⭐
Taki czas. Magia w powietrzu. Czas zmiany. Karnawał kolorów przed porą co jej nie lubię. Natura płonie, prawie wszystko co liściaste nabiera kolorów ognia. Niektóre iglaste też. Żółcie, oranże i czerwienie. I inne słabo zwykle kojarzone z ogniem. Te blade i liliowe błękity, szafiry podszyte fioletem, słomkowe żółcie słabo żółte...
W sobotę byłam na rodzinnych grobach, pojechaliśmy z Bobusiem. Roboczym autem, mocno niedomytym, więc taka straszna krzywda, nie ma widoczków!!! A o tej porze roku widoczki zapierają dech. Już pal diabli widoki leśne, ale pola, to one wywoływały u mnie bezdech z zachwytu. W świecącym słońcu zaorane łagodne pagórki lśniły miedzianym i brązowym blaskiem, ozdobione ażurami bezlistnych już drzew. Może grusze, może śliwy wpięte jak trójwymiarowe brosze z miedzianego i srebrnego filigranu, pasy z nich do kompletu, wąskie lub szerokie. Do tego gdzieniegdzie dymy z palonych ziemniaczanych i perzowych kłączy, jak smugi perfum, perłowe i opalizujące. Za polami kolorowe lamówki lasów, najpiękniejsze te czerwone z dębów, cynobrowe i srebrne dachy domów i zabudowań gospodarczych, tyci-tyci, maniunie. Nawet sarny widziane na bruzdach świeciły miedzianą czerwienią.
I trawiaste półdzikie łąki, szuwary z lśniącymi stalą, szmaragdem i turkusem stawami, trawiasta wyblakła dzicz nad Bobrem, złotawa, rudawa, srebrna. Tu też drzewa, matowe szare koronki. A wszystko skąpane w blasku, prawie płynne pod bladym niebem. Owszem jeszcze były inne bardziej doceniane przez ogół widoki, ach, niezwykle piękna jesień tego roku!!! Żal miałam do Bobusia o szyby, choć i tak wątpię w moce cykankowe srajtfona. No trudno, tylko w mózgu zostało i dzielę się zachwytem jak umiem.
Cmentarz. Posprzątane, liczyliśmy się z tym że trzeba (wiadro, miotła, szczotki i ścierki, worki na śmieci, płyn do mycia), że zajmie to czas, a tu glanc i to wszędzie. Więc rozstawione znicze, kwiaty i powrót. Pojechalismy i powróciliśmy wcześnie. I ja już nie pojadę w tym roku, komunikacja ......, nie ma jak. Chyba, jak będzie dzień powszedni, to tak. Niby mogłam wcześniej, aleee. Nie przyznałam się moim rodzinnym Paszczakom odnośnie zmian jakie u mnie zaszły. Nie mam na nich siły, spotkanie z rodziną przy grobach, no miło, są kochani, alee.. Nie było wstępowania na herbatki, mur beton będzie obraza.
Ognie dla zmarłych nie ja podpalę w stojących na grobach zniczach. Trudno. I tak musi wystarczyć pamięć, światło z solnych świeczników, muzyka, ta której ze względu na wspomnienia słucham rzadko. Bo pogodne nuty kojarzą się z Mamą, bardzo lubiła. Elvis. Boski Elvis. Lubiany też przez rodziców Bobusia. Będzie jedzona miętowa czekolada i jabłka, a wcześniej obiad, też ciut wspomnieniowy. Łazanki z kapustą i grzybami, choć powinny być pierogi. Babcia robiła, nauczyła i umiem.
U Bobusiów nadal płoną ogniska. Ostatnie. Palone pojedyncze palety, suszki zawleczone z lasku. Wielka sterta ze starych ścinek, porośnięta zielskiem zostaje, jeż zaadoptował na sypialnię, być może nie jeden.
Elvisa nie będzie. Za muzykę robi współczesna wersja hiciora Czerwonych Gitar, uważam że świetna.
Pisała R.R. podpuszczona przez Kocurro, któremu się chciało czytać. Taki dziwny nieplanowy post w porze ogni.
Cykanki z wczorajszego wyjścia. Niby też piękny dzień, a jednak już nie widziałam takich cudów jak podczas sobotniej podróży.
Piękny post. Lubię. Lubię ten czas i ten nastrój refleksyjny. I te ostatnie jesienne widoczki skąpane w słońcu i blasku ognia też lubię.
