Pora zapoznać Czytacza z moim prywatnym kocim światem. Jak to zostałam mamą futerek wcale nie planując kolekcji.
Bo chciałam "kota w ilości sztuk jeden".
Zachciało mi się po odejściu na drugą stronę mojej suni Gafy, a sunia pobiegła za moją Mamą. Żeby Mama nie była sama. Nie wyobrażałam sobie zastąpienia Gafuni, Gafci, Gafulca-Gargulca innym psiakiem, raz że byłoby to zdradą (tak wtedy myślałam), dwa nie byłam już w stanie zaoferować tyle czasu nowemu psu ile by potrzebował. Pies kilkanaście godzin sam? Nigdy. A czas nieobecności lokatorów posiadających PESEL się pokrywał.
Coś trzeba było jednak zrobić, bo dom nie był domem, straszył pustką i smutkiem. Konieczne było życie. Tak mi mówiono: kot nie będzie miał krzywdy jeśli będzie sam. Brednia, ale uwierzyłam. Dotąd nie miałam kota na dłużej (przez dwa miesiące była kocia panienka, co się mało liczy), co nie znaczy że ich nie kochałam. Poniżej wystraszony dowód. Jest zarazem dowodem na to, że z odejściem futrzaków zawsze ciężko mi było się pogodzić. Niesłusznie i egoistycznie uważam że ze mną będą miały najlepiej.
Acha, zaraz po cyknięciu fotki zacznę ryczeć, że kota pan wystraszył. Zdjęcie numer 1 jest jedyną pozostałością po całej serii zdjęć z kotem. Gdzie przytulamy i przytulony kot z każdą klatką ma dość fotografa i przytulającej. Może u rodziny coś z tego się zachowało...
Jak na zamówienie, u pracowej koleżanki pojawił się koci kłopot z niespodziewanym poczęciem. Zamówiłam kociątko. Koteczka, nie koteczkę, czym zauroczyłam - mam i miałam tylko kocurki, choć jeden z nich woli być panienką. Panienki prawdziwe są u mnie wychodzące.
Numerem 1 był właśnie ten pierwszy koteczek. Nie miałam nic do gadania, choć wydawało mi się że to ja będę wybierać. Perska księżna w miękko wyłożonym pudle pozwalała podziwiać dzieci-myszki, ledwo przejrzałe na oczy i na pewno nie perskie. Nie miałam ich dotykać, miałam przekonać do siebie księżną, by się oswoiła z moim zapachem i za czas jakiś pozwoliła dotknąć dzieci. I kiedy tak jedną ręką głaskałam arystokratkę, na drugą dłoń opartą na płasko w pudle wpełzł mi koci maluszek, z pręgowaną czapeczką nasuniętą na mętne jeszcze oczęta, rozpłaszczył się jak żabka i zasnął. Błogo. Przysięgłabym że z westchnieniem pełnym ulgi. Nie było już mowy o żadnym wyborze, żadnego odwołania od "ten albo żaden". Koleżanka tłumaczyła że właśnie "ten" jest kotkiem nieudanym, najsłabszy, najmniejszy, z bąbelkiem przepukliny na brzuszku, że silniejsze kotki odpychają go od cycusiów, i nie ma mowy, wieczorem przychodzi sąsiad który pomaga zwykle pozbyć się nieudanych książąt pełnej krwi perskiej. Teraz też pomoże, a umówiony jest tylko do mojego wybrańca. To ja go zabieram - nie przeżyje ci - tu też nie przeżyje, przynajmniej będzie miał szansę - nigdy nie miałaś kota, nie dasz rady - zobaczymy - weź tego, zobacz jaki ładny - ładny, ale cudzy, ten jest mój, imię już mu dałam - cholera, jakie znowu imię? On miesiąca nie przeżyje kretynko. Taki to mniej więcej słowny ping-pong nam wyszedł. Wygrałam go głośno i dobitnie wyryczanym słowem ALFRED.
A maluch przyklejony do dłoni, przykryty drugą dłonią, spał. Jeszcze były dwie wizyty u perskiej księżnej, przebieg wizyt podobny. Za trzecią wizytą nie dało się wejść na rękę więc oczapeczkowane większe już maleństwo weszło mi na buta i na nim odpracowało drzemkę w pozie "żabka na płasko" . Przy czwartej wizycie
był już gotowy na nową, bezcycusiową drogę życia. No ale prosto nie było.
Okazało się że nie mam nic do gadania w temacie sztuk jeden.
