Zapowiada się, że nie będzie wizyty weekendowej u rodziny i zieleniny. Trzeba będzie znaleźć inny sposób ładowania baterii. A tu znowu kurz informuje mnie, że zamiast się ładować powinnam się nim zająć. Bo jak nie, to on mnie zje. Tak grozi.
Blog był na próbę. Czy umiem, czy moja codzienność na to pozwoli, czy będzie mi się chciało. Mam na imię Romana i jestem unikatem, tak jak mój numer PESEL 50+. Żaden ze mnie cud . Jestem obrośnięta kotami, książkami, myślami o roślinach i tysiącami zaczętych spraw. Siedem wiatrów w tyłku, wciąż i ciągle, ale blog jest.
Czytają
piątek, 17 lipca 2020
Notatka 56 Zmęczenie
Dopadło mnie. Totalne i rozwalające styki.
Zapowiada się, że nie będzie wizyty weekendowej u rodziny i zieleniny. Trzeba będzie znaleźć inny sposób ładowania baterii. A tu znowu kurz informuje mnie, że zamiast się ładować powinnam się nim zająć. Bo jak nie, to on mnie zje. Tak grozi.
Widzisz to co ja, Czytaczu? Zaczął mi zjadać ukochane lewki. Oczywiste, że pokazuję akurat lewki. Kurz jest be, lewki są cacy. Jak już masz oglądać brzydkie, to niech będzie w tym cóś ładnego. Nie jestem aż taka be, żeby Ci Czytaczu same paskudy pod oczy podstawiać. Idę spać, bo zaczynam pleść. Jeszcze tylko kołysanka. Dobranoc.
I żeby brzydko się nie śniło:
Zapowiada się, że nie będzie wizyty weekendowej u rodziny i zieleniny. Trzeba będzie znaleźć inny sposób ładowania baterii. A tu znowu kurz informuje mnie, że zamiast się ładować powinnam się nim zająć. Bo jak nie, to on mnie zje. Tak grozi.
Notatka 55 Król Jacuś I
Najpierw mnie uczesał.
Potem uznał, że świetnie się nadaję na tron. Taka uczesana.
Wyraźnie widać naturę władcy.
A mnie się wydawało że jestem głową domu . Złudzenia prysły, Czytaczu.
Pozdrawiam. R.R.
czwartek, 16 lipca 2020
Notatka 54 Kubuś Rozpruwacz i Tytusek Tyfusek
Cd.n 29 i 45. I zapowiada się że to nie ostatnia.
Koniec oszałamiającej i bardzo kłopotliwej kariery Kubusia Rozpruwacza nastąpił nagle. I muszę w tym miejscu wprowadzić autokorektę. Pamięć spłatała mi figla, Kubuś był bandytą nie kilka miesięcy, ale rok i kilka miesięcy. Rok i prawie dziewięć miesięcy. Wgląd w nieaktualne niestety książeczki kocie skorygował figla.
Źródłem klęski stała się moją piwnica, do której weszłam tym razem świadomie, kierowana kocięcym płaczem. Tak jak kiedyś Asia znalazła na własnych kamienicznych schodach Banshee tak teraz ja trafiłam na własną zgryzotę. Kociak wyprowadzony przez mamę na inny, obcy, nie swój teren. Kociak z oczami rozłożonymi przez koci katar, prawie niewidomy. Czarnoczekoladowy, z nielicznymi szarymi włoskami rozsianymi na ciemnej sierści, mikrą plamką bieli na piersi. Rozdarty, zapłakany za mamą. Nie dotarło do niego, że jest na rękach, wył z rozpaczy nadal. Ponieważ czułam, że pod ręką sierść mi się rusza, zrobiłam w tył zwrot. Kociaka do czapki, czapkę w garść i piorunem do veta. Ten, po pierwsze strzelił jakiś cholernie drogi zastrzyk i kazał mi na pół godziny opuścić gabinet, a po tym czasie wrócić. To był już nie istniejący gabinet na rynku wieluńskim. Tak mi podjechał pierwszy lepszy autobus, właśnie tam. Młody okularnik stwierdził że z głowy mam kocie pasożyty zewnętrzne i wewnętrzne, czyli pchły, świerzbowce, robactwo wewnętrzne. Przepisał krople, ludzkie - na zaćmę. Uprzedził, że liwiduje gabinet. Prawda, tydzień później był lokal do wynajęcia, a musiałam do veta, bo kocię celnym pacnięciem posłało specyfik do sedesu. Następny vet za głowę się łapał, oglądając opakowanie po kroplach i wysłuchując o zastrzyku. Badał kał, wydzielinę wyciągniętą z zakamarków uszu, na zasadzie "co to był za konował". Bardzo się dopytywał o specyfik bo martwe świerzbowce, czysty kał, skórka bez pasażerów.. Ale krople zalecił inne, wcale nie mam pewności czy właściwe - nie udało się uzyskać czystych źrenic, jednak kot widział. Możliwe, że lepiej niż przed kuracją.
