Czytają

niedziela, 14 listopada 2021

Notatka 391 ciemno

Znowu czas co za nim nie przepadam. Dzień kurczy się dramatycznie. Bobusiowanie dziś było, ale dziwnie krótki czas spędzony na zielonym.




Już przecież po świętym Marcinie, a to jego dzień kończył prace polowe i ogrodowe, przez wieki zdaje się tak było.  Dlaczego  tak - to jest jasne, bo zimno i ciemno za szybko. Ale jednak coś było robione. Dziewczyny sadziły w lasku-pasku co mogły z doniczkowych drzewek i krzewów, ja z powodu odebrania narzędzi tym razem cięłam  z niechcianego zielska co mogłam, wyrywałam nagle ujawnione siewki klonów, śliw, czarnego bzu. Podlałam roztworem wody utlenionej róże i zamarłe powojniki, jest szansa że może trochę wybije grzybowe zarazy.  Zabezpieczyłam  warstwą kory i słomy ostatnio sadzone rośliny. Coś jeszcze kwitnie, coś się barwi. Śmieszne, ale róża 'Ślicznotka z Koblencji' szykuje się do masowego kwitnienia, a nawet jakby już masowo kwitła. Wariatka kwitnąca powyżej. Obrazki z  chłodnego zielonego, zawianego opadłymi liśćmi, z nielicznymi pąkami róż, normalniejszych od dwubarwnej wariatki.
 







Więcej tym razem było posiadywania pod dachem i gadania o rzeczach ponurych. Że drożyzna, że trzeba się jakoś zabezpieczyć w zapasy wody, świec oraz, niech to, w żarcie. Wygrzebać maszynki turystyczne na denaturat. Olej parafinowy i świece.  Tematy powiązane też były poruszane, ponure, a jakże. Zabawne to były tylko przewidywania dokąd sprują nasi rządzący, oraz rozważania dokąd powinien się udać pewien dupek ze swoim krużgankiem.

Mrok jednak. Nie mogę ani słuchać ani oglądać wiadomości, bo w momencie gotuje się we mnie, a depresja podnosi łeb. Dobrze że wszyscy zdrowi, to jest duża pociecha.  Cykanki z powrotu, zahaczyłam przy powrocie o Galerię, tam widziałam kiedyś w jednym sklepie turystycznym maszynki. Ale śladu po sklepie nie ma. 
Dwie wieczorne cykanki z wczoraj, bezczelnie dołożone do dzisiejszych. 














Dobrej niedzieli.
Pisała R.R.


poniedziałek, 8 listopada 2021

Notatka 390 Zocha i haftowanie kamizelek.

No cóż, nie mam na razie weny na pisanie. Nastrój mi troszkę siadł, bo wrednie na świecie, łeb pobolewa jak na zapowiedź migreny lub zatok, od kilku dni tak. Tak jakby niefajnie, chorować będę czy cóś. Zanosi się. Więc areszt domowy, grzanie lecznicze, Bobusiów, A i innych nie zarażam, co to to nie....  

Ręce zajęte ciągle czymś, to nie znaczy że  pobolewająca głowa nie.  Wicie, rozumiecie, mendia albo mnie zalewają wieściami o dupie Maryni, obojętnymi mi, albo wnerwiają rozmiarami łajna słabo przykrytego. Coś by trzeba, a ja jestem jak ten hipis, co mu wyrzuty robił Jacek Kleyff. "Kamizelki haftuję", bo do jasnej dupy!!! Co niby mogę? Tyle łajna a ja nie Herkules.  Tekst  (sprzed lat...... ilu? Rok  1975 ?!)  pod postem, oraz możliwość posłuchania.  Czy świat nasz był tak bardzo do dupy jak teraz? Kto pamięta? Ja nie bardzo, wagary były moim hobby a przekleństwem spodnie dzwony z aksamitu  zasłonowego i straszliwie ciężkie paletko. Wtedy byłam bardzo smarkata, dziś czuję się za stara na walkę z górą łajna, i kurczę, kolejny kryzys, niech to!!!!