OdpowiedzUsuńMy też nie jedziemy dzisiaj na groby. Dzisiaj pójdziemy wieczorem na nasz wiejski mały cmentarz. Stara część niemiecka i obelisk dla tych chłopców 17-20 letnich, którzy polegli na I wojnie i nowa część polska. Wszystko nie większe niż mój ogród. Postawimy znicze pod krzyżem, pomodlimy się za swoich, którzy daleko. Odwiedzimy groby miłych sąsiadów, których poznaliśmy i już zdążyliśmy pożegnać w ciągu czterech lat mieszkania tutaj. Podłubię trochę jeszcze w ogrodzie, bo to ostatni ciepły dzień, ale dzisiaj myśli krążą wciąż wokół tych, Którzy już w tym ogrodzie ze mną nie siądą na ławce z kubkiem w garści, ech.. Taki dzień, piękny i zadumany.
Ale muzykę muszę zmienić, to nie tę straszną wersję chciałam, ikonki takie same..... 🤣🤣🤣🤣 Otrzeźwienie paskudne, zmieniam i odpowiem
OdpowiedzUsuńNie da rady zmienić, nie ma dostępnej wersji radiowej, subtelniejszej. Ta mi zgrzyta.
OdpowiedzUsuńOgród, tak koniecznie, trzeba wykorzystać ile można. Tak, nostalgia i tęsknota krążą nad nami i w nas, wszystko jest o jesiennej porze bardziej obnażone, bezbronniejsze, bardziej dolegają rozstania, zwłaszcza te tu ostateczne. Nie wiem czy też tak masz, ale ja tropię o jesiennej porze wspomnienia. Liczę nie dobytek, a właśnie wspomnienia. Te zabawne i smutne. To miło że wasz okoliczny cmentarz niewielki i dzielony z widocznymi starymi grobami. Ten nasz, daleki rodzinny, jest duży, niewiele starych grobów, nawet jeśli stare, to w nowej modnej oprawie, cadillaki na miarę. Wycięte drzewa, całość pomiędzy parkingiem a wysypiskiem płyt. Żal tych dawnych dwudziestolatków, fakt. Nie bardzo umiem wysłowić dlaczego żal, na pewno z każdą wojną powinno się liczyć w ramach strat także niezałożone rodziny, niewynalezione nowe rozwiązania, szansę na rozwój w może lepszym kierunku. Ale wydaje mi się że dobrze, że nie leżą gdzieś gdzie stanie na nich biedronka.
Rzut beretem od mojego domu jest zapuszczony (wiejski niegdyś) niemiecki cmentarzyk, zachował się obelisk dla niemieckich chłopaków z I wojny światowej. Co oni mieli do powiedzenia w sprawie wojny...? Wojny wszczynają dziadki, którym mózgi sparciały od nienawistnych urojeń, żądzy władzy, kompleksów niewyleczonych w porę... Stawiam tam czasem znicz i wzruszę się czasem, bo to były często dzieciaki, a zawsze przecież czyjeś dzieci, bracia, mężowie, ojcowie. Czasem przyjeżdżają jeszcze starzy ludzie, którzy tutaj się urodzili, ich dziadkowie leżą w tych zbeszczeszczonych przez nas grobach. Tak, przez nas, przez Polaków, bo przecież my teraz tutaj mieszkamy. A nasze miejskie władze ani słyszeć nie chcą, żeby cokolwiek z tym zrobić, ksiądz z pobliskiej parafii też ręce umywa, nie jego kłopot. Szkoda gadać, nachodziliśmy się za tym...
OdpowiedzUsuńNatomiast tak generalnie to dla mnie ten dzień ani żadna wizyta na cmentarzu nie jest jakąś szczególną traumą, mimo że mam tam sporo krewnych i znajomych pochowanych. Kiedyś o tym pisałyśmy chyba w kontekście kotków. W moim pojęciu życie toczy się dalej, tylko w innej formie, a tutaj zostaje cielesna zużyta powłoka. Jestem zwolenniczką kremacji i chciałabym, żeby można było rozsypywać prochy w lesie czy gdzie tam kto chce, w każdym razie nie podoba mi sie zwyczaj wznoszenia betonowych budowli. Niech sobie będzie gdzieś tabliczka ku pamięci, to wystarczy. Te wielkie grobowce i tony dekoracji służą głównie przemysłowi cmentarnemu. Patrzę na niektórych ludzi, których znam, jak dekorują i pucują grobowce swoich bliskich, a za życia nie mieli dla nich czasu i serca. Jak ci, co na procesji noszą baldachim nad hostią, a w domu żonę biją. Staram się ograniczać z tą bizantyjskością na grobach bliskich, no ale co zrobić, jakieś kwiatki i znicz trzeba zanieść, bo co ludzie powiedzą, nieprawdaż...? Ja bym chciała, żeby mnie skremowano i prochy rozsypano gdzieś w polu czy lesie. Bardzo bliski jest mi piękny tekst Kena Wilbera, który przypomina mi się zawsze, kiedy stoję nad grobem mojego Taty:
"Nie stójcie nad moim grobem i nie płaczcie.