Po vecie dom. Kot nadal rozbeczany, głodny, bo nie chciał jeść. Martwe pchły na dnie czapki, matko jedyna ile ich... Sypały się jeszcze przez kilka dni, mimo że wydawało mi się że wyczesane. Brr.
Jak o wiele później Lisia, on też wyprysnął mi z rąk. Ale z kwikiem szczęścia. Zobaczył mianowicie tymi swoimi ślepawymi oczkami mamusię, w tej roli obsadzając mojego prywatnego bandytę..
Nie ma słów by opisać osłupiałą minę Kubusia. Na sztywnych łapach, usiłując wciągnąć brzuch, ze zgrozą w oczach sztywno obracał łepek za oszalałym że szczęścia kociakiem. A ten piszcząc miłośnie to wspinał się po nim by potrzeć łebkiem o jego pyszczek, to wił mu się pomiędzy sztywnymi łapami, by w końcu z mruczeniem przystąpić do szukania cycusiów. A Kubuś...wygięty grzbiet, ogon najeżony jak szczotka, głowa za kręcącym się maluchem obracała się pod dziwnymi kątami, zgroza na pyszczku i w oczach.. To jak wciągał brzuch (a trudne to było, bo było widać po kotusiu że pojeść to bardzo lubi), jak rozpaczliwie rozcapierzał pazurki, spowodował że zlitowałam się, zabrałam malucha i postawiłam go nad miseczką. Kubuś wzięty na ręce, sztywny jak z gipsu, ciągle odwracał łebek za małym dziwnym. Wyniesiony na swoje posłanko, wrócił by wychylając się zza futryny patrzeć małe dziwne, sam będąc bezpieczny za ścianą.
Kiedy wstając rano zobaczyłam słodko wtulone w siebie futerka, malutkie czarne i ogromne czarne, myślałam że to chwilowe.
Koniec oszałamiającej i bardzo kłopotliwej kariery Kubusia Rozpruwacza nastąpił nagle. I muszę w tym miejscu wprowadzić autokorektę. Pamięć spłatała mi figla, Kubuś był bandytą nie kilka miesięcy, ale rok i kilka miesięcy. Rok i prawie dziewięć miesięcy. Wgląd w nieaktualne niestety książeczki kocie skorygował figla.
