Tam na szczęście nie ma widocznych ludzko-psich dramatów, jest jak było - i bardzo dobrze że tak. Zielone zarośnięte tylko jeszcze bardziej, tak jakby już jesiennie i zarośnięte tym czym nieplanowane - czyli chwastami. Chciane i planowane wyraźnie w odwrocie.
Co widać. Po lewej stronie to głównie pokrzywy takie dorodne.
Na cały sadek do zbioru będzie jedno i to parchate jabłko, truskawki zostały wyżarte przez sarny do zera, nie ma ani jednego krzaczka, tak samo z grządkami za ogrodzeniem, były jadalne bardziej niż człek myślał i śladu po nich nie ma. Ubogo. Nawet jeżyn mało. Na moim, no ech.... Kwitnie mało co, głównie to jednak nawłoć.
To już mniej dobrze. Na ogrodzonym terenie jest placyk z dyniowatymi, no są, choć tu też bez sensacji. Ogrodzenie ma znaczenie dla niepożarcia, mniejsze dla jakości rośnięcia.
Pierdoły były omawiane, a tym razem przebojem wśród nich był chłopiec z trąbką, mający ścisłe powiązania z dyniowatymi. Co odnotowywuję.
Proszę bardzo.
Nie raz zaznaczałam że mam uszkodzony słuch, dźwięki wysokie są dla mnie trudne do odbioru. Więc nie mogłam za bardzo pomóc gdy Bobuś zastanawiał się co to jest i skąd to słychać, dla mnie dźwięk był za nikły. Wątpiłabym czy coś w ogóle słychać, gdyby nie wiedza o ułomności. Bobuś pochodził, ponadstawiał uszu, niczego nie wykrył, nawet strony z której dobiegał dźwięk. Raz od sąsiada, raz od lasku, no nie wiadomo skąd. Ani co to jest. Jakby trochę elektroniczne, jakby takie trąbkowe, może zabawka jakaś? Podobno wkurzające. No no. Szpice pierwotne i sprzęt mechaniczny już bez reakcji, normalka, ale ten niesłyszalny dla mnie dźwięk wkurzający. No nic to, ucichło podobno, Bobuś usiadł. Za moment znów. I znów. Gdy do ogrodowego stołu przyszły Dziecko i Asia znów chodził i nasłuchiwał wysuwając nowe hipotezy co do dźwięku, co to i skąd. Do Dziecka:
- Słyszałaś? Kiedyś mówiłaś że coś dziwnego słychać, to było to?
- Ja też coś słyszałam, co to? - odezwała się Asia. - Jakby dziecko z trąbką. Upierdliwe.
- Acha. Tak. - dłuuuga chwila milczenia. - Wiesz, mama mi zabroniła mówić, ale jak przyjdzie to poproszę żeby sama powiedziała. O kimś.
- Znam? - odezwała się Asia.
- Eeee. Nie mogę mówić, sama może powie. Tacie. Wam to nie wiem.
Po takim komunikacie ruszyła lawina komentarzy, z przerwą na kolejne nasłuchiwanie. Przyszła Beatka. Przydusiliśmy zbiorowo. Opowieść.
- Wiecie, też nie wiedziałyśmy co to. Wczoraj z Dzieckiem z dwie godziny zgadywałyśmy co i kto i dlaczego. Dziecko z autkiem? Może smarkacz chodzi gdzieś z czymś innym, może dmuchanym, ale nikogo nie widać. Sąsiad zostawił telefon z takim dziwnym dźwiękiem? I z którego to kierunku, bo każda z słyszała z innej strony. No i w końcu wpadłam na to co to jest. Jak prawie na tym stanęłam. Od marca jest, ale dźwięk wydaje od może miesiąca. Mówiłam ci. - to było do Bobusia.
- Ale nie słyszałem. TO U NAS JEST?!
- No. Od marca. Solarny odstraszacz kretów, nornic i myszy. Ale dźwięk daje od miesiąca i to taki że się od wszystkiego odbija. Może się popsuł.
Poniżej portret chłopca z trąbką lub autkiem wyciągniętego z dyni i cukini. Skąd straszył.
Pisała R.R.
Ps. Od czapy i zupełnie nie na temat. Ale jeśli kiedyś będę chciała pamiętać (raczej nie będę chciała) kiedy sobie zrobiłam to szczególne ziaziu, to będzie do sprawdzenia. Dziś.
Blat zajęły mi futerka, tak fajnie że nie znalazłam na nim miejsca na postawienie miseczki z zupą. Mogłam zmienić miejsce posiłku, ale i tak byłaby okupacja powierzchni płaskich przy mnie, tak miewają po mojej dłuższej nieobecności. Zwłaszcza jak nie mam mocy żeby wystarczająco je wymiędolić. Jak dziś. Niby już lepiej, burza co nieco polepszyła mi samopoczucie wiec zaczęło mi być na życie i na jedzenie, ale do krakowiaków i hasania oraz innych ekscesów jeszcze mi daleko. Taka sobota. Więc deseczka na kolana, miseczka na deseczkę i jem, z asystą futer sprawdzających czy dobrze jem. Żeby nie było, najedzonych futer. I tym razem pieścioch najbardziej wymagający co do międolenia, czyli Jacuś, nachalnie już stawiał łapki na deseczce. Niby ją trzymałam, ale niewystarczająco. Normalnie, to on reaguje na słówko NIE, ale usteczka zajęte zupką nie zdążyły wypowiedzieć słówka. Efekt? Do przewidzenia, strefa ciała zwana palnikiem lub świństwem z lekka przeparzona gorącą zupką. Jarzynową. Ała. Popaprane ciuchy i okolica. Zupki niet. Acha, i skorupy. Znów.
Jacuś cały.
Już widać że nic mi nie będzie, choć boli, taka strefa. Obejdzie się bez dziwnych kuracji. Na szczęście. Z pociech - pada. Cudownie pada. Tak jak dawno tego nie robiło, ulewnie, obficie, cudowny dźwięk od godziny. I od razu lepiej.