telefon do kuzynki, że korki na trasie. Każe jechać pod kościół. Rodzina podstawowa ze strony jednego wujka w komplecie. On, ciocia, trzy córki, moje kuzynki, Agnieszka, Ewa, Beatka.
Panowie z obsługi wyrywają wręcz urnę z samochodu. Eleganckie do nieprzytomności nosidło z wgłębieniem na urnę. Ciemnozielone, więc wygląda bardzo wielkanocnie, pisanka w rzeżusze. Tłumię histeryczyny chichot. Krótka modlitwa przed kościołem, ja skołowana. Nie będzie mszy? Ani różańca? Gdzie tam. Teraz kościół. Koronka do miłosierdzia Bożego sprawnie przeprowadzona przez Ewę. msza pełnowymiarowa po. Ledwo wytrzymuję, w końcu nie wstaję gdy trzeba. W kościele luzy, Bobuś się zmył po kwiaty. Dziewięć sztuk z Łojcowej rodziny. Z mojej połowa, reszta chora. Dopatruję się paru dalszych krewnych, w tym przedstawicieli dwóch odłamów klanu, co toczą wyniszczającą wojnę w sądzie, necie i w realu. Ale dziś pax, uff. Nie ma tłumów, uff.
I na cmentarz, za samochodem z urną. Tu pomoc Rycerza Chrystusa, jak nic zataczałabym się. Bobuś niespokojnie zerka, ale awanturny krewniak trzyma go przy sobie, niewątpliwie snując szeptem historię krzywd. Dużo wolniej idziemy niż orszak, stonkobiedrona w wozie z urną. Cmentarz z wyciętymi dębami, prawie wszystkie poszły pod piłę. Żal, ale chyba tylko mój. Bo brudzą lepką szadzią, bo tony liści, ale bez nich stromo położony cmentarz wygląda jak dziwne składowisko bliskie śmietnikowi. Odsunięta płyta, wszystko idzie niepojęcie sprawnie i szybko, a występujący solo organista jest mistrzem. Po dziękuję za przybycie i zapraszam przybyłych na poczęstunek do cioci. Sumitują się, ale nie ma takiej siły, która dałaby radę cioci, gdyby było ich więcej to może, a teraz ma wsparcie wujka. Nie mają wyjścia bidoki, specjał ich nie minie. O specjale kiedyś napiszę.
Zamieszanie przy powrocie. Ja już nie dam rady, za dużo. Dokumenty w wozie Bobusia pod kościołem, więc proszę o podwózkę, on dojdzie, to załatwię finanse. Teraz zajęty przez drugą stronę konfliktu, nie ma mowy, nie odpuszczą. Załatwiam, najpierw z firmą. Faktura. Daję kasę jednej z kuzynek dla grabarza. Zna, to kolega ze szkoły.
Potem, już w zwiększonym gronie rodzinnym z księdzem już w cywilu. Zaskoczenie familiarnością stosunków na linii kler, a moja rodzina. Płonący stos starego drewna na trawniku przy kościele, Rycerz Chrystusa, no dobra, Andrzej, przez wewnętrzne drzwi kancelarii idzie do proboszczowej kuchni po ziemniaki, przy okazji się upieką. W kancelarii najpierw rozważania kuzynek z księdzem która kwatera po wyciętych dębach lepsza, bo rodzice kuzynek chcą wykupić, rezerwacja na mapie wprowadzonej w komputer. Strona opracowana przez Beatkę, kuzynkę co załatwiała. Przekomarzania. Gdy ksiądz siada za biurkiem wydaje mi pokwitowanie obejmujące też usługi grabarza. Mnie zabiera jeden papier, pozostałe wystarczają mu w wersji mailowej.
U wujków zastaję ich wnuki i rodzinę Łojca, napasioną i broniącą się przed dalszym pasieniem. Już rozbrojoną. Mówię, że cieszę się że ich widzę. Pogaduszki. Trzy godziny. Cztery. Zbierają się. Kuzynki pojawiają się i znikają, ich dzieci krążą po mieszkaniu. Ciocia chwali się nową kuchnią fundowaną przez córki, meble zamówione i zmontowane przez dziewczyny. Położyły jasne, bardzo duże płytki na ścianach i podłodze, zburzyły ścianę, bo meble głębokie. I ścianę rzecz jasna postawiły, kartongipsową, sąsiedni pokój jeszcze węższy. A zburzyć ścianę w bloku, to rany boskie, cięcie po kawałku. Dwie, Ewa i Agnieszka tu działały, przy wydatnej pomocy Beatki, co wtedy nosiła córeczkę. Zawiła opowieść dlaczego tylko one, gdzie ich faceci, w pełni sprawni remontowo. Zakład, wygrany przez baby, jedynie instalacja pod indukcyjną kuchnię wymagała pomocy fachowca, z hydrauliką sobie poradziły. Jasno, nowocześnie, funkcjonalnie. Rattanowe stołki i koszyki dodają trochę ciepła. Bardzo ładnie, choć zupełnie nie w moim stylu. Wygląda na to, że jak się kobiety uprą, to mogą wszystko. Góry przenosić. Ale dwie z nich nigdy nie pojawią się na strajku kobiet.
Jeszcze cmentarz, znicze, zapomniana tabliczka z samochodu.
Przy powrocie opowieść Bobusia o konflikcie, ma relację kompletną. Każda ze stron ma swoje za uszami, wybielanie się nie pomoże, a chodzi oczywiście o spadek. Jest się o co bić, więc się biją, wyzywając się przez morza i oceany za pomocą netu. I śmiesznie i strasznie, bo to dzieci, wnuki i prawnuki dwóch bardzo się kochających sióstr, co nie mogły zadbać o rzetelny podział spadku po rodzicach, bo mamusia przeżyła je obie, a majątek był jej. Z mamrotań nestorki rodu zrodziła się wojna, nie ma złudzeń, to może być nowa wojna trzydziestoletnia.
Nie mam żadnych cykanek. Zero. Nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałam. A powinnam, bo choćby droga, gdzie ziemia zielona, a drzewa jeszcze nie. Bo wściekle barankowe niebo, bo słońce. Z dziwów i straszności gejzer pary, słup widoczny mimo odległości od Bełchatowa. Impreza nie do cykania, może gdybym nie była jedną z głównych figur.... Kwitnąca ciągle śliwowata.
R.R. pisała.