Blog był na próbę. Czy umiem, czy moja codzienność na to pozwoli, czy będzie mi się chciało.
Mam na imię Romana i jestem unikatem, tak jak mój numer PESEL 50+. Żaden ze mnie cud . Jestem obrośnięta kotami, książkami, myślami o roślinach i tysiącami zaczętych spraw. Siedem wiatrów w tyłku, wciąż i ciągle, ale blog jest.
Jutro garażówka, a ja z pakowaniem i szykowaniem towaru w lesie. Miałam zabrać moje lolity, czyli wytwory mych rączek i móżdżku mego, ale jeszcze dam im spokój, niedopracowane są, tak myślę. Tak myślę, zwłaszcza że jedną przy pakowaniu rozwaliłam, naciskając twardą jak skała Lolitę by się ugięła. I teraz bezradnie siedzę, zrezygnowana i zniechęcona. Skończy sie na tym że wstanę o piątej i spakuję co trza, dziś entuzjazm mi szczezł i zmęczenie bobusiowaniem każe mi się jak najszybciej walnąć lulu. Bo bylo bobusiowanie, po przerwie spowodowanej nogą, karuzelem ciśnieniowym połączonym z osłabieniem wiosennym i panią d. No, ledwo mi sił starczało na niemrawą egzystencję, gdzie mi tam bylo do jakichkolwiek wysiłków ciut ponad. Lolity powstały wcześniej, niedbale pomazane, co też winą osłabienia. Niby na oko nie jest tragicznie, ale może być lepiej, poprawię. A było się przyjrzeć wcześniej lolitom, nie byłoby zaskoczki że kruche i jednak nie tak fajne jak by mogły być..... Cholerny bezsił, no.... Miesiąc wegetacji, jedyny zysk że minął... Ogólnych bezsił spowodował też że umknęło mi sporo kwitnień na moim zielonym, a dziś ledwo żyję po nadrabianiu bezsiła. Nawiozłam i poprzycinałam róże, wyciełam suche trawy, zrobilam sadzonki z przetacznikowca, tego najwiekszego, byka kwitnącego dziwnymi trąbami-kłosami w kolorze obscenicznego lilaroze....
A teraz jest czas jabłoni.
Kwitnie jarzębina i dziwnie jest, że w mini sadku grzyby jako składnik poszycia obok mleczy, stokrotek i innych takich.
Reszta kwitnącego.
Drobiazgi.
Oczywiście że nie wszystkie pierwiosnki, nie wszystkie tulipany, ogolnie nie wszystkie kwitnące.
Wydaje mi się że cykałam o wiele więcej, i jak to tak, gdzie cykanki magnolii Genie!!! Na przykład, przy Gieni akurat jestem pewna że cykałam ich dużo, cudna jest a sesji nie ma... I akurat tak kiepska jedna jedyna....
No tak, piskało o aktualizację aplikacji, a przy takim piskaniu to złośliwości wpisane w srajtfona, albo jakość cykanek żadna, albo lecą z królikami....
Nieważne, ważne że na żywca niewielka Gienia to gwiazda, cud i wdzięk.
Cykanek Gienia miała tyle mniej więcej co Yellow River, czyli Żółta Rzeka, ta miała wiecej szczęścia, chyba sa wszystkie. Oto i ona.
Na żywo kwiaty ma z trzy razy wieksze od Gieni, bardziej kremowe z żółtym cieniem, pachnące delikatnie i pięknie. Tak delikatnie, że trzeba stanąć przy drzewku by się zachwycić. To może się zmienić, docelowo akurat ta magnolia powinna być jak na warunki ogrodowe solidnym drzewem, i wtedy zapach powinien przy intensywnym kwitnieniu być czuty z daleka.
Żyję, żyję. Obecnie kulawo, wszechstronnie kulawo i w przenośni odnośnie stanu psyche i faktycznie, bo coś mi się porobiło z chyba ścięgnami pod prawym kolanem i noga nie chce bez bólu utrzymać ciężaru ciała przy zgięciu. Rekord jakby niefartu padł dzisiaj, tak z dziesięć minut na trzy niemilstwa, z czego jedno trwa i trwa. Może on, ten niefart, na jakiś czas uzna że już dosyć i odpuści. Bo ciagle cóś.
