No cóż, nie mam na razie weny na pisanie. Nastrój mi troszkę siadł, bo wrednie na świecie, łeb pobolewa jak na zapowiedź migreny lub zatok, od kilku dni tak. Tak jakby niefajnie, chorować będę czy cóś. Zanosi się. Więc areszt domowy, grzanie lecznicze, Bobusiów, A i innych nie zarażam, co to to nie....
Ręce zajęte ciągle czymś, to nie znaczy że pobolewająca głowa nie. Wicie, rozumiecie, mendia albo mnie zalewają wieściami o dupie Maryni, obojętnymi mi, albo wnerwiają rozmiarami łajna słabo przykrytego. Coś by trzeba, a ja jestem jak ten hipis, co mu wyrzuty robił Jacek Kleyff. "Kamizelki haftuję", bo do jasnej dupy!!! Co niby mogę? Tyle łajna a ja nie Herkules. Tekst (sprzed lat...... ilu? Rok 1975 ?!) pod postem, oraz możliwość posłuchania. Czy świat nasz był tak bardzo do dupy jak teraz? Kto pamięta? Ja nie bardzo, wagary były moim hobby a przekleństwem spodnie dzwony z aksamitu zasłonowego i straszliwie ciężkie paletko. Wtedy byłam bardzo smarkata, dziś czuję się za stara na walkę z górą łajna, i kurczę, kolejny kryzys, niech to!!!!
Ręce zajęte aktualnie nie szafą, jak na razie mój entuzjazm przeróbkowy utknął na ośmiu solidnych gwoździach. Nie potrafię ich bezboleśnie dla mebla wyciągnąć, a trzeba. Gwoździe mocują cztery nogi szafy, wbite są na mur i owszem, mogę wyciągnąć brutalną przemocą, ale dzynks w tym, że przeróbka zakłada że ocaleją wszystkie orginalne elementy.. a przy brutalności coś ucierpi. Więc kombinacje jak by tu i czym, co trochę próby obruszania nóżek szafowych, przy klątwach że to nie śruby.
Nadal nie mam pomysłu co i jak. Obruszania nóg dały jak na razie efekt bardzo nikły. W międzyczasie zajęcia różne i niemrawe, stąd między innymi pojawiła się Zocha.
Ona jest niespodzianką-prezentem, bardzo miłą i dla oka sama w sobie, i jako niespodzianka też miła. Podoba mi się, dziękuję. Ma to coś w sobie, tyle tylko że musiałam ją ciut przystosować, zadomowić.. Bo odstawała mi od wszystkiego, wybaczyć mi proszę. Kredki i mazaki same wlazły w dłoń i z przedmiotu seryjnego mimochodem zrobiła się Zocha. Sesja Zochy z kotem i bez kota.
Po rekonesansie w Jysku przybył do Zochy amant, a ona sama jakby urosła.
Amant prawdopodobnie o imieniu Fernando, nie mylić z Ferdkiem.
Zochę pokazywała R.R.
Źródło.
Przychodzą do mnie różni ludzie
i patrzą tak jak na raroga.
Chcą mnie wyleczyć albo pognać,
dać aspirynę bo gorączka.
Leczyć się nie chcę, uciekać nie chcę,
zostaje tylko rozmowa jeszcze.
We śnie, przychodzą tu we śnie;
z pretensją w głosie, z wymaganiem,
proszą o jasne wyjaśnienie
ci, co wyleczyć chcą dziś mnie.
Więc najpierw z teczką w garniturze
zjawia się wieprzek kaznodzieja.
W uszach ogórek, w pysku jajko
-mówi, że ja chcę Polskę sprzedać.
podsumowuje, że niepewny
element jest mu tutaj zbędny.
To prawda wiary mi dziś brak
w niezbędność kompromisów pewnych,
lecz każdy z nich jest taki względny
i w końcu to jest problem wasz.
