Czytają

piątek, 16 czerwca 2023

Notatka 520 lanie i faszerowanie

Walka z Jacuniowym sikaniem trwa. 

Opisałam część działań tu.🐾

Metionina stanowczo won. To jest jakieś nieporozumienie, ludzie zażywają proszek owinięty w warstwę celulozy, bo może uszkodzić kubeczki smakowe, a kotu każą sypać do karmy. Wysypałam. Efekt taki, że każda sucha karma jest traktowana z powściągliwością.  

Żurawina. Karma z żurawinowym dodatkiem cały czas stoi, alleee Jacunio rzadko ją podjada. Najpierw jadł bardzo chętnie, ale teraz je, chwila namysłu i odwrót, powrót, trzy chrupki i dość. Tak mu się zrobiło po podstawieniu porcji z wysypaną metioniną. Nic nie chciał jeść.

Może mu zbrzydła żurawina. Przynajmniej ta UroVitowa (na widok tubki z drożdżowo-żurawinowym mazidłem spruwa w tempie wyścigowym) i moja mielona autorsko. W planach jest kupno liofilizowanej, powinna dać się zmielić, jest bez cukrowych dosłodzeń, może będzie inaczej, może to cukier przeszkadza. Miałam taką niby mało słodzoną, ale wolę żeby była całkiem bez cukru, kupię, wywiad koleżeński mi doniósł gdzie jest..

Myślę o mieleniu ziół, perz, pietruszka, marzanka. Ale to do przemyślenia, tu też potrzebna wiedza czy można, na pewno porcyjki suszu muszą być mini. Perz ususzony daje radę zemleć, gorzej że nie do końca, zostają włoski-igiełki odporne na mielenie i ostre, nawet z młodego. Przesiewać?

Prościej z tabletkami, tu nie ostrzega go trzymana tubka, ani palec z mazią. 

Faszerowany jest uparcie Cystone Himalaya, nospę odstawiłam, bo to straszna trauma jest dla niego i dla mnie. Moja kocina pluje z wprawą odłamkami tabletek, jednak przy nospie (połówka, słaba) jest walka jak z miniaturowym tygrysem, obraza, chowanie się. Od poniedziałku nospy już nie dostaje i faszerowanie z dnia na dzień przebiega łatwiej. Ale nie za łatwo, bardzo nie lubi. Wiadomo, łykać musi bo zmuszam, ale ani dla mnie ani dla Jacusia miłe to nie jest. Nadziewany jest jedną czwartą tabletki Cystone.

Dlaczego tym? Kumpela poradziła. Zielarka od lat, siedząca mocno w temacie. Generalnie to polecała dwa preparaty, w tabletkach, ziołowe, ale nie z polskich klimatów.  Bo w tabletkach, łagodne i skuteczne. Cystone Himalaya i Shilingtong firmy nie do wymówienia. Dla człowieka zielarze polecają zażywanie Cystone razem z tym drugim, niedostępnym preparatem, część działania się wzmacnia, część jest ciut inna. Ten drugi ma też działanie rozkurczowe i leciutko przeciwbólowe, niestety Cystone nie. Kumpela jest zdania, że dla człowieka zawsze oba, dla kota jeden, jeśli oba, to podawane naprzemiennie po ćwiartce. Shilingtong-a nigdzie nie ma, w hurtowniach również, trzeba by sprowadzać zza siedmiu granic lub kupić za kwotę niebagatelną trójpak. Coś się porobiło tajemniczego, ograniczona liczba ziół, z aptek poznikały poza absolutnie podstawowymi ziołowe preparaty, kosmetyki, suplementy, nawet obecną od lat  Himalaya wymiotło z aptek i Rossmannów. Za Cystone się wychodziłam, potrwałoby zanim kumpela by sprowadziła, też ostatnio dostawcy mają coraz mniej w ofercie, a ja chciałam już, natychmiast. Bo metionina absolutnie nie, a widać było że robi się znów źle.... Gdyby nie było obu preparatów, byłoby gorzej, są zioła do parzenia, ale jak zmusić futrzaka do ich picia? Rozpuszczona nospa wstrzyknięta w pyszczek pieszczoszka dała głębokie rysy na moich rękach jakbym się pochlastała, już podgojone, ale nowych nie chcę. 