Ręce zajęte aktualnie nie szafą, jak na razie mój entuzjazm przeróbkowy utknął na ośmiu solidnych gwoździach. Nie potrafię ich bezboleśnie dla mebla wyciągnąć, a trzeba. Gwoździe mocują cztery nogi szafy, wbite są na mur i owszem, mogę wyciągnąć brutalną przemocą, ale dzynks w tym, że przeróbka zakłada że ocaleją wszystkie orginalne elementy..  a przy brutalności coś ucierpi.  Więc kombinacje jak by tu i czym, co trochę próby obruszania nóżek szafowych, przy klątwach że to nie śruby.  

Nadal nie mam pomysłu co i jak. Obruszania nóg dały jak na razie efekt bardzo nikły. W międzyczasie zajęcia różne i niemrawe, stąd między innymi pojawiła się Zocha. 

Ona jest niespodzianką-prezentem, bardzo miłą i dla oka sama w sobie, i jako niespodzianka też miła. Podoba mi się, dziękuję. Ma to coś w sobie, tyle tylko że musiałam  ją ciut przystosować, zadomowić.. Bo odstawała mi od wszystkiego, wybaczyć mi proszę.  Kredki i mazaki same wlazły  w dłoń i z przedmiotu seryjnego mimochodem zrobiła się Zocha.  Sesja Zochy z kotem i bez kota.





Po rekonesansie w Jysku przybył do Zochy amant, a ona sama jakby urosła.  

Amant prawdopodobnie o imieniu Fernando, nie mylić z Ferdkiem.


 Zochę pokazywała R.R.


Źródło. 

Przychodzą do mnie różni ludzie

i patrzą tak jak na raroga.

Chcą mnie wyleczyć albo pognać,

dać aspirynę bo gorączka.

Leczyć się nie chcę, uciekać nie chcę,

zostaje tylko rozmowa jeszcze.

We śnie, przychodzą tu we śnie;

z pretensją w głosie, z wymaganiem,

proszą o jasne wyjaśnienie

ci, co wyleczyć chcą dziś mnie.


Więc najpierw z teczką w garniturze

zjawia się wieprzek kaznodzieja.

W uszach ogórek, w pysku jajko

-mówi, że ja chcę Polskę sprzedać.

podsumowuje, że niepewny

element jest mu tutaj zbędny.

To prawda wiary mi dziś brak

w niezbędność kompromisów pewnych,

lecz każdy z nich jest taki względny

i w końcu to jest problem wasz.

To prawda, wiary mi dziś brak,

lecz w końcu to jest problem wasz.


Gdy usłyszeli to, co śpiewam,

dwaj patrioci zawodowi,

zaraz pytają jezuitów o mój kręgosłup ideowy.

A tamci, że ja sodomita,

pół-Żyd, półzłodziej i artysta.

Na nazwy i na znaki sram.

Nie fetysz granic mnie tu trzyma,

lecz miejsce i w tych miejscach przyjaźń.

I w Polsce z tym nie jestem sam.

Na nazwy i na znaki sram.

i nigdy z tym nie jestem sam.


A matka, znów zmęczona matka

-coś nas oddala od nas co dnia-

w niepodzielności prostych uczuć

nie można pojąć wszystkich odmian;

zbyt wiele jak na niepokoje

ktoś, kto przeżył tyle wojen.

Masz prawo nie rozumieć mnie,

bo przecież wszystko się dziś zmienia,

lecz tylko nie zrozum mnie źle

Masz prawo nie rozumieć mnie,

lecz, błagam nie zrozum mnie źle.


I Żydzi do mnie też wychodzą,

zmęczeni drogą i wypiekach,

znowu się w siebie zapędzają,

a swołocz tylko na to czeka.

