Blog był na próbę. Czy umiem, czy moja codzienność na to pozwoli, czy będzie mi się chciało. Mam na imię Romana i jestem unikatem, tak jak mój numer PESEL 50+. Żaden ze mnie cud . Jestem obrośnięta kotami, książkami, myślami o roślinach i tysiącami zaczętych spraw. Siedem wiatrów w tyłku, wciąż i ciągle, ale blog jest.
Czytają
czwartek, 21 października 2021
Notatka 384 pełnia i pliszkowanie zacukane
sobota, 16 października 2021
Notatka 383 lasek na pasku
Pocztówki pokazujące początek dzikiego lasku na pasku. Na pasku ziemi należącej do Bobusiów, długaśnym od wsi do wsi i wąskim. Dzicz, proszę Czytacza, z bażantami, lisem, sarnami jakoś znajdującymi drogę do lasku na pasku. W okolicy za torami jest parę dzikich kęp, za następną wsią już prawdziwy las. Więc owszem, sarny i jelenie się widuje..
czwartek, 14 października 2021
Notatka 382 brzydkie kulisy.
sobota, 9 października 2021
Notatka 381 po sobocie
Zrobione oczywiście że nie wszytko, dużo, ale jaki ogrom jeszcze do odwalenia przed zimą!!!. Iryski od Tabazelli wsadzone, przyszłe pięknotki też. Razem z pięknotkami jeszcze jedna magnolia Sieboldta i znów biały dyptam. Poprzedni zdaje się że zaginął w akcji, za nic nie umiem go znaleźć na miejscu wsadzenia. Nie mam pojęcia co z nim się stało, coś go zeżarło? Więc nowy. Zamówienie poszło przed akcją, premia miała być. Hmmm. Od Małgosi jeszcze staroświeckie narcyzy, dwie paprocie, dwa pierwiosnki bezłodygowe baleriny, takich nie miałam, może za rok lub prawdopodobniej za dwa lata ja też będę rozdawać. Piękne.... Lilie wykopane tydzień temu posadzone na nowym miejscu. Oczywiście było ekstremalne odchwaszczanie, kopanie, wsadzanie, podlewanie, co bardzo pomogło na wewnętrzną telepkę, przy solidnym uchechtaniu fizycznym po prostu se idzie, zostaje samo zmęczenie.
I niech nie wraca!!!!
Jedna z moich dawnych zwierzchniczek ten sposób na nerwy stosowała, działał.
"Pani Romo, marcheweczka tyciunia, pietruszeczka jeszcze mniejsza, ale jak tak pokopię, to sobie myślę że Boże, jaka ta ziemia kochana, chociaż ona mi nie pyskuje".
Coś podczas pracy przy roślinach się w człowieku resetuje. Jest jeszcze kilka takich czynności, ale zmęczenie przy ogrodowaniu chyba najlepsze.
Przy ognisku przyznałam się dziewczynom jaki miałam tydzień. Bobusia nie było, mają mu powtórzyć, he, he, być może będzie zabawa w głuchy telefon...
Ognisko w ciemnościach i iskry z niego, żal że na cykance nie wyszły gwiazdy, gęsto ich było na niebie. Może już ostatnie w tym roku ognisko, bardzo ciemno i zimno.
Woda na kąpiel nalana, futerka czekają na kąpielowy spektakl. Jutro też jest dzień, na dziś dość.
Dobranoc. Pięknych snów, nieproroczych, ale dających siłę . Dobrych.
Pisała R.R.
Notatka 380 dzień miniony
Kamasje w Biedronce. Cebulki malusie, na pewno nie zakwitną na przyszłą wiosnę, ale jak na cebulki kamasji to wydają się zdrowe. Moje oczywiście nie wykopane, znów nie zdążyłam. Trzeba mi będzie pamiętać o solidniejszym nawożeniu jesiennym teraz!, i już na pewno w przyszłym roku wykopać.
Kamasje wyglądają mniej wiecej tak jak poniżej, są roślinami późnej wiosny i początku lata. I je uwielbiam.
Fota z ofert. Czy kiedykolwiek i gdziekolwiek są aż tak niebieskie? Nieważne. Piękne i bledsze.
