Czytają

niedziela, 14 maja 2023

Notatka 509 niedzielnie

Niedziela jest piękna, a raczej rano była piękna. Ciepła i słoneczna, ludzie już prawie po letniemu poubierani. Teraz szaro się robi, jakby dusznawo i sennie. Dla mnie "sennie" średnio od pogody zależne. 

Nie wyszedł mi wczoraj sen regeneracyjny bo futerka żądające obsługi i pieszczot, ból i uczucie że coś kleszczowego może po mnie łazić (bo wyparzanie się było za krótkie) nie dały tak łatwo zasnąć. Wyparzyłam się powtórnie, ale dwa pozostałe czynniki dały zasnąć dopiero koło trzeciej, może już raczej bliżej czwartej, ptaki się darły. Sen z dyskomfortowym budzeniem się co trochę, czynniki nie odpuściły. Aż żałowałam że nie mam składników do kolejnego drinusia, one nieźle znieczulają. 

I dlatego tak. 

Niedzielnie aktywnie to dla mnie  już było - pięćdziesiąt złotych wydane, bo targi ogrodnicze. 

Nędzniutkie tym razem, tak małe że słusznie zrezygnowano ze sprzedaży biletów wstępu. Nie było tłumów odwiedzających, ale pora za wczesna, teraz może być tam ludniej,  tak myślę. 















Targi jak zwykle, w liceum im. Henryka Sienkiewicza, tym razem tylko przed liceum i stoiska przerzedzone. Targi późnoletnie, dożynkowe były zawsze bogatsze, ale i majowe, wiosenne potrafiły być okazałe. Nie wiem czy kiedykolwiek wrócą czasy gdy impreza zajmowała mało że budynek liceum, to jeszcze wychodziła w aleje i zajmowała teren przy dawnej Cepelii. No szkoda, ale co zrobić, po pandemii tyle rzeczy popadało, że dobrze że jeszcze są.

Kupione dwie roślinki, obie do Bobusiowa. 
Troszkę posiedziałam na rozmaitych ławeczkach, podglądałam roślinki, popatrzyłam sobie na kawałek miasta rzadziej nawiedzany. Nową dla mnie galerię odkryłam, miasto się zmienia, tu coś pada, coś nowego się zaczyna, przestają istnieć  szlaki wędrówek bo podwórza kamienic grodzone, ale powstają nowe bo przy innych burzą komórki i murki. 

Ten kawałek niedzieli był fajny.  








No i tak to. Pisałam pościka a obiadek się kończy gotować. Zjem,  i coś mi się zdaje że jednak choć na chwilkę pójdę spać.  Jak futra pozwolą. 

Pisała R.R.



sobota, 13 maja 2023

Notatka któraś tam, aaa, 508. Pijana.









Pijana jestem, Dziecko zrobiło drinka o mocy podstępnej i potężnej. Niechcący tak jej wyszło, co nawet korzystne. 

Zanim wyjaśnię czemuż, ach czemuż tak, to napiszę że Jacuś ostatnio coś podejrzany. O złe samopoczucie podejrzany.  Nadziewany jest uroseptem i pod obserwacją. Dziś rano  jakby było lepiej więc pojechałam do Bobusiowa. Nie mam zdania jak jest teraz z Jacusiem, żyje, nadziałam drugą dawką, przyjrzę się mu porządnie jutro, na trzeźwo.  

Taki drinuś, drugi i ostatni, spowodował że reszta planów na dziś idzie się bujać. 

Przed pierwszym drinusiem byłam, gdy nie zauważyłam w walącym słoneczku, że coś nacisnęłam czego nie powinnam w srajtfonie i od pewnego momentu cykanki takie. 