Zazdroszczę im determinacji,

bo nie tej krwi i nie tej Azji:

Dowodem na to moja krew,

co tak jak wina dwa zmieszane,

jasno i ciemno jak nad ranem,

jasny luminal lub ten śpiew.

Dowodem na to moja krew,

łatwy luminal lub ten śpiew.


A wtedy staje moralista,

co w końcu czegoś chce się trzymać.

twierdzi, że tym, co tutaj śpiewam,

ostatnie więzy z ludzmi zrywam,

że brednie śnią mi się nad ranem,

bo prawa wszystkie są spisane.

Nieważny jest zapisów staż,

zapisy płyną już jak woda.

jest płynność i na płynności zgoda,

choć czasem trudniej trzymać twarz.


A wtedy paru kombatantów

wydarzeń wspólnie przeżywanych

patrzy, czy aby sie nie zmieniam

w pieśni tak niezdecydowanej,

czy jeszcze wim, co naszą sprawą,

a kto nie znami, bo nas zdradza.

"Są w świecie dziś rachunki krzywd",

lecz gdy tłum będzie gonił kogoś

w strzępach munduru ślepą drogą,

to póki co uchylę drzwi.

Są w kraju tym rachunki krzywd,

lecz pólki co uchylę drzwi.


Na to hipisi spod Piaseczna,

widząc, że jestem taki hojny,

myślą, że drzwi uchylę po to,

by czynić miłość zamiast wojny.

Słuchajcie muzułmanie drodzy,

hipisów krewniście ubodzy,

a tutaj krew się może lać,

której powodów nie pojmiecie,

bo kamizelki haftujecie,

i dziś to nie dotyczy was;

a tutaj rzecz się może stać,

i dziś to nie dotyczy was.


Gdy na felczerzy wszyscy zbiorą,

powraca Ona, spokój niesie,

z wszystkich wyborów ulepiona,

tak jak to bywa tylko we śnie.

Bierze za rękę, wyprowadza

tam, gdzie sie będe mógł dogadać.

Śni mi się przeszkód wszystkich treść,

i źródło gdzieś zgubione w chmurach,

i wielka zalesiona góra,

i strumień - stróż ukrytych przejść.

Śni mi się Bajkał wielki dziś

i strumień - znawca trzecich wyjść.






środa, 3 listopada 2021

Notatka 389 pigwowanie i pigwowcowanie

Pigwa, pigwowiec.  Piękne kwiaty dosyć późne, owoce twarde, którymi można jak nic wybić oko lub nawet zabić (w wypadku dużej i twardej pigwy),  ale lepiej owoce zużyć inaczej. Warto. 

Post ku przypomnieniu, że pora i na sadzenie roślin i na zakup lub zbiór owoców. Oraz na przetwarzanie owoców. Kiedy, jak nie teraz? Teraz!!!!

Bo wspaniale ozdobne drzewa i krzewy. Dwukrotnie w rozumieniu ogólnym ozdobne, a dla mnie całorocznie. Bo zdrowe, ślicznie pachnące i po przetworzeniu smaczne owoce nadal pachnące. Tak zdrowe, że jabłko dające w bajkach życie (po które wyprawiali się trzej bracia), powinno być pigwą. Czasem ruszali po żywą wodę, fakt. Po pigwę też by mogli. Złote jabłka Hesperyd mogły być pigwą. Grecy znali i cenili jako lek i symbol płodności. Hmmm. Wiadomo że leczy wątrobę i nerki, wzmacnia i oczyszcza organizm, zalecana dla wzmocnienia psychiki i ogólnie nerwów, uodparnia i dostarcza końskiej dawki łatwo przyswajalnej witaminy C.  Prawdziwym skarbem te złote owoce, niestety, na surowo prawie tak jadalne, jakby były z cennego metalu. Twardzizna. Ale se można z nią poradzić, od czego nalewki i inny przerób twardzizny? Na pysznoty pachnące rajem.  