Z potężnym wahaniem zdecydowałam się na nie wetowe faszerowanie. Lęk ciągle jest. Organizmy ssacze mamy podobne, ale nie koniecznie to co dla ludzia to dla kota. No i dawkowanie. Ile razy mniej waży futro od człowieka? No właśnie.  Kiedy gorączkował mi kiedyś daaaawno Gucio, był przepisany przez weta paracetamol  dla niemowlaków, pół małej łyżeczki. A teraz..... Wcale nie jestem pewna czy dobrze robię. Cały czas obawiam się że Jacuniowi zaszkodzę. Ale oboje mieliśmy już dość, wetów, Jacuś bólu, ja patrzenia na jego cierpienie. Żeby jeszcze te wetowe działania były skuteczne długofalowo, żeby Jacuś jadł karmę z metioniną, to zgodnie z kodeksem dobrej pańci zapożyczyłabym się na amen i dalej wetowała Cacusia, wtykała przemocą niechciane jedzonko. 

Żebym miała zaufanie do metod inwazyjnych, poprosiłbym o płukanie i rozbijanie tego piasku. Ale nie mam zaufania, za grosz. Straciłam Mikusia, dość powiedzieć że zaczęło się podobnie, też były krótkotrwałe sukcesy, ale potem, mimo wetowania pełną parą, karmienia wetowymi karmami, kuracja skończyła się tragicznie. Słabo mi na samą myśl, choć z Cacusiem historia mogła by być przecież inna.  

Dlatego tak szukam, doczytuję i kombinuję.  Dlatego bardziej ufam ziołowym specyfikom polecanym przez zielarkę-futrzarę. Wiem jak podchodzi do zwierzaczków, własnych i cudzych. Nie wiem kto z wetów wysyła do Eli pańcie i pańciów futerek, ona też nie wie, ale ktoś to robi. A skoro tak, to niech będą te ziołowe tabletki. Och, one też mogą być niebezpieczne, nie ma czegoś takiego jak w pełni bezpieczne zioła. Nie wolno przesadzać, nie wolno latami pić, konieczne przerwy. Nie odżegnuję się od wetowania, jeśli znów będzie zatrzymanie sikania, będzie wetowanie. Ale proszę. NIE. Wystarczy, Gucio i Gacuś też odlecieli przez awarie układu moczowego, nerki.


Na razie Jacunio leje, nie tam gdzie powinien lać, od czego zaraz mnie trafi szlag, ale niech leje. 


No i znienacka znów sobota. Zdaje się że jest giełda staroci, odpuszczam tym razem.


Pisała R.R.

niedziela, 11 czerwca 2023

Notatka 519 sobota była.

Niewiele się dowiedziałam. 



Komunikaty muszę wyrywać, mój ulubiony Bobisław chętnie opowiada o okolicznościach towarzyszących, mniej chętnie o tym co się z nim dzieje i dziać będzie.  Sam podejrzewam niczego nie jest pewien, widzę jak szuka co jeszcze można i gdzie. Z każdym kolejnym tangiem zmiana, bo tu gorzej a tu lepiej niż zakładano.  No i tak okazało się że sprawa z leczeniem Bobusia jest o wiele mniej posunięta niż miała być, ale za to być może będzie lepiej niż się zanosiło. Z jednej strony nadzieja, z drugiej denerwujące czekanie.  Teraz przerwa na trzy tygodnie i potem znów będzie się dziać, w zależności od tego jakie efekty będą po zagojeniu tego co już było robione. 