W Bobusiowie zielono bardzo i zalatano. Taki jakiś mozolny był dzień, wysiłkowy dla wszystkich. Nie widać specjalnie efektów tych wysiłków, ale uszkodzony panel fotowoltaiki Bobuś wymienił, Beatka wsadziła drzewko, Asia odchwaściła trochę truskawek, ja usypałam stosik chwastów, Dziecko miało swoje tajne zajęcia no i zrobiło drugie drinki. Ale trudno to wszystko szło, może poza drinkami, trochę wszystko jak w slapstickowej komedii, dobrze że wszyscy cali. 

Dziwny dzień dzisiaj. Nawet na trzeźwo jak widać, coś nietrzeźwo wszystko wychodzi. Przez to że Dziecko chlapnęło za obficie procentami, drinuś co nieco znieczulił, mogę jeszcze przez chwilkę popisać. 
Poparzona pokrzywami jestem, obolała rozmaicie. Pokrzywy to dziś  żadna nowina, wszyscy ogrodujacy są poparzeni, podobno to nawet zdrowe. Boli, ale i tak wcześniej wyrwałam te kłujki z zaciśniętymi zębami, zęby zaciskane tak jak przy właściwie każdej czynności od wczoraj. Tu się poskarżę, choć drinuś znieczulił.  

Wczoraj Czytaczu zostałam wszechstronnie przetrącona przez ludzki czołg. Przyznaję, częściowo moja wina, rzecz się stała przy powrocie z Empiku, podczytywałam nabytą książeczkę Mileny Wójtowicz, gdy doszło do zderzenia, mnie i męskiego monolitu/monumentu sunącego po chodniku w przeciwnym kierunku. Kawał faceta w wieku późnoprodukcyjnym. Wydawało mi się że widziany kątem oka monolit minę bezproblemowo. Źle mi się zdawało. Być może monolit tekko zboczył ku środkowi chodnika i nastąpiło zderzenie. Monolit nawet nie drgnął, masa znacznie większa od mojej, natomiast mnie rzuciło na rosnące na trawniku drzewo. Kurde, mało że mi prawie utrąciło lewą rękę z połową ciała to prawa oberwała przy zderzeniu się z pniem. Mocno. I tu moje głupie dobre wychowanie dało o sobie znać, odruchowo powiedziane "przepraszam bardzo" wyzwoliło lawinę chamstwa gdzie "ty jebany menelu"  (ani nie wyglądam na menela, ani na męski rodzaj) było zwrotem pierwszym i najłagodniejszym. Lawina. Nie dam zresztą głowy, czy to zderzenie nie było specjalnie, i czy przypadkiem wychodzący zza rogu bloku ludzie nie uchronili mnie przed skopaniem. Poszedł sobie monolit bluzgając, a przysięgnę, już miał zrobić skręt do pnia by mi dokopać pozasłownie. 

Także dziś jeszcze czułam wczorajsze bliskie spotkanie, bobusiowanie było jakby niezbyt łatwe.  Nie wiem jak pozostali, nie chwaliłam się wczorajszym dniem, ale może też coś im dokopało bo wszystko szło ślamazarnie i z przeszkodami, 

No dobra. Wyżaliłam się, idę spać i trzeźwieć. Dobranoc. Nic nie poradzę, trzeba, bo niezborność trwa.


niedziela, 7 maja 2023

Notatka 507 leje, lane łzy, leja i smród.

   Padało. Tak solidnie. Więc nie było Bobusiowa. Nie wiedziałam nic a nic, a w Bobusiowie żałoba.  Pożegnali Fotkę, niedotykalską drobniutką koteczkę o fizys Hitlera przełożonej na koci urodny pyszczek. W piątek rzecz się stała, samochód potrącił, Dziecko ku swojej rozpaczy znalazło. To cholerne uroki wychodzenia na dwór, przed wyjściem kota za posesję nie da rady się obronić. Chyba żeby wcale stworzaka nie wypuszczać, co przy życiu na wsi wydaje się znęcaniem się, i może nawet znęcaniem się jest.

