Środa była leśna. Obieram jeszcze grzyby, nie żeby ich było tak dużo, skąd. Maślaki, rozumiesz Czytaczu, to one robią z czyszczenia łupów czynność maślatą i marudną. Nie od razu się też do tego zabrałam, i rzecz jeszcze potrwa. Sporo odpada. Piszę w przerwie w obieraniu, z ulgą że mogę, bo mogło być różnie, bo las jak las - oczywiście że fajny, dojazd do był dziwny i zabawny, powrót natomiast, o rany, dobrze że siedzę w kuchni i obieram grzybki i że mogę pisać też dobrze. Byłyśmy w lesie z Asią, było baaardzo pieknie mimo że las przeciętny. Nie wiem czy będzie więcej obrazków, bo przegląd srajtfona nie pomógł mu na jakość cykanek, żenada. Jedyna cykanka która nie wymaga mojej żonglerki ostrością, kontrastem i jasnością z nie wiadomo jakim rezultatem, to ta u góry, tak naprawdę było. Reszta jest miksem autorskim srajtfona, zero realu, ciemne mgliste noce i ponure listopady na przykład, lub jednolite bezkonturowe abstrakcje, taaa. I widoczki tak źle potraktował i leśne detale, chociaż z detalami to jest tak, że trzy cykanki do pokazania, reszty nie będę ratować, nie dam rady, do wywalenia. Oczywiście że coś spróbuję z tym zrobić, ale może po dokończeniu obierania. Z widoczkami.
Na razie napiszę, że na spotkanie na skraju lasu dojechałam sprawnie i szybko, choć w zabawnie hałaśliwym i kontrastowym towarzystwie, bo dzieci jechały na wycieczkę i było chóralne dziewczęce śpiewanie o bursztynku znalezionym na plaży, słoneczku co ma się rozchmurzyć, piesku, itd itp. Czysto i naprawdę ładnie. Z drugiej strony było zagadywanie mnie przez gościa co mocno stary i ponury, oraz narzekający. Dialog, przykładowy fragment.
- Bachury na wycieczki jeżdżą zamiast się uczyć, ja nie jeździłem.
- Ja tam jeżdzilam, ale rzadko.
- Bo pani młoda.
Tu się poczułam mile połechtana.
- Chyba mało po siedemdziesiątce, co?
Przez dziewczęta wczesnopodstawówkowe śpiewające o słoneczku nawet okiem nie mrugnęłam. Brawo ja. Ale też chyba przez te śpiewy kierowca ominął przystanek i musiałam wydać z siebie potężny ryk by się zatrzymał. Udało się.
Co do powrotu, to było trudniej, o wiele. Muszę pomyśleć jak to napisać, żeby nie wyszło że narzekam. Bo nie narzekam, cała co prawda jestem w zmęczeniu, i gdyby nie konieczność dokończenia obierania to bym się łupnęła spać, ale i w uldze. Jestem cała i w domu i ze srajtfonem. Noga już nie boli. Jest dobrze. No dobra, po reportersku, ku pamięci.
Z lasu wyszłyśmy po czternastej, po czterech godzinach uczciwego łażenia po lesie. Ponieważ nie wiem co wyjdzie z cykanek, to napiszę, było pięknie, słonecznie, leśnie, pachnąco. Wędrowałyśmy sobie wśród przekwitłych wrzosów i bladych traw, pod nogami często błyszczały żuki, te niebieskie, pokrewne skarabeuszom, trafiła się jedna nieśpiąca jaszczurka. Gaduliłyśmy oczywiście. Było fajnie, ale trochę przesadziłyśmy, trzeba było zawrócić ciut wcześniej. Asia poszła do domu pieszo, ja postanowiłam że poczekam te piętnaście minut na autobus, tak będę szybciej w domu, tak mi się naiwnie wydawało. Ona ma lepszą formę niż ja, bliżej do domu, psinkę czekającą na wyprowadzenie, na mnie (a raczej na obiadek) czekały futra. Dałabym radę jeszcze pójść z nią i prawie przy jej bloku wsiąść do tramwaju, ale po odsapnięciu, a tu już po godzinie spaceru psinki. Nie ma dramatu, ale powrót Asi do zwierza zrobił się jakby pilny, więc poszła. I co?
Zamiast kilkunastu minut czekałam na autobus ponad godzinę, gdybym poszła z Asią już byłabym w domu lub bardzo blisko domu. Zamknięty przejazd kolejowy, roboty drogowe, godziny szczytu oraz być może jeszcze coś i proszę, dwustronny korek gigant. Zbite sznury pojazdów ruszające po przestojach po dziesięć-dwadzieścia sztuk, przejazd kolejowy co trochę zamykany na trasie do miasta, na drodze do Olsztyna też jest przeszkoda, roboty drogowe i pojazdy w obie strony przepływają wątło. Ale po przesiedzianej godzinie autobus przyjechał, ufff, cała w uldze wsiadam. Tylko że ruszył może trzysta metrów i stanął. Dobrze się stało, że stał, bo załapałam że zostawiłam z tego ulgowego szczęścia srajtfon na ławeczce w przystankowej wiacie. Kierowca mnie wypuścił i biegiem powrót z modłami by srajtfon był. Cud się zdarzył, srajtfon złapany, jest. No dobra, to powrót do tego stojącego wciąż autobusu, jak nie zdążę to jednak pójdę pieszo w ślad za Asią, odpoczęłam. Już blisko, kiedy no qrwa, źle stąpnęłam, kostka, o jasny gwint, chyba skręcona, a autobus oczywiście rusza. Więc kuśtyk-kuśtyk do przystanku i siedzę na tyłku zastanawiając się kiedy doczekam się następnego autobusu, bo nie ma już mowy o pieszyźnie. Doczekałam się. Nie ma miejsc siedzących, autobus krótki więc stoję. Na jednej nodze. Oczywiście też jazda z przestojami, pół godziny najmarniej trwało zanim przejazd kolejowy nas przepuścił. Na pierwszym przystanku za przejazdem, już na trasie szybkiego ruchu, niespodzianka. Zabieramy pasażerów z autobusu z którego wysiadłam, nakaz dyspozytora, albo opuszczany pojazd ma awarię, albo kierowca sterowany by pojechał z powrotem na zakorkowaną trasę. Tłok się robi niemożliwy, jazda trwa i trwa, w ścisku i wolniutko, bo na trasie też coś się dzieje i wszyscy jadą w ślimaczym tempie, pan z pieskiem spokojnie spacerujący po chodniku jest szybszy.