Źródłem klęski stała się moją piwnica, do której weszłam tym razem świadomie, kierowana kocięcym płaczem. Tak jak kiedyś Asia znalazła na własnych kamienicznych schodach Banshee tak teraz ja trafiłam na własną zgryzotę. Kociak wyprowadzony przez mamę na inny, obcy, nie swój teren. Kociak z oczami rozłożonymi przez koci katar, prawie niewidomy. Czarnoczekoladowy, z nielicznymi szarymi włoskami rozsianymi na ciemnej sierści, mikrą plamką bieli na piersi. Rozdarty, zapłakany za mamą. Nie dotarło do niego, że jest na rękach, wył z rozpaczy nadal. Ponieważ czułam, że pod ręką sierść mi się rusza, zrobiłam w tył zwrot. Kociaka do czapki, czapkę w garść i piorunem do veta. Ten, po pierwsze strzelił jakiś cholernie drogi zastrzyk i kazał mi na pół godziny opuścić gabinet, a po tym czasie wrócić. To był już nie istniejący gabinet na rynku wieluńskim. Tak mi podjechał pierwszy lepszy autobus, właśnie tam. Młody okularnik stwierdził że z głowy mam kocie pasożyty zewnętrzne i wewnętrzne, czyli pchły, świerzbowce, robactwo wewnętrzne. Przepisał krople, ludzkie - na zaćmę. Uprzedził, że liwiduje gabinet. Prawda, tydzień później był lokal do wynajęcia, a musiałam do veta, bo kocię celnym pacnięciem posłało specyfik do sedesu. Następny vet za głowę się łapał, oglądając opakowanie po kroplach i wysłuchując o zastrzyku. Badał kał, wydzielinę wyciągniętą z zakamarków uszu, na zasadzie "co to był za konował". Bardzo się dopytywał o specyfik bo martwe świerzbowce, czysty kał, skórka bez pasażerów.. Ale krople zalecił inne, wcale nie mam pewności czy właściwe - nie udało się uzyskać czystych źrenic, jednak kot widział. Możliwe, że lepiej niż przed kuracją.
Po vecie dom. Kot nadal rozbeczany, głodny, bo nie chciał jeść. Martwe pchły na dnie czapki, matko jedyna ile ich... Sypały się jeszcze przez kilka dni, mimo że wydawało mi się że wyczesane. Brr.
Jak o wiele później Lisia, on też wyprysnął mi z rąk. Ale z kwikiem szczęścia. Zobaczył mianowicie tymi swoimi ślepawymi oczkami mamusię, w tej roli obsadzając mojego prywatnego bandytę..
Nie ma słów by opisać osłupiałą minę Kubusia. Na sztywnych łapach, usiłując wciągnąć brzuch, ze zgrozą w oczach sztywno obracał łepek za oszalałym że szczęścia kociakiem. A ten piszcząc miłośnie to wspinał się po nim by potrzeć łebkiem o jego pyszczek, to wił mu się pomiędzy sztywnymi łapami, by w końcu z mruczeniem przystąpić do szukania cycusiów. A Kubuś...wygięty grzbiet, ogon najeżony jak szczotka, głowa za kręcącym się maluchem obracała się pod dziwnymi kątami, zgroza na pyszczku i w oczach.. To jak wciągał brzuch (a trudne to było, bo było widać po kotusiu że pojeść to bardzo lubi), jak rozpaczliwie rozcapierzał pazurki, spowodował że zlitowałam się, zabrałam malucha i postawiłam go nad miseczką. Kubuś wzięty na ręce, sztywny jak z gipsu, ciągle odwracał łebek za małym dziwnym. Wyniesiony na swoje posłanko, wrócił by wychylając się zza futryny patrzeć małe dziwne, sam będąc bezpieczny za ścianą.
Kiedy wstając rano zobaczyłam słodko wtulone w siebie futerka, malutkie czarne i ogromne czarne, myślałam że to chwilowe.
Myliłam się. Kubuś został przybraną mamą, opiekunem i obrońcą małego. Poza jednym, za to kluczowym momentem, był opoką dla małego. Owszem, były chwile gdy musiał odpocząć, trwały one dzień, dwa potem wracał do roli opiekuna, co wymagało doprawdy anielskiej cierpliwości. Dlatego też mu cierpliwość pękała co jakieś dziesięć dni..
Kotek dostał dumne imię Tytus. Tytus, Tytusek. Dlaczego? Wtedy chyba mi zależało, że by wyrósł na dumnego samodzielnego kocura. Imię nie pomogło. Tyfus, Tyfusek było trafniejsze.