To nie była przytulaśna kiciunia, raczej mały dyktator i ciemiężca śpiących. Ciemiężca śpiących, bo tak jak nie znosiła głaskania, tak lubiła na śpiącym ludziu zalegać, przybierając ciężar jak na tak niedużą kicię wielki, koniecznie na piszczelach lub na czymś równie tkliwym. Zawsze po niewłaściwej stronie drzwi czy okna i zawsze wtedy, gdy to było choć ciut niewygodne, więc w nocy bardzo często. Jako kotka zupełnie nietypowa, w domu absolutnie nie polująca, myszy raczej zapraszała w gości. Nie posuwała się do przynoszenia gryzoni, ale domowe traktowała jak swoich własnych osobistych wizytujących, pełen wersal i żadnych łapoczynów. Raz widziałam jak łaskawie obserwuje dwie, takie ciemnoszare o sporych różowych uszkach, a obserwowane działały na pełnym luzie, popisując się jak na scenie, specjalnie dla Fotki.  Broniła swojego ciałka przed pieszczotami, miski przed psem, terenu przed innymi kotami wrzeszcząc straszliwie. Żeby nie było że tylko tak, Fotka mimo swoich fum była stworzonkiem kochającym, widziałam jak pilnowała chorującego Dziecka. 

Pełna wdzięku wybitna  kocia indywidualność w miniaturowym ciałku. 

Czternaście lat.  Będzie bardzo jej brak.

Ale nie wiedziałam.  To deszcz był jednym z powodów że do Bobusiowa nie pojechałam. Dobrze się stało że lało, rozstanie za świeże. Trudno wtedy znieść współczucie. Obok deszczu drugim powodem niepojechania był drobny jak mi się zdawało wypadek z kawą i spóźnienie na busa. Piję fusiatą i zbieram fusy jako nawóz. Nie tylko fusy kawowe, herbaciane też, skorupki jajek, skórki bananowe itp. Uzbierał się pojemnik po śledziach, taki po pięciu kilogramach śledzi. Władowałam go w foliową torbę i wystawiłam na korytarz, żeby nie zapomnieć. Nie dało się zapomnieć, bezwonny do tej pory pojemnik dał woń. Nie żeby woń wybitnie smrodną, ale czuć się dała.  Okazało się że kilkanaście już razy tak używany pojemnik pękł, torba była nieszczelna i dołem wyciekło. Wytarłam na mokro i szybko, ale już było wiadomo że zbieranych świństw do Bobusiowa nie zabiorę, pęknięty pojemnik powędrował od razu do śmietnika, a ja w świat. 

Ponieważ lało, to zamiast pojechać ruszyłam w miasto. Wędrowałam za kocim żarciem w okazyjnych cenach (nic. Nie ma okazji), zatuptałam też w Aleje NMP.  Coś mi się zdawało że być może jest impreza ogrodowa, zawsze w pierwszy weekend po wielkomajowkowym są. Tym razem nie, impreza będzie za tydzień. 

Z wczorajszych wędrówek po zadeszczonym mieście nie mam wielu cykanek, srajtfon wilgoci nie kocha. 





Po kasztanowcu srajtfon się zbuntował. 

Powrót do domu z nędznymi kocimi jedzeniowymi zdobyczami był przykry. Moje futra, ja nie wiem czy one zasługują na moje starania. Rysia wykorzystała okazję że rudego futerka jej nie przewietrzę potrząsaniem czy klapsem i nalała mi ma łóżko.  Ruda ma szlaban na mój pokój. Pranie się suszy, ostatnia tura wirowała dzisiaj. Leja Ryszarda prezentuje samą niewinność, aha akurat. Drapie w drzwi, a potem leje tam gdzie zawsze powinna lać, ale z minką cierpiętnicy. Po za tym przymilność tak duża, że aż podejrzana. Może jeszcze gdzieś coś olała. Ruda małpa.

