Najpierw giełda staroci. Taka se, ceny podskoczyły, jakość towaru spadła. Prawdopodobnie imprezy tego typu ruszyły wszędzie, bo wystawiających było mało, nie odliczył mi się np. gość ze szklanymi korkami i ten ze szkłem Horbowego. Gdybym miała pałac, nie byłoby czym go meblować ani czym ozdabiać. Oczywiście kupiłam szkiełko, malunie, za dychę. Kolor zachwycający, dopiero po kupnie refleksja, że owszem cacy, ale miało być turkusowe. Więc obeszłam jeszcze raz całość, szkiełko turkusowe było jedno jak brzydkie tak drogie. I świeczniki ząbkowickie, też były, piekielnie drogie, rzadki wzór i ogólnie piękne. Mnie "potrzebny" jeden i chętnie za jedną dziesiątą ceny. Kupione szkiełko póżniej. No, cyknięte. Dzień był potrzebny, bo przy sztucznym świetle ośmio centymetrowy maluch mocno niebieskawy. Pozuje na drewnianym świeczniku.
U góry posta opakowanie na mumię wielkości sporego chłopa, niezbędna sprawa, na pewno się do czegoś przyda. Najchętniej do mumifikacji myśliwego, którego ofiary na tym samym stoisku. Pałacowe dążenia w urządzaniu wnętrz jakby mniej straszne, te wypchane ofiary i opakowanie na mumię gorsze, ale za to wnętrze z nimi byloby oryginalne - to przytyk do mnie, co nie lubi sztampy. He he.
Potem ciuchland, bo mam za mało letnich czarnych łachów, lato chwilami szaleje, coś bez rękawów potrzebne. Nie miałam nadmiaru i nadal nie mam. Za to wzbogaciłam się o dwa szale, jeden mogący być obrusem (hura!, fajny i akurat na stół do dużego pokoju), czarny beret, harleyową bandanę dla Bobusia lub Dziecka, kwiatową powłoczkę na poduszkę. To ta położona wąskim pasem na kołdrze i żółtej poduszce. Bardzo porządna bawełna. Moje składankowe pościele kompletuję po kawałku. Nawet gdybym kupowała gotowe komplety, to w żadnym nie ma trzech powłoczek na poduszki.
Jeszcze planuję tam popolować przy obniżce cen, bardzo mnie kusi jedna rzecz, może ocaleje.
Targi ogrodnicze. Impreza bardzo mikra, ułamek dziesiętny tej z przed pandemii. Ograniczona do alejki i części trawnika, przed liceum Sienkiewicza, a poprzednie anektowały cały trawnik, przyległą część alei NMP, salę gimnastyczną liceum, bywało że przestrzeń przy byłej Cepelii. Na cykankach trochę okazów ze stoiska sukulentów. Część z cenami.
Bardzo, bardzo chciałam mu dokupić kolegę z odmiany mającej w nazwie stan Arkansas, kupiony ma płatki z pudrowym różem, kolega bardzo wyraźnie różu ma mniej, więcej pudrowego pomarańczu. Ale wąż w kieszeni syknął psiocząc na jakość sadzonek, 'Mai Tai' lepsze. Kuklików było sporo, część bardzo kuszących, w przeciwieństwie do kwitnących irysków. Gdzież tym targowym do cudów u Tabaazy! Nawet biorąc pod uwagę, że fotografia może z kwiatu wydobyć dodatkowe walory, to irysy targowe przegrywają haniebnie.
Po za tym niestety, kupiłam roślinę będącą moim Waterloo. Igłę Kleopatry, pustynnika. Całe lata i na tfudziałce i u Bobusiów sadziłam kłącza, nigdy nie doczekując się oznak życia. A tym razem w doniczce, z rozetą liści. To jak miałam odpuścić? No nie mogłam. Kolor na focie przy sadzonce był pośredni, jaki będzie naprawdę, to się okaże. Duża roślina ma być. Niepokoi jedno. Kłącza miały czasem średnicę dużego talerza, a tu niezbyt duża doniczka. Hmm. Stoisko niby znanego sklepu Bylinowy Raj szalejącego po necie. Hmm. Czyżby znów klęska?
Atrakcje porozsiewane w różnych częściach miasta, były autobusowe jazdy ekstremalne. Po za tym mierny sukces, pierwszy raz w życiu wysyłałam paczkę paczkomatem, zwrot pomyłki do Empiku. Niby nic, ale ile główkowania i szukania paczkomatu! Sukces i w tym, że znalazłam taki blisko alei, ukrywany przez net.
To tyle. Jutro trzeba jechać do Bobusiów posadzić zielone. A może w poniedziałek, transport łatwiejszy. Z łapówką.