Odstawiałam wydawało mi się że do kości wygłaskanego kotusia, nakarmionego do wypęku i znów wygłaskanego, a kotuś znów zaczynał żebranie o opiekę u Fredzia, Gucia i u mnie, z pominięciem Łojca. I jeszcze raz, i jeszcze... Cały czas z beczącym wołaniem mamuni, czyli Kubusia. Każdy miałby dość, trudno się dziwić Kubusiowi, że on też. Odstawiany bachor, zaczynał niszczycielskie działania, by zwrócić na siebie uwagę. Spacer po półkach i zrzucanie pacnięciami łapki bibelotów to norma, było i wieszanie się na grzbietach książek by wyrwać je z półek. Przegoniony i skarcony wybierał co brudniejszą kuwetę by się w niej położyć, tak by z daleka było widać: tego kota nikt nie kocha, ten kot chce umrzeć. Wściekła łapałam bachora za kark i kąpałam. Jedyny kot który u mnie był regularnie kąpany... Bezlitośnie wymyty i wytarty dosychal zawijany w zmieniane co trochę suche ręczniki. Dziwne, ale wtedy był najgrzeczniejszym i najmilszym kotem na świecie. Do jeszcze ciut wilgotnego przychodził Kubuś, dosuszał wyjca i marudę.
Była jeszcze sprawa w wykonaniu Tytuska, która doprowadzała mnie do furii, czyli lanie ciepłym moczem gdzie popadło. Tzw. znaczenie terenu, w dniach odstawki nasilone tak, że kuweta służyła mu tylko do tzw.spraw grubych. Dlatego też został wyjątkowo wcześnie wykastrowany, co miało pomóc. Nie pomogło. Jako jedyny z moich kiciów dostał od veta obrożę z uszczęśliwiaczem, chyba jedną z pierwszych jakie się pojawiły. Nie zadziałała.
Kotek dostał dumne imię Tytus. Tytus, Tytusek. Dlaczego? Wtedy chyba mi zależało, że by wyrósł na dumnego samodzielnego kocura. Imię nie pomogło. Tyfus, Tyfusek było trafniejsze.
Jak był maminsynkiem, tak nim został. Z czasem nie wystarczała mu już opieka Kubusia, zaczął się jej domagać od wszystkich. A gdy stały opiekun miał dość dopiero się zaczynało...Z żądaniami pieszczot i domycia (tak, Kubuś go mył) nadstawiał się kolejno Fredziowi - ten prychał że wstrętem, Guciowi - nawet był chętny do opieki, ale nienasycona namolność dorosłego bachora i u niego powodowała niesmak. Potem przychodziła kolej na mnie. Godzina głaskania to było mało. Też nie wytrzymywałam.
Odstawiałam wydawało mi się że do kości wygłaskanego kotusia, nakarmionego do wypęku i znów wygłaskanego, a kotuś znów zaczynał żebranie o opiekę u Fredzia, Gucia i u mnie, z pominięciem Łojca. I jeszcze raz, i jeszcze... Cały czas z beczącym wołaniem mamuni, czyli Kubusia. Każdy miałby dość, trudno się dziwić Kubusiowi, że on też. Odstawiany bachor, zaczynał niszczycielskie działania, by zwrócić na siebie uwagę. Spacer po półkach i zrzucanie pacnięciami łapki bibelotów to norma, było i wieszanie się na grzbietach książek by wyrwać je z półek. Przegoniony i skarcony wybierał co brudniejszą kuwetę by się w niej położyć, tak by z daleka było widać: tego kota nikt nie kocha, ten kot chce umrzeć. Wściekła łapałam bachora za kark i kąpałam. Jedyny kot który u mnie był regularnie kąpany... Bezlitośnie wymyty i wytarty dosychal zawijany w zmieniane co trochę suche ręczniki. Dziwne, ale wtedy był najgrzeczniejszym i najmilszym kotem na świecie. Do jeszcze ciut wilgotnego przychodził Kubuś, dosuszał wyjca i marudę.
Była jeszcze sprawa w wykonaniu Tytuska, która doprowadzała mnie do furii, czyli lanie ciepłym moczem gdzie popadło. Tzw. znaczenie terenu, w dniach odstawki nasilone tak, że kuweta służyła mu tylko do tzw.spraw grubych. Dlatego też został wyjątkowo wcześnie wykastrowany, co miało pomóc. Nie pomogło. Jako jedyny z moich kiciów dostał od veta obrożę z uszczęśliwiaczem, chyba jedną z pierwszych jakie się pojawiły. Nie zadziałała.
wtorek, 14 lipca 2020
Notatka 53 Łoż ciul!!