Wiesz co Czytaczu? Dziwne to jest, ekscesy futrowe znosimy, choć oczywiście ma się ochotę zrobić krzywdę ekscesującym to się jednak tej krzywdy nie robi. Kocha się także za ekscesy i rozpacz jest gdy nasze kłopotliwe kochanie pójdzie za bramę. Nie pamięta się wtedy żadnych, ale to żadnych uciążliwości związanych z odeszłym skarbem, bledną, nawet jeśli wściekłość straszną budziły..... Kilka razy to przerabiałam, teraz za swoją wrzaskliwą kocią cholerką rozpaczają Bobusie. 

Niech żyją nam futerka, nawet jeśli miłość do nich kłopotliwa. Niech będą.

No dobrze, a co ze smrodem? Był. Napisałam, że wytarłam na mokro to co wyciekło. Te kompostowe świństwa mają to do siebie, że zbierane w przykrywany pojemnik upiornie śmierdzą przy wywalaniu z niego, od spodu rzecz nabiera mocy potężnej. Doładowania kolejnymi świństwami od góry nie dają dużych efektów zapachowych, byle tego co głębiej nie naruszać. Tym razem rzecz się nie udała, tym razem pojemnik pękł, bo przy pakowaniu upuściłam, a reklamówka przeciekła. Wytarłam wyciekłe, jak mi się zdawało skutecznie, nie była to rzecz jakoś bardzo mocna ten smrodek. Zdawało mi się że wystarczy, takie przejechanie mokrą ścierką i zostawienie mokrego. 

Ha! 

Taki odór jaki mnie przy powrocie na klatce przywitał to w bloku się nie zdarza, a ja jeszcze mam katar. Nie chcę wiedzieć JAK czuli zapaszek niezakatarzeni sąsiedzi. Lastriko przesiąkło i TRZY RAZY traktowałam mało rozcieńczonym domestosem teren skażenia, dopiero to pomogło. Drugim źródłem smrodu, domowym, była mokra ścierka którą przetarłam wyciekłe. Nie myśl sobie Czytaczu, wypłukałam ją jak mi się zdawało porządnie, ale tu też mi się zdawało. Ścierka była prosta do poradzenia sobie, poszła od razu do śmieci. 

Tym samym obraz mój w oczach sąsiadów może nadal jest cichy, ale już nie bezwonny.

Zdegustowana R.R. pisała. 


piątek, 5 maja 2023

Notatka 506 stół





Informuję, że stół podmieniony, cholerka, tak mierzyłam, tak kombinowałam, a okazało się że nie do końca dobrze kombinowałam, ten stół jest niższy o pięć centymetrów. To nie jest jeszcze żadne nieszczęście, prościej grata podwyższyć niż położyć na gracie na nowo fornir. Może po prostu dokręcę kółeczka? To wydaje się najprostsze i ułatwiające życie w dodatku, przed odjechaniem spod łokci trochę będą bronić podstawione szafki. 

Pomyślę.  

Imć Jacuś bardzo pomagał, tak bardzo pomagał że cud że ocalał.  Ale się udało. Jak widać Jacuś skręconego grata pilnuje, sprawdzając czy dobrze stoi.  

Stół w każdym razie cieszy się uznaniem futer, jak nie Jacuś to Feluś na nim zalegają, a Rysia wpada do nich na krótkie inspekcje czy dobrze zalegają. Poprzednik nie miał takiego powodzenia.


Podtrzymuję, że tajemnicza sprawa z ciężarami, tym razem więcej kłopotu zrobił stół opuszczający pokój, się upierał że jeszcze zostanie. Na tyle był w tym uporze skuteczny i upierdliwy, że do końca to jeszcze go nie wyprowadziłam, sił brakło, więc blat zdobi scianę klatki schodowej za drzwiami. Teraz nie ma szaleństwa, mieszkanie sąsiadki puste. Może stać. 

I co poza tym?