A po za tym co? Dzisiejszy dzień w większości przesiedziany. Rano oddany przez policjanta portfel, czysta radość, wszystko jest, łącznie z miesięcznym kolejowym biletem. Odżałuję że już sprawa duplikatu prawa jazdy i nowego dowodu ruszona, opłacone nowe prawo jazdy i foty, wnioski porejestrowane, rzecz nie do odwołania. Ale ulga, że z resztą już nic nie trzeba robić, kasa za oddany bilet będzie zwrócona...... No i w nowych dokumentach ma być mniej strasząca facjata....
A potem było czekanie w nerwach na videoporadę z psychiatrą. Czy dam radę uruchomić aplikację, jak to będzie wyglądać, uzna mnie za kogo? Tak, ciągle potrzebny, wewnętrzna trzęsionka jest, z nią się nie da za bardzo żyć. Telepało mną coraz silniej, godzinę przed czasem wpatrywałam się w pocztę bo miał przyjść link. Aplikacja ściągnięta, logowanie odwalone, a maila niet. Nie przyszedł. "Wizyta" miała być w czasie od 10.30 do 11.30. Telefon milczał, a ja w coraz większych nerwach, ręce i nogi zaczęły mi dygotać, zęby szczękać a powieki latać. Niedobrze. Króciutki szczekliwy meldunek do dzwoniącej tuż po 11.30 koleżanki i informacja że lekarz ma jeszcze dwie godziny i że mam czekać. Dziwne, ale tu już maksymalna telepka odpuściła, zaczęło mi być wszystko jedno. Telefon wciąż trzymany blisko, ale olać to, od porządnego wizualnie stołka (to video!) zaczął mnie rąbać tyłek i kręgosłup, po telepce słabizna, więc przenosiny na wyrko, międolenie futer. O pierwszej obojętność mi przeszła i zaczęłam być wściekła, kurczę, dokładają mi jeszcze ze strony z której się spodziewałam pomocy, miałam ZUS w planach, na dworzec trzeba iść, zakupy jakieś minimalne zrobić... Pal to diabli, szykuję się, pomału się szykuję. Coś trzeba futrom kupić, ostatnie saszetki już wydane i zeżarte. Najwyżej nie będzie komfortu rozmowy. O czternastej już wiedziałam że mnie olali, telefon do Luxmedu już spod ZUS-u, mętne tłumaczenia, że lekarz ma dyżur do szesnastej, będzie dzwonił Ok. Ale ja nawet tego maila co miał być nie dostałam! I się wydało. To ja dzwoniąc w maksymalnych nerwach im podałam adres prywatny (prawidłowy), a te głupki lekarzowi dały adres pracowy. I tam wysłany mail z linkiem, którego oczywiście nie potwierdziłam, bo skąd mogłam wiedzieć, bo przecież na urlopie jestem, bo do głowy mi nie przyszło że wykręcą taki numer....
Videoporada przełożona na poniedziałkowy wieczór, i tak, upieram się, chcę. Telepka jest, tablety dotychczas przepisane pozwalają zasnąć i nic więcej. Niby się trzymam coraz lepiej, ale kruche to trzymanie się, dzisiejsza trzęsionka wyszła na zewnątrz konkursowo, a cholera wie czy i kiedy całkiem minie.
Co załatwione? Złożony wniosek o wyliczenie okresu pracy u prywaciarza co dawno już nie ma firmy. Bilet oddany. Żarcie futerkowe kupione w skromnej ilości, ale jest. W ramach kojących czynności zwyczajnych wypożyczone dwie dobre książki, dwie kupione, tak jak i roślinka o nazwie "całusek" . Nie znałam i nie wiem co to za jedna, podobno żywotnością bije na głowę trzykrotkę. Widoczki okazjonalne i raczej przypadkowe.
Pisała R.R
czwartek, 7 października 2021
Notatka 379 system późnego ostrzegania.
Jednym śni się dziecko. Rozkoszne lub nie. Innym gówno, które w sennikach sygnalizuje pieniądze. Nic podobnego, ci ze snami z gównami w roli głównej wiedzą lepiej. Śni się gówno bo na przykład będzie jakaś strata, nie dochód, bywają tacy którzy śnią o odchodach kiedy będą kłopoty. Jeszcze innym śnią się ząbki. Im bardziej nieładne tym będzie gorzej. Albo im ładniejsze tym gorzej. Albo kapusta kiszona którą muszą ubijać lub próbować, gdy dawno nieżywy wujek Zenek ubija brudnymi stopami. Albo wujek Zenek w innej scenerii. Pasiasta pierzyna lub perły.
Historia rodzinna.