Do domu dotarłam o siedemnastej pięćdziesiąt. Ale dotarłam, choć w stanie takim nie bardzo.
Tak było, zapisałam, wracam do obierania.
Cykanki być może jakieś dodam, ale na pewno już nie dziś.
Pisała R.R.
Podratowane cykanki. Rozjaśnione lub wyostrzone, dokontrastowane, podcieplone, tyle w części dało się odzyskać z autorskich wizji srajtfona.
O rany, ale jazda powrotna! Strach się bać. Ale za to las był i oślizgłe maślaczki. :-D
OdpowiedzUsuńTo pisała mła, logowanie dla mła niewykonalne, blogger nadal mnie nie lubi.
UsuńAle dajesz radę.😔
UsuńKostkę na szczęście tylko naciągnęłam, srajtfon mam, do domu wróciłam. Z kostką, o ile jej nie zrobię kolejnego ziaziu będzie bardzo dobrze. Niby ok. Tylko ta uporczywość męczących zdarzeń towarzyszących sprawia, że coraz mniej chce mi się wszystkiego, a samo sedno coraz mniej warte starań i coraz mniej cieszy. Jeszcze może mi nie stanie w gardle grzybowa smażonka, ale smak jest zmącony. Las przez ten powrót mniej piękny się zrobił. Zawsze, ale to zawsze u mnie był taki splot, ale wcześniej jedno nie psuło drugiego, przeciwnie, świat był rewelacją gdzie cieszyłam się że coś wyszło mimo. A teraz jest inaczej, radości brak. To co las podładował z naddatkiem zostało zeżarte. Wańka-wstańka we mnie się zacięła.
UsuńŁo ludzie! Męczący powrót, no ale cóż bywa i tak. Dobrze, że kostka wydobrzała.
OdpowiedzUsuńNie wybieram się za miasto, bo nie jestem pewna komunikacji, oj ile ja sie czasem naczekalam i mialam problemy z powrotem do domu, cos okropnego jak sobie przypomnę. Niestety polikwidowane polączenia, kursy widmo, a przecież tyle ładnych niejsc mam dookola
Za maślakami nie przepadam, grzybów nie ma, bo bylyby sprzedawane na straganie, trzeba bedzie kupić już suszone, chociaz troche , bo uszka i pierogi najlepsze z dodatkiem prawdziwych suszonych grzybów,.
Z komunikacją miejską i około oraz pomiędzy miejską bywa różnie. Był trzyletni czas, gdy docieranie choćby do Bobusiów było ekstremalne. Na razie w temacie jazd do Bobusiów jest lepiej, być może i u Ciebie zmieni się na lepsze. Dobrze by było, okolice masz przefajne. Już noc, już po następnym dniu. Zniechęcone zmęczenie mi ciut odpuściło, robi się ważniejszy trochę bardziej las od drenującyego powrotu. Grzybki wszystkie ugotowane acz jeszcze nie zjedzone, a maślaki lubię, w suszu też. To one są dla mnie prawdziwie grzybowo-pachnące, borowiki dla mnie przereklamowane, choć smak mają lepszy. A grzybów i Ty się doczekasz, choćby i na ryneczku😀
UsuńNie łamać Pańci koteczków! Jest zakaz łamania, skręcania i naciągania jakichkolwiek nóg!
OdpowiedzUsuńNo, a grzybki zjeść grzecznie trzeba ku jesienności :D
Ja mam grzyby w słoiku od kilku lat boje sie je otworzyć XD
Po kilku latach postoju to jeszcze nie ma zgrozy, jeśli były porządnie zakonserwowane i są w wieku przedszkolnym😀. Potem mogą być jadalne tylko raz😀. Rozumiem, że Gugieł zmienił kostkę na kotka? Spoko, kotki całe i zdrowe, kostka cała i już coraz mniej niesprawna, już nie boli i przy chodzeniu. Dobrze jest.
UsuńW lodówce stoją XD Nie mam odwagi ;D nie wiem, jak rozpoznać, że już niedobre ;D
UsuńOgólnie Pańcia niech się nie łamie, zawsze jesteśmy my, Kociary tutaj :D
UsuńKocurkiu, z takimi bez octowymi bym nie próbowała, ryzyko za duże. W octowych to jeśli coś się zmieniło w grzybkach (zmętniały, zciemniały lub zajaśniały), jest rdza lub wypuczenie choćby minimalne nakrętki -do wywalenia. Jeśli choćby odrobinkę coś nie tak z zapachem po otworzeniu, to też do wywalenia. Powiem Ci, że odkryłam u siebie ponad dziesięcioletnie marynowane grzybki od mojej cioci Eli. Zjadłam, żyję, były pycha.
UsuńWiesz co? Prawie wszystko z wewnątrz, niewiele można zrobić. Niby d jest po coś, no dobra, poprzyglądałam się powodom. I co? Nie do odkręcenia one, pogodzenie się z tym faktem wcale d nie usuwa.
Usuń