Czytają

sobota, 22 kwietnia 2023

Notatka 503 cykanki kwietne

Srajtfon domaga się aktualizacji aplikacji obsługującej aparat. Jak zwykle prezentuje przy tej okazji fumy, mające mnie przekonać, że naprawdę tego potrzebuje. I stąd taka jakość cykanek, przekłamane kolory, z ostrością coś nie tak. Oczywiście że żądanie aktualizacji postawił już w domu. Informuję że nie mam w tym roku anemonów greckich w różowym kolorze, wszystkie różowe to są niebieskie, tyle co do wierności obrazu. Co do ostrości - z nią też nie tak jak trza. 


















Tyle tekstu, w tempie szybkim będę się teraz wyparzać, zdjęłam z siebie pierwszego w tym roku kleszcza. Poczułam smeranie, a tu już jedna nóżka w skórze. Tekścik pisany w trakcie czekania na napełnienie się wanny,  w stanie totalnego padnięcia, więc więcej na razie nie będzie. Podłym kleszczowym bandytom mówimy precz, że też one nie zasnęły zimowym snem na zawsze.

Nara Czytaczu.

Odzipnęłam troszkę, i napiszę że pigwowiec w Bobusiowie to jest coś niemożliwego. Pani d ostatnio mnie odwodziła od bobusiowania, wobec czego podryty z jednej, węższej strony pigwowiec nadal nie wykopany. To jest jakaś wyjątkowo uparta cholera, ryłam pod nim i dzisiaj - i nie wyryłam. Nie dość że korzenie ma w dużej części palowe, to rośnie na zaśmieconym przez poprzednich właścicieli terenie. Folie zmieszane z kamieniami i szkłem, makabreska jakaś. Folie z gatunku grubaśnych, szpadel nie daje rady ani foliom, ani szklanym i kamiennym dodatkom. Jeden szpadel poległ, wybierałam więc ziemię ze śmieciami reką, łyżką, bo nawet mała łopatka nie wchodzi. Jedna trzecia krzaka podryta na trzydzieści centymetrów, a krzakowi nic, twardo się trzyma na korzeniach palowych wbitych nie wiadomo jak głęboko w ziemisto-plastikowo-szklano-kamienne podłoże. 

Jakim cudem tyle śmiecia nie wyszło przy pierwszym przekopywaniu, to nie wiem. Przy każdym trochę głębszym kopaniu niespodzianki. Jeśli by tak porządnie przekopać, to może  wykopałoby się coś czego jeszcze nie wykopałam. Plastik i szkło w rozmaitych postaciach to zwykłota, metale w postaci pordzewiałych gwoździ, zawiasów, okuć, śrubek, puszek też. Ceramiczne odłamki również. Azbestowe to coś co robiło za dachówki również. Najgorsze są jednak kamienno-ceglane resztki, tam stały warsztatowe szopki na takich fundamentach z mieszanki kamienia i pokruszonej cegły. Miały być chyba podpiwniczone, ale z jakichś powodów piwniczne dziury zostały zasypane śmieciem. Uch.

Pisała uchechtana R.R.

piątek, 21 kwietnia 2023

Notatka 502 wtorek, brzdęk, trzask i łups


To już nie Jacuś jest małym armagedonem, to słodziutka miodowa pieszczoszka przejęła rolę domowego wandala, Huna Attylli, Dżyngis Chana.

Była taka doba, gdy Ryszarda pobiła samą siebie. Wtorkowa. Nie byłam w stanie opisać na bieżąco, macki mi opadły. 

Dzień totalnych stłuczeń zaczął się zaraz po północy, gdy słodziutka kiciunia wybiegiwała  szczęśliwe zdarzenie w postaci udanego walenia kupska. Czasem kupa wymaga od kota wybiegania przed planowanym wyjściem, czasem kot musi wybiegać ją po wyjściu. Bieganie, to za słabo powiedziane, to jest szaleństwo w dostępnej przestrzeni, trójwymiarowe. 

