Czytają

poniedziałek, 6 lutego 2023

Notatka 477 mafia pościelowa

Zmieniałam pościel. Orka na ugorze, Syzyf i górnik na przodku. 

Nie wiem czy też tak macie. 

Każda zmiana wystroju jest u mnie ciężkim zmaganiem bo futerka pomagają. I to niemożliwie gorliwie, obojętne co by to nie było. Czy przestawianie mebla - przestawienie stołka czy odsunięcie szafki już budzi ciekawość, trzeba skoczyć na stołek (przewrócił się? Wiedziałem, źle ustawiła), wytrzeć sobą zaszafkowe kurze i sprawdzić czy da się tam spać-bawić-bić. I gdzie z tą ścierą!!!!! A przesuwaj sobie, i tak nie wyjdę...... Zamontowanie na nowo deski sedesowej spowodowało, że przy korzystaniu, a raczej przy każdym otwarciu klapy muszę zdejmować po kolei wszystkie trzy. Bo deska była zdjęta do klejenia (co owszem trochę trwało), a teraz klapa po coś podniesiona (po utopionym Pilipiuku zamykam obsesyjnie).  Czemu ach czemu pańcia otwarła i dlaczego zgania?  Czy dobrze skleiła? Może Rysi teraz nie lubi (znów ryczała QURRWO!!!), ale mnie? Na mnie nie ryczała. To sprawdzę.  I tak sprawdzają, Rysia, Jacuś, Feluś i znów Rysia - bo może teraz nie zgoni. Ratunku..... a jest ich tylko trzy!!!!!

Moje futerka w dupkach mają zabawki, zaleganie czy jedzonko jeśli pańcia coś zmienia lub czymś zajęta.  Baaardzo chcą pomagać, uczestniczyć i testować, a zamknięcie drzwi do pomieszczenia gdzie pańcia macha łapami uważają za ciężką krzywdę oraz powód  do rozpaczy i zemsty. Rzucanie się całym ciałkiem na zamknięte drzwi, obsesyjne drapanie i darcie ryja to norma. Udało ci się coś zrobić pańciu? Nie? To i tak gratulacje że żadnego futerka nie zabiłaś. 

Taaaaaa.   Jak sobie z tym radzić? 

Przy pracy zdalnej dzień w dzień miałam jazdę do godziny dwunastej, upierdliwie aktywne w towarzyszeniu były bardzo, potem na dwie-trzy godziny padały, odsypiając pracowitość i tak jest do tej pory.

Nie pomagają jedynie gdy robota hałaśliwa, ale z tym to różnie bywa. Gdy śpią to można w spokoju zrobić coś niegenerującego  hałasu. Nie jest to metoda do końca skuteczna, radar mają. A już zmiana tekstyliów, ooooo to budzi emocje, instynkt łowiecki, zdolności akrobatyczne, nie można przecież odpuścić takiej zabawy, więc radar ustawiony na, więc  wieszanie firanki razem z kotem, oblekanie kołdry też z kotem i to nie jednym..... 

I nie udało się tym razem zmienić pościeli bez nich. Wykończyły mnie zupełnie małe potwory. A teraz jest tak jak pokazują cykanki. 





A najlepiej po odwalonym ciężkim obowiązku to tak.


Odnośnie przyczyny pilnej zmiany pościeli, to tego, no częściowo moja wina. Nie było mnie wczoraj w domu, wróciłam tak padnięta, że nie uprzatnęłam kuwety. I była zemsta, Jacuś podejrzany, pierzynka się mrozi i wietrzy. Słowo "mafia" niestety słuszne. 

Pisała R.R. 


poniedziałek, 16 stycznia 2023

Notatka 476 wbrew

Nie ma ostatnio łatwo. Podejrzewam że nikt łatwo nie ma. Ale jednak trwamy, być może głupio. 

I nie tylko my. Niemądra śliwa, ta sama która wydała kwiaty późną jesienią znów je ma. 

Cyknęłam ją wieczorem o szesnastej, bo w dzień to niezbyt widać. Nie trafiłam na słoneczny moment i cykanka nędzna. Ale że kwitnie to widać. 


Co to jest, się pytam? Czy drzewo może mieć nadzieję? Jest optymistą? Jesienne kwiaty padły przy śnieżnym epizodzie, ale śliwa znów je puszcza. Nie może liczyć na owady, więc to sztuka dla sztuki, być może szkodliwa dla samej śliwy. 