Koleżanka wiedziała lepiej. Mimo że Fredzio (przeplute, przyklepane) dogonił na wysokość rodzeństwo to wrażenie robił złe. Chudzinka, szkielecik na cieniutkich nóżkach, z bąblem cieniutkiej skórki na brzuszku, w bąblu niepokojąca perłowym różem zawartość. Twarde warunki: albo biorę dwa futerka, albo żadnego. Bez Fredzia bym nie wyszła, wzięłam oba. Pulchniutki, puchaty damski bonus do chucherka, śliczny, ale to Fredzio był najważniejszy. Podróż czerwoną szczałą była straszna. Niby tylko z jednego końca miasta na drugi koniec, ale nie wiedziałam że małe futerka potrafią aż tak wrzaskliwie rozpaczać. W domu pełnia szczęścia, zaakceptowane wszystko natychmiast, pierwsze jedzonko picie kupkanko. Zabawy w przewalanki, w napady i w chowanego. Wspólne spanko. Przez dwa dni mniej więcej panował taki raj. W trzecim dniu coś zaczęło zgrzytać. Fredzio nie chciał jeść gdy siostra była blisko. Nie chciał korzystać z po niej z kuwetki, miseczki z wodą. Po siostrzyczce widać było z każdą chwilą, że nabiera blasku, masy i rośnie. On malał. Najchętniej by przebywał na moich kolanach, tam jadł i pił. Uważna obserwacja w sobotę i w niedzielę ujawniła ponurą prawdę. Słodka piękność była babonem z piekła rodem, zdecydowanym mieć na wyłączność cały lokal z wyposażeniem. Kotę trojańską miałam na stanie..
W poniedziałek rozległ się w pracy mój głos pytający tzw.dobre ręce, czy chcą. Niestety, mój murowany faworyt błysnął czarnym humorem (mój pies ma co jeść, dziękuję), więc kicia trafiła w mniej znane, ale chętne i wyglądające na dobre. I tak zniknęła z mojego domu i życiorysu. Znowu był plan "kot sztuk jeden".
Nie doceniłam dobrego serca własnej rodziny.
Fredzio odżył, po każdej drzemce większy był i grubszy. Jadł, pił zakładałam mu na brzuszek opaskę z kawałka płótna, plaster na grzbieciku trzymał to w całości. Fredzio szedł spać, a we śnie rósł i opaska była rozklejona i za mała.. zaczynał się kwalifikować do zabiegu który miał zlikwidować przepuklinę. Która jakby malała.
Nie doceniłam dobrego serca własnej rodziny.
Mój osobisty kuzyn, wystraszony widokiem biedactwa, sprezentował mi tzw. niebieskiego persika. W nadziei, że nie oddam prezentu, TAKIEGO prezentu, w dobre ręce, a ten po nieuniknionym zejściu chuchra będzie mi pociechą. Nie doceniłam prezentu, nie docenił kolegi Fredzio. Mały rasowiec też nas nie cenił, ale mimo tego dostał piękne imię, królewskie. Sam je sobie przyniósł pojawiając się w dniu imienin Augusta. August czule zwany Guciem. Mój kochany kuzynie, czule zwany Bobusiem lub Bobisławem, dzięki Ci wielkie składam. Za jedenaście lat dyskretnej obecności towarzysza Augusta. Samo dobro mi do domu sprowadziłeś. Te kłaki to drobiazg.
Na razie jednak nie doceniamy Gucia. Ba, Fredek wyszkolony przez koleżankę siostrę posunął się do próby morderstwa.
Zaalarmował mnie rozpaczliwy kocięcy pisk dochodzący z krytej kuwety. Taki ostateczny. Zerwana błyskawicznie pokrywa zdemaskowała mordercze zapędy Fredzia. W kuwecie siedział nastroszony jak pompon mały Gucio, za nim większy znacznie od niego Fredzio. Alfred mój luby pluł wyrwaną przy próbie morderstwa sierścią Gucia. Do dziś uważam, że tylko to grube futerko ocaliło Guciowe życie. Ponieważ nie dał się zabić, przez długi czas był ignorowany przez Fredzia. Do czasu.