Kiedy bardzo zbliżał się termin ślubu jednej z moich cioć, miała sen. Wychodziła za mąż z miłości, nie było innych powodów, żadnych przymusów. Wręcz przeciwnie, było dyskretne lub wprost pytanie czy się zastanowiła, bo to taki "złoty chłopak" jest. Mój dziadziuś, ukochany i mądry, bardzo prosił by przemyślała ten ślub, bo owszem kocha, ale ślub jest przysięgą na całe życie, czy naprawdę wzięła to pod uwagę? To nie były czasy rozwodów. Ale ciocia chciała. Już jeden "złoty chłopak" co wszedł do rodziny okazał się skarbem, czemu i teraz nie miałoby tak być? Po za tym kocha, jest kochana, chce i już. A krótko przed ślubem sen. Matka Boska w niebieskiej szacie dała jej do wyboru jeden z prezentów na nowe życie. Albo bukiet róż, czerwonych, aksamitnych i z kolcami, albo sznur pereł. Ciocia wystraszyła się kolców, raniących dłoń Matki Boskiej, poprosiła o perły. Potem zawsze mówiła, że to że całe życie z "kochanym" mężem płacze, to przez tamten wybór. Perły to przecież łzy. Co by było gdyby wybrała raniące i piękne krwawe róże? Nie wiem, ona zastanawiała się przez resztę życia. Może byłoby takie samo trudne życie z innym tłumaczeniem. Może miłość nadal płomienna piękna i raniąca? Może morderstwo?
Ja jeśli śnię sny pamiętane, to nie wieszczą mi one kłopotów. Bywają barwne jak papugi, surrealistyczne, groźne lub przeciwnie, subtelnie tęskne i delikatne. Czasem czarnobiałe, bardzo dziwne i smutne. Dziwne horrory z których nic nie pamiętam, a budzę się rozdygotana. Ale żadne nie są wieszcze, albo po prostu nie wykrywam wzorców.
Kiedy we wtorek przed środą, jak się okazało znacznie później pierwszym dniem z covidem, zadzwoniła moja koleżanka z pytaniem co u mnie, odpowiedziałam że wszystko ok. Bo było. Westchnienie ulgi przyjęłam z niepokojem, o co chodzi? O nic, dawno się nie odzywałaś, na pewno wszystko dobrze? Tak, a co u was? I popłynęły nowiny zwykłe, normalność zwyczajna. Dzień następny przyniósł mi chorobę. Telefon od kumpeli dziwnie często się wtedy odzywał, co nic mi nie dawało do myślenia, ot taki czas, ja też wtedy liczyłam ludzi jak kwoka młode, do tej pory liczę, ale już nie tak panicznie. Nie dał do myślenia też jej telefon wykonany dzień przed śmiercią Łojca, z informacją już wprost "Śnił mi się twój tata, gdzieś sobie szedł, a ty płakałaś, jak się czujecie?" Relacja była krótka, że dobrze nie jest, ale się trzymamy, ma się nie martwić. Następnego dnia Łojciec umarł.
Telefon od koleżanki dzwonił w sobotę, kiedy bobusiowałam. Dwanaście nieodebranych połączeń, telefon leżał daleko, ładując baterię. Oddzwoniłam na porządnie w niedzielę, w sobotę telefon nie bardzo wyszedł, słyszałyśmy się co trzecie słowo, ale wyraźnie wyczułam że mój głos uspokoił w momencie bardzo zdenerwowaną kumpelę. Sobota była piękna i beztroska jak rzadko, niedziela do pewnego momentu też. Przy szarpaninie z lodówką, jeszcze przed wyjściem pogadałyśmy sobie, znów jej się śniłam. Szpital, nieszczęście, krzywda. Musiałam uparcie zapewniać że jest nieźle. Żadnych straszności. Potem przy wyjściu rzeczywiście widziałam straszność, taką do przeżywania w koszmarach, dodatkowo klepsydra z danymi sąsiada i telefon wieszczący nastepną znajomą klepsydrę. W poniedziałek bęc, grozą nie ostateczną na szczęście dostało mi się między oczy. Wiecie jak i co. Mam uczucie, jakbym uciekła spod kół samochodu, kilka razy w życiu miałam szczęście mieć takie uczucie. Ulga przy szybko bijącym sercu z bezwładem.