Donosiła na śliwę R.R. 

Dziś tak.



środa, 4 stycznia 2023

Notatka 475 o lekturach przyjemnych, bez spojlerów

Numer 1

Nie wejdzie do szkół jako podręcznik. 


Yuval Noah Harari 

NIEPOWSTRZYMANI

To pierwszy tom serii, kupiony pod wpływem recenzji jednej z ulubionych autorek, nie była łaskawa zaznaczyć że książka raczej celuje w młodocianych. Przeczytałam i jestem zachwycona, autor w momencie trafił na listę ściśle obserwowanych. Będę szukać po bibliotekach, być może kupować, przekonał mnie do siebie tą młodzieżową pozycją. Jak dobrze napisana!!! Książkę wyslałam do Kocurro, bo z tego co wiem, to tylko u niej jest Młody, taki w wieku odpowiednim i jemu takie coś najpotrzebniejsze. Bo podtytuł mówi prawdę, książka jest o tym, jak to się stało że zwierzę ludź opanowało ziemię, co stoi za sukcesem, jakie mechanizmy działania i czym spowodowane nas tak wywyższyły.. Ach, książek na zbliżone tematy dużo, najsłynniejsza to chyba "Naga małpa" Desmonda Morrisa, ale to po lekturze "Niepowstrzymanych", książki jak najbardziej dla młodych, wyrywało mi się, ach, więc to tak działa...... więc to dlatego..... Uważam że książka do przeczytania przez każdego, lektura prawie obowiązkowa, niekoniecznie do bezkrytycznego połknięcia, ale trzeba wiedzieć. W końcu jest się homo sapiens.  Dla bardziej dorosłych - to ciut jednak za późno, żal że dotąd takiej książki nie było, nawyki się utrwaliły i łatwo ulegamy zarówno ciastu jak i opowieściom. No ale przynajmniej książka porządnie, obok zagadnień zawartych w głównym nurcie, tłumaczy dlaczego słodycze są takie kuszące, skąd się wzięły potwory pod łóżkiem i dlaczego niestety nie ma mastodontów oraz ludzi z wyspy Flores. To ostatnie tłumaczenie gorzkie, trudne do przyjęcia i o ile przyjmuję tłumaczenie zniknięcia mastodontów, to z ludźmi z wyspy Flores sprawa trudniejsza, wręcz dławi.  Dławi, a jednocześnie niechcący i przy okazji wyjaśnia przynajmniej jedną przyczynę wciąż gdzieś toczonych wojen. I o sile opowieści jest, ona też napędzała i napędza nasz sukces.  Napędza, lecz wytłumaczenie dlaczego tak w  perspektywie jednostki każe się solidnie zastanowić nad tym co się nam "sprzedaje", jakie idee są za opowieściami, i do czego to sprzedawanie może prowadzić. Na czasie, czyż nie? Ujmujące, że autor nie udaje że on i nauka są wszechwiedzące, tłumaczy nie z pozycji "wiem wszystko" a z "to najbardziej prawdopodobne". Odświeżające podejście, bardzo rzadkie, tak myślę.    Ach, jaka szkoda że to nie podręcznik ani nie lektura obowiązkowa!! Nie  można się jednak spodziewać, że książka znajdzie miejsce w szkołach,  za rewolucyjne to "tego nie wiemy" i "to najbardziej prawdopodobne" , szkoła nie lubi uczyć że czegoś nie do końca wiemy, że podejrzewamy.. i w żadnej szkole nigdy nie powiedzą wyraźnie jak to z tymi opowieściami jest.  No trudno, w szkole nie będzie, trzeba zapodać własnoręcznie, co bardzo polecam. Najlepiej kupić młodocianemu, nie wiadomo czy będzie też zachwycony (bo dla niektórych książka to kara boska, a czytać to lubią że dostali tysiące polubień, spadek po bogatym pradziadku z Argentyny, wygrali casting na rolę w serialu netflixa i żeby to nie była fikcja. Taaaa), ale jeśli przeczyta to dla niego sam zysk, a my oczywiście podczytamy i dopiero damy młodziakom. I dla nas to też sam zysk, być może też nam się wyrwie: Ach, więc to tak, to dlatego!!! Czyż nie miło?