Przefajna pogoda a ja smarkata. Taki stan, tak sobie tłumaczę, miewa zalety. Młodsza jako smarkata jestem, apetytu nie mam, ale jakby co, to świństwa nie poczuję ani węchem ani smakiem. Na szczęście z uszu zeszło, z zatok schodzi, nic do gardła tym razem nie leci. Co prawda ogólnie to słabsza jestem, ale wyleżane gnaty nie bolą. Lajcik, teraz tylko nie przeziębić dziadostwa i będzie dobrze. Ale w sobotę będzie Bobusiowanie. Hmmm. Zobaczymy.

Przyczyna kataru, to łupiestwo wystawkowe uprawiane w deszczu, czyli stół. 

Pisała R.R. tymczasowo smarkata.

niedziela, 30 kwietnia 2023

Notatka 505 majówkowo, codziennik.



Sobota 29.04

Bobusiowanie. Nic właściwie nie zrobione. Jakoś bardzo a bardzo nie mogłam się zebrać (bo i niezbyt się czułam), w efekcie tegoż pojechałam późno, wbrew własnemu ciału i wbrew woli futerek, które dziś rano były kochające mamunię przebardzo. I wobec mojej dzisiejszej niezborności, kotunie też przyczyniły się do późnego wyjazdu i do wyjazdu, w końcu pojechałam bo trochę ich miałam już dosyć. Ja kołowata, z ograniczonym refleksem i z ciężkimi dziś nogami, a one podłażą pod stopy - to już lepiej było pojechać dla ich i własnego życia i zdrowia. Więc późno, ale pojechałam. 

Bobuś naostrzył szpadel, zachęcająca rzecz do kopania. Wiadomo, szpadel jeśli jest z dobrego metalu, to z czasem staje się tylko lepszy w użyciu, ostrzy się sam przy kopaniu, ale zanim się naostrzy..... Rany. Horpyna może dałaby radę, ja nie.  Przy poprzednim pobycie coś chciałam na to poradzić, Bobuś patrzył na mnie jak na głupią gdy próbowałam ostrzałki do noży - beznadzieja, trzeba przeszlifować i tu mechaniczny sprzęt potrzebny. Patrzył, kpił, ale proszę, przeszlifował i naostrzył - to naprawdę przemiła rzecz. Tylko że pewnie jak każdy facet oczekiwał pochwały, jeszcze będę musiała dochwalić bo nie miałam siły  na solidne peany.  

O kopaniu to już lepiej nie mówić. Ale jest naprawdę ogromna różnica, nie ma porównania i pojąć nie mogę dlaczego sprzedają nienaostrzone.  




Dzień był dla mnie nieroboczy. Musi od czasu do czasu być i taki. 



Było miło tak bezrobotnie, pierdoły były popychane, głupoty zupełne i od czapy. 

- napite kleszcze mogłyby być przekąską dla wampirów, jak oliwki lub orzeszki. Wniosek wysnuty przy przeprowadzanej inspekcji psiego futra pod kątem krwiopijców.
 - Beatka znalazła pierwszego w tym roku jadalnego grzyba w lasku na pasku. Uszak mu na imię.
 - jak kto widzi kolory. Co jest szare, a co jest różowe lub niebieskawe. Mamy inaczej, to co dla Asi różowe, dla Beatki szare, dla mnie brzydkie zimne lila.  Bobusia nie było przy tym kawałku gadki. 
 - jak było na samym początku mieszkania w Bobusiowie i gdzie jest studnia, 
 - co sądzimy o zmianach w naszym kraju i dlaczego nie będzie wywieszonej flagi, 
 - ulubione seriale, 
 - jak zakisić pąki mniszka,  
 - historyjka Asi, co ją zakonnica subtelnie przekonywała do spódnicy. Maj podobno miesiącem, gdzie kobiety noszą spódnice i sukienki na znak zawierzenia Maryji - Beatce wpadła w oko notka w necie. W świetle planowanych zmian w prawie te dwie rzeczy spowodowały u mnie atak furii objawiający się m.in. bluzgami. 
 - itd, itp. rozrzut tematów duży, ułamek podałam. 