Wybierałam się do Bobusiowa, gdy pobolewająca i oszczędzana od niedzieli noga dała znać że ona teraz będzie boleć na poważnie. Bo przy pchaniu wózeczka po ubiegłoniedzielnej garażówce coś mi się stało, z kolanem, tak myślałam. Dało się żyć i chodzić przy lekkim dyskomforcie, do dziś się dało. Teraz tak fajnie nie ma.
Bo dziś.
Na przejściu dla pieszych, jak stanęłam na środku jezdni z powodu nagłego braku tchu po którymś tam kroku, tak przestałam do zmiany świateł, gówno sobie robiąc z otrąbiania przez zmotoryzowanych. Gdyż albowiem ponieważ inaczej nie mogłam, nawet sprzed czołgu lub walca w ruchu bym się nie ruszyła. Przynajmniej nie od razu.
Dokuśtykałam do krawężnika, choć już wiedziałam że nici z planowanych zajęć przy zielonym, a cała wizyta w Bobusiowie łatwa nie będzie. I nie była, co zaczęło się okazywać natychmiast. Po dojściu na drugą stronę jezdni mało przyjemna rozmówka z policajem w cywilu lub tylko z zamiłowania. Dostałabym mandat jak ta lala gdyby był policajem na służbie, musiało z boku wyglądać na żart chorej umysłowo to moje nagłe znieruchomienie. No nic, kuśtykam dalej.... Ostrożnie dokuśtykałam do bankomatu, bo gotówka na bilet, a tam komunikat że nieczynny i proszę przyjść później. No dobra, ławka przy przystanku, kuśtyk-kuśtyk i siadłam i myślę. Coś los parchaty, trudno, liczymy drobiazgi w portmonetce, jak nie styknie to nie jadę, wyraźny znak że raczej nie powinnam, noga, domniemany policaj i bankomat tuż przy sobie, ciągiem. W portmonetce z drobiazgów nie żółtych uzbierało się dokładnie na bilet, pięć groszy mi zostało. Dziecko ma odwieźć, jadę, w torbie Lolita (o której jeszcze będzie), dla Dziecka rewelacyjny czarny puchaty szlafrok w Angry Birds, zabrane z wystawki aloesy i sansewerie, dorodne i zdrowe, za tydzień takie mogą nie być. Jadę. Kiedy bardzo mało zachwycony kierowca przeliczał stosik monetek, zobaczyłam że z bankomatu ktoś korzysta, no kurczę, nieczynny był specjalnie dla mnie. Ech. No dobra, jedziemy, jedziemy bo w busie juz była Asia.
Wysiadka z busa była trudna. W drodze z busa do Bobusiów się okazało że iść się da jeśli ciężar ciała na wyprostowanej nodze, to przy zgiętej dech odbiera. Ale i tak Asia usłyszała tyle qurw, że roczny limit wyczerpany. Ale doszłam. Ogólnie to się okazało że mogę, do busa i z busa, do Kondzia wsiadłam i z niego wysiadłam, po schodach do domu, ale kurde, trauma to jakaś jest, żeby świeczki w oczach stawały.....
U Bobusiów pies niedomaga, zapalenie uszek i oczek, jest na antybiotyku. Biedulka z niego przez to nieszczęśliwa, widać po całym psie, a przy tym niedomaganiu tym bardziej rzuca się w oczy że posiwiał i ogólnie postarzał. Żywszy podobno się zrobił na mój widok, przywiezioną łapówkę pochłonął w mgnieniu oka a jeść wcześniej nie chciał, ale jeśli tak, to bardzo był biedny zanim przyjechałam. Jak dla mnie to brakuje mu wyzwań w postaci kota lub psiego kolegi, tak myślę. Lub mnie.
Bobuś oczywiście na targach, świeczki okazało się że znajdują pierwszych nieśmiało nabywajacych nabywców, w domu królują teraz porozkładane zające, kury, jajka. Pogaduchy tym razem prowadziły dziewczyny, ja głównie słuchałam i podglądałam telewizję, napawając się faktem że noga mniej boli. Pogaduchy były zabawne, a co do telewizji, to.... Szczerze? Słusznie na co dzień nie oglądam. Cóś strasznego, nie wierzę że to same zbliżające się wybory zrobiły jej aż tak źle, TVN czy TVP1 lub dwa fatalne, jeśli wolno mi sądzić po kilku godzinach zerkania i jeśli przy moim nieoglądaniu taki osąd ma sens. Ulga że nikt nie zmusza. To dopiero byłaby krzywda.