PELETON

To najpilniejsze. Na twarzoku Mileny Wójtowicz jest prezent, link do nigdy nie publikowanego opowiadania z uniwersum ze strzygą Sabinką, tym razem majaczącą gdzieś w trzecim planie, tak homeopatycznie. To nie jest taki hicior jak opowiadanie o koszulkach z łabędziami, ale co Wójtowicz  to Wójtowicz. 

No dooooobra. Link.

milena-wojtowicz-achtung-lupus/ 



Książka o której też muszę napisać to nowa pozycja Małgorzaty Kursy. Bardzo lubię te autorkę, a książka "Kto mnie zabił?" według mnie jest jej najlepszą. To pierwszy tom cyklu "W poczekalni pana B", i będę czekać na następne. Na rynku polskim, to pierwsza chyba taka rzecz, skrzyżowanie serialu "Dotyk anioła" z "Opowieścią  wigilijną" choć o świętach nie ma ani słowa, niby komedia, ale nie do końca. Nie do końca, bo mimo lekkiej formy punktuje celnie raz, nasze czasem godne Ebenezera Scrooge'a pożądanie mamony i niedostrzeganie tego co mamy pod bokiem, dwa naświetla jeden aspekt polskiego piekiełka. Na tyle komedia, że z uśmiechem i śmiechem oraz dużą przyjemnością czytałam. No dooobra, przyznam się. Książkę odebrałam w zimnym słonecznym bezśnieżnym dniu, jednym z tych późno listopadowych i od razu, tuż po wyjściu z Empiku zaczęłam podczytywać. Skończyło się na tym, że przytomności pozaczytelniczej starczyło mi do przystankowej ławki z której wstałam  po przeczytaniu ostatniej strony. Zesztywniałam kompletnie, nogi i reszta nie chciały słuchać, jeszcze trochę a byłby naturalny pomniczek.  Wcale nie czułam że zimno, lektura mnie zupełnie znieczuliła. Potem oczywiście odchorowałam (co tłumaczy dlaczego jeszcze cherlam, głupoty-zamachy na zdrowie po prostu mi się zdarzają), przeczytałam już w warunkach domowych powtórnie. Nabytek uważam za wyjątkowo udany i bardzo czekam na następne tomy. Na tle reszty pozycji wydawniczych rzecz odświeżająca i nietypowa. 

Bardzo porządnie  nie wytłumaczę dlaczego polecam, ale się postaram. Odświeżynki domowe wydane kiedyś dawno, zupełne archaiki, niezwykle wdzięczne mimo dat wydania. Zostały wydane przez Wydawnictwo Morskie w latach pięćdziesiatych-sześćdziesiątych-siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Cieniutkie, wąskie, nieduże. Mam poza jedną pozycją wszystkie autorstwa Marii Pruszkowskiej (kociara, kociara!!!,  allleee, koty homeopatycznie w pisaniu, Częstochowianka-Warszawianka-Sopocianka, niezwykle miła osobowość - to w pisaniu widać) i są to bezcenne skarby.  Arcydzieła bezpretensjonalnego wdzięku. Posiadam i odnowiłam sobie czytelniczo:

O dwóch wikingach i jednej wikingowej

Prześlę panu list i klucz

Życie nie jest romansem, ale... 

7 babek 1 dziadek 

Pierwsze dwie akcje mają umiejscowioną czasowo przed wybuchem wojny, ostatnia po  wojnie, "Życie nie jest.. ." powiada o czasie okupacji i wczesnych latach powojennych. Jest jeszcze "Kapitanówna", "Głowy nie od parady" , pisane wspólnie z siostrą, Zofią Krippendorf, ale "Kapitanówna" to już nie to, a tej drugiej nie dorwałam i po "Kapitanównie" się nie rwę.

Może błąd. Dorwałam fragment, średnio interesujący i nie dający żadnego poglądu na akcję, ale coś mi się zdaje że bohaterowie to rodzinne dzieci. Te, które pojawiły się w końcówce "Życie nie....".Ochrzczone ukradkiem przez babcię w kolaboracji z niemiłą sąsiadką Mamracją, czego babcia bardzo żałowała. Zapamiętane na zawsze:

"Wolałabym troje wnuków w smole, niż jedną Mamrację na karku".

Brak mi pozycji "Słodkie dni Aranjuezu", a od niej zaczęła się moja maleńka kolekcja książeczek Marii Pruszkowskiej. Niezwykła rzecz, opowiada o życiu w obozie pracy, oczywiście czas okupacji, słowo "obóz" (autorka trafiła tam po upadku powstania warszawskiego), a tu od razu zapowiedź że nie, traumy nie będzie wywlekać i rzeczywiście nie wywleka.  Wyszedł mimowolny hymn na cześć wewnętrznej wolności, pogody ducha.  