Poszła miska na wodę. Duża, na dwa litry wody, cholernie ciężka sama w sobie, z lanego szkła o centymetrowych ściankach szlifowanych z lekka. Monument został przydźwigany z trzy lata temu, stał sobie w kąciku pod przedpokojową wisząca szafką. Tą.🌑

Jakim cudem Ryszarda stłukła rzecz co cięższa od niej, statyczna i trudna do potrącenia bo w kącie - nie wiem. Udało jej się. Trudno nie mogło być, śladu znużenia u kotuni nie dostrzegłam, baaardzo chciała pomagać przy sprzątaniu uważając że to wspaniała zabawa. A tu sama ostrość  rozpiżdżona po całym przedpokoju w mokrości, duże ostre kawały i moc jeszcze ostrzejszych drobin. 

Ruda franca została brutalnie złapana za kark, wrzucona do łazienki i tam zamknięta. Wypuściłam po pozmiataniu szkła, potrzebna była ścierka.

Noc była mało cicha, ale twardo postanowiłam że trudno, nie wstaję. Kawalerowie też się włączyli, Rysia rozkręciła imprezę. Półprzytomnie wyprosiłam towarzycho za drzwi pokoju po dwóch skokach na mnie i kilku pokojowych łupnięciach. O nie, nie będzie kolejnej bezsennej nocy. 

Brzdęki, trzaski i łupniecia były, owszem. Mam nadzieję że sąsiedzi słabiej słyszeli.   

Rano zobaczyłam w pokoju wszystkie rzeczy zrzucone ze stołu, zdążyły cholery. W przedpokoju zastałam pęknięte dwie miseczki na karmę, ciuchy z przepokojowego wieszaka na posadzce robiły za posłanko, buty porozrzucane, wywleczone wkładki, ogryziony kwiatek z pantofla i pełno sierści. W kuchni przewrócony taboret, jabłka beztrosko turlajace się wszędzie, skorupy z jabłkowej miski, rozwleczona i splątana w kołtun robótkowa włóczka, kolejna, cholera jasna.  Cukier wygrzebany łapką z cukierniczki, cukierniczka stoi niewzruszona, pokrywka z niej w włóczce i jabłkach. W łazience tylko kubek, pasta i szczoteczka w umywalce, no, choć tu porządki były błyskawiczne. 

Normalnie po takiej nocy to jest zaleganie i wypoczynek i panowie tak właśnie zrobili. 

Rysinka nie. Coś w tym słodkim łebeczku się porobiło, i tak jak Feluś i Jacuś byli intensywnie wypoczywający, tak ona była intensywna.  

Dlaczego to nie wiem, po  krótkim północnym zamknięciu w łazience kotunia uznała się za znieważoną i postanowiła się zemścić?   Z chęci nie odpuszczenia już żadnej ciekawej rzeczy? Jeszcze potrzeba wybiegania się? 

Taaaa. Wtorek był epicki,  jak to określa Kocurro. 

W efekcie kilkakrotnie o mało się nie zabiłam, o mało nie zabiłam Ryszardy tak podbiegała wprost pod nogi. 

Co jesz, sprawdzę co?  Co pijesz? Pokaż.  Poszły sobie w cholerę kolejne dwa tym razem "moje" talerze, szklany kubek. Na łeb została mi zrzucona bolesławicka jednobarwna kamionka i jedynie tę będę kleić. Oprócz tego złapałam w locie cycaty pojemniczek i brązowy imbryczek z kolekcji, małpka koniecznie chciała sprawdzić czy da się przejść po jednej z podsufitowych szafek. Ze strąceniami się da. Ukoronowanie tłuczenia to salaterka "moja" chwilowo oddelegowana jako naczynie na kocią wodę. Bardzo chwilowa i ostateczna to była delegacja. Teraz za wodny pojemnik robi plastikowe opakowanie po lodach i jak na razie TFU-TFU-TFU stoi. 

Nie ma właściwie śmieciowego worka bez wkładu ze skorup, we wtorek był duży wór z samych skorup, włożony w kilka dodatkowych folii i ledwo odniesiony do śmietnika, bo odłamki cięły. 