To prawda, wiary mi dziś brak,
lecz w końcu to jest problem wasz.
Gdy usłyszeli to, co śpiewam,
dwaj patrioci zawodowi,
zaraz pytają jezuitów o mój kręgosłup ideowy.
A tamci, że ja sodomita,
pół-Żyd, półzłodziej i artysta.
Na nazwy i na znaki sram.
Nie fetysz granic mnie tu trzyma,
lecz miejsce i w tych miejscach przyjaźń.
I w Polsce z tym nie jestem sam.
Na nazwy i na znaki sram.
i nigdy z tym nie jestem sam.
A matka, znów zmęczona matka
-coś nas oddala od nas co dnia-
w niepodzielności prostych uczuć
nie można pojąć wszystkich odmian;
zbyt wiele jak na niepokoje
ktoś, kto przeżył tyle wojen.
Masz prawo nie rozumieć mnie,
bo przecież wszystko się dziś zmienia,
lecz tylko nie zrozum mnie źle
Masz prawo nie rozumieć mnie,
lecz, błagam nie zrozum mnie źle.
I Żydzi do mnie też wychodzą,
zmęczeni drogą i wypiekach,
znowu się w siebie zapędzają,
a swołocz tylko na to czeka.
Zazdroszczę im determinacji,
bo nie tej krwi i nie tej Azji:
Dowodem na to moja krew,
co tak jak wina dwa zmieszane,
jasno i ciemno jak nad ranem,
jasny luminal lub ten śpiew.
Dowodem na to moja krew,
łatwy luminal lub ten śpiew.
A wtedy staje moralista,
co w końcu czegoś chce się trzymać.
twierdzi, że tym, co tutaj śpiewam,
ostatnie więzy z ludzmi zrywam,
że brednie śnią mi się nad ranem,
bo prawa wszystkie są spisane.
Nieważny jest zapisów staż,
zapisy płyną już jak woda.
jest płynność i na płynności zgoda,
choć czasem trudniej trzymać twarz.
A wtedy paru kombatantów
wydarzeń wspólnie przeżywanych
patrzy, czy aby sie nie zmieniam
w pieśni tak niezdecydowanej,
czy jeszcze wim, co naszą sprawą,
a kto nie znami, bo nas zdradza.
"Są w świecie dziś rachunki krzywd",
lecz gdy tłum będzie gonił kogoś
w strzępach munduru ślepą drogą,
to póki co uchylę drzwi.
Są w kraju tym rachunki krzywd,
lecz pólki co uchylę drzwi.
Na to hipisi spod Piaseczna,
widząc, że jestem taki hojny,
myślą, że drzwi uchylę po to,
by czynić miłość zamiast wojny.
Słuchajcie muzułmanie drodzy,
hipisów krewniście ubodzy,
a tutaj krew się może lać,
której powodów nie pojmiecie,
bo kamizelki haftujecie,
i dziś to nie dotyczy was;
a tutaj rzecz się może stać,
i dziś to nie dotyczy was.
Gdy na felczerzy wszyscy zbiorą,
powraca Ona, spokój niesie,
z wszystkich wyborów ulepiona,
tak jak to bywa tylko we śnie.
Bierze za rękę, wyprowadza
tam, gdzie sie będe mógł dogadać.
Śni mi się przeszkód wszystkich treść,
i źródło gdzieś zgubione w chmurach,
i wielka zalesiona góra,
i strumień - stróż ukrytych przejść.
Śni mi się Bajkał wielki dziś
i strumień - znawca trzecich wyjść.