Szlafrok przyjęty bardzo chętnie, roślinki też, a co do Lolity.... O Lolicie w innym wpisie, może następnym.
Oczywiście nie było mowy o zajęciach przy zielonym, sam posiad już pobolewał, ogląd zielonego mocno pobieżny i z zaciśniętymi ząbkami. Ale widać że intensywnego sekatorowania nie uniknę, nie trzeba wnikać, może za tydzień lub dwa dam radę. Kurczę, no, taka fajna pogoda, a tu nic zrobić nie mogłam, krzywda wręcz. Te trzy fotki to z dali, nawet nie byłam w stanie podejść do roślin jak należy. Łososiowy ciemiernik od Tabaazy z wyjątkowo dlań niekorzystnego punktu widokowego a zachwycający jest z tym cieniowaniem płatków i ogólnie spory. Czarna siewka ma wręcz przeciwnie, pochlebny wygląd, punkt widokowy ten sam. Ponadto startująca prymulka i chyba ostatnie krokusiki. Och, jeszcze dalej są małe żonkilki, jeszcze złote krokusiki, jeszcze parę kępek innego drobiazgu, no ale już nie doszłam.
Wiesz co Czytaczu? Od kilku lat mam jakieś boloki, co jakiś czas cóś sie dzieje. Nie zachwyca mnie to, wnerwia niesłychanie, przeszkadza. Przez lata jedynymi fundowanymi przez organizm uciążliwościami były te z racji reakcji niskociśnieniowca meteopaty ze słabym obiegiem limfy - do pewnego momentu nic więcej. A tu od kilku lat jakby organizm nie życzył sobie dalszego bycia zdrową rzepą i albo sam nawalał albo się podkładał pod urazy. Zatoki, grypy-nie grypy ślimaczące się, rozmaite upierdliwe nabywane mimochodem boloki. UUUU. Jeśli tak już ma być to tym bardziej UUUU. Stąd te opisy niedomagań u mnie, odnotowywałam anomalie, ale jeśli tak dalej będzie to nie wiem. Niefajna sprawa. Nie chcę, może jestem rozwydrzona i rozpuszczona ale chcę powrotu zdrowej wszechstronnie rzepy. Howgh.
Po święcie samicy jakiś dyzgust mam. Ogólnie to niezbyt dobrze się czuję jako samica i jako człowiek, nie podoba mi się ostatnio nic, w tym i ja sama. Ale na dzień dzisiejszy odwiesiłam na kołek samopoczucie i odczucie i zrobiłam co mogłam by nie być malkontentką. Ach, żeby tak ten kołek wytrzymał i nie puszczał dziadostwa........
W Bobusiowie byłam. Dziecko urodzinowo uczcić, po to głównie. Zrobione, dziecina uczczona, posiad rodzinny odstawiony, pogadane, posiedziane, popite i pojedzone, wszystko ok. Naprawdę.
Bobuś był, choć poczatkowo go nie było, same samice świętowały. Miał być na targach motocyklowych we Wrocławiu, kolega J, harleyowiec-przyjaciel, wyciągnął go namawiając intensywnie, bardzo chciał i koniecznie z Bobusiem jako z wiecznie majstrujacym przy swoich motorowych rumakach. On pilnował i trasy i terminu, Bobusiowi to tym razem wisiało, jego harley już ma wymienione co miał mieć i na razie przynajmniej Bobuś jest zadowolony.
Pierwszy motor co jest bez szaleństw, malowanych aniołów, wilków lub orłów, nie powiewa frędzlami i nie oślepia ilością niklu i chromu. Po prostu tym razem odpowiednik damskiej "małej czarnej", szyk prostoty, wyraźnie w tym modelu widać że niczym nie ozdobiony harley też jest potęgą.
Ale pojechał. I co? Zorientowali się po blisko dwustu kilometrach ze impreza za tydzień, stąd Bobuś pojawił się niespodzianie. Kolega J. Pocieszające, nie tylko ja miewam kiksy pamięci i ogólnie kiksy.