Gucio, Fredzio "Czy my lubimy Morriska?" |
Zjednoczyła ich Piwniczna Kotka w mocno zaawansowanej ciąży, z rozcharataną zapaskudzoną łapką. Przymilna bardzo, jak to kotki zaciążone potrafią. Zeszłam po choinkowe ozdoby, wróciłam bez nich ale z kotką. Okociła się po dwóch tygodniach. Och sama radość, ale.. nagle w domu miałam zastraszonych domowników, kocia matka typu predator skakała do oczu kotom, ludziom domowym i wizytującym. No nie mam coś szczęścia do kocich kobiet. Małe rosły na dzikuny.. Mocno niefajnie. Zbliżał się zamówiony dawno termin remontu. Podłogi, ściany, kolejny raz kładziona gipsówka w kuchni. Całe to trudne kocie szczęście wydałam w chętne do hurtowego przygarnięcia kociarni ręce. Za wcześnie, ale remont tuż tuż. Nie za dobrze się to skończyło. Docelowym rajem było bezkotne wiejskie gospodarstwo, z zadbanymi zwierzakami. Sympatyczni ludzie żyjący w pobliżu rezerwatu na odludziu. Miał być koci raj - dla niedobrej kocicy może był. W błyskawicznym tempie porzuciła niewykarmione jak należy maleństwa. Ocalały trzy, które przełamawszy strach przed człowiekiem pozwoliły się karmić.Te trzy stały się w pełni domowe, wychuchane i zadbane. Dwóm się nie udało. A ja tej małpie pozwoliłam na taki wychów małych.
Tu musi nastąpić samokrytyka. Tak, to mój błąd: jedzonko po jednej stronie pudła (takiego jak miała perska księżna), woda po drugiej. Kuweta bliziutko. Tyle do obrony na niewielkim obszarze, nie było potrzeby asymilacji. Pudło za wysokie, z częściowym przykryciem, za obszerne. Kociaki za łatwe do upilnowania.
A może trzeba było jednak przetrzepać akurat ten koci tyłek? Lać ciężarną?!!! Albo lać młodą matkę?!!! Jednak nie, choć rączka swędziała.
Piwniczna Kotka była powodem sojuszu, przyjaźni, potem podstawą akademii dla następnych przybyłych futerek. Najpierw zoperowany Fredek nauczył Gucia, że człowiek jest super. A głaskanie, przytulanie i mizianie to kotu się należy i jest fajne. Potem Gucio nauczył Fredzia trudnej sztuki odkręcania wody ( na szczęście wtedy płaciłam "od osoby"), otwierania szafy, drzwi, szuflad (te kłaki, !!!!). Fredzio Gucia wciskania się w poszwę kołdry. I tak to szło. Gucio nie polubił jednak ekstremalnej dla kotów przyjemności spacerów z pańcią. A Fredek się domagał. Na mojej szyi i ramionach, jak futrzana etola noszony był na spacery do sklepu, biblioteki, na gwarny pobliski ryneczek. Gdy kolega z sąsiedniej klatki pokazał Fredziowi jak ładnie chodzi po drzewach, też się szybko nauczył i tego. Wtedy zaczęły być potrzebne szeleczki. Po drugiej zimie zdecydował, że nie będzie więcej spacerów, ponieważ trzeba pilnować terytorium, zostawiany w roli stróża Gucio nie wystarczy. Bo w ciemne popołudnie zimowo/przedwiosenne pojawił się Kubuś (imię po Rozpruwaczu, nie po Puchatku).
To były początki zmiennej kolekcji futrzanej.
Mikuś |
Tytusek, Kubuś, Maciuś |
Kubuś i małe Lisie |
Maciuś |
Po Kubusiu był Mikuś, Tytusek, tęsknie wspominany Maciuś, no i obecny skład kolekcji.
Maciuś z Guciem |
Lisiunia vel Lisio, pan będący panienką. A miał być rudy Rychu.
Gacek (opanowana sztuka latania, ząbki i uszka tłumaczą jego imię)
Feliks zwany Felusiem. Szczęściarz. Kot stróżujący przy pańci, więc najczęściej obecny na aktualnych fotografiach.
Każdy przybyły kot uczył się od już zasiedziałych tego co chciał, ale wszystkie, podkreślam wszystkie są/były pieściochami. I to nie ja tak je szkoliłam.
I dochodzimy do zmartwienia niesłychanego..