Czyli do mety daleko. Bobisław w każdym razie spokojny jak masyw górski, taki bez lawin, wybuchów i trzęsień ziemi. Zadaniowo podszedł do tematu, stosuje się do zaleceń, ale i wciąż szuka. Nie jojczy. 
Nie wiem czy to częste, faceci jojczą, nawet nie ich wina że jojczą, inny trochę system nerwowy. Ale z drugiej strony to rzadko która kobieta rwie się do mordobicia, u facetów częstsze. Bobuś, z tego co widzę od zawsze  ma inaczej.  Bywa twardzielem nie od mordobicia. Już w komentarzu pod poprzednim postem napisałam w jak dziwny sposób czerpie siłę z tego co zdołał znieść. Do pewnego stopnia da się zapanować nad reakcją ciała i psyche na temperaturę, ból, hałas, nie każdy chce i umie, Bobuś chyba umie.   



Bobuś spokojny, ogólnie spokojność i pogoda ducha odpowiadająca tej w otoczeniu. Te kilkanaście godzin soboty to przerwa od duchoty, susz, zimnic i upałów, burz i lejnych opadów. Coś na kształt sielanki. Wiadomo, chwilowa sielanka, ale miło.



Impreza urodzinowa-imieninowa była w sielance, w tej przerwie od niemilstw. Oczywiście że kosiary po sąsiedzku rzegotały mechanicznie, szpice pierwotne wyły, ale jakoś tym razem króciutko, mokra trawa chyba źle się kosi a po deszczu słabiej chce się wyć. Za to ptaszęta rozmaite dawały z siebie wszystko.
Przyjemnie było.



Bobuś w humorze świetnym, ale po abstynencku. Tak nic a nic, ku mojemu zadowoleniu. Bez miłosierdzia żadnego napiszę że zaczynałam się bać przed zdrowotną akcją, czy mi się Bobuś nie rozpije na amen, alkoholu było dużo za dużo i za często. Prawdopodobnie usiłował tym piciem zagłuszyć zdrowotne turbulencje, co jest zawsze jednym z durniejszych pomysłów. Teraz nie wolno, zero jakichkolwiek procentów, to jedno z zaleceń których bezwzględnie musi przestrzegać od początku leczenia. I bez skrzywienia przestrzega, nieoczekiwany bonus. 



Ja doskonale wiem, że dostęp do procentów dla wielu jest miarą szczęścia, ALE. 


No dobra, napiszę. Bałam się że będzie jak z Bobusiowym tatą. To nie był alkoholik stoczony na dno, ale dno majaczyło, królom życia tak się robi. Miał zalety, owszem, w obliczu całokształtu one były coś jak topielce na brzegu, takie całkiem utopione i niedotopione. Królowanie tak utopiło.


Bobuś odziedziczył po swoim tacie jego zalety w trzystu procentach, wredoty i egoizmu to z ćwierć promila, może nawet jeszcze mniej. Geny bywają jednak złośliwą potęgą, mogło dziać się źle. Ale dostał czas, cud dany nielicznym. 


Impreza była super, ale Dziecko szybciutko spruło. Prawdopodobnie skorzystała z okazji że dozór nad tatuniem grupowy i da się oddalić celem odpoczynku wśród rówieśników. W pełni zrozumiałe, Dziecko trzyma i spisuje się rewelacyjnie, ale urlopy i odsapy konieczne. 

Nic tym razem w zielonym nie dłubałam, mokro w zieloności, bo w piątek przelało bardzo solidnie, ranny deszcz dał wilgoci na dłużej. Dżungla bardzo mokra. Brak mi w masie zieleni większych plam koloru, za mało żółci, bieli pomarańczu. Królują fiolety, trochę ich za dużo, część tego co teoretycznie miało być niebieskie przyjęło od otoczenia kolorek.


Naparstnice w tym roku cudnie wyniosłe, samosiewy tam gdzie im pasuje, róże dopiero będą na poważnie kwitnąć, czosnki Krzysztofa są tylko z ostatniego jesiennego sadzenia, wcześniejsze odfrunęły. Nie widzę czerwonych żmijowców, białych dyptamów.

