Czytają

niedziela, 14 marca 2021

Notatka 291 o czym z Kocurro

 


Z Kocurkiem, tak się składa, że omawiamy ostatnio rzeczy wydane przez Anetę Jadowską. Ta literatura nie dostanie ani Nike, ani Nobla. Nie wejdzie w kanon lektur szkolnych. I bardzo dobrze, niektórym piedestały szkodzą. Aneta Jadowska jest częścią zjawiska co pojawiło się w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Ja nie wiem, jak u Ciebie Czytaczu z czytaniem, nie wiem jakie gatunki lubisz, czy wracasz do książek, czy przeczytane nawet ze smakiem odstawiasz na bok, jako zużyte. Ja wracam, ale z ogromu czytanych do nielicznych autorów. I książki tej pani kupuję i do nich wracam. 

Co to za literatura? 

Fantastyka. Poprzedni post był tłumaczący oczywiste. 

O czym pisze Aneta Jadowska?  

Zaczęło się od serii o Dorze Wilk. Z prostym numerem zakładającym mało że istnienie istot i zdolności magicznych, to jeszcze z istnieniem miast i przestrzeni alternatywnych. Serii krwistej, z bohaterką wiedźmą o duszy policjantki-wojownika. Z bogactwem postaci mitologii rozmaitych. Jak tam u Ciebie Czytaczu z akceptacją takiego stanu rzeczy? Bo u Jadowskiej to wszystko gra. Opowieść toczy się gładko, to nie znaczy że bezstresowo i bez uczuć. Jest zbrodnia, jest śledztwo, jest tajemnicą, i oczywiście że jest miłość. Heksalogia o Dorze Wilk jest ciągle wzbogacana opowiadaniami i opowieściami pobocznymi, z niej wzięły się następne wciąż pączkujące serie o Witkacym, pracowym koledze Dory (dwa wydane tomy, będzie za moment trzeci) i o Nikicie (trzy wydane tomy, będą następne).

Numer z alternatywną przestrzenią, możliwy do zaakceptowania, czemu nie. Skoro w naszej kulturze tak się zagnieździły diabły, anioły, wilkołaki, wampiry, czarownice i duchy, skrzaty, trole, to niby gdzie one są? Gdzieś są.  U Jadowskiej miasta mają swoje magiczne odpowiedniki. Indywidualne. Warszawa i Toruń. Toruń ma Thorn, z Warszawą jest gorzej, ma magiczne odbicie w Warsie i Sawie. Niebezpieczne miasto, miejsce zamieszkania nie mniej niebezpiecznej Nikity. Dziwne?  A gdzie dzieje się tolkienowskie uniwersum? No?  

Ukryty wątek cykli to stare jak świat pojęcie dojrzewania, inicjacji, tworzenia siebie, budowania swojej rodziny, znalezienie swojego miejsca w życiu.  Rodziny u  Jadowskiej zawsze nietypowej, a jednak jakże podobnej do tych tworzonych przez nas niemagicznych (hmmm, my niemagiczni?). Rodziny, gdzie więzy krwi i miłości mogą być wyznacznikiem, ale nie muszą.  

Malina. Dziewczęca wiedźma, ani silna, ani szczególnie mądra. Jedna w wielu kobiet-wiedźm w rodzinie Koźlaków. Bohaterka opowiadań, bo Koźlaki nie chcą się dać wpakować w dłuższe formy literackie. Indywidualistki z tych Koźlaczek, z szaloną babcią Narcyzą, założycielką klanu nie może być inaczej. Narcyza.... Ach. Narcyza jest niezwykła, ma charakter, wigor i całkiem nie tradycyjne podejście do tego co starsza pani może i co jej wypada. 

Opowiadania mają dziewczęcy naiwny nieco wdzięk, są antydepresantem, co sprawdziłam na sobie.

A link do opowiadania, które zaczęło pisanie o Malinie Koźlak i reszcie klanu masz tu. 

https://m.facebook.com/jadowska/#!/jadowska/photos/a.447395475276121/4035458126469820/?type=3&source=48&__tn__=EH-R

Chyba jeszcze do czytania. 

Jest jeszcze seria kryminalna (gdzie miejscem akcji Ustka, a bohaterkami kobiety), pozbawiona fantastyki seria, poza rozmowami z duchem ojca głównej bohaterki, Magdy Garstki. Ona, ta seria, jak na razie nie jest tematem rozmów z Kocurkiem. 

Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Milena Wójtowicz dodałabym jeszcze Ewę Białołęcką to moje autorki z działu określanego jako fantastyka. Jedna właściwe niepisząca, więc zamiast niej Anna Brzezińska. Cztery nazwiska z ogromu kobiet piszących. Czy płeć autora ma znaczenie? Dla autora ma, dla czytelnika też. Dwadzieścia lat temu, może ciut więcej pękł balon z piszącymi babami. Ruszyły baby do pióra. I ciągle ich przybywa. W fantastyce też. Faceci też są, oczywiście, ale z nich kupuję tylko dwóch i nie wszystko co napiszą. Lem, Sapkowski zrobili doskonałą robotę, też pisarzy moc. Kobiety jak dla mnie górują nad facetami, często zamotanymi w historyzmy z tezą. Dziwacznie prawicowi bywają ci fantastycy, choć i tu był bywa pod mój gust. . A kobiety, w ciągu ostatnich lat, publikują rzeczy świetne. Zaczęło się dwadzieścia lat temu. Pierwszą, rewelacyjną autorką, była Anna Brzezińska dziś autorka powieści historycznych. Grubaśnych, smakowitych i niegłupich, "Woda na sicie" i "Córki Wawelu". Wysypuję listę nazwisk, z głowy, więc mocno niekompletną. Dwie pierwsze, no cóż, czapki z głów. 