Mówiłam, że polityka ma wpływ na prywatne życie i upodobania szaraka Polaka? Mówiłam.
I po raz kolejny sobie wykrakałam. Wolę się nie zastanawiać jak wybór dokonany siłami mikrej większości jeszcze wpłynie na moje szarakowe życie. Ulubionego radia już nie mam, zdaje się (do sprawdzenia), że ulubionego przeżycia w kolejności alfabetycznej łamane estetyczno/muzyczno/religijnego też mieć nie będę. Niech mi tylko ktoś powie "boście tak wybrali"... Zdaje się że oberwie.
Mocno wkurzona R.R.
PS1.
Cholera w cholerę zacholerowana. Można się było tego jednak spodziewać. Wrrrr...
PS2.
No tak. Dla mnie pan D jest złem. Sam w sobie i jako tzw. twarz partii, a przez to nie do przyjęcia dla mnie jako twarz narodu. Z kolei ja, prawdopodobnie nie jestem liczona jako tzw. naród. Bo stanowczo nie popieram. I popierać nie będę.
Niechętnie szłam do wyborów, nieprzekonana czy robię słusznie. Bo drugi kandydat, no cóż. Tak jakoś to odbierałam, jak wybór pomiędzy tymi poniżej.
A wybrałam tego, który wg. mnie ciągnął za sobą mniejszego Batmana.
Bo Batmana ciągną obaj.
M.in. wolałabym żeby nie było mieszania świeckiego państwa do spraw wiary i odwrotnie. Ale to mrzonki. Niemożliwe w kraju, gdzie wybory są traktowane jak ranking złotych rybek spełniających życzenia, tak naprawdę nie powinno być. Rachunki wystawiane przez złote rybki są baaardzo wysokie.
PS3.
Ale też nie do przyjęcia jest dla mnie obraz Czarnej Madonny na co niektórych sztandarach. Ci pod sztandarami jakby nie widzieli KOGO na nich niosą. A niosą owszem Królową Polski ale także obraz ciemnoskórej, pokaleczonej kobiety. Panny z dzieckiem, które nie powstało z nasienia męża, obraz Żydówki. Jakim cudem pod sztandarem są głoszone takie poglądy jakie są - nie rozumiem.
Jasna dupa, jeszcze długo będę klnąć. R.R.
I po raz kolejny sobie wykrakałam. Wolę się nie zastanawiać jak wybór dokonany siłami mikrej większości jeszcze wpłynie na moje szarakowe życie. Ulubionego radia już nie mam, zdaje się (do sprawdzenia), że ulubionego przeżycia w kolejności alfabetycznej łamane estetyczno/muzyczno/religijnego też mieć nie będę. Niech mi tylko ktoś powie "boście tak wybrali"... Zdaje się że oberwie.
Mocno wkurzona R.R.
PS1.
Cholera w cholerę zacholerowana. Można się było tego jednak spodziewać. Wrrrr...
PS2.
No tak. Dla mnie pan D jest złem. Sam w sobie i jako tzw. twarz partii, a przez to nie do przyjęcia dla mnie jako twarz narodu. Z kolei ja, prawdopodobnie nie jestem liczona jako tzw. naród. Bo stanowczo nie popieram. I popierać nie będę.
Niechętnie szłam do wyborów, nieprzekonana czy robię słusznie. Bo drugi kandydat, no cóż. Tak jakoś to odbierałam, jak wybór pomiędzy tymi poniżej.
A wybrałam tego, który wg. mnie ciągnął za sobą mniejszego Batmana.
Bo Batmana ciągną obaj.
M.in. wolałabym żeby nie było mieszania świeckiego państwa do spraw wiary i odwrotnie. Ale to mrzonki. Niemożliwe w kraju, gdzie wybory są traktowane jak ranking złotych rybek spełniających życzenia, tak naprawdę nie powinno być. Rachunki wystawiane przez złote rybki są baaardzo wysokie.