Zupełnie nie wiem czemu wróciłam tak bardzo zmęczona. 



Kotunie za zmycie się z chałupy zemściły się paskudnie. Jeden lub jedna nalał/a mi na kołderkę. Trudno, niedziela czy nie niedziela jutro będzie pranie. 









Cykanki tym razem trochę oszukane, wycinanki z większych. Ale uwaga, psiząbki 'Pagoda' się rozrastają, magnolia powolutku staje się drzewem, tulipany bez wykopywania kwitną trzeci rok, kamasje mają liczne pąki w dwóch zbitych kępach, podziabana na drobne cząstki (niechcący oczywiście) żółta szachownica cesarska kwitnie jednym kwiatem, ale zdaje się że każdy kawałek wypuścił zielone. Rozmnożyłam? A, i kradziony z Przeprośnej Górki bizantyjski barwinek (vinca major) zakwitł. To jest Rolls Royce wśród barwinków, mała kępeczka już jest z pojedyńczej odnóżki i jak na taką kępunię kwitnie wstrząsająco. Ciekawe czy miewa inne kolory. 

Niedziela 30.04. 

Pierna niedziela. Trzecią turę prania załadowałam. Kołdry, koc, materacyk-podściółka. Taka pogoda a ja pralnicza, aż mnie nosi, zwłaszcza że kołowatosci dziś nie ma. 

Dlaczego nagle kuweta przestała pasować mojej rudej małpeczce? Podejrzewam żwirek, tym razem gruboziarnisty i ostrawy. A tekstylia mięciutkie........ Trudno, trzy wory kupione, musi się przyzwyczaić. Jacuś i Feluś mogą lać tam gdzie powinni, to i Rysia będzie. Howgh.

I jak się ostatnia tura prania wyturlała wirująco, to niby było jasno i nadal cudnie, ale mnie chęć wyjścia zwiędła.

Poniedziałek 01.05

Wędrówka z Asią wzdłuż rzeczułki Stradomki.





















To cały czas miasto. Czai się tuż tuż, my przechodzimy pod mostami i po mostach służących zakładom, mieszkańcom, kolejom. Tory biegną prawie równolegle do rzeczułki, że miasto blisko to widać mało, powyżej dworzec Częstochowa Stradom, za nim solidna dzielnica z wielkiej płyty, trochę ocalałych starych niskich kamienic, po naszej stronie to raczej niskie kamieniczki i domki jednorodzinne, przemysłowo to jest po obu stronach, na szczęście tego to mało widać.  Ponieważ idziemy w kierunku źródła, to Stradomka coraz węższa. Lada chwila będzie jeziorko pogliniankowe, tzw. "zalew zaciszański". Wędkarze tam się rządzą i już nie można się w nim kąpać. Ciekawe, pogonili łabędzie, czy same się wyniosły?














Okrążamy wodę, co jakiś czas wędkarze, ale ludzi mało. Za to przez część dreptania przybrzeżną ścieżką, jak wyprowadzany piesek idzie przed nami gołąb. 





Były dwie posiadówki, wygrzanie się solidne w słońcu i wracamy. Inaczej już, ulicami. To ja nie chciałam tą samą drogą, przy ścieżce leżał martwy kot i wiem doskonale że to głupie, ale tak podobny do Felusia, tak znajomy bury grzbiecik że długo mną trzęsło. Więc normalne ulice, w tym wędrówka wyasfaltowanym kawałkiem dopiero budowanej drogi. Do centrum, choć w drugą stronę powinno być ciekawiej. Teoretycznie mogłybyśmy dojść do Wrocławia, Opola, Kłodzka. 
A przy tej nowej drodze kolejny stawik-zalew pogliniankowy. Mniejszy. I chyba powstał niedawno przy kopaniu, bo kopią na tym kawałku Cz-wy. Coś budują.



I tyle było tego wędrowania. Dworzec Częstochowa-Stradom widziany z drugiej strony, i miasto, już bardzo miasto.