Co do ilości książeczek, nie wygląda to bogato, prawda? Ale nie może wyglądać inaczej, tyle wydano i nie ma szans by to zmienić. Jest wzmianka o opowiadaniach zamieszczanych w prasie, ale przepadły. Być może kiedyś ktoś odkryje rękopis/maszynopis  książeczki obejmujacej czas powstania warszawskiego, bo tak, autorka brała udział, była uczestnikiem i świadkiem, być może w rodzinie są jeszcze inne rękopisy lub rękopisy bez cenzurowych okrojeń.  Jak na treść książeczek, pisanych przecież w latach głębokiej komuny, wpłynęła cenzura? One tak pogodne,  zupełnie niepolityczne, być może też w jakimś stopniu ahistoryczne, choć akcje w nich są wynikiem osadzenia w konkretnych datach. Nie ma łatwo z dostępem do książeczek Pruszkowskiej, ale w porządnych dużych bibliotekach (gdzie nie ma nachalnych czystek pod kątem nowości),  powinien jakiś tytuł być.  

No i starczy. 

Wybrałam do polecenia lektury pogodne, dające przynajmniej mnie radość. PELETON dopiero otwarty, cała masa się pcha, różnych, tych mało radosnych też.. Zaczęte "Księgi Jakubowe", to jest monument. Ale ja jednak wolę czytać niż o czytaniu  pisać, a jak już pisać, to o takich książeczkach co po prostu przyjemne.

Pisała R.R, a Jacuś się pchał. Powinien teraz mieć imię Cycuś, taką ma fazę. 

Ps. Dorwałam na własność i po tyyylu latach przeczytałam powtórnie "Słodkie dni Aranjuezu". Zupelnie przy tej dawnej lekturze zlekceważyłam propagandę prokomunistyczną, w porównaniu do innych dzieł wydanych w tamtym czasie delikatną, ale teraz wali po oczach. Lektura zaskoczyła, inaczej pamiętałam. Ale i tak polecam. 

sobota, 31 grudnia 2022

Notatka 474 niechaj gwiazdka

pomyślności nigdy nie zagaśnie.... Niech trwa to dobre co macie w Życiu, niech z niego  nie ucieka. I niech Życie nie ucieka. To najważniejsze,  a  dodatkowo i ogólnie to życzę tego czego brak, tego co jest, ale  czego nigdy za dużo. I żeby było mniej lub wcale tego co Wam dokucza. Co jest co, to już sami sobie z sobą uzgodnijcie. I niech będzie POKÓJ. 

Tak życzę ja. 
Och wiem, wypadałoby życzyć konkretniej. 
Tylko że po pierwsze każdy/każda/każde z nas poza podstawowymi potrzebami ma ciut odmienne. Jednemu przydałaby się wizyta pegaza, innemu hydraulika,  innemu dobrej wróżki ..... 
Z cudzych, to niektóre bardzo mi przypadły do gustu. Prawie moje.

Numer jeden, życzenia ściągnięte z twarzoka.

- nie spierdol tego
- żeby się żyło, żeby się wiodło, żeby się chciało, żeby się mogło - to już banał stosowany wszechstronnie, ale istotę tego czego chce każdy obejmuje. 
- żeby ten rok był ACH a nie ECH.

Ogólnie, to życzenia mają niedobrą tendencję do bycia powtarzalnymi.


Mają być dobre i mają się spełniać. Czasem nic z tego, niebiosa mają wobec nas inne plany. Życzenia, będące przecież obok deklaracji dobrej woli i miłości swoistą modlitwą i zaklinaniem losu, niekoniecznie spełniają się tak jak miały. I co wtedy? Czy ma być tak jak w memie informującym że dupa, niezbyt się udało? 

Tych którzy mi życzyli wszystkiego najlepszego uprzejmie informuję że nic to nie dało. Dlatego teraz przysyłajcie mi wyłącznie pieniądze alkohol i talony na benzynę.


No nie, kuszące - jednak nie. Ale to tłumaczy dlaczego jestem tak powściągliwa w życzeniach, he he. 

Piękne są te stareńkie ale w żadnym wypadku nie mogące pochodzić z dziewiętnastego wieku...