Co robisz? Daj. Czytasz? Dobra książka? Bo ta obok to nie. Rany boskie. Poogryzała rożki bibliotecznej. Nie stać mnie w tej chwili na odkupienie, musiałam ratować. Mąka z bezbarwnym lakierem do paznokci robiła za uzupełnienie, podbarwiona mazakami, polakierowana raz jeszcze  Optycznie to wyszło bardzo dobrze, jak się nie wie, jak bardzo było nagryzione to się nie zgadnie że rogi dorobione, a załatwiła dwa. Na szczęście to tylko  rożki, trójkąty o boku trzech-czterech milimetrów i na szczęście ząbki nie tknęły wewnętrznej wyklejki. Kant ma szansę przejścia, baaardzo by mnie zabolało odkupowanie, nie to że rzecz kosztowna (liczę każdy grosz), ale to nie jest dobra książka. Typowizna, dla mnie nieczytata, odkupowanie czegoś takiego boli. Tylko że książka śmierdzi, lakier utrzymuje zapach dłużej niż na paznokciach. Potrwa, zanim będzie można oddać. Ratowałam w środę, jeszcze śmierdzi. 

Tak była nieznośna, tak nachalnie towarzyska, że w końcu zadzialałam totalnie, ale nie tak jak planowalam. Morderczo planowałam. Miałam jej wlać, miarka bardzo się przebrała, gdy późnym popołudniem wskoczyła na patelnię ze smażącym się mięskiem. Jak szybko wskoczyła, tak szybko zeskoczyła wywalając patelnię i kotlety. Po kotletach Czytaczu, przynajmniej po całych mielonych kotletach. Opłukałam mięsne rozbitki, na nowo nastawiłam patelnię i ruszyłam zabić gangrenę.  Przelało się. 

Złapałam liżącą sobie łapeczki cholerę z żądzą mordu, aaale. Nie. Bezradny pisk, bolesny dosyć, otrzeźwił. 

Przecież ona nie wie jak mogła sobie zaszkodzić. Że mogła z trzydzieści razy zostać rozdeptana (a ja kaleką), uszkodzona przy szaleństwie przez tyle rzeczy ....  I co, nie skrzywdziły szklane i ceramiczne drzazgi, nic nie przywaliło i nie zgniotło, nawet ta patelnia nie poparzyła a pańcia skrzywdzi? Bezradne i niewinne ślepka, pyszczek uniesiony do mnie i w momencie wściekłość mi opadła. Przytrzymałam rudziznę, obejrzałam różowe łapeczki. Całe i zdrowe. Kiciunia zmiękła w sobie i zaczęła mruczeć. No tak. 

Wtorek skończył się tak, że wieczór spędziła na moich rękach. W końcu uspokoiła się na tyle, że zasnęła. Jak na razie to od wtorkowego armagedonu szaleństwo się nie powtórzyło, owszem, wczoraj była próba powtórki latania  po kupie - od tego się wtorek zaczął, ale złapałam, przemocowo wymiędoliłam masażowo. Wolała biegać, ale już nie dałam. Jako środek ostateczny został wyciągnięty miękki transporterek, izolatka dla szaleńców, pół godziny dumania w nim i kotuni przeszło. 

Może sposób będzie dobry długotrwało?

Z nadzieją pisała R.R.





Posta powinny ilustrować obrazy zniszczeń. Portrety kuchenne małej Attylli zamiast. 

poniedziałek, 17 kwietnia 2023

Notatka 501 MATRIX matrix połyskujący-Niobe świetlista?

Marie Grossbaum-Fondler,
techniki mieszane, farby i szkło.


Kiedy pisałam post o kamiennych kosmosach 

po łebkach leciałam. Temat ogrom, ale mogłam porządniej, z tym że wtedy potraktowałam opale jako trochę konieczne uzupełnienie. 

Nie byłam w stanie pokazać jak zmienny potrafi być obraz tego samego kamyczka oglądanego w różnym świetle i pod różnym kątem, bo też znajdowane w necie filmy i obrazki słabo wyjaśniały. A to sama zmienność potrafi być, sztandarowy przykład dopiero teraz. Opal Queen of the earth, Queen flame, opal dwu?kolorowy, powstały tak, że wokół mniej więcej okrągłego placka opalowej źrenicy, naciekła otoczka-ramka. To jest ten sam kamień widziany z różnych perspektyw. I tak nie pokazują te foty brokatowości cuda, a jest brokatowe.



No dobra. Inne niż wikipediowe foty. Wciąż ten sam kamień.