Zocha wymiata! Ferdinando pasi a kalanchoe i grubcio w sam raz na czupryny! :-D
OdpowiedzUsuńUff. Dziękuję 😀❤️
OdpowiedzUsuńMasz zakaz chorowania, ja sobie takowy wydałam bo wirusiska u nas szalejo i to nie żaden srowid tylko paskudna grypa. Ludziska podduszani w tych maseczkach, poosłabiani stresem nie tylko srowidowym ( podwyżki, podwyżki ) chyrlajo na potęgę. Na szczęście nikt się teraz z bzduratestami nie wyrywa bo jeszcze by wylazło jak w Albionie albo Izraelu, więc nasi miejscy medycy nawet jakby zaczęli leczyć kiedy tego testowego szaleństwa na karku nie majo. W końcu ludziska normalne leki majo przypisywane a jak kto zamożniejszy albo bardziej kontaktowy to sobie sprowadza to co u nas "nie chodzi". Sezon grypowy, normalka w listopadzie, w marcu będzie powtórka - nic to u nas zdziwnego. Gdybyż jeszcze prawda ekranu nie była tak nachalna to człowiek by tę prawdę czasu jakoś zniósł. Mła zaczęła namiętnie żreć cytryny na przemian z zieloną pietruszką, suplemenci się tym czym zawsze się suplemenciła w porze grypowej i trenuje "w dupie manie", znaczy usiłuje sprawy poważne, ziarno informacyjne oddzielić od tych mendialnych plew, co łatwe nie jest. Wg. mła to już mamy wojnę, zimną, taką w jakiej mła wzrastała. Na razie mła wychodzi że jest parę frontów. Dlatego mła poczeka z własną mobilizacją, bo działanie w emocjach nie jest rozsądne tym bardziej że mła jak Kleyff nie lubi znaków i totemów. Uczulenie na nie ma. Co do szafy - sposobem, nic na siłę!
UsuńNiby jest lepiej, ale jednak łeb pobolewa. Agniecha wstrząsała urodą w związku z zatokami, ja też wstrząsam😀 i pomału lepiej😀. Gorzej że wszędzie prychaczy i smarkaczy pełno, tak, taka pora. Zakaz chorowania chętnie przyjmuję, nie lubię, dosyć było 😀.
UsuńŻe to wojna, to twierdziłam w ubiegłym roku. Nie wiadomo po co i dlaczego akcja z udupianiem wszystkiego i wszystkich, z niszczeniem, bo jak inaczej to nazwać? struktur gospodarczych, społecznych i obyczajów. Po co, to jest zagadka, dla samego niszczenia by ktoś (korporacje?)się nachapał? I co dalej? Niepojete. Depresyjne to wszystko, a ilość frontów przeraża. Bo jak się policzy, to wychodzi że każda dziedzina życia jest łajnem przysypana. Każda. A sztandary i totemy coś nie takie jak by człek chciał.
Zocha dość demoniczna wyszła, Ferdynand nieco osłabia jej siłę rażenia :) Na gwoździe innego sposobu, niż siłowy, nie znam- albo podważać tzw. kopytkiem, albo ciąć szlifierką, ale to przy drewnie odpada. Zdrowia życzę, niech Ci się nic nie przyplącze- ja już trzeci tydzień chrząkam, siąkam i cherlam.
OdpowiedzUsuńZdrowia Tobie też, dbaj o się!!! Tych cherlajacych dużo, taki czas. A my, po tym świnstwie może i mamy jakąś ochronę przed świństwem, ale wątpię co do reszty paskud.
OdpowiedzUsuńWymyśliłam, że jak uda mi się obruszać nóżki na tyle, by dało się wsadzić w szparę brzeszczot, to przetnę żelastwo. Na razie daleko do tego.
Hmm. Demoniczna Zocha? Coś podobnego?!
Demoniczna, potwierdzam ;). Moim zdaniem demona robi oko przenikliwie patrzące. Ja bym jej drugie oczko też zamknęła, takie wiesz, spuszczone oczęta niewinne, akurat do tych usteczek różanych i policzków rumieńcem niewinnem spłonionych... taka moja wizja, ale w końcu to Twoja Zocha, to nic mi do tego, generalnie pomysł na dodanie życia Zofiji bardzo super-ekstra!