Życzyła R.R starając się opanować złe, oj bardzo złe uczucia wobec fajerwerkujacych. Wobec tego "wszystkiego nawzajem" one wręcz niebezpieczne, no a przecież nie tylko fajerwerkujacy robią z rzeczywistości hardkor......... Co tu takim życzyć wobec tego "wszystkiego nawzajem"? Zagwozdka. Najlepiej niczego, chyba tak najlepiej....


Niech to będzie dla nas  dobry rok, dla psujów niekoniecznie. 


piątek, 23 grudnia 2022

Notatka 473 pomiędzy wszystkim..


To czerwone okienko to moje, kuchenne. A za nim dzieją się rzeczy różne i różnie bywa, tak jak na swój własny sposób ma każdy. Nie będzie raportu dokładnego bo i nic szczególnie ciekawego się nie dzieje, a to co się dzieje nieszczególnie chciałabym uwieczniać.  

Święta nadchodzą, już tuż tuż za progiem. Jakoś tam się przygotowuję, choć w tym roku wyjątkowo niechętnie. Tak to nigdy nie było. Prezenty w tym roku głównie cukrowe, tak wyszło. Słodycze powoli stają się tym czym były za mojego dzieciństwa, dobrem prawie luksusowym, może dlatego tak. I jakoś wydaje mi się konieczne dosłodzenie rzeczywistości. Bo co by nie mówić, łatwo nie ma. Pokój na ziemi ludziom każdej woli coś chwiejny lub go nie ma, niezbyt dużo w naszych sercach miłości dla bliźnich, troski rozmaite żrą kwasem i doprawdy schodów pełno bardziej niż kiedyś...... Nie ma tak, że święta wszystko wygładzą, choc chciałoby się. Bardzo.


Poniżej perełeczka, drobiażdzek  ze stronki Pani Alicji Majewskiej, taki cukierek  na
osłodę, w ramach przypomnienia że biale gówno nie jest tylko wyzwaniem dla ogrzewania domów, chodzenia i jazdy po rozdyźdanym i jeszcze innymi przykrościami. Niekoniecznie świąteczna perełeczka, bardziej zimowa. 


Choć zdaje się że białe zrobiło falstart, a święta będą "zielone".  Może zamiast klasycznych bombek zawiesić te w kształcie jajek? Hmmm. 

A było tak.






A teraz, ech, teraz jest tak. Białe niezbyt białe w prawym dolnym rogu cykanki. 




Pomiędzy wszystkim co u mnie futerka szaleją. Już zdawałoby się że aż tak to nie powinny, ale Rysia przypomniała moim kawalerom JAK się szaleje. No i dzieje się. Gdzieś już pisałam, że mała ryża jest jak bohater filmów lub gier akcji, gdy biegnie ziemia usuwa się spod łapek, lawina ognia, kamieni i strzał i wszystko się wali. Tylko dramatycznej muzyki brakuje, ale tu dość często za akustyczny grzmot robi mój okrzyk QURRWO!! oraz rytm nadaje trzask i łomot tego co pada. Ryszarda nie ma litości ani umiaru, musi odwalić akcję przynajmniej raz dziennie. Normalnie trening przed filmem oskarowym z wkładaną w rolę pasją nieprzeciętną. 

A kawalerowie jakby też tak chcieli i robi się naprawdę strasznie. 

Żywioł nie kociczka.  Intensywna bardzo, jak śpi to letarg, zabawa to koniecznie taka by wszyscy się bawili - ja przy sprzątaniu zawsze i na pewno, gdy chce pieszczot to ręce odpadają bo mało i mało. .  Ale czasem, no dobra, najczęściej, jest pokój i słodycz.














A tu prezent dla Kocurro. 


Nieprawdopodobne stadko futerek. Nie zazdroszczę, moje i tak najfajniejsze i ukochane - chyba każda futerkowe pańcia tak myśli o swoich. Nie mam jednak co liczyć na taki posłuch i nie wiem czy bym chciała.  Ale filmik wrażenie robi, czyż nie?

Cieszę się że armagedon nie zawsze, on owszem jest, ale to są intensywne krótkie akcje. Musi wystarczyć. A tu co można jak się futerko pobawi bombeczką.


Znacznie gorzej, gdy ofiara jest inna niż pojedyncza bombeczka.  Znam tę akcje, większość miała u mnie miejsce.