Czyli wychodzi na to, że mam prywatny system późnego ostrzegania. Od lat, bo przecież wcześniej też dostawałam niespodziewane telefony od śniącej kumpeli. Telefony są i były zawsze, ale z przerwą dwudziestoletnią na pytania zaniepokojone czy ok. Tyle że nie zdawałam sobie sprawy że to spowodowane snami. O mnie. Było nieszczęście lub nie, różnie się zdarzało, ale wychodzi mi, że rzeczywiście śnię się.
Ważna dla niej widać jestem, i się śnię.
Koszmarami. Proroczymi.
System późnego ostrzegania przesterowany na koleżankę.... Bardzo dziwne. I jak niby mam na niego reagować?
Jasna dupa, no.... One ogólnie, te koszmary, podobno zdrowe, ale żadna przyjemność być powodem koszmarów. U lubianej kumpeli.
I co z tym zrobić?
Obrazek znaleziony w necie. Na razie anonimowy, ale poszukam autora.
Pisała R.R.
Artysta Alex Panagopulos. Mem z dzielnym misiem zrobił taką furorę, że autor podpisał kontrakt z wytwórnią filmową.
niedziela, 3 października 2021
Notatka 378 niedziela z lodówką
Lodówka, sprzęt niezbędny, i prawie nie zauważalny na co dzień. No jest, działa. Coś się wkłada, coś się wyjmuje, napełnia się i pustoszeje, normalka. Że lód grubą warstwą? Oj tam, niech se będzie, zalodzona odpowiednio grubo, przecież zawsze sama ten lód likwidowała. Wtedy przemyć i już, co za problem? Żaden.
Jeszcze wyjście po bilet w trakcie. Jeszcze pichcenie by było na jutro i może pojutrze.
Przy takiej czarnej serii traci się z oczu fakt, że w znajomych z netu stadach jednak SĄ HAPPYENDY. Okupione siwymi włosami, staraniem, nerwami, wydaną kasą. Ciężko wypracowane, ale są. Wyliczanki nie będzie, są i już. Niemniej od zdarzeń ostatecznych serce boli, przecież przy każdym z nich była walka o odwleczenie ostatecznego. Inwestycja uczuć, czynów, czasu, nerwów.... gdyby to tylko od nas zależało żadnych klęsk, cierpień i odejść by nie było. Jest jak jest, serca bolą.
Więc przydałby się bardzo SZCZĘŚLIWY TRAF, nie uzyskany w mozole, bo tak, te wyszarpane HAPPYENDY przez szarpanie ciut ciut wymęczone. Wśród zdarzeń łamiących serce jest przecież i wcześniejsze od czarnej serii zaginięcie Błyskotka, grom niespodziewany zupełnie i do cholery najwyższy czas na piorun szczęśliwy!!!!! Równowaga, Losie, mówi Ci to coś?
Ma być zdrowo i szczęśliwie. No co? Nie pasi?
Tak, Losie, bardzo doceniam że u mnie odpukać, futerka zdrowe i ja też nie najgorzej. I u bliskich jakby ku dobremu. Proszę nie kombinuj, dobrze ma być. I wcale nie oczekuję, że będzie szóstka w totka, po prostu daj se spokój z fundowaniem grozy, przynajmniej chwilowo. Wiem, szczytem naiwności myśleć, że złe się nigdy nie zdarzy. Bo zdarzy się, tak jest zbudowany świat, ktoś kończy życie, ale ktoś je zaczyna. Niby ok. nie ma wojny, nie biją, głodu też nie ma. Ale coś takiego się porobiło, że świat jakby trudny, niby zawsze był, ale... Oddechu.
My tu przecież nie za karę.....
Cykanek farsy "akcja lodówka" nie będzie.
Są jesienne obrazeczki z wypadu po bilet. Szybko się ściemnia, powrót w prawie mroku, co widać.
Pisała R.R.
Ps. Jest tak, jak napisałam, czuję tak jak czuję. Aż wstyd, taka dorosła a w życie nie umie i nie rozumie. Tak wstyd, że kto wie, może jutro uznam że żenada zupełna i ocenzuruję lub wywalę całkiem. Nie było by części drugiej, gdyby nie fakt, że zaczyna mnie przerastać okrucieństwo świata. Nie miałam dziś dobrej niedzieli, i nie lodówka powodem. Nic złego mi się nie stało, po prostu moje wyjście z domu po bilet przyniosło mi nie chciane widoki, a po powrocie miałam bardzo smutny telefon. Tylko tyle. Przydałaby się naprawdę dobra wiadomość.