Nie ma mnie tam. Ja nie śpię.
Jestem tysiącem wiatrów, które wieją.
Jestem diamentowym blaskiem na śniegu.
Jestem światłem słonecznym na dojrzewającym zbożu.
Jestem łagodnym jesiennym deszczem,
kiedy budzicie się w porannej ciszy.
Jestem śmigłym lotem cichych ptaków.
Jestem łagodną gwiazdą, która świeci w nocy.
Nie stójcie nad moim grobem i nie płaczcie.
Nie ma mnie tam."
Alem się rozpisała... A zapomniałam napisać, że jestem pod wrażeniem Twojego talentu literackiego, te opisy przyrody to normalnie klękajcie narody... trzy razy sprawdzałam czy to cytat czy Twoje autorskie. No szacun.
UsuńU mnie też wspomnienia i cieszenie się urodą świata. Tak w mniejszej skali bo zamiast widoków pól mła zadowoliła się Alcatrazem. Na cmentarz w ten konkretny dzień od lat nie chodzę, nie lubię się spotykać z rodziną nad grobami. Tam gdzie są moi pochowani jakoś nie są mi potrzebni insi bo projekcje wspominek to ja tak lubię w samotności czynić. Gdyby to ode mła zależało to mła swoich pochowałaby nie w mieście zmarłych tylko bliżej siebie i drzewa by na nich posadziła. Byliby jakby bardziej namacalni, mła zawsze mogłaby kontrolnie na jarzębinę czy tak innego dąbka zerknąć. Upewnić się że szumią wrośnięci w te drzewa. Mła ma w ogóle ambiwalentny stosunek do cmentarzy, lubi chodzić po starych cmentarzach, odczytywać inskrypcje na nagrobkach, wyobrażać sobie co to za jedni tam leżą ale nie chce żeby jej bliscy w takim miejscu lądowali. Ten wiersz Wilbera piękny. :-)
UsuńMałgosiu, Tabi..... Wiersz Wilbera piękny, fakt. Tak to właśnie jest, groby puste co do naszej ludzkiej istoty, to co wypełniało skorupki odeszło. Tak, czasem mam uczucie że wcale niedaleko, ot, gdybym miała lepsze zmysły to bym zobaczyła, usłyszała, poczuła, ale częściej jednak nie, tak odeszli - ale daleko. Człek istota niekonsekwentna, niewiele tak naprawdę wiedząca, za to kombinująca na potęgę😀. Ale moja skorupka mogłaby spokojnie zasilić jakieś miłe drzewko, nic nie miałabym przeciwko, tak jak i uwaga: przeciw bardzo skromnej tabliczce. Za to przeciw cadillakom cmentarnym mam, coraz brzydziej i brzydziej. Bez drzew. Ech, śmiecą, walą się, zajmują cenne miejsce, a bez nich wstrętnie. Stare cmentarze lubię, z drzewami. Co do istoty naszej -zgoda, leżą skorupki. Ale jednocześnie jest to, chciane lub nie, udokumentowanie naszego bytu, od-do. Świadectwo. Zawsze stawiam lampkę przy podwójnym pustym grobie braci, dalekich krewnych, jeden zginął na morzu, nie było ciała, drugi lezy gdzieś w świecie, a pomnik wystawił ich tata. Brzydki, lany i szlifowany własnoręcznie z tzw. lastrika. Co do grobu tego taty, pojęcia nie mam gdzie jest, na pewno nie na "rodzinnym" cmentarzu, ale świat musiałby się zawalić żebym nie postawiła i nie zapaliła znicza (z myślą i o nim), na lastrikowym okropieństwie między cadillakami i Rolls-Royceami, które też mają jakieś historie. Póki ludzie pucuja i stroją te cmentarne limuzyny, opłacają "parkowanie", to jakieś świadectwo trwa, swoista ewidencja, kartoteka. Oczywiście że czasowa, nie wiem jak długo będzie stała lastrikowa szkarada przy luksusowych szkaradach. Czas. On się bezlitośnie rozprawia z ewidencją, także tą która nie powinna przepaść. Bo historia, bo świadectwo, bo szacunek. A przepada.