Pokój niech będzie, błogość i szczęście.  Niech będzie co do garnka i na grzbiet włożyć, bielizna niech nie uwiera i ogólnie życie niech nie uwiera - to życzenie będę powtarzać, bo jak uwiera to wszystko się robi wredne i nie do zniesienia.  Zdrowia i pogody ducha. Siły i piękna. Miłości. 

Pisała i życzyła topornie R.R.

niedziela, 4 grudnia 2022

Notatka 472 Manulki




Dziś tylko filmik, bo ich puchate wysokości nie mogą przepaść w odmętach twarzoka.


I tygodniowy kalendarz.

No tak. Dziorga zniszczyła podpisy. Pomieszała. Niedziela była przy manulku malowniczo zalegającym na konarku,  z łapami puszczonymi luźno. 

Oraz poradnik,  przydatny bardzo gdyby zachciało Ci się Czytaczu pogłaskać puchacza. 


A jest co głaskać, aż rączki swędzą.


Manulkowała R.R.

I jeszcze takie cóś. 


czwartek, 1 grudnia 2022

Notatka 471 bandytyzm niezrozumiały. Ryszarda IV Waza

Miało być o czymś innym. 

Ale.

Kolejny raz bandycki napad na przywleczone  zakupy. W odstawionej na "tymczasem" w przedpokoju torbie były różności, w tym na samym dnie torby kilka pętek parówkowej, ale to nie ona padła łupem, ani nie biedronkowe karmy. Gdyby te miesno-karmowe nabytki zostały skradzione to nie byłoby posta, bo rzecz byłaby całkowicie zrozumiała. Torba stała niepilnowana może dziesięć minut, tyle ile trwał mój pobyt w łazience i zmiana ciuchów na domowe. 

Rysia porwała kupioną bułkę tartą, zawlokła na moje wyrko i wypatroszyła folijkę. Kiedyś na podobnej torebce  z manną jeździła po przedpokoju siejąc zawartością.


Czy Czytaczu możesz rozjaśnić sprawę, bo nie rozumiem tej kocicy. Dlaczego? Może wiesz?

Ryszarda twierdzi że jej tam wcale nie było, natomiast ja twierdzę że w łazience miałam towarzystwo Felusia i Jacusia, Rysi w łazience nie było. 

Jacuś zdziwiony ulepszeniem, Feluś popatrzył i odwrócił się z niesmakiem, Ryszarda udaje głuchą i wcale nie wie gdzie jest wyrko. To skąd ona do tej plaży, co?


Aż się prosi o pioseneczkę ostatnio przypomnianą przez Tabaazę, "Nas przy tym wcale nie było". Ale nie, to mało pocieszające i zupełnie nie motywujące do działania, prędzej do czynów karnych wobec tych co to ich nie było....


Pisała zdezorientowana i bliska płaczu R.R.



niedziela, 27 listopada 2022

Notatka 470 karnisz i wystawki

Nie mam cierpliwości do obecnych mód. Owszem, niby estetycznie potrafią one do mnie przemawiać, platonicznie się podobać, ale cofa mnie przed naśladownictwem rozwiązań z wystawek sklepowych. Dwa, one wymagają inwestycji, na które nawet gdybym miała potrzebną kasę, to byłoby mi szkoda. Trzy. Co trochę obserwuję wywalane meble, przy niektórych oczka otwierają mi się szeroko. Toż to świeżynki-dyktynki, bliźniacze w sklepach za kasę niemałą. Wiem, bo szukam zastępstwa za wersalkę. Fioletowe spanko jak nowe, doprawdy ciekawe dlaczego takie nowe wyleciało? Inna sprawa, że fioletowego cuda nie chciałabym z dopłatą. 

I dziwne zjawisko zaobserwowane przy czwartkowym wyjściu na świat. Gościu maltretował rozłożone na części dziecięce łóżeczko, starając się zniszczyć te części łamaniem. To nie ja zapytałam dlaczego tak, ale odpowiedż mnie zatkała, tak  jak i pytajacą. 

- Sąsiedzie, dlaczego pan łamiesz te listewki, toż to jakiś dzieciuch jeszcze by skorzystał. 

- Dobra dupa się znalazła. Nie po to SWOJE wywalam żeby korzystał obcy bachor. Darmo mi nie przyszło, prezentów robić nie będę, mi nikt nie robił. 

