Czytają

poniedziałek, 6 listopada 2023

534 Notatka zastępcza.

Stało się przefatalnie u Kocurka. Odszedł niespodziewanie stworeczek, ukochany. Nie tak dawno u Dory też miał miejsce taki dramat. Przeżywa się, współczuje, popatrując na własne futra i robiąc w myślach przegląd cudzych. Z uczuciami tak rozmaitymi że trzeba by elaboratu, z kciukami zaciśniętymi mentalnie by już tak nie było, by było dobrze, szczęśliwie zdrowo..  Rozpamiętuje się.  Kotłuje się w człeku różnorodnie, nie tylko w sprawach ostatecznych. I dzieje się...  Ale nie chcę o tym pisać, notatka ta jest o życiu, pomimo tematów drążących i podgryzających to życie. 

Więc błaho, duperelowato, pierdołowato. Codziennie niecodziennie. Sobota i niedziela spędzone w towarzystwie Asi. Trochę dzisiaj bez Asi.

Z powodu warunków pogodowych cykanek z trzech ostatnich dni nie bedzie. Mokrawo ogólnie było, dopiero dziś przemoczony w piątek srajtfon doszedł do siebie, przelało mnie znienacka i po całości tak do każdego milimetra i srajtfon też oberwał. Wariował z przemoczenia w sposób zupełnie dla mnie nowy, aparat w nim też. Cykanka przez te trzy dni zrobiona jedna i pokażę. 

Było w sobotę tradycyjne bobusiowanie.    Jazdę tam na trochę zapamiętamy, przynajmniej ja. Była w towarzystwie holującym upitego na nieprzytomnie faceta. Młoda para niezbyt zachwycona okolicznościami eskortowała spitego, wcale nie mając tego w planach. Kierowca też był bardzo mało zachwycony, nie chciał, pyskował. Przytomny młody powołał się na osobistą znajomość z szefem, i gdy kierowca użerał się z telefonem wciągnął nieprzytomnego zabranego z chodnika a przytomna młoda wniosła zabrane z trawnika buty i torbisze zakupów. Kierowca spasował, czas leciał, szef się wahał bo rzeczywiście znajomi, kierowca musiałby wywalać całą trójkę osobiście, a pijany masywny i dosyć duży, więc pojechał.  Młodzi natknęli się na pijanego przyjaciela po zakupach, a ten, podobno nie pijący, tym razem dał czadu - spity na zombie, ale z momentami nieprzewidywalnej ruchliwości i mamrotanej gadatliwości. Ckliwości, tęsknoty i żalu do kogoś kogo nie było. Dostać rozmachaną znienacka kłodą, kiedyś pełniącą funkcję ręki czy nogi od ćwierćprzytomnego, to żadna frajda, więc przytomny młody blokował, łapał, hamował, bliski nie raz przywalenia koledze z łokcia, ale i z anielską cierpliwością odpowiadający: "nie dam ci dziubka, nie jestem twoją myszką kotku".  Zgryźliwie, ale z humorem. Jechali dalej niż my, mając pełne ręce roboty ze spitym, spoceni, na zmianę wściekli, zażenowani i rozbawieni.  Głodni, bo śniadanie mieli dopiero jeść. Napiszę Ci Czytaczu że byłam pod wrażeniem, ci młodzi nie odwrócili się, nie odeszli, poświęcili sobotnie przedpołudnie, kasę i siły. Mogli, pijany by ich nie zapamiętał, wcale nie kontaktując co się dzieje i kto przy nim. Dlatego zapisuję. 

I jeszcze refleksja. Na kolejnym przystanku wsiadła kobieta w wieku zaawansowanym emerytalnym, znająca cała trójkę. Dopytująca się dlaczego Szymonek tak się spił, dlaczego Damianek z nim jedzie. Drążąca temat z delikatnością buldożera, spragniona sensacji i dramy.  Co do dzielnego Damianka, to był uprzedzająco grzeczny, mącił jako pretekst wykorzystując opiekę nad Szymonkiem, w końcu bardzo grzecznie i bez napastliwości spytał "a dlaczego pani syn pije?". Harpia zamilkła, ale daję głowę że nie na długo, widać było jak ściera się w niej obraza i ciekawość. Pomyślałam sobie, że gdyby nie seriale telenowelowe i ogólnie lekceważona przeze mnie telewizja, to takich emeryckich harpii byłaby moc. Może i jest moc harpi, tam gdzie małe miejscowości i ludzie się znają widać je lepiej...  Treningu trzeba żeby z takimi harpiami żyć, anonimowość miasta ma jednak zalety. Harpię też trochę rozumiem, nigdy nie byłam harpią zaawansowaną, ale jednak jakieś zainteresowanie bliźnimi mam. Bardzo nikłe. 