PS3.
Ale też nie do przyjęcia jest dla mnie obraz Czarnej Madonny na co niektórych sztandarach. Ci pod sztandarami jakby nie widzieli KOGO na nich niosą. A niosą owszem Królową Polski ale także obraz ciemnoskórej, pokaleczonej kobiety. Panny z dzieckiem, które nie powstało z nasienia męża, obraz Żydówki. Jakim cudem pod sztandarem są głoszone takie poglądy jakie są - nie rozumiem.
Jasna dupa, jeszcze długo będę klnąć. R.R.
Notatka 52 Nocne życie. Wraca.
To cykanki w niedzielnym mroku. Tak było:
Dobranoc Czytaczu, czy może raczej Oglądaczu, mówi Ci R.R.
Miejska noc, nawet miasta prowincjonalnego, żyje. Mimo tego że za godzinę z minutami będzie poniedziałek.
A w chwili, gdy kończę lepienie tego posta zaczyna się wtorek.Dobranoc Czytaczu, czy może raczej Oglądaczu, mówi Ci R.R.
poniedziałek, 13 lipca 2020
Notatka 51 aktualizowana 14.07.2020.Wieczorna pocztówka z Cz-wy
Aktualizacja 14.07.2020.
ODSZCZEKUJĘ APOLITYCZNOŚĆ JASNOGÓRSKICH APELI. Zmieniło się, o czym z żalem wielkim zawiadamiam. Fatalna data 13.07.2020. Jasna Dupa.
Drukowana wczoraj po oddanym w wyborach głosie. Oddanym pięć minut przed zamknięciem lokalu wyborczego, czyli szkoły. Po wyborach odpracowanych z niesmakiem wolniutko poszłam na wieczorny spacer cykając od niechcenia fotki w zapadającym mroku. Celem spaceru Jasna Góra, powodem jasnogórski wieczorny apel. Obojętne Czytaczu, czy jesteś wierzący, wątpiący czy niewierzący, chciałabym Cię zaprosić na przeżycie czegoś, co jest możliwe tylko tu.
Jeśli brak Ci motywacji religijnej, niech Cię zachęci choćby estetyczna. Nie wiem, czy udało mi się choć w promilu pokazać, o co kaman.
Więc zapraszam. Sprawdź. To warto przeżyć.
I tu Czytaczu kończy się składna relacja. Bo czy wierzysz, wątpisz, niewierzysz, ci którzy są w środku w większości wierzą głęboko. I jeśli chcesz wysłuchać i odczuć, lepiej odłóż cykadło. Chyba, że koniecznie musisz. Tacy też tam bywają. Ja odważyłam się na jedną jedyną fotkę. Musi wystarczyć, bo potem był hymn Bogurodzica dziewica Bogiem sławiena Maryja.. Znasz, w szkole męczyli. Ale, o Borze Zielony jak to brzmi...
Jak będziesz miał szczęście to usłyszysz jak śpiewa pełną piersią pauliński chór. Jak będziesz miał szczęście.
A ludzi było mnóstwo. Niektórzy cykali, naprawdę baardzo nieliczni. Potem było tak. Też chyba magicznie.
Tu, odwagi, wchodzisz w ciemny park.
I szybciutko, bo niestety gryzą komary i meszki. Ale fontanna kusi.
I teraz tak. Ja kocham apele poza porami pielgrzymkowo-turystycznymi. Owszem nie ma widoku Jasnej Góry w zachodzie słońca, ale jednak dla mnie to nie ludzki tłum czyni apele czasem wyjątkowym. Każdy ma inaczej, dla przybyłych ze Szczecina rowerami, pieszych z Pabianic, Kalisza i Sandomierza ten apel był wyjątkowy. Choć dla kilku najważniejsze były fotki które wstawią na twarzoka. Dla kilku, a było tłoczno. I pięknie.
Informowała R.R. Sceptyk i wybredzioch, gdybyś Czytaczu był ciekawy kto pocztówkę przesyła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)