Orliki na cykankach jeszcze pobite deszczem, mnóstwo roślin wrzeszczy o przesadzenie, część zjada kolegów i koledzy ledwo piszczą. Chwastów moc, a przecież tyle tego wyrwałam, no ech. Dżungla, mlaskata i ślimacza. 

Gdy wracałyśmy niebo na zachodzie było łagodnym cudem perlistych oranży i róży, słońce już się chowało. Coś z łagodnych perlistości było w całym krajobrazie, mimo że jak widać na niebie szarawo. Takie obrazki tam, gdzie kawałki horyzontu, cykanka wątło oddaje perłowość, ale może coś z niej zobaczysz Czytaczu. 



I przydrożne maczki. 


Pisała R R.

czwartek, 8 czerwca 2023

Notatka 518 czekanie i czkanie


Już po naj-naj-naj u Bobusia, wczoraj późnym popołudniem było, podobno bardzo bolało i było długo. Efektów na razie nie znamy, trzeba z nadzieją czekać. Też niepewne co dalej, bo ciąg dalszy będzie. Czekanie na to jak skuteczna się okaże środowa ważna medyczna akcja. Badania i czekanie na wyniki badań. W sobotę może dowiem się  więcej, ale sobota to i tak za wcześnie by cieszyć się lub martwić. Musi trwać. Och, byłoby najlepszym na świecie prezentem  gdyby się udało tak dobrze jak tylko udać się może. Bo Bobuś ma dziś urodziny, a wczoraj, w ramach imprezy imieninowej miał medyczną akcję. 

Rodzinne Dziecko jest jedyną dopuszczoną do wszechstronnej pomocy, zawozi i przywozi tatunia, prowadzi go za rączkę, znosi jego humory, wysłuchuje zaleceń, ale nie ma już energii na relacje. Czemu się nie ma co dziwić, i tak jest bardzo dzielna. 


U Jacusia był  jadłowstręt do wszystkiego, a już karmy z żurawiną czy metoniną to syf straszny. We wtorek był ścisły post, nie z Jacuniem numery "zgłodnieje to zje" i od razu z sikaniem zrobiło się znów skąpo. Prawdopodobnie ogólnie zrobiło się boleśnie, dlatego jadłowstręt.  Trudno, nie będzie mi futerka rozwiewać, więc mimo wszystkich przeciw krążących mi po głowie kupiłam Cystone Himalaya i będę faszerować go po ćwiartce tabletki przez osiem dni, być może przez dwanaście lub szesnaście. Po ćwiartce, bo tabletki nie da się podzielić na mniejsze kawałki. Wczoraj dostał ćwiartkę, dziś ciut siusiał i ciut zjadł oraz popił.  Dziś dopiero co dostał drugą ćwiartkę. Nie powinno mu to faszerowanie zaszkodzić, ale bo to wiadomo jak jest z kotkami z morskiej pianki?  Stąd też nie wiem jak długo mam go nadziewać, ludzka kuracja ma trwać trzy tygodnie, potem przerwa i ewentualna powtórka po trzech miesiącach.  Zobaczymy. Tu też niepewność jak to dalej będzie z Jacusiem, co się ucieszę to okazuje się że za wcześnie. Nie dałabym już finansowo rady ratować go przez wetów, ale wiadomo, robiłabym co możliwe. Na razie bardzo pilnie Jacusia obserwuję, Rysia uważa że za bardzo, zazdrosna jest niemożliwie. Ona by jadła karmę z metioniną, DLACZEGO ZABIERASZ?!!, ona chce też być faszerowana, siusiała, czemu nie patrzę jak? Miauk POPATRZ, SIUSIAŁAM, no cyrk.....

Reszta, ta mętna dziejąca się, nadal mętna. Nic się nie wyklarowało, dokładnie tak jak z Bobusiem i Jacusiem. W efekcie i ja mętna.  Nic nie przyspieszę.  Mogę mieć tylko nadzieję że z Bobusiem będzie dobrze, z Jacuniem również, a  reszta nie będzie fatalna. Tylko i aż. Łatwo to tylko czasami bywa, czekanie niby proste, a wcale że nie. Oczywiście że staram się coś robić, ale nie idzie. 

Nie tylko u mnie tak, paskudnie dołujace wieści do mnie napływają, zdaje się że wbrew cudnej porze i masowej eksplozji rozmaitych kwitnień jest dla wielu czas trudny. Mam nadzieję Czytaczu że u Ciebie ok. 


Jeszcze mi się trochę czka poniedziałkową  imprezą. Drąży mnie myśl w temacie tej pustki po odeszłym, która jest odczuwalna i dla mnie, mimo że wujek nie był pierwszoplanowym bohaterem mojego życia.  Ale był, zawsze. No a jak by to było gdyby go tak całkiem, nigdy nie było? 

Niewyobrażalne. Niemożliwe. Nieprawdopodobne. Na szczęście był.

Dla przyszłych prawnuków wujek nie będzie tak ważny, ciąg naszych przodków jest tak oczywisty że niezauważalny. Mało ważne jacy byli, nie zajmuje nas to specjalnie. Byli i tyle, oczywistość że byli. Nawet jeśli przekazali nam w spadku kłapciate uszy, to nie wiemy kto konkretnie je dał, po kim świetny słuch a po kim dokuczliwe dolegliwości. Po kimś i już. Każdy coś ma w dziedzictwie genowym.  A ci minieni bezpotomnie?  W czułej pamięci  Mamy i Cioci została ciocia, siostra a może dalsza krewna ich babci. Niemowa, z oddaniem zajmująca się dziecinnym rodzinnym drobiazgiem. Wspominały ją naprawdę dobrze, dbała o dzieciarnię, nie do końca tak jak sobie to wyobrażamy. Dzieci musiały być samodzielne dosyć wcześnie, były drobną siłą roboczą, musiały obok nauki pomagać i to w o wiele większym zakresie niż obecnie. Wypasy zwierzaków, plewienia, pomoc przy żniwach i sianokosach, obiadach. Drobne niby czynności a w gospodarstwie ważne. Wysyłane na jagody, grzyby, ryby i tak dalej wcale nie dla rozrywki. Czasy nie były łatwe.  Zero czułostkowości, ale i zero znęcania się, Anna Niemowa była tą co ocierała łzy, dbała by dziecięca praca nie była zbyt męcząca, dopieszczała, cerowała rozdarte gdzieś nielegalnie ciuchy, czesała warkocze. W drobiazgach zastępowała po prostu rodziców, nie mających czasu na takie duperele, choć dzieci kochali. Dzieci czuły że są dla niej ważne. Nie była to młoda osoba, wychowywała prawdopodobnie i dziadka. Moja Mama pamiętała że czytała Annie gazetę, Ciocia smak pierogów z jagodami i plecione z trawy kukiełki. Anna, ale ja już nie wiem co dalej, nagrobek przepadł, nazwisko uleciało, na N było czy na H? i nie ma kogo spytać. Nawet nie cień, cień cienia ta Anna, tak jak i wszyscy dawno minieni, już obojętne dzieciaci czy też nie. Póki jestem to cień cienia Anny Niemowy i we mnie. Umiem w pierogi i kukiełki z trawy, gorzej że Dziecko pierogów nie lubi, kukiełki były cacy, ale nie nauczyłam jak je pleść, teraz za późno. To znaczy uczyłam, Dziecko temat olała, no przecież nie zmuszę.


To jak teatr, pamięć dawnych przedstawień ulatuje, nikły ślad zostaje po wyjątkowych przedstawieniach, jakieś graty z dekoracji, zżarta przez mole peruka i wyblakłe fotosy. Przy upartym drążeniu da się ustalić sztukę, jej obsadę, dyrektora teatru. Ani słowa o tych co przyczynili się do premier,  da się wyłowić może nazwiska aktorów drugoplanowych, scenografa, ale szwaczek  to już absolutnie nie, chyba że szwaczka oprócz szwaczki była morderczynią. 


Jest jak z teatrem z tym naszym życiem. 