OdpowiedzUsuńU nas rhinowirusy czy insze jakoweś świństwa jesienno-grypowe zapanowały, po kolei wszyscy prychamy, smarkamy itd, jedni mniej drudzy bardziej i dłużej, taka domowa epidemia już drugi miesiąc w sumie, po kolei każdego dopadło. Mnie rozebrało parę dni temu, kryzys już minął, zatoki się powoli odtykają, gorączki nie było, więc nie jest źle, ale wiadomo, w takim stanie człowiekowi nic się nie chce robić. Półtora roku powszechnej izolacji, dezynfekcji itd obniżyło nam odporność na zwykłe przeziębienia, no i teraz dookoła wszyscy kichają. Trzeba to przejść i tyle.
PS. w '75 chodziłam w dziurawych i połatanych dżinsach, z wyhaftowanym własnoręcznie na tylnej kieszeni aniołkiem, we własnoręcznie wydzierganym swetrzysku oversize, w którego oczka wetknięte były dwa wielgachne gwoździory ciesielskie zamiast broszki, zimową porą na to zamszowa ruda kurtka, bujne włosy blond na topielicę, mina ponuro zbuntowana, i tak, owszem, wagary były moim hobby :))))))))
UsuńTaka pora, trzeba pilnować by się nie doprawić i nie rozchorować solidniej, dobrze że to już za Toba.
UsuńJak piszesz "drugie oczko", to dociera do mnie, że nie ma rady, Zocha JEST demoniczna. Tych oczek ma sześć, trzy zamknięte, trzy otwarte. Sześć nosków i usteczek, oliwkowy kolor kamionki, nie ma rady -demoniczna i już. I nic do rzeczy nie ma urok prowincjonalnej femme fatale. Ani to, że przy mazaniu Zochy dość fałszywie mruczałam "przez te oczko zielone-zielone ocipiałem, siala-lala-la osiwiałem, la-la", oraz "Zocha, o Zocha! Majteczki w kropeczki ci dam.". I nie, niewinne kredki w przeciwieństwie do mazaków trwałe są na kamionce. Nie do zmycia, korekty wyłącznie farbami i mazakami kryjącymi, czyli jak Zocha będzie przesadzać z demonizmem to wtedy. Fernando, on dla mnie demoniczny, te oczka bardzo zezowate przy jednej z trzech par🤣
Owszem, zauważyłam, że Zocha jakby jakiś zdublowany Światowid podwójne trzy twarze posiada :). Drugie oko - miałam na myśli "co drugie", czyli po prostu to otwarte. Fernando jednak grzeczniejszy, taki elegancik ułożony i skromniutki przy Zosze. Nie namawiam do przeróbek, każdy ma takiego demona, jakiego lubi :))). Ja bym oczywiście akrylami malowała, można sto razy poprawiać, wszystko pokryją.
UsuńW 75 nic nie miałam do gadania w sprawie własnej garderoby, co było wykorzystywane przez moją Mamę bezwzględnie. Za smarkata byłam, a Mama no cóż, mogłam sobie protestować, ciuchy były jakie były do zdobycia. I tak nie ominęło mnie cholerne paletko, sztuczne białe i skundlone futerko które powodowało że rąk nie dało się trzymać przy tułowiu i strzelało iskrami, ciut później kożuch sztywny i śmierdzący, też ciężki. Ciuchy zimowe i jesienne były potworne. Letnie o wiele chociaż lżejsze, na punkcie ciężkich ciuchów do tej pory mam uraz. A ubierałam się w to co sama se uścibolilam jakieś pięć lat później. Z dziwnych czasem surowców, chusty wiskozowe w zamierzeniu mające służyć za temblak, pieluchy flanelowe i tetrowe, to materiały na spódnice, bluzki, sukienki. Sweter z prutej, kupionej bardzo tanio taśmy. Z własnoręcznie czyszczonej wełny, danej do uprzędzenia, ale farbowanie już odwaliłam sama. Ech.