Co do bobusiowania, to było w zimnym słońcu, zimnej delikatnej mżawce i w prawie już zupełnie zimnej ziemi. Jeszcze nie jest to pozimowa lodowatość, ale blisko. Znów nie przesadziłam pigwowca, tyłek protestował, a niby już milczał.... Jasna dupa, co to jest, żeby nie dać rady jednemu krzakowi...  W ramach zemsty ścięłam go zupełnie na krótko, wybierając do reszty owocki. Poprzednio ścięłam go pół, tyle chciałam na raz przesadzić i tyle dałam radę ściąć bo ręce protestowały po masowych przycinkach. Owockami spora miseczka napełniona. Powiem Ci Czytaczu, że bez pigwowca ten fragment zielonego wygląda o wiele lepiej, więc nie wiem jak to zrobię, ale pigwowiec wylecieć musi. Wbrew tyłkowi powyrywałam do reszty z zakamarków siewki drzew i krzewów. Śliwa, orzech, czarny bez, klony i jesiony. Jedna siewka czerwonego berberysu przesadzona na lepszą miejscówkę. Pewnie jeszcze dużo siewek drzewiasto-krzewiastych, czai się w poszyciu też wymagającym kęsimu. Kęsim powinien jeszcze objąć bezprawnie wciskające się tam gdzie niechciane dzikie wino, na przykład..... Kęsim ogólnie potrzebny w ilościach hurtowych.

W niedzielę był las. W deszczu, co niby miał przestać padać o jedenastej ale nie przestał. To była uparta mżawka, niby nie obfita ale stała, mocniejsza wiele od sobotniej. Przechodząca w deszcz.  Z powodu piątkowego przemoczenia srajtfona cykanek nie ma, nie chciałam go domaczać, jedna i już srajtfon w kroplach. Był mimo aury zachwyt lasem że taki bezludny, taki wonny, tak mimo swojej średniej jakości piękny w ogóle i w detalach. Obie miałyśmy wytrzeszcz. Lśniły na ziemi przebarwione na czarno i złote na drzewach liście brzóz, pomarańczowiały dęby,  mchy się zieleniły aksamitnie i mszyście, olśniewały gamą barw porosty od białych przez turkusowe do pomarańczowych, kory drzew w swej stonowanej barwnie szlachetności atłasowe, a zestawienia na przykład traw, przekwitłych wrzosów i dziurawców zatykające. Dziurawce o tej porze w swej koronkowej bezlistnej całości bordowe, wcale nie wiedziałam że takie. Kontrastujace kule i koła muchomorowych kapeluszy i innych grzybków, koronki poszyć, mimowolne tła z korzeni, igieł, liści, borowin i jagodzin, na łachach piachu i drobnych kamolków..... Różnorodność ogromna zestawień poszycia i po raz kolejny uważam że ludzkie ogrodowanie się nie umywa do tego co samo się po mistrzowsku zestawia. Wilgotność sprawiła, że wszystko tym razem jakby nabrało intensywności i fluorescencyjnych wręcz lśnień. Najintensywniej świeciły porosty, i te białe i te turkusowe, klejnoty po prostu, ale i liście i cieniutkie blade łodyżki traw. No przepięknie było, warto było się przemoczyć, złachać, zziębnąć i wcale nam się z tego lasu nie chciało wychodzić. Słońce przy tej mżawce zdarzało się że poświeciło jaśniej przez cieńszy woal chmur, blado, ale wtedy to dopiero był efekt! Jęki zachwytu byly. Dużo do tego że tak było dobrze mają grzyby, były i były uzbierane w miłej ilości. Obiady na kilka dni będą grzybowe. Kanie, rydze, misz-masz prawdziwkowo-podgrzybkowo-maślakowo-sarniakowo-hubankowy. Z tych ostatnich będą pierogi i farsz mrożony na zaś, grzyby w osolonej wodzie na razie oczyszczają się z piasku. W solidnym garze. Co do urody lasu, to nie wiem dlaczego aż tak mocno ją odczułyśmy, wcale się nie zapowiadało że tak będzie. Ta jedna wspomniana cykanka to z niedzieli, z drogi do lasu. Jak tak na nią patrzę, to aż się mi nie chce wierzyć że było AŻ TAK.  Powiem Ci Czytaczu, że gdyby nie mdłość ciałek odczuwających w kościach przemoczenie i zmęczenie, upływający czas i czekające na nas futra, coraz pełniejsze grzybami torby, to wcale a wcale byśmy z tego lasu nie wyszły. Tak było.