Lisio niedługo będzie obchodził 14 rocznicę pojawienia się w naszym domu. Może mu się uda. Po krótkiej przerwie znowu zaczynają się infekcje. Tym razem pyszczek. Na szczęście wczorajsza i bardzo ranna akcja antyinfekcyjna dała jakiś efekt, zaczyna jeść. Powtórzymy dziś wieczorem. I rano też. A potem w sobotę vet. Zaklepane. Ale złudzeń nie mam i widzę że nadchodzi powolny Zmierzch naszej znajomości. Za częste te infekcje. Pyszczek, katar, uszka, katar,sikanie, pyszczek, katar, pyszczek.. Jasne jest że będę o kota walczyć, patrz Czytaczu na zdjęcie nr.1
Gacuś, mój nocny kot-stróż, być może wyemigruje. Zakochał się w szwedzkim chłopczyku z wzajemnością. Dziecko stara się mówić po polsku, przesyła mi filmiki z przemowami do kota. Z miłością się nie dyskutuje, ale sprawdzimy jak to będzie na tzw. żywca z tą miłością. Skończy się lanie pod byle pretekstem pozostałej dwójki, ale i skończy się Gacusiowe pogadywanie. Nie będzie komentarzy co do zawartości miseczki przed i po jedzeniu. Nie będzie pyskowania pełnego żalu przy przerwaniu przez intruzów drzemki. Skończą się dramatyczne obmowy bezczelnych gołębi i skoki na mój splot słoneczny gdy szykuje się do nocnego stróżowania. To znaczy to wszystko będzie, ale w Szwecji i nie dla mnie. Kogo on tam będzie lał?!! Z jednej strony się cieszę, a z drugiej chętnie powiedziałabym NIE. Pojedzie? To na razie " być może" ale prawdopodobne bardzo.
Cholera, pamiętasz Czytaczu jaki był plan?
Z poważaniem R.R
Uwaga uzupełniająca:
Za nic nie chciałabym, żeby młody Szwedziak poczuł się tak ograbiony i skrzywdzony jak ja po sesji zakończonej zdjęciem nr.1. Miał przecież już w lutym dostać przyjaciela, a tu trzy miesiące i nadal go nie ma... Dla dziecka to wieczność. R.R
Plan był świetny, ale krótko wykonywany. Koty ciągną do kotów, tak samo jak yorki ciągną do yorków, ale to najwcześniej za cztery lata, przy emeryturze. Teraz jeden musi wystarczyć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńYyy.. czy to znaczy że będzie kolekcja?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chciałabym ze dwa jeszcze, ale jeden to będzie :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNiech Ci się stanie. Kolekcja dwóch unikatowych psinek może być wystarczająca i wyczerpująca. I sprawdzisz czy masz ochotę i siłę na rozwój kolekcji. Pozdrawiam
Usuń😀
Rozwaliła mnie miłość do kota na pierwszym zdjęciu :)))))))))
OdpowiedzUsuńKot zaiste wielkiej cierpliwości, że Ci ślepiów nie wypazurował za taką pieszczotę :)
Tak, miłość potworna,właściwa dla małych potworów. Pan-kot chyba musiał to być, pani-kot na pewno byłaby mniej łaskawa....
OdpowiedzUsuńPiękna historia! Jak dobrze, że powstał ten blog! 💗💗💗💗💗💗💗
OdpowiedzUsuńCo do Odejścia - ja w sierpniu 2018 musiałam pożegnać Ambera (nerki chore, ciągłe infekcje, katary itd, siusianie z płaczem etc) i też mała lawina na mnie wspadła, ale Emrysem (ze śmientnika ma przydomek ;) ) zakończona. I wiemy, że jeśli kiedyś ktoś się pojawi to gdy będę musiała za Tęczowy Most przeprowadzić kogoś jeszcze... Amber był tym pierwszym i nadal Serce mi płacze na wspomnienie.
OdpowiedzUsuńAle tam nie boli. tam jest lepiej...
Bardzo dziękuję za miłe słowa. Nie mam siły na dłuższe pisanie, odzipujemy z Lisim wizytę u veta. Bolesną dla wszystkich: Lisia zabolał zastrzyk, veta ręka skarcona głęboko wbitymi pazurami, mnie portfel. I ta podróż z rozpaczającym kotem..
OdpowiedzUsuńTak. Jesteś też futerkowa, rozumiesz...
Pozdrawiam i dzięki za wizytę
💕
UsuńLisiowi zdrowia życzymy. Dopóki się gryzie i drapie weta dopóty jest nadzieja ( to wg. czułej pamięci Felicjana ). A że infekcje i inne boleści, starość Panu Bozi ponoć nie wyszła ( choć mła sądzie że to tak specjalnie, upieprzyć zwierza i człowieka coby żywota ni miał ochoty kontynuować ). Rodzina piękna, na fotkach widać że to osobowości. :-)
OdpowiedzUsuńTeż myślę że te bolączki to właśnie tak i że jak drapie i to TAK drapie to jeszcze nie jest najgorzej. Za życzenia dzięki.
OdpowiedzUsuń