UsuńNo. Światowidowe towarzycho 🤣.
UsuńW latach kryzysowych to i ja szyłam spódnice z tetry, wszyscy szyli, farbowało się na różne kolory. A flanelę zawsze lubiłam, ale kupowałam kolorową na metry, szyłam zamaszyste sukienki i spódnice. Wełnę pamiętam taką przaśną, mieliśmy też taką z odpadów z produkcji dywanów, ale ona raczej na kilimy się nadawała, kolory cudne ale gruba, sztywna i drapiąca była. Dawało się do gręplowania i były z tego super ciepłe kołdry. Włóczki były wiskozowe okropnej jakości albo bawełniane, potem (jak już na studiach byłam) kupowało się lepsze w pewexie za uciułane centy, albo w nielicznych prywatnych sklepach z zagranicznymi towarami. One były najczęściej akrylowe albo mieszanki, ale miłe w dotyku i w pięknych kolorach.
UsuńDemoniczna tak!
OdpowiedzUsuńStoliczek podziwiam u mnie by już leżało potłuczone więc nie mam kwiatków.
Jutro dohtor dam znać. Padam spać.
Dawaj znać koniecznie!!
UsuńFernando z wasikiem zalotnym Zośka z calusnymi usteczkam, para jak ta lala😁
OdpowiedzUsuńW 75 to ja miałam 11 lat.
Ja dziesięć i to pod koniec roku😀
Usuńechhh... no i wyszło szydło z worka... ja już w liceum byłam :))) To Wy młode smarkule jesteście :))))
UsuńMnie nie było na świecie 😹
UsuńNo tak. Ale czy to NAM w czymkolwiek przeszkadza?🤣
UsuńTo mi się właśnie podoba w blogosferze, że wiek raczej nie ma znaczenia :)))). Ja się zresztą w "realnym" życiu też nie zastanawiam kto ile ma lat, tylko czy mi się dobrze z tym kimś rozmawia. Bardzo dobrze mi się gawędzi z kolegami moich synów, natomiast moi rówieśnicy zbyt często są zramolałymi marudami :).
UsuńTak, blogosfera super, tu wiek nie bardzo się liczy😀😀😀. Ze znajomymi różnie jest, albo okazuje się że już "nie znamy Józefa" lub znamy różnych Józiów, albo ci dawni dalsi okazują się bliscy.
UsuńRomanko, ja grudniowa.To my w podobnym wieku! 😃
OdpowiedzUsuńTak Doruś 😀
UsuńPóki co wiem tyle: na razie póki się zrasta to mam mieć ortezę, zwiększony jest kąt mogę lekko zginąć nogę. Nic na siłę. Jeśli chodzi o USG nie widać za wiele bo wewnątrz nadal jest krwiak. Dopiero jak ten krwiak się skurczy będzie widać co tam się dzieje. Kości są ok poza tą pęknięta. No skręcone jest i na razie tyle. Jak zniknie krwiak będzie wiadomo coś więcej.
UsuńDobrze że się zrasta i pozwalają ciut fikać nóżką. No cóż. Cierpliwość, kapucha w okładach i żelki z krewniakami jako farsz. Okłady z futerek. ❤️
UsuńCoś nam się Romanka zaczytała w jakiejś książce bo tu nic a nic na błogim nowego nie umieszcza. Hm.
OdpowiedzUsuńAno. Trochę tak, pan Michael Ende wzięty z biblioteki i czytam. "Momo" numero uno, reszta to peleton, ale jeszcze nie wszyscy zawodnicy się zaprezentowali. "Wunschpunsch albo szatanarchistory genialkoholimpijski eliksir" on jeszcze czeka.
OdpowiedzUsuńO tego eliksira to nie czytałam
UsuńTeż dopiero będę. Ale książka jest, czeka.
Usuń