Ale teraz ważne co dalej. Jeszcze nasze przedstawienie trwa, nasi odeszli też jeszcze są. W nas. Ważni, bardzo, bo chcemy czy nie, mamy ich geny czy też nie, są naszą częścią. Bo nasi. Nie umiem tego inaczej sobie wytłumaczyć. Może tłumaczę źle. 

Dekorują cykanki z dzisiejszej wyprawy z Asią, nasza własna procesja, leśna w dużej mierze. Fajnie było, stresu trochę nam dostarczyły pryskające spod nóg jaszczurki, padalce, liczne oznaczone do wycinki drzewa i stosy już ściętych. Las jeszcze jest, jaszczurki i padalce również, ale drzew coraz mniej.  Poniższe cykanki też są  dokumentacją zmian, nie wiadomo po co budowanej drogi. Drogi niby zawsze potrzebne, ale ta akurat wydaje się że będzie znikąd do nikąd. Przez las.



Pisała R R.




niedziela, 4 czerwca 2023

Notatka 517 zielone tło


Dzieje się u mnie, a raczej jeszcze bardziej wkoło mnie.  Istna kotłowanina. Prawie wszystko że tak powiem jest w akcji, sprawy wagi ogromnej dla nas skromnych żuczków, dopiero będą się decydować która strona mocy im bardziej pasuje, jasna czy ciemna. Nawet z Jacuniem może jeszcze różnie być, choć tu być może będzie jasno.

Sprawę globalnie ważną mój organizm olał, zasypiając tak, że już nie zdążę na dzisiejszy  marsz. Dopiero co wstałam, a marsz od południa, i zanim skończę posta to już pewnie będzie po marszu. A post będzie krótki, nie mam zdrowia do opisywania dramatów, nie chcę przeganiać tej odrobiny otuchy, którą przywiozłam w sobie z Bobusiowa pod wpływem zielonego tła i mimo wszystko pogodnych rozmów. Tu zresztą też misz-masz z przywiezionym bagażem, bo obok cykanek i niedużej porcji otuchy przywiozłam też kleszcza wbitego w podstawę łydki. Kleszcz, cholera, no. A myta mydłem z neem pojechałam, wypryskałam się chemią podobno skuteczną. Kleszcz, do cholery, jakby mało było im szajsu którego już narobiły. 

No dobra, zostawmy temat, cykanki i otucha. Cykanki oczywiście że robione znów na oślep, srajtfon nie lubi ani słońca ani deszczu, tym razem było słońce.





















Jakby dżunglą powiało, całe Bobusiowo takie dżunglowate, a w dżungli zamiast tygrysów kleszcze. Wolałabym tygrysy, z kotami się dogadujemy. 

Oczywiście że najlepiej rośnie to co nie chcemy, to chciane odpływa, rośnie słabo i nie tak jak były plany. Dżungla panie dziejku. 

Nadal natrętnie krąży mi po mózgu myśl, że nie takie znów ważne nasze dramaty w obliczu ogólnego życia. Wliczone są. Nie wiem czy to jest ogólnie pocieszające, mnie w dziwny sposób ciut uspokaja. 

To powyżej, to pokaz tego, co się dzieje z kawałkami Bobusiowa do których przykładam rękę. 

Poniżej mało czytelne cykanki fragmentów reszty. 







Na nich coś jeszcze widać, reszta to zielone tkaniny. 





Najcenniejszą cykanką jest ta poniżej, z cyklu ściśle rodzinnego. 


Dokumentacja, piesek pana i pan na Bobusiowie w odpoczynku od zaleceń lekarskich. Ale na godzinę dziennie odstępstw od zaleceń pan ma pozwolenie, więc dokumentacja pozwalania sobie. Zalecenia są surowe, i ponieważ pan pieska zdaje sobie sprawę jak wiele zależy od ich stosowania, to stosuje grzecznie,  na czas gdy może pochodzić mniej więcej prosty czeka z utęsknieniem. Na cykance właśnie ta pora, chodzi prosto cztery razy dziennie przez kwadrans.  Z Bobusiem działo się i dziać jeszcze będzie, niepewne i groźne wszystko. My się boimy, rzecz jest poważna, najlepiej z nas trzyma się właśnie Bobuś. 