Tym razem nie rwałam sie do zielonego, ono jeszcze bardzo nieatrakcyjne. Bobusiowo tak ma, przedwiośnie w nim nieładne, długo wszystko w nim wygląda jak wyplute przez zimę. Z kwiatkami na moim zielonym na razie kruchutko. Ciemierniki kwitną niewyjściowo, z kwiatami na takim poziomie ze nawet przy czołganiu się efekt fotograficzny wątpliwy, choć ciemiernik od Tabaazy raczył zakwitnać czterema kwiatkami w kolorze łososia. Ranniki już na pewno wymeldowały sie z Bobusiowa w kierunku nieznanym, krokusów malutko, przebiśniegi zdaje się że albo już przekwitły albo podążyły za rannikami. Wszystko jeszcze w blokach startowych - poza robotą do odwalenia, bo to, ach to to widać doskonale.
Nic nie zrobiłam, nie miałam jakoś pałeru, chwiejnik karuzelowaty był, jak to na przedwiośniu. W ramach kwietności wiosennej, bo w końcu wiosna jednak idzie, pokazuję efekt działań Beatki Bobusiowej, co przekroczyły zdaje się granice dzielącą hobby od profesjonalnych zajęć. Będzie chyba firma, wszystko na to wskazuje.
Świeczki. Na cykankach próby udane i niezbyt udane, z surowców różnych, bo Beatka na poważnie podchodzi do eksperymentów, szukając takich co w miarę zdrowe, nie rozlewają się i nie kopcą. Miesza, sprawdza, testuje proporcje, barwniki, twardości i rozlewności oraz czas palenia. Zadowolona jeszcze nie jest, prezentowane są wg. niej jeszcze nie takie jak powinny być, wizualnie niczego im zarzucić nie mogę, ale podobno to jeszcze nie to. Cześć ma knoty, część knotów niegodna.
Skąd ja to znam....... Co do świeczek, to w masie robią wrażenie tak wiosenne że nie mogłam nie podzielić się tą wiosną. Dostałam zresztą mini wytłoczkę pisanek-świeczek i cieszę się. Lubię ogień, świece, tealighty w szkiełkach, lampy parafinowe, wszystko chętnie, choć ze świec to wolę proste kształty. Kule, tradycyjne długie stożki, walce. Beatka przeciwnie, najpierw zbierała świecowe dziwactwa (oskubany kurczak pachnący olejkiem różanym!!!!, zielona świnia w czerwone biedronki pachnąca paczulą, niczym nie pachnący kotek syjamski, arcydzieło z barwionego wosku, głowa Lenina dziwnie ruda, Lenin czerwonoskóry!!!!), teraz robi może nie dziwactwa ale dziwa.
U Tabaazy były obrazki i tańce z piórami. Samba proszę Czytacza. Karnawał w Rio de Janeiro z filmikiem gdzie konkurs na królowe i księżniczki. Po kostiumach sądząc to może był konkurs szkoły samby Maqeiro, konkurs gdzie maksimum natężenia uwagi wymagało samo odróżnienie jednej trzęsącej piórami od drugiej trzęsącej piórami. Bardzo trudna sprawa. Ja nie odróżniłabym, nie umiałabym wyłapać niuansów które sprawiają że akurat ta jest RAINHĄ, królową lub księżniczką karnawału w Rio. Tak mi się pomyślało, co by to było gdyby pomiędzy te panie trafiła taka, co wszystko robi po swojemu, niby w pełni zgodnie z tradycją, ale po swojemu. I w efekcie tegoż nie da się jej pomylić z nikim. Wykopaliby z konkursu? Dali koronę? Czy może jest jakaś rainha co wyjątkowa w swoim trzęsieniu piórami? I tyłeczkiem?
Nie znalazłam takiej rainhy. Tropiłam tańce z piórami, ciężko, oj ciężko z rainhami. Być może sam fakt, że trzęść trzeba pod dyktando konkretnej szkoły samby już ogranicza. A może jeszcze inny powód?
Tańce z piórami. Mało. Niby karnawał w Rio i pióra oraz samba powiązane ze sobą na mur, ale foteczek malutko. Tak jak prawie nie ma filmików z takim trio. No nie znalazłam i już.
Za to.