Elżbieta Cherezińska, świetne pióro, choć u niej to raczej realizm magiczny. 

Maja Lidia Kossakowska,

Martyna Raduchowska,

Magdalena Kozak,

Anna Kańtoch,

Paulina Hendel,

Agnieszka Grzelak,


Te mi się same pchają. Dużo, dużo pań piszących, powoli zdobywają czytelników i nagrody.

Marta Kisiel ma szansę być tak znana jak Andre Norton, Ursula K. le Quin. Światowo. Oby, pierwsze jaskółki widać. I dziwne, mimo że ostatnia realistyczna i komediowa książka bardzo dobra i czekać będę kontynuacji, to jednak świat "Dożywocia" z aniołem Licho i czartem Bazylem, oraz świat Breslau z mojrami Bolesnymi, są tym co lepsze. Czyli fantastyka.


To tyle.




R.R. pisała.



Notatka 290 czytanie

 

Jestem zwierzę czytające. 


Nie jest to rzecz szczególnie chwalebna, jest to rzecz średnio modna, a lada moment, mimo oficjalnych dążeń będzie rzeczą potępianą. Już dziś jedna z gwiazd telewizji, urządzająca ludziom domy, spokojnie mówi, że nie lubi czytać, nie widzi potrzeby książek w domu. Rzeczywiście, nowo projektowane wnętrza ignorują istnienie książek. Od lat dzieciaki jeden przed drugim nieczytate z domu, z nieufnością izolują czytatych kolegów. Żeby tylko izolują. Gorzej bywa. Może i gorzej będzie.


Przyjdzie czas, gdzie umiejętność czytania będzie potrzebna tylko do komunikacji i szkolenia, już nie dla przyjemności, bo tę da ruchomy obraz. W D pewnie 5. 


Nauczyłam się wcześnie, nie wiadomo jak i kiedy, i spodobało mi się. Mało, wpadłam w nałóg. Kiedy w wieku dziesięciu lat ścięło mnie złośliwe zapalenie płuc, nie byłam w stanie po otrzeźwieniu z gorączki utrzymać się na nogach. Ale żarło mnie maniactwo, głód liter był tak silny, że wymacana za plecami książka z maminej półki, jedyna, jaką byłam w stanie dosięgnąć czubkami palców, była skarbem. Nic to, że była to gruba broszura "Brydż sportowy na poziomie mistrzowskim" (moja Mama umiała, grała z przyjemnością i dobrze, tyle że rzadko). Nic z tego nie rozumiałam, ale bez lektury za cholerę nie umiałam zasnąć, a tak mózg głowił się nad sensem przeczytanych zagadkowych zdań i zasypiał. 


I tu klęskę sobie wprowadziłam w życiorys, zostało mi do dziś, wszczepiło się na amen. Przy tekstach niezrozumiałych, takich, gdzie drugie przeczytanie nic nie rozjaśnia, odpływam. Jakież to piekło, gdy trzeba czytać służbowe procedury!! 

Stąd też pewnie moje unikanie literatury pokrętnej, stylistycznie udrapowanej i silącej się na mundrość. Nie znaczy to że literatury poważnej/pięknej unikam. Także stylizacje tekstu, o ile nie są przesadne, też są ok. Znaczy to tyle, że unikam jak ognia co poniektórych autorów. Bruno Schulz nie jest dla mnie wielki, np. I jeszcze całą plejadę bym wymieniła, ale niech Bruno będzie przykładem i sztandarem.


Moje upodobanie do literatury, która Nobla może i się doczeka za jakieś pokolenie, gdy sztuka czytania całkiem zejdzie na psy - też z tych dziecięco/nastoletnich czasów.  


Wyrosłam na zasobach małomiasteczkowej biblioteki, gdzie czytelnicze skarby i nieskarby obłożone byly w szary papier co  krył książki dla dzieci i literaturę poważną, o wadze intelektualnej solidnej cegły. Dickens i Dumas, Baśnie Andersena, Mark Twain i Makuszyński obok "Nad Niemnem". "Pchła Szachrajka", "Skamieniały okręt" Lew Tołstoj i "Zmory" Zegadłowicza, tysiące, dosłownie tysiące książek przeczytanych, co osadziły mi się w nastoletnim organizmie grubą warstwą zapomnianej treści. Przez ten szary niespodziankowo kryjący papier, zaczęłam dzielić książki na czytate i nieczytate. Tak mam do dziś, i żadne, ale to żadne rekomendacje nie pomogą. Żadne nagrody i wyróżnienia. Czytate i nieczytate, tylko tak. To tak jak z osobistym smakiem, gustem, mamy to wryte w naszą konstrukcję, albo coś podchodzi albo nie.