UsuńMałgosiu, co do urody świata, to tak, czasem, tak jak podczas sobotniej podróży aż zatyka. Jest, a raczej bywa przepięknie i mogę tylko mieć nadzieję że udało się opisać to co mnie zachwyciło. Piękno bywa takie oczywiste, powszechne, zaskakujące, ale także znajdowane tam, gdzie się tego człek nie spodziewa 😀. Kwestia miejsca, światła i pory roku, pory dnia, oka i mózgu patrzącego. Indywidualna sprawa, Bobuś zlekceważył, nawet słusznie bo prowadził, a na drogach było paru kamikadze wśród kierowców 😀.
UsuńTwój opis jesiennego pejzażu bardziej obrazowy i działający na wyobraźnię niż smartfonowe cykanki, I wiersz przyniesiony przez Małgosię piękny !
OdpowiedzUsuńBardzo lubię to święto, już od dzieciństwa miało dla mnie swój magiczny urok i długo nie mogłam pogodzić się z halołinową nakładką. Teraz -siłą rzeczy, na przekór czarnkizmom - z nadzieją wypatrywałam grupek przebierańców. I jaka radość była, kiedy przyszli ! Tylko jedna ekipa, niestety, za to spora gromadka :)
Dziś na grobach nie byłam, ale cudną wycieczkę zrobiłam sobie w sobotę z wnusiaczkiem na rodzinne groby 50 km od miasta- ależ się napatrzyłam na lasy i wioski po drodze. A wczoraj poszliśmy oboje na nasz miejski, duży cmentarz- jest piękny, położony na wzgórzach, otoczony drzewami i sporo jeszcze na nim drzew pozostało. Mówię o starszej części, gdzie jest jeszcze dużo nowych pochówków, bo po drugiej stronie drogi jest najnowsza części i tam to jest horror, na szczęście nikogo tam nie mam bliskiego i nie mam potrzeby tam chodzić. Niestety, nie spotkałam nikogo z rodziny czy znajomych, ale ze względu na przeziębienie specjalnie poszliśmy w porze, kiedy raczej nie spodziewałam się spotkań.
Święto lubiłam, teraz, gdy coraz więcej bliskich za bramą jakby mniej. A ma urok, przyznaję, choć nie ma porównania z tymi świętami pamiętanymi. Stearynowe znicze w gipsowych skorupkach bez pokrywek, kopcące czarnym dymem, gasnące i topiące knoty, tony szeleszczących pod nogami i nie do usunięcia dębowych rudych liści co znikały dopiero po odwilży, wygrabiane w znacznie mniejszych ilościach, sztuczne kwiaty z woskowanego papieru. Kulki z wosku toczone na patykach przez namaczanie w zniczach. Papierowe chorągiewki wtykane w ziemię grobów. Te gadżety zniknęły, wraz z bliskimi. Jakie gadżety teraz to sama widzisz.
OdpowiedzUsuńPierdzielizm się we mnie odezwał, nie zwracaj uwagi🤣. Ważne że czas spędzony z wnusiem, jakieś uroki święta on też zapamięta 😀. Inne😀.
W Tabaazy napisałam, że od paru lat obchodzę Hallowen po swojemu. To ogólne lubię, choć z dystansem. Święto, gdy potwory i wiedźmy wychodzą na świat jest słuszną okazją do uczczenia wewnętrznej wiedźmy i wewnętrznego potwora. Kiedy indziej z nimi walczę i opieprzam, ale w Hallowen należy im się cukierek i pełne uznanie zasług. Bo są zasługi, a czy bez potwora i wiedźmy-jędzy, jeszcze byłabym sobą?
Co do opisu, to skoro obrazowy, to cieszę się, Znaczy zamiar podzielenia się doznaniem zrealizowany😀
Pięknie opisałaś, tak własnie jest!
OdpowiedzUsuńCzasem aż brak słów. Zatyka, i to zatyka to co zwykłe.
OdpowiedzUsuńZazwyczaj patrzę i patrzę, chłonę , nie potrzeba słów, są emocje.
UsuńCykanki urocze! Bo jesienią nie zawsze bywa tak pięknie i słonecznie.
OdpowiedzUsuńCała zasługa słoneczności, rzeczywiście nie takiej oczywistej o tej porze. Ale nadal tak jest😀
OdpowiedzUsuń