Tak naprawdę, to on ma wszystkie kolory świata w wersji brokatowej z perłowościami pastelowymi włącznie, tylko bieli i czerni nie ma - ale podobno czarny i biały to nie kolory. 
 

A teraz o tym typie opalu który pominęłam. Najpierw z niewiedzy o jego istnieniu, a potem dlatego, że uznałam że zasługuje na odrębny wpis. 

Pojęcie matrix opal pominęłam.

W opinii niektórych opaloznawców wszystkie opale są matrix w znaczeniu odlew w matrycy, w pustce.. To prawda, opalowy koloid jest płynny, wypełnia sobą pustą przestrzeń i kamienieje wolniutko w tempie jeden milimetr na dwieście tysięcy do miliona lat, takie są kalkulacje.  

Ale nie zawsze jest to miejsce by połączyć się w większą całość i nie zawsze opalowe cząsteczki zdążą z połączeniem się w jedność. Cząsteczki. Taaaa. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo że opalowe brokaty i lśnienia to też Niobe*.  Prawieczni przodkowie obecnie żyjących świetlistych i połyskliwych morskich minicelebrytów. 

Jak by nie było, pojęcie MATRIX OPAL lub opal matrycowy, dotyczy tych opali które są cięte wraz z nieopalową skałą. Jest to skała na ogół zawierająca obok drobin kwarcowych-krzemionkowych inne, co mogą być i są pozostałością po morskim życiu.
Bazalty, piaskowce, granity, wapienie, margle i żeleziste łupki. 

Wersja pierwsza. Opalowe drobinki wśród drobinek tworzących skałę. Tu albo połyskliwe stworzonka nie zdążyły się zbić w jednorodną masę, albo było ich zbyt mało. Poniżej okazy bazaltowe wyjątkowej klasy, nie zawsze jest tak bogato. Tylko dwa, bo z resztą tych opali drobinkowych jest podobnie, różnią się kolorem tła i ilością opalowych drobin. Jeśli tworzą większe plamki opalu, to i tak drobinki skały nieopalowej są w takiej jak pokazana ilości. Nie znalazłam bogatszych w błyszczące drobinki. 


  


Wersja druga. Majonezu było sporo, miejsca na niego już nie, albo z jakichś przyczyn majonez nie zestalił się w jednorodną masę i szczeliny wypełnił żelazisty osad-łupek. Najczęściej to opal zalewa koronkowe konstrukcje, co widać.   I tu Cię Czytaczu ja zaleję cykankami, z trzech powodów zaleję.
Najpierw zaleję, potem wytłumaczę.





















To są opale też nazywane matrix, ale częściej wobec nich stosuje się określenie boulder opal lub koroit opal. Wypełniają jak emalia komórkowa pory skały. To nie bazalt, to raczej słabo sprasowany porowaty żelazisty łupek, w naturze jaśniejszy, przyciemniany sztucznie, by uwydatnić opalowe wypełnienia. 

To teraz wytłumaczenie. Zakochałam się w drobinkowych i w boulder. Z tym że dwa pokazane impresjonistyczne są dla mnie ideałem, nie ma dla mnie fajniejszych. Z koroitami vel boulder jest tak, że tu nie umiałabym się zdecydować, za nic. Są jak cudowne abstrakcje, którym ludziowe mazidła starają się dorównać. Niektórym mazidłom to może bliżej.. Patrz na obrazki u góry i na dole posta Czytaczu.  Rozmaitość i bogactwo opali boulder jest jednak taka, że ludzkie malowanie nie ma szans dorównać, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę feeryczną zmienność opalowych barw. No i trzeci powód - Tabaaza nie pokazała dokładnie swojego. Ja już wiem że to cuda, ty Czytaczu teraz masz szansę by też się dowiedzieć. Te focili głównie sprzedawcy, powiększając z reguły obiekty focone. Bo to nie monumenty są, wyjątkiem pokazany Queen Flame, rozmiar widać.

Do opali matrycowych spokojnie można też zaliczyć indonezyjskie opal fossil wood, czyli nasze znajome już skamieniałe drewno w wersji opalowej.


Na ogół to metodą odlewu opal tworzy swoje kopie pragałęzi i jest z nich cięty na kawałki. 







Do opali matrix w znaczeniu cięty razem ze skałą nieopalową kwalifikują go dwa fakty. Pierwszy i podstawowy widać na przekroju poprzecznym opalowej gałęzi, nie wszystko jest opalem. Kamienieje nie opalowo, nacieka związkami miedzi, np. chryzokolą, turkusem, bywa tak jak jaspisy, łamany i pozrastany z innymi minerałami.  No, różnorodność wśród tych opalowości indonezyjskich duża, i dziwne. Są wśród nich takie z czystej opalowej masy, te są nazywane opalami, a cała reszta to fossil wood. A niech im będzie.

Teraz część która powinna być przypisem, gwiazdkę postawiłam w tekście. No to odnośnie gwiazdki.
*

Tak, są tacy którzy uważają (i prawdopodobnie bardzo słusznie uważają), że opale to też Niobe, rozpuszczony i zastygły ślad po morskich świetlistościach, praprzodkach tych, co obecnie błyszczą i świecą w ciepłych i nie ciepłych morskich wodach. 



Powyżej świeci planktonowa drobnica, zjawisko turystyczne plaż na Malediwach, ale do obserwacji i w Adriatyku na przykład. W ciepłym sierpniu każdy ruch w morskiej wodzie świeci, nie mam doświadczeń z nocnym sierpniem bałtyckim, ale morza i oceany ciut cieplejsze to świecą. Radiolarie, tak nazwano część tych morskich drobniutkich latarników, owszem, krzemowe one w znacznym stopniu. 


W niektórych portretach na górnej planszy uwzględniono światełka, na dolnej różnorodność koronkowych form stworków była bardziej interesująca. 

Istnieją świecące bakterie, algi, są świecące ślimaki, grzyby, larwy, meduzy, ośmiornice, krocionogi i ryby. A plankton, to już napisałam, to nie jest tak, że tylko w bardzo ciepłych wodach. 

Czy rzeczywiście opale to Niobe świetlista - nie wiem. Możliwe, ale mnie bardziej wydaje się możliwe że gdyby to były jakieś roślinne lub zwierzęce brokaty.. . .  Ale z tym gorzej, z brokatami znaczy. Może są, może były.

Nie potrafię podać przykładów morskich brokatowo błyszczących stworów wód ciepłych, ale w zimnych i głębokich żyje sobie wodorost zwany morszczykiem, nie morszczynem. I nie mylić z morszczukiem.
Otóż ten morszczyk, pomaga sam sobie w łapaniu światła sprytnie lśniąc brokatami i na dodatek zmieniając barwę tych lśnień. Niestety, nie wiem jak wygląda cały, znów fotografującego zafascynowała tylko część zjawiska, powierzchnia roślinki, a na niej kuleczki zmieniające kolor od różu, przez błękitności do jaskrawej zieleni, brokatowo i świecąco ze srebrnym sznytem. Powierzchnia roślinki jakby nie nasza, UFO coś jakby. Dodatkowo morszczyk sam wytwarza jakby światło. Podobno. Czy byłby opalową Niobe? Eeee. Chyba nie. Z drugiej strony, to któż wie jak głęboko żyło to co jest opalem?



To teraz ten morszczyk, a cholera wie co konkretnie błyszczało brokatem te przynajmniej sto milionów lat temu. Morszczyka poznano niedawno, na pewno nie jeden taki lśni zmiennie. 
Nie wiem nic o innych stworzeniach lśniących brokatami, pewnie są. Możliwe że były. Na razie fascynacja światłem. 

Coś musi być w ramach pociechy że nie mam obiektu uczuć, opalowego obiektu uczuć. To jaskiniowe sprawy, więc nie dla mnie. Pocztówka z Nowej Zelandii. Nie byłam. Świecą larwy owadów, brrr, tym bardziej nie pojadę. 





U góry i u dołu posta obrazki matrixo-opalowe, ludzkie. 
Możliwe też że coś sobie maznę pseudoopalowego, w ramach pociechy.  Obrazy pani Marie Grossbaum-Fondler, część z nich z jakże właściwie nazwanego cyklu "Ogród ośmiornicy". Będę brutalnie szczera, te obrazy nie dorastają do urody opali. Rzadko co może.






No. Matrixowy cykl zaczęty. Plan kamienny na kwiecień wykonany. Trzeba do życia.
Pisała R.R.