Zagadką dlaczego lubimy twory jednego twórcy, a drugiego nas tak nie cieszą. Dlaczego wolę Agatę Christie od Simenona? Muminki od Kubusia Puchatka? Judith Merkle Riley od Lucindy Riley? No dlaczego?


Książek wychodzi moc. Ogrom nie do przeczytania. Każdego właściwie dnia jest coś nowego. Ja, owszem mam swój top wszechczasów autorów, kupuję ich wszystko co pokaże się w języku polskim i chciwie czytam. Innych autorów, niegodnych półek a lubianych, tropię po bibliotekach, z różnym skutkiem. Z bibliotek wypożyczam stosy, krótka selekcja i albo won, albo czytam. 


Nie ma tu znaczenia gatunek. Żadnego, choć rzeczy epatujących nadmierną przemocą nie trawię. Tak jak i zapiekłą wściekłością, rozpaczą i smutkiem. Tak, wiem że świat w te uczucia i zjawiska bogaty, każdy dzień mi o tym przypomina. Rozjechanym gołębiem, mięsem w sklepie, wiadomościami w radiu i na stronach gazet. I najgorsze, tragediami wśród bliskich. Wystarczy, nie muszę o tym czytać. Czytam o innych rzeczach, bo tego potrzebuje mój organizm, może dlatego że ciemna strona życia blisko.

Czytam różne rzeczy. Wśród nich jest

Fantastyka.

TAKIE BUJDY CZYTAĆ!!!!

Tak, takie bujdy.




Fantastyka.

Fantastyka jest nurtem ludzkiej twórczości starym jak sama ludzkość. Nie mów mi Czytaczu, że nie, bo tak. Jesteśmy stworami tworzącymi bajki i fantazje odruchowo. Konstelacje na niebie, malowidła zaklinajace dobre łowy, opowieści na dobranoc, romanse, opowieści o krainach dalekich, ba, nawet kryminały są konfabulacją. W realistyczną relację i reportaż też potrafi fantastyka zapuścić macki, za sprawą naszych dociekań i prób wytłumaczenia. Tym bardziej w dociekania naukowe, choć tu naprawdę nie powinny. Bo tak mamy. I ciągle zagadką jest dlaczego powstają nowe opowieści, po co. Filmy. Balet i opera. Muzyka. Tworzenie mamy w genach i nic nie zmienia że tyle tego już jest. Bajamy, fantazjujemy, rzeczywistość co niewytłumaczalna, tłumaczymy przez elementy magiczne, palec losu, duchy czy interwencję z nieba. Gwiazda, to iskierka na niebie, Orion rzucił tam pas, i Twardowski mieszka na księżycu, bo kogut go tam zabrał. Słońce jeździ na rydwanie, Prometeusz ukradł mu ogień. Czy jakoś tak.W literaturze fantastyka  jest niezwykle różnorodnym gatunkiem (wyróżnia się głównie fantasy, science-fiction i horror (ale i tak to uproszczenie brutalnie prostackie), który polega na bawieniu się wyobraźnią czytelnika lub widza, przenosi nas w inne wykreowane przez autorów światy, galaktyki, magiczne krainy, gdzie rządzą na przykład mityczne stwory lub zupełnie od początku wykreowane przez autora. W fantastyce nie ma żadnych granic, a może jedyną z nich jest właśnie wyobraźnia. Fantastyka przenosi człowieka w inną rzeczywistość, często intryguje futorologicznymi zagadnieniami, lub bawi się historią, bo co jeśli przez drobiazg potoczyłaby się zupełnie inaczej.


Fałszywy podział na gatunki literackie to taki:

Realizm: chłop kopie ziemniaki 

Fantasy: chłop kopie pomarańcze

Fantastyka: pomarańcze kopią chłopa. 

Taaa. A ziemniaki puszczają oczka. Nie ma tak. To sztuczny podział. 



Fantazja. Fantasy. Fantastyka. Fantasmagoria. Łgarstwo i konfabulacja. 

Stara jak ludzkość, powtarzam. 

Więc Czytaczu, zastanów się porządnie, co czytasz. Na pewno nie fantastykę? Smok, krasnolud, elf i Hobbit niby odróżniają "realistyczną" literaturę, ale serio, ile z nierealnych sytuacji, nieprawdopodobnych osobowości przełknąłeś? I skąd się niby te fantastyczne figury wzięły? Nie zleciały z Marsa. Ile zaliczyłeś nagłych i trafnych gromów z nieba? Miłości szalonych, gdzie Kopciuszek i książę żyli długo i szczęśliwie, a jemu nic a nic nie przeszkadzały saboty Kopciuszka, a Kopciuszkowi krynolina na trzy metry? A gołąbki wydłubały niedobrym siostrom oczy.... pterodaktyle raczej powinny być. 

Książeczki i książki dla dzieci. Fantastyka przecież czysta. Bajania i nie bajