Ani ze mnie mieszkaniec wsi, ani jej znawca. Po prostu dreptacz przechodzący, nie mogący się nadziwić, bardzo pobieżnie widzianej, że tak różni się od schematów począwszy od "wsi spokojna, wsi wesoła". I na tym bardzo starym schemacie poprzestanę. Sielskość, spokój, niezmienność tradycji, kontakt z rytmem natury i jemu poddanie się. Świeże powietrze i dojenie krów. To obraz wsi utrwalony na mur.
Akurat.
Może są i takie, ale na pewno dalej od miast. Ja znam z widzenia podmiejskie, gdzie zmiana goni zmianę i niekoniecznie zmienia się tak, jakby się chciało. Podmiejskie lub blisko miejskie stają się dalekimi przedmieściami. W okolicach Bobusiowej wiochy powstają nowoczesne budynki, a to stacja obsługi jakiejś marki tirów, a to magazyn dla prężnie działającej wytwórni. Nowe skupiska chatek bogatek, porządne asfalty i panele słoneczne, wiatraki dające prąd. Jednocześnie zapadają się w ziemię coraz mniej liczne drewniane chaty, wieś, o ile to jeszcze wieś - murowana, coraz częściej na bogato.
Wygrodzona betonem, ekskluzywnymi ogrodzeniami z kutych figlasków, ale też zwykłą i przemysłową siatką, sztachety w ilości śladowej. Odgrodzone jej pola panelami od autostrady, ale coraz mniej tych pól (oczywiście że jeszcze są, choć ich mniej), bo sprzedawane na działki budowlane, magazyny, silosy, i Buka wie na co jeszcze. Przesadnie chyba liczne wiadukty i zjazdy zapowiadają piekielny ruch samochodowy, i dalszy ubytek pól. Mało lokalnych indywidualnych sklepików, franczyze Żab i Słoneczek. Krowa jedna na wieś i nie, nie przesadzam. Zamiast licznych chlewików jedna przemysłowa chlewnia oddalona od wioskowych budynków polami kukurydzy i kapusty. Straszne miejsce.
Bobusiowa wieś odwiedzana dosyć często i to nie tylko latem. Od dawna dzięki temu mogę włożyć między bajki mit o świeżym wiejskim powietrzu. W pobliżu wspomnianej chlewni na pewno takie nie jest, ale chlewnia na tyle daleko, że nie ona łamie mit. Zimową porą to dym z kominów, duszący, na pewno nie pochodzący z uczciwego węgla czy drewna. Śmierdzący. Przedwiośniem i wiosną wali od paru pól nawozami. Pola kapuchy, rzepiku same z siebie mają miesiace gdzie aromat wyczuwalny w ich bliskości. Nad kapuchowymi dodatkowo latają samolociki rozpylające nawozy i opryski oraz aromaty tychże. To akurat do zniesienia, kapustne i rzepikowe pola ciut oddalone. To nie pola potrafią dawać czadu. Na szczęście pogoniono prywatny biznes, który rozwijał sąsiad Bobusia, nie bezpośredni sąsiad, trzy domy-gospodarstwa dalej, ale i tak ciężko było wytrzymać. Wymyślił sobie gościu utylizację śmieci organicznych i o ile nie ma żadnego problemu z kompostownikiem przydomowym, to w momencie gdy wchodzą do gry przemysłowe ilości a gościu biznesmen ma w dupie sąsiadów i wylewa na pola potworny syf, to tak, problem zaczyna być poważny. Nie tylko zapachowy, Raptus, pierwszy pies Bobusia zatruł się jakimś ścierwem wylanym z syfem. Po tym fakcie i Bobuś dołożył swoje do akcji temperujacej śmierdziela, walka była bardzo długa. Śmierdziel ze śmierdzeniem spasował, ale nowy biznes też paskudny. I tak to na wsi wesołej z powietrzem czystym bywa oraz ze spokojnościa. Cisza wiejska, acha.
Niedziela, spacer długaśny i jak długo wśród zabudowań tak długo hałaśliwie. Może miałam takie szczęście, ale raczej to norma. Ile razy siedząc pod jabłoniami zza jednego płotu była muzyka uruchamianego i gaszonego motoru traktora, zza drugiego piły spalinowej i kosiarki? Mnóstwo razy. W co drugiej zagrodzie i dziś coś mechanicznego po drodze się odzywało. Spawanie, piłowanie, wiercenie, łomot maszyny ubijającej podłoże. Znak czasu, w tygodniu gospodarze pracują gdzie indziej, w soboty i niedziele ogarniają pola i obejścia - dlatego też nie ma tu gospodarskich stworów (poza drobiem i królikami), dlatego tyle hałasu.
Zmienia się wszystko. Samolot odleciał, śladu nie ma po fikuśnym zajeździe, po stawkach z karpiami koi i lotosami, po pętelce dla autobusu. Już nie będzie tam jeździł, nie ma powodu. Teraz tak jest.
Po drugiej stronie drogi, naprzeciw byłego zajazdu, rośnie coś dziwnego i przemysłowego. Jak na razie niewielkie. Za parkingiem maszyn, już za autostradą, widać podłużne prostokąty ekranów. One nie mają tłumić dźwięku motoryzacji, one mają zasłaniać widok. Bo też coś tam knocone.
Oczywiście wiedziałam, że samolot odleciał.
Ale nie wiedziałam, że z powierzchni ziemi zniknie cały zajazd, z dwoma budynkami włącznie. Tak to kiedyś wyglądało z góry, teraz rozjeżdżony parking i postój mechanicznych potworów robiących drogi i mosty.
Tak wyglądało to miejsce dla mnie. Róże były
Pisała R.R. w noc z niedzieli na poniedziałek, co czytający zawdzięcza sponsorowi Jacusiowi, nie mającemu litości dla umordowanej pańci. Żadnej litości. Piąta rano, a sponsor jeszcze szaleje.