U Bobusiów rośnie jedna, kupiona kilka lat temu na wystawie ogrodniczej. Nie czarujmy, posadzona w dziczy owocuje podkładka, szlachetne szczepienie padło przemrożone. Ale drzewina jednak owocuje. A gdyby tak więcej? Przynajmniej jeszcze jedna, jabłkowa..... One tak pięknie kwitną. 

I całe drzewo jest piękne.

Więc jabłkowa jeszcze. Może jeszcze jedna gruszkowa? Będzie. 

Ale jeszcze pigwowce. Tak często sadzone krzaki jako żywopłoty. Na tfudziałce miałam najzwyklejszy japoński Chaenomeles japonica tworzący solidną kopułę kwitnącą wściekle gorącym cynobrem. Owocki były liczne i niewielkie, trudno dostępne. U Bobusiów też jest taki, będzie dzielony i przesadzany na granicę sadku (ostowisko!),  co nie wiem czy skutecznym i dobrym pomysłem. Ale krzak najwyraźniej się zestarzał, prawie nie owocuje.  Poza tym, on owocuje i kwitnie na dwuletnich pędach, a nie ma zgody na obecnym miejscu ani na wytwarzanie odrośli, ani na radykalne odmłodzenie krzaczora. Tam jest szansa na zasieki z pigwowca jakieś dwuletnie pędy zawsze się znajdą.  



Jest szansa na takie zarośla. Fajne, czyż nie? Ale chciałabym bardzo i takie, owocujące wg. jednego ze sprzedawców obficie i dużymi owocami. 



Odmiana pigwowca okazałego, czyli Chaenomeles speciosa  'Kinshiden'. On rośnie wyższy, sięga dwóch metrów. A tak podobno owocuje. 


Co to znaczy "duże owoce" w wypadku pigwowca? Jakie duże? Zobaczymy.  

Tylko porządnie zrobić mądre miejsce i hajda!!! Na przyszłą jesień będzie sadzenie. Te miejsca będą wyszarpywane nawłociom.

Oczywiście nie tylko pigwowate mi w głowie, przydałaby się i inna krzewina-drzewina jakoś owocująca z pożytkiem dla zwierząt i ludzi. I to nie jedna. Stanowczo wolałabym zamiast nawłoci, przynajmniej na co drugiej zanawłociowanej polance. Derenie, głogi, tarnina. Jarzębiny. Taaak. Są, oczywiście że są, już w lasku krzaki służące owocowo ludziom i ptakom. Ale jeszcze.... Tylko miejsca wyszarpać..... Tylko. Hmm.

A tymczasem tak.  Pigwy i pigwowce. Różnica w wielkości znaczna, w środku też różnią się bardzo. Kurczę, trochę mało surowca....



Pisała R.R. w trakcie działań.




Notatka 388 słoma i inne niespodzianki

Niespodzianki wszyscy miewamy. Nie zawsze zachwycają, bywa że "nie zachwycają" jest niedopowiedzeniem tysiąclecia. Ale są i cudowne.  

Ta ze słomą była ekstraordynaryjna. Nie tylko jak widać dla mnie. A było to tak. 

Zaczęło się od pokazania w kompozycji pocieszycielskiej (bo BORDELLO BUM BUM wszędzie!!!!) niebieskiej wazy i brązowego talerza rodem prawdopodobnie z Bułgarii. Różne rzeczy wyszły w związku z nimi na jaw. 

 Niebieska waza

Że one użytkowe spożywczo, to znaczy że je można wsadzać do pieca z zawartością po upieczeniu lub uduszeniu jadalną. Że istnieje sklep internetowy gdzie takie naczynia można nabyć i gdzie można się podszkolić w kuchni bałkańskiej i nie tylko. I że będę nieśmiało zbierać. Bo podobają mi się. Mają dla mnie to "coś" w sobie.

I tu padło pytanie ze strony Pieski w dzianinie, czy chcę pamiątkę rodzinną w postaci bułgarskiego gliniaczkowego kompletu w prezencie. Amforka na alkohol, czareczki, podstawka mniejsza, podstawka pod całość. Po cioci, tłumaczce i dziennkarce. Chcę!! Przesłane zdjęcie pokazywało zestaw na paterce, ciut niebieskiego w mazajkach widziałam, chcę!!!! Potem wyszło, że prezent totalny, z opłaconą przesyłką. I zdumiewająco szybko paczusia dotarła. W największej skrytce się mieściła. Wyciągając ją pomyślałam że fajnie, będę ostrożnie w zestawie podawać jakieś grzane wino.... jaka tam malutka amforka skoro największa skrytka..... I ze skarbem przymocowanym gumowymi paskami do stelażu zakupowego wózka podreptałam do domu. Odbierałam już w zapadłej ciemności, a w domu się okazało że paczusia raz że opisana w sposób niezwykły, dwa z zawartością zaskakującą jak mało co i obfitą niesłychanie. Prezent wszechstronny i niezwykle bogaty.

Otwarcie pudełka spowodowało wybuch entuzjazmu u futer.  



Entuzjazm w zabawie słomą trwał do dzisiaj, dziś z obudziłam się ze słomką w uchu i w związku z tym pozbierałam zabawki, przykryją wsadzone ostatnio pięknotki. Jak widać, pudełko opisane porządnie, uśmiech sam mi się pojawił przy czytaniu.  Zatrzymam je sobie, tak jak i karteczki, bo są..... A w słomianej otulinie, samej będącej czystym szczęściem dla futerek...futrunek, częściowo już zjedzony.....

Ponadto bolesławiecki kubeczek, do którego karteczka "Lisiuni ku czci" rozwaliła mi system. No, poryczałam się. 


I jeszcze

Sadzonki domowych roślinek. Mam nadzieję, że stanę na wysokości zadania i wychowam na blokersów... 

A sam zestaw gliniaczkowy jest klejnotem. Arcydzieło gliniaczkowania, niewielkie i zgrabne, żadne tam podawanie w nim grzańca. Niegodzien grzaniec, prędzej eliksir. Na razie nie ma jak porządnie i bezpiecznie wyeksponować śliczności. BORDELLO tworzone przez rozebraną szafę, farsz z szafy, piłowanie, zawleczone graty i uwaga, news: rozwalony mój tapczan oraz wywleczona z racji rozwalenia się zawartość pilśniowego pudła. No sajgon jakiś. A ja piłuję...... Końca nie widać.....




I tak to Pieska w sweterku zrobiła mi ogromną i baaardzo przyjemnie grzejącą serce niespodziankę.....  Rewanżyzm zaczął mi chodzić po łbie.  Rewanżyzm nie tylko wobec Pieski, dodajmy uczciwie.  Nie takie prędkie one będą, trzeba przemyśleć co i jak. Nadmiaru nikt nie lubi, a ja mam BORDELLO do opanowania. Śpię na razie na rozwalonym tapczanie, co rano zdziwiona że nie rozchrzanił się na czynniki pierwsze. Niewiele brakuje.  Ale rewanż/e będzie/będą.

Na razie sprawozdaję, nadal ucieszona, skonfundowana i bardzo wdzięczna.

Dziękuję!

Pisała R.R.


poniedziałek, 1 listopada 2021

Notatka 387 pora płomieni



Uwaga! Muzyka ognista, może za ognista. 


Taki czas. Magia w powietrzu. Czas zmiany. Karnawał kolorów przed porą co jej nie lubię. Natura płonie, prawie wszystko co liściaste nabiera kolorów ognia. Niektóre iglaste też. Żółcie, oranże i czerwienie. I inne słabo zwykle kojarzone z ogniem. Te blade i liliowe błękity, szafiry podszyte fioletem, słomkowe żółcie słabo żółte... 

W sobotę byłam na rodzinnych grobach, pojechaliśmy z Bobusiem. Roboczym autem, mocno niedomytym, więc taka straszna krzywda, nie ma widoczków!!! A o tej porze roku widoczki zapierają dech. Już pal diabli widoki leśne, ale pola, to one wywoływały u mnie bezdech z zachwytu. W świecącym słońcu zaorane łagodne pagórki lśniły miedzianym i brązowym blaskiem, ozdobione ażurami bezlistnych już drzew. Może grusze, może śliwy wpięte jak trójwymiarowe brosze z miedzianego i srebrnego filigranu, pasy z nich do kompletu, wąskie lub szerokie. Do tego gdzieniegdzie dymy z palonych ziemniaczanych i perzowych kłączy, jak smugi perfum, perłowe i opalizujące. Za polami kolorowe lamówki lasów, najpiękniejsze te czerwone z dębów, cynobrowe i srebrne dachy domów i zabudowań gospodarczych, tyci-tyci, maniunie.  Nawet sarny widziane na bruzdach świeciły miedzianą czerwienią. 

I trawiaste półdzikie łąki, szuwary z lśniącymi stalą, szmaragdem i turkusem stawami, trawiasta wyblakła dzicz nad Bobrem, złotawa, rudawa, srebrna.   Tu też drzewa, matowe szare koronki. A wszystko skąpane w blasku, prawie płynne pod bladym niebem. Owszem jeszcze były inne bardziej doceniane przez ogół widoki, ach, niezwykle piękna jesień tego roku!!! Żal miałam do Bobusia o szyby, choć i tak wątpię w moce cykankowe srajtfona. No trudno, tylko w mózgu zostało i dzielę się zachwytem jak umiem.

Cmentarz. Posprzątane, liczyliśmy się z tym że trzeba (wiadro, miotła, szczotki i ścierki, worki na śmieci, płyn do mycia), że zajmie to czas, a tu glanc i to wszędzie.  Więc rozstawione znicze, kwiaty i powrót. Pojechalismy i powróciliśmy wcześnie.  I ja już nie pojadę w tym roku, komunikacja ......, nie ma jak. Chyba, jak będzie dzień powszedni, to tak. Niby mogłam wcześniej, aleee. Nie przyznałam się moim rodzinnym Paszczakom odnośnie zmian jakie u mnie zaszły. Nie mam na nich siły, spotkanie z rodziną przy grobach, no miło, są kochani, alee.. Nie było wstępowania na herbatki, mur beton będzie obraza.

Ognie dla zmarłych nie ja podpalę w stojących na grobach zniczach. Trudno. I tak  musi wystarczyć pamięć, światło z solnych świeczników, muzyka, ta której ze względu na wspomnienia słucham rzadko. Bo pogodne nuty kojarzą się z Mamą, bardzo lubiła.  Elvis. Boski Elvis. Lubiany też przez rodziców Bobusia. Będzie jedzona miętowa czekolada i jabłka, a wcześniej obiad, też ciut wspomnieniowy. Łazanki z kapustą i grzybami, choć powinny być pierogi. Babcia robiła, nauczyła i umiem. 




U Bobusiów nadal płoną ogniska. Ostatnie. Palone pojedyncze palety, suszki zawleczone z lasku. Wielka sterta ze starych ścinek, porośnięta zielskiem zostaje, jeż zaadoptował na sypialnię, być może nie jeden. 

Elvisa nie będzie. Za muzykę robi współczesna wersja hiciora Czerwonych Gitar, uważam że świetna.


Pisała R.R. podpuszczona przez Kocurro, któremu się chciało czytać. Taki dziwny nieplanowy post w porze ogni. 

Cykanki z wczorajszego wyjścia. Niby też piękny dzień, a jednak już nie widziałam takich cudów jak podczas sobotniej podróży.