A dziś będzie Sortex. Uzupełnię notatkę choć wcale się nie nastawiam że upoluję coś ciekawego. Ale chciałabym kapelusik nieprzemakalny np. Spodnie w aktualnym rozmiarze, czegoś takiego nie mam a bardzo by się przydało. 

No i częściowo kicha. Wydane trzy dychy, ale ani spodni ani kapelutka. Za to ciemne i wytworne fioletowo-wrzosowe w czarne mazaje zasłony do pokoju,  płat jaskrawo barwionego nylonu, lampka i nieprzemakalna miejmy nadzieję skóropodobna kurtka. Dająca się wg. metki zwyczajnie prać. Zakupy samodzielne, ale częściowo z myślą o przyszłej niedzieli, co będzie z Asią. Dla mnie kurtka i zasłony, lampka po tuningu pójdzie na wyprzedaż garażową, nylon na klosz do lampy i do renowacji pewnego grata. Nylon jaki wzór, to widać na pierwszej cykance, tonacja tkaniny już przekłamana, mniej lila, więcej różu i pomarańczu oraz bladego złota. Po sześć złociszy od sztuki cały majdan, sztuk kupionych pięć. Ciucholand był po raz pierwszy po przerwie chyba rocznej. Nie ciągnęło mnie i chyba nie będzie ciucholandu już tak często jak kiedyś, choć łowy przyjemne a łupy cieszą.

Odważyłam się coś cyknąć bo przestało mżyć. Nie bardzo jest co cykać, niebo już prawie całkiem granatowe. Siedemnasta i już noc.

Kanie już pożarłam, wydawało się że nie dam rady, a tu proszę, weszły wszystkie i obyło się bez suszenia. Bo jak już tak piszę o duperelach, to napiszę że kanie do późniejszego spożycia nadają się albo ususzone, albo zamknięte w słoikach np. w occie, najlepiej usmażone w panierce. Pycha, jeśli przyprawić tak jak rybę w ocie. Suszone niewielkie kapelusze zalewa się gorącym mlekiem, rosołkiem z kostki lub wrzątkiem, przykrywa się by równomiernie namakały i gdy płyn ostygnie a kanie odmokną, postępuje się tak jak ze świeżymi. Czyli najczęściej opanierowane smaży się.





Pisała R.R.

wtorek, 31 października 2023

Notatka 533 Trzeci dzień

z kolei pańcia zostawiła koteczki na długie godziny. Porzuciła. Od razu napiszę, że obrażone i to pisanie jest przetrzymywaniem obrazy. Zobaczymy kto pęknie pierwszy, ja czy futerka. 

Wyprawa była do P. 

Rodzinne Dziecko zawiozło swojego tatunia i jedną z ciotek (mnie) Kondziem. Tatunio (Bobuś) w roli pasażera bywa ciężkim dopustem, tym razem sobie odpuścił prawie zupełnie, więc obyło się bez moich warknięć.

Bo bywa że warczę "zakopać tego gościa natychmiast!!!!" na przykład.  To tak na marginesie, Bobuś bywa upierdliwy, nie dociera że Dziecko ma prawo do przesadnej ostrożności na drodze, że kierowcy się nie wnerwia i jeśli kierowca zechce zaczerpnąć wiedzy to zapyta. Tak jak o to czy po nierównym połatanym asfalcie lepiej jechać wolno czy szybko. Podobno lepiej szybko. No nie wiem. 

W P. to rodzinne groby były celem, zabraliśmy sprzęt do ich uprzątnięcia, ale wszystkie oporządzone konkursowo. Ozdobione. Tylko grób Bobusiowego taty i dziadka nie, ale on (obok grobów szalenie ważnych dla historii miasteczka i właśnie remontowanych i odszykowywanych) jakby niedostępny. Dwa solidne zbiorowe groby obok, wystawione za wspólną kasę mieszkańców, strzeżone honorowo przez ZBOWiDowców kiedyś walczących w AK, a teraz gdy weteranów nie ma to przez harcerzy.  Pomniki dostały stonowaną nową piaskowcową szatę znacznie zyskując na urodzie, jeden całkiem nową a drugi właśnie intensywnie wyczyszczony. Teraz kładzione granitowe kostki pomiędzy grobami, na obmurówce grobu wujka skrzynki z młotkami i dłutami, mechaniczny mini sprzęt obok, walec i jeszcze stojące coś do czyszczenia piaskowca. Ekipa ludzka kręcąca się wokół. Postawiłam na grobie niezapalony znicz, przyjęłam zapewnienie że wszystko posprzątają i w zamian zapewniłam, że spoko, wujek i jego tata lubili jak się działo.  Bo tak było, sama prawda. Niepozorny grób Bobusiowego dziadka obok grobów-pomników poległych podczas wojny bohaterów i wojowników jest na jak najbardziej właściwym miejscu. Kwatery zasłużonych. Dziadek Bobusia zasłużył, ginąc krótko po wojnie na milicyjnej służbie. Uratował małego chłopaka, albo przygłupiego albo nie zdającego sobie sprawy z tego co robi. Gnojek znalazł gdzieś granat i wyciągnął zawleczkę, biegnąc z odbezpieczonym do kolegów. Ojciec Bobusia wyrwał mu świństwo z głupich rączek i odrzucił, i tu historia niejasna. Wersji jest kilka, rzecz miała miejsce na moście nad Pilicą. Wg. jednej granat trafił w balustradę mostu i odbił się od niej wybuchając, wg drugiej granat wybuchł w locie. Nie umiem sobie tego wyobrazić, akcja trwała ułamki sekund, czy dzielny milicjant biegł z granatem, czy go odrzucił i zakrył gnojka własnym ciałem?Gówniarz przeżył, jego koledzy którym chwalił się zabawką również calutcy i zdrowi, tak by nie było gdyby nie dziadek Bobusia. Bohater i już. Za to mały tata Bobusia wychowywał się bez taty, co miało swoje konsekwencje i dla Bobusia. Bo wujka wychowywała babcia, rozpuszczając wnusia jak dziadowski bicz. W pewnym sensie tata Bobusia nigdy nie przestał być rozpuszczonym bachorem i mimo posiadanych jakichś tam zalet nie nadawał się ani na męża ani na ojca, aktualne "radość ulicy, smutek domu". Co do granatów, to w anegdocie już nie tak strasznej, zachowała się następująca historyjka.  Wnusia wychowywała babcia, czasem zapraszając jego kolegów na posiłek. No i mały wujek wybiegł z zaproszeniem do kolegów z entuzjazmem wrzeszcząc

- CHŁOPAKI, BABKA GRANATY GOTUJE!!!!

Ależ zwiewali!!!! A chodziło o kluchy z ziemniaków, takie gdzie łączy się rozgniecione gotowane ze startymi surowymi, podłużne i często nadziewane, gdzie indziej zwane kartaczami.  Babcia ugotowała. Ciągle jeszcze jednak zdarzały się wybuchy niewybuchów, znajdowano, ostrzegano, więc chłopcy woleli zwiać. 

Cmentarza nie pokazuję, bez drzew brzydki mimo że robi się coraz bardziej luksusowy.