Znalazłam Jasirah wymachującą piórami, tancerkę orientalną co po swojemu przekształciła tańce orientalne zwane Baladi. Baladi to cała tradycja muzyczna rodowodu egipskiego, ale kojarzona głównie z tańcem brzucha, który to brzuch tradycyjnie tańczy w jego rytmie i melodii. Pani Jasirah z tej tradycji, ale po swojemu wykorzystuje w swym rzemiośle imponujące umiejętności manipulacji mięśniami i tłuszczykami, robi to z przyjemnością, to widać. Z poczuciem humoru i inwencją, tańczy tak, jak sobie z orientalnymi tańcami wcale nie kojarzymy. Panowanie nad własnym ciałem ma opanowane w szerszym zakresie niż panienki z Rio. Tak uważam.
Poniżej Jasirah w ptasich tańcach mało Baladi. Coś białopierzastego na pierwszym filmiku, paw na drugim i feniks - też przecież ptak, na trzecim i żal że technicznie to ten akurat filmik jest niezbyt.
Na pierzastych filmikach nie ma prawie wcale Baladi. Jasirah w nich się bawi innymi rytmami. Bardziej tradycyjny, lecz "modern" jest popis poniżej, pokazuje cząstkę umiejętności.
Baladi to tylko jeden z wielu tańców orientalnych. A one jakby modne były czy cóś, i to już od ponad dekady tak trwa. Festiwale, pokazy, kursy, moc tego i wszędzie (u nas festiwale muzyki orientalnej w Krakowie i Warszawie).
Okazało się od razu, że taniec orientalny jest zupełnie ale to zupełnie inny niż mi się wydawało, mniej w nim grania erotyzmem, bywa komiczny, tajemniczy, ekspresyjny. Jest różnorodny, bogaty w indywidualności tańcujące, a one wykorzystują wszystkie gatunki tańca wzbogacając tradycyjne. Znów ogrom Czytaczu, Jasirah jest jedną z bardzo wielu gwiazd i gwiazdek.
Ale poszukasz sobie sam, ja po przeglądzie pozostanę przy Jasirah. Po niej widać, że jej sztuka sprawia jej radość.
Pytanie, co Jasirah zrobiłaby w konkursie na rainhę?
Wygrałaby, czy by ją wywalili? W szkole samby tańczonej jak Baladi.
Zastanawiała się R.R.
Tym powodem dla którego niezbyt mi się udało znaleźć filmiki z sambą, i jednocześnie tym samym że znalazłam Jasirah, może być jest to, że moja wyszukiwarka robi mi bezczelną cenzurę przestrzenną, najchętniej zupełnie ograniczyłaby mi ogląd szerszego świata. Samba i karnawał w Rio zagraniczne, Jasirah, tu mam podejrzenia że ona nasza, krajowa. Srajtfon po ostatniej aktualizacji wykazuje zamordyzm, chyba się wścieknę i oddam dziada na operację. Niech mu wytną te skłonności.
Strzyga Bagienna to przydomek jednej z antybohaterek przeczytanej książeczki.
WIEDŹMY i WIZYTA starszej PANI
Autorka Małgorzata Kursa.
Są książki których w żadnym wypadku bym nie poleciła, nigdy i nikomu. Są takie serie, są w końcu tacy autorzy. Wypadałoby ostrzegać, z uzasadnieniem oczywiście. Tyle że jak już wielokrotnie pisałam, ludzie mają różne gusta, fizjologicznie opisujac co jednych uczula, innym nie szkodzi, a nawet idzie im na zdrowie. Może tak być, że chwaląc lub ganiąc namawiamy na kiwi uczulonych lub odstraszamy od kiwi akurat tych, co by im się witaminki z owocu przydały.
Ciągnąc porównanie gastronomiczno-alergiczne, my sami wciągając kiwi widzimy, że smak to ostatnie kiwi ma wstrętny, tolerowany do tej pory posmak chemii zrobił się intensywnym niesmakiem.
Kiwi jest słusznym porównaniem, jedni są uczuleni, inni nie ale nie przepadają, jest grupa takich co im wyraźnie szkodzi stosowana w owocach chemia i w końcu tacy którzy lubią i pożerają zadowalając się choć cząstką smaku i aromatu jakim owoc może i powinien dysponować. Bo nie wiem czy wiesz Czytaczu, kiwi może mieć zapach i smak wybitny, taki jeden owocek potrafi zapachnić cały dom, a smakiem powalić na kolana i wbić się w pamięć na mur. Cudo.