Kobieta poszła jak zmyta,  a mnie się rozjaśniło we łbie dlaczego kiedyś widziany przy tym śmietniku fotel był tak zmasakrowany. To nie zużycie, to celowa destrukcja by nikt nie skorzystał. 

Ludzie to jednak różnie mają. Ja się cieszyłam że moje biurko zabrane przez chętne ręce, głupio mi było że wyrzucam, co z tego że dla mnie niewygodne? . Wystawiłam umyte, z oczyszczonymi klejami po kiedyś przyklejonych naklejkach. Chyba ogólnie nie umiem w wyrzucanie,  postawa faceta od łóżeczka w głowie mi się nie mieści. 

Po czwarte, wracając do wyliczanki. Ja jestem długoterminowiec, nie lubię zmian dla zmian. Zmieniać na lepsze, owszem czemu nie. Ale na lepsze. 

No dobra, w tytule notatki karnisz. To o karniszu, on też najlepszym przykładem do jakiego stopnia dbam o modę, jak nie umiem w wyrzucanie i jak u mnie musi być po mojemu. Oto on.

Tu z jakiś czas temu, bezpośrednio po myciu tynków. 

Tu dzisiaj. Tynki nieumyte.


Karnisz jest oprócz instalacji w tej samej przestrzeni jedyną pozostałością po poprzednim wystroju kuchni. Fragment widać. Był najzwyklejszym w świecie karniszem sosnowym. Poniżej jego fragment na starym zdjęciu, już wtedy nie był nówką. Łojciec coś gotuje, młodszy niż ja obecnie. 


Przy "nowym" wystroju (w cudzysłowie słowo "nowym", bo ponad dekada upłynęła) karnisz został rozebrany na części, ciut przycięty, zaopatrzony w nową szynę na dwa rzędy żabek, złożony na nowo, pomalowany i ozdobiony główkami guzików, złotych i srebrnych. I od ponad dziesięciu lat nadal służy, tak jak to robił długo przed renowacją. 

Aktualnie z kiczowatym cekinowo-firankowym szalem zamiast firanki. Czasem mi odbija i zamiast nich jest właśnie tak lub w jeszcze inny odjazd. Bo niezależnie od Twego zdania Czytaczu, teraz potrzebuję żywych mocnych kolorów, dla kontrastu ze zgniłościami i ciemnościami tej pory roku - więc walę kolorami tkanin zasłonowych, pościelowych, narzutowych i poduszkowych. Jak będzie więcej światła to może mi minie. 


Jeśli sama nie mam pomysłu jak zagospodarować niechciane, cieszę się że ktoś może ma. Może moje niechciane się przyda. Mało tego, biorę cudze wyrzucone niechciane jeśli uznam że mnie się przydadzą. Na remont czeka mały stolik, krzesło, taboret, dwa kwietniki i półeczka. Jeszcze nie wiem jak, to znaczy zastosowanie mi błysnęło od razu, dlatego porwane, ale wersje kolorystyczne i stylistyczne jak na razie nieustalone. Dużo ich, coś się wybierze. 

Stół zamiast biurka też będzie miał fundowany drobny zdobno-naprawczy retusz. Tu wiem jak, ale robota dla mnie pionierska, mogę sknocić. To hamuje. 

Po za tym co. Dochodzę do siebie. 

No, można uznać że jest nieźle, choć chrypiąco i jeszcze kaszląco. Kaszląco, bo leci z zatok w gardło, na szczęście już mniej. Chrypiąco już tylko trochę. 

Mariolu, jak bardzo się przydał bzu kwiat, on naprawdę rozgrzewa,  jest pyszny. Bez niego podejrzewam że byłoby gorzej, tak się zapowiadało, a tu tylko cieknące zatoki. Niefajnie że ciekną, ale naprawdę, bywało bardzo gorzej.

Z chałupy wyszłam w minionym tygodniu dwa razy, przychodnia i zakupy trzeba było zrobić. No i w burą sobotę był krótki wypad do Bobusiów, tak było buro że nie chciało mi się cykać.  Przychodnia oblężona, cofnęło mnie. Zakupy odwalone, jutro dopiero musi być powtórka. A było tak. Pięknie, niezależnie od chłopa z łóżeczkiem i braku słońca.













I te cykanki mówią wszystko na temat światła. Prawie nocny powrót z zakupów o szesnastej. Zdaje się że nie było jeszcze tej szesnastej.....dzieciaki wysypują się z gastronomika. 
Pisała R.R.