I pierwsze co, to w domu Feluś wyściskany. Mój tygrysek przyjął uściski jako rzecz należną, ale z zadowoleniem. Rysia po sobotnim opieprzu leje w kuwetę. 

Wtorek 02.05

Pierny. Rysia miała/ma rozmach, moje łóżko omijane - grzeczna dziewczynka, ale wszystko szmaciane to hulaj dusza. Ma nie tylko rozmach ale i wyjątkowo pojemny pęcherz, bo w kuwetę też leje. Sterta prania do ponownego prania. Suchy i czysty stos przykryty ręcznikiem, bardzo duży bo z kilku prań, już nie jest suchy i czysty. Cholera, może koledzy pomagają?!!!

Szaro i dusznawo. Sennie.  Czyżby miało lać?

Dzień szary, siąpiący deszczem od późnego popołudnia i prawie całkiem zmarnowany na rozlazłe poczynania. Przeglądałam dostępne forniry, lakiery i bejce, pora zająć się na porządnie meblami. W necie namiętnie oglądam rozmaitych odnawiaczy, i rany. Na temat tego co widziałem kiedyś napiszę. Sama wciąż obracam we łbie jak i co. 

Główna troska to stół, szafki pod nim super, ale mógłby być większy, pięć centymetrów więcej byłoby akurat tak, jak być powinno. Kombinowałam jak by tu, stół ogólnie jakoś służy, wygodniejszy od tego co było, ale ideałem nie jest i straszy odpryskami politury. 

Opatrzność czuwała, nie kupiłam forniru, nie mogąc się zdecydować który najlepiej pasowałby do wszystkich gratów i ile mi go właściwie potrzeba, bo jak kupować to tak, by nic nie zmarnować. 

Wieczorem, przy wyrzucaniu śmieci zobaczyłam przy śmietniku stojący stół, w znacznie lepszym stanie niż ten, co teraz zastępuje mi biurko. 

Latałam koło niego z trzy razy, mierząc i oglądając i decyzja zapadła. Podmiana. Rozkręciłam, z całym nigdy nie dałabym sobie rady, trwało to trochę.  Przydźwigałam w dwóch turach, nogi i środkowa deska, oraz sam blat w drugiej turze. Rzecz przeprowadzona nocą głęboką i prawie bezszelestnie w deszczu przefatalnym. Na razie łup stoi na korytarzu,  I uf. Nie będzie kładzenia nowego forniru, ten mebel nigdy nie oberwał młotkiem, nigdy nie robił za drabinę malarską ani za imadło przy piłowaniu.  Blat jest większy o dziesięć 
centymetrów, co jeszcze jest spoko. 

Środa 03.05

Miało być bobusiowanie, ale nie będzie. Okazało się że Asia uszkodziła sobie nogę,  but obrobił już po naszym rozejściu się. Ponadto podziębiła się przy spacerze w deszczu ze swoją francuską pieską, bo pieska nie ma litości, to wodna sunia i po deszczu to może godzinami.  

Ja zaspałam, obudziłam się po wczorajszych wysiłkach w ulewie obolała i smarkata. Powinnam teraz wymienić stoły, ale jakoś niechętnie podchodzę do tematu. 

I wiesz co Czytaczu? Niektóre zjawiska są względne. Przydźwigałam wczoraj ten blat, płyciny lekko rozsunięte, rama zarzucona na ramię i dało radę. Tyle że dziś ledwo-ledwo wtarabaniłam go do mieszkania. Podsechł co nieco, powinien być lżejszy, więc niby powinno być proste wciągnięcie go na przedpokój, a tu zonk. Niezrozumiałe. 

Cholera, coś mi się zdaje że znów będzie jazda z zaziębieniem, ćwierka mi w uszach. Z jednej strony to nic dziwnego, w nocy przemokłam do majtek, z drugiej to jednak przesada. Od majowego deszczyku?!