Nie było tym razem spotkania z rodziną. Powinno niby być, ale jakoś nie. Za to był las, zawsze musi być. Nigdy dosyć. Tradycyjnie już o tej porze ciągle ten sam, tam od zawsze znajdowane zieleniatki, a nawet jeśli nie pora na zieleniatki to i tak nas tam ciągnie.  Całą rodzinę.  Mam nawet zdjęcie robione w nim, dokumentujące letnie wylegiwanie się na niebieskim kocyku naszych Mam, mojej i Bobusia, gdzieś blisko nich moja psinka Gafa.  Fota gdzieś jest, jak znajdę to wstawię. To nasz wspólny Dziadek, tata naszych Mam ten las pokazał rodzinie, w tych lasach między innymi był partyzantem, w leśniczówce pod którą podlegają się ukrywał, gdy Niemcy go namiętnie i wytrwale szukali. Są połacie gdzie ciągle rosną drzewa pamiętające wojnę, mało, ale są.   Lasy pod P trochę inne niż te co koło Częstochowy. Mniej zdeptane i eksploatowane, mniej ścieżek, inne trochę runo. Wiosną w wielu kwitną zawilce ginące latem bez śladu, białe i różowe. Dęby rosną bez wysiłku, mniej buków, mniej przedstawicieli gatunków obcych, mniej cieków wodnych ale wilgotniej. Część lasów rośnie na szczerym piachu, są takie co pod sobą mają piaskowiec, wszędzie spotyka się dziury po  wydobyciu, ten rośnie na piachu, dziury są.   I tak to.





I detale. 












Znów grzyby do obierania. Zieleniatki, podgrzybki, to ja, Bobuś i Dziecko mają o wiele więcej, znaleźli prawdziwki i dużo dużych co noszą nazwę sarna. Dokładniej to sarniak dachówkowaty. Pełne wiaderko.  




Już najwyższa pora zająć się koteckami. Odobraziły się. 

Pisała R.R.



niedziela, 29 października 2023

Notatka 532 z niedzieli. Głównie cykankowa

Bo na inną brak mi sił. I czasu. A tu trzeba obrać grzybowe łupy, odwalić ważny telefon z przemyślanym stanowiskiem decyzyjnym, ugotować coś, bo od rana suchy pysk. Futerka nakarmione i oporządzona kuweta, ale wymagają nachalnie uwagi pańci bo od rana się szlajała po lesie, wczoraj bobusiowała, więc niech sobie ta pańcia nie myśli że dadzą spokój.  A pańcię tyłek po max wędrówce znów boli, jakby było mało że nie dał w nocy spać i że teraz nie da za bardzo myśleć. Tekst być może dodam później, po jakim takim obrobieniu się. I śnie. Trzy-cztery godziny to jednak za mało.













Detale leśne.










Droga powrotna. Słońce już zachodziło. Dopływy Warty chwytane przez hutę, Michalin, czyli jezioro powstałe przy wybiciu źrodła w głębokim wyrobisku gliny.
Las był  tych często odwiedzanych, Kręciwilk tzw. Tym razem poszłyśmy daleko, w okolice nigdy dotąd nie wizytowane. I pobłądziłyśmy, co spowodowało że wyprawa trwała ekstremalnie jak na możliwości mojego tyłka.  Powrót to piesza wędrówka na tramwaj, niby niedziela, ale na drodze ruch duży, przejazd kolejowy i roboty drogowe wciąż są, korkogenne. A autobusy jeżdżą rzadko. Dałam radę, czyli już nie jest tak źle jak było, ale...... Ała.








Tabletka przeciwbólowa zażyta, przystępuję do zajęć, tj. obierania grzybowych łupów (rydze, maślaki, trzy piękne kanie, trochę podgrzybków, i uwaga: hubanki), gotowania i myślenia co ja do diabła mam powiedzieć w trakcie telefonicznej rozmowy.  Futerka będą pomagać. 



Eeee, chyba tekstu wystarczy, co?

Pisała R.R.

Ps. Napiszę Ci Czytaczu, że jeśli tylko masz możliwość dotarcia do lasu to korzystaj, póki pogoda w miarę sprzyja. Na zapas przed ponurą porą. Bo zielono i kolorowo, pachnąco i kojąco. Nawet jak boli Cię coś tam, pobłądzisz i odwalisz za dużo kilometrów. Nawet jak las nie najpiękniejszy. Nawet jak grzybów nie będzie, nawet jak.... tu wstaw sobie co chcesz ale las odwiedź. Z szacunkiem i uwagą, on o tej porze jest genialny do odwiedzania. Genialny zresztą jest zawsze. Cykanek nastrzelałam moc, oczywiście że co dziesiąta znośna. Między innymi nieznośna  (może na szczęście że tak kiepska) to ta, gdzie cała połać lasu zaznaczona do wycięcia. Ogrom. Więc odwiedź las Czytaczu.