Są wśród książeczek pani Kursy takie co ich smak jest dla mnie dobry.
Nieboszczyk wędrowny
Jeszcze więcej nieboszczyków
W poczekalni pana B.
Ten ostatni tytuł to prawie idealny owoc kiwi, był przedostatni i robił nadzieję że następna książka też będzie dobra.
Książeczka ostatnio wydana dotyczy tak jak cały cykl środowiska autorów piszących książki i recenzje. Owszem, w każdym środowisku jest trochę osób które mają zachowania i psyche szkodliwe dla otoczenia, nie ma że jest inaczej, tyle że powinna jednak dać mi do myślenia ta ilość bubli charakterologicznych pałętająca się w roli bohaterów drugoplanowych i prawie pierwszoplanowych.
Tytułowe wiedźmy to redaktorki-recenzentki Agencji wydawniczej Tercet. Trzy początkowo, potem cztery, do nich liczony jako skład sekretarek, facet robiący za sekretarkę ale i za szeroko pojętą ochronę i pomoc. Na jego cześć obrazek męski szalony wśród babskich szalonych.
One oczywiście, te wiedźmy, są stawiane w kontrze do osób szkodliwych. Są intensywne, prostolinijne i absolutnie nie wredne.
Wzdech.
WIEDŹMY na GIGANCIE
WIEDŹMY na WAKACJACH
WIEDŹMY w OPAŁACH
WIEDŹMY na TROPIE.
Wzdech był, bo jednak wychodzi mi co innego po lekturze.
Wracając do porównania z owockiem, cykl jest koszyczkiem kiwi takich z posmakiem chemii, jeszcze jadalnych. Smak kiwi ciągle jest, wyziera spod chemiczności. Ostatnio wydany tom już niejadalny. Trujący jest, uczulający przynajmniej mnie. Za dużo wredoty wyzierającej z fabuły, za dużo załatwiania prywatnych ans.
Wiedźmy mają do czynienia ze środowiskiem, gdzie o przypadki osobowości "trudnych" łatwo, narcyze, egomani, zazdrośnicy i plotkarze, norma, każdy w jakimś stopniu tymi stronami osobowości dysponuje, z tym że u jednych jest to pojedyncze zdanie w charakterystyce, u innych cecha główna a cała reszta cech to drobna notatka na marginesie. Bywa. One w kontrze do tych patologii, tak chce autorka.
Rozwój fabuły jednak taki, że te powieściowe wiedźmy stawiane w kontrze do "trudnych" - same są "trudne". Czyli wredne. Coś słuszne porzekadło o widzianym w oku bliźniego źdźble, a nie widzianej belce we własnym. Niby zrozumiałe, jedno oko nieczynne przez belkę, a drugie patrzy do przodu, gdyby był zez zbieżny belka byłaby widziana, ale takiego nie ma. Jest patrzenie na cudze źdźbło, być może jednak zezem rozbieżnym. A z boku widać tę belkę-wredotę, i zdziwienie jest że posiadacz belki uważa że sam jest wolny od wsadu.
Bo.
Ta Strzyga Bagienna to mimo zmiany personaliów jedna z Wiedźm z początkowego składu, z trzech pierwszych tomów cyklu. Tym razem charakter bardzo czarny i pojechanie po tym charakterze bez litości. W tym pojechaniu jest tyle wredoty, że znacznie bardziej wredna od Strzygi Bagiennej (Anki Klejnik/Adeli Bagnik) wydaje mi się autorka. I wiedźmy przy okazji.
Przegięcie.
Ona opędza się od kojarzenia bohaterek z rzeczywistymi osobami, ale literackie treści są takie, że nie da się nie odnieść ich do realnych osób. Pierwowzorem literackiej agencji Tercet jest/był portal recenzencki "Książka zamiast kwiatka". Istnieje wciąż, a cykl o wiedźmach nie usiłuje nawet udawać że się do niego nie odnosi - literacka agencja Tercet też zajmuje się recenzjami i ma portal z nimi. Kursywą bohaterowie wzorowani na podstawie rzeczywistych osób. A recenzencki portal literackich wiedźm to Książka dla Ciebie.
Założycielem i naczelną portalu jest Grażyna Strumiłowska Maja Potoczek. Współpracownikiem jest od lat długich Małgorzata Kursa Gośka Knypek, od lat kilku Ida Frankowska i od niedawna Agata Pluta-Kaczor. Czyli Ida Frankowska i Agata Pliszka zwana Ptaszkiem.