Ważne, naj-naj-najważniejsze będzie się działo w środę, tu gorączkowe modły by udało się najlepiej jak to możliwe. 

Otucha nie wiadomo dlaczego w tym jest. Wbrew wszystkiemu. Jeszcze może być w miarę dobrze i niech do ciężkiej cholery będzie. Rodzinne pogaduchy pomogły część strachów spacyfikować, komiczna strona rzeczy też występuje, a jakże. Trudny ten komizm, uśmiech co nieco drżący się pojawiał, ale ogólnie to tyle go, że zignorować się nie da, więc uśmiech był, coraz pewniejszy i szerszy. I bardzo dobrze. 

Dziwnie z tym komizmem, bawi wpis u Tabi, bawi wbrew wszystkiemu, podobnie jest z Bobusiowymi przejściami, ich powaga ma dużo absurdu. Co nie zmienia jednak wagi zdarzeń, uśmiech łagodzi raczej odciski powstałe przy noszeniu ciężarów i nie jest uśmiechem beztroskim. Dobre i to.

A poniedziałek pogrzebowy, brat naszych Mam, mojej i Bobusia przeszedł za bramę. Dla nas bardzo fatalna niespodzianka, ale okazuje się że w tej niespodziewaności jest i łaskawość niebios. Bez bólu, we śnie, po wizycie najbliższych. Mogło być o wiele straszniej.  

Jedziemy z Dzieckiem, z przyczyn oczywistych tylko my. 

No i skąd ta otucha to nie wiem. W ogólnej dupandzie, gdzie rządzi mi jeszcze pani d, tym razem jest. Wbrew i na przekór. Może wpływ ma na to Jacuś na moich kolanach, znów przesłodki do mdłości pieścioch. Wysiusiany jak należy.

Kciuki, fluidy, modły pożądane na środę. 

Pisała R.R.


Ps poniedziałkowy.

Właśnie oddycham po  imprezie. Zdechła jestem, z uczuciami bardzo mieszanymi. Byłam, widziałam, a mimo wszystko to do końca nie wierzę, że jeden z wujków już Tam.  Nieprawdopodobne, jak dziwnie brzmiał chór bez jego tenoru, a raczej bez jego barytonu, jak cała impreza była jakaś płaska bez jego dbania by toczyła się żywo, by nikt nie był pominięty. Oczywiście pełno luda, rodzina tak, ale i znajomych tyłu, że człek bez temperamentu Paszczaka i w większym mieście w życiu tyle żegnających nie uzbiera. Nie zawsze było z wujkiem łatwo, no ale z którym człowiekiem jest zawsze łatwo?  Przy nim musiało się dziać, i najlepiej by działo się tak jak sobie umyślił. . Jego brat, jedyny obecnie żyjący z czwórki rodzeństwa, nie znosił tej cechy, wieczne wojny i spory, bo akurat upór i żywotność w nim też a miał inne pomysły. Całe życie obok siebie, w działaniach wspólnych i w sporach, jak to teraz będzie tak bez brata, ma koło siebie żonę i własny rodzinny ciąg, ale tak bez brata....  A żona wujka, "moja najpiękniejsza, moja ukochana" , a dzieci którym dał wyfrunać, ale piorunem leciał na ratunek gdy było konieczne? Oczywiscie że dadzą radę, muszą. Daje się radę, niestety przetestowane.  Ale dziwnie jest, pusto. 

Poniżej najmłodsi męscy nosiciele dobrych genów odeszłego wujka. Najmłodsi wnusiowie. Wnuki i wnuczki starsze też są, jest i mała drobinka-dziewczynka,  cieszył się nimi wszystkimi bardzo. Bardzo.  Starsze wnuki będą to pamiętać, w najmłodszych być może nie będzie pamięci. Ale ślad jego miłości i tak w nich mam nadzieję że zostanie.