Przez całe lata recenzentką na nim była Anna Klejzerowicz Anka Klejnik/Adela Bagnik/Strzyga Bagienna, w pierwszych trzech tomach Anka Klejnik, w ostatnim Adela Bagnik vel Strzyga Bagienna, fabuła nie pozostawia złudzeń, zmiana personaliów głupia, to ta sama osoba i ostatni tom pojechał po byłej koleżance. Brzydko. Wrednie.
Prawdopodobnie pani Annie Klejzerowicz też może być przykro. Mam jednak podejrzenia, że wredota autorki i cyklu nie będzie dla niej ani zaskoczeniem ani też odkryciem.
Przykre, bo cała seria ma poboczne smaczki bardzo przyjemne, pochłaniałam zachłannie ze względu na nie, niezbyt zwracając uwagę na obfitość osobniczych patologii objawianych w środowisku piszących.
Przyszło mi oczywiście do głowy, że być może porachunki z byłą koleżanką słuszne, ale stanowczo wolałabym by były poza książką.
Po lekturze ostatniego tomu w momencie autorka spadła z mojej górnej półki. Z łomotem.
I po taki chemiczny gniotek był spacerek po którym przymusowe wyro....
Jako długoletni pochłaniacz kiwi, bardzo uparty w tropieniu "ile kiwi jest w kiwi", być może będę kupować dalej twory pani Kursy, ostatecznie od lat kupuję wszystko co wychodzi nielicznych autorów, ona weszła do tego koszyka. Prawda, wśród dzieł innego autorstwa też bywają takie które kupowanego koszykowego autora obrzydzają, nawet Chmielewska popełniła "Gwałt", Koontz "Intensywność", a Agata Christie jako Mary Westmacott zupełnie niestrawna. Kwestia kolejności trafiania, gdyby "Gwałt" Chmielewskiej lub cokolwiek Agaty Christie w wersji Mary Westmacott były pierwszymi przeczytanymi książkami autorek, w życiu nie sięgnęłabym po jakiekolwiek inne ich autorstwa. Tak jak nie sięgnę po nic Jacka Dukaja, może kwestia pierwszego fatalnego trafienia, trudno, sprawdzać nie będę.
W każdym razie, w związku z ostatnim tytułem cyklu "Wiedźmy", jednak nie polecę ani tytułu, ani cyklu. Co do autorki, to jeszcze pomyślę, Agata Christie to nie tylko Mary Westmacott.
Swoją drogą, to wytwory niektórych autorów są jak peany na cześć cech, których na co dzień autorom brakuje. Krętaczem pierwszej wody był Karol May, a jego Winnetou podnosi prostolinijność, uczciwość, honor do wartości nadrzędnej. Zdarza się że zimny i nieczuły ojciec lub pragmatyczna egoistka nie umiejąca nic nikomu dać piszą książki dla dzieci emanujące ciepłem i czytane przez pokolenia. Kubuś Puchatek, Mary Poppins miały właśnie takich autorów, a człek sobie wyobraża, że jak książka miła to i autor miły. Niekoniecznie.
Niekoniecznie też książki odbierane przez nas pozytywnie są tak odbierane przez wszystkich. Czy wiesz Czytaczu, że całkiem niedawno trafiłam na twarzoku na profil zatytułowany "Małgorzata Musierowicz zniszczyła mi życie"? Półpoważnie i poważnie jest to prowadzony profil, są wątki i bohaterowie odbierani pozytywnie, ale też bywa, że demaskuje on szkodliwe schematy, ukryte w fabułach pani Musierowicz. Okazuje się że po analizie przeprowadzonej na profilu i ja skłaniam się do zdania, że może niekoniecznie szkodliwe te schematy, ale jednak niezbyt że są schematy.
W dodatku muzycznym Wiedźma w lepszym gatunku, była już kiedyś, ale ona jest w tak dobrym gatunku, że może się kiedyś jeszcze pojawić jako wiedźma. Wzorcowa. Ilustruje posta nie okładka nabytej książczyny, a obrazki o zachowaniach różnych. W dupie mają cudze opinie ci zachowujący się na obrazkach. Jedna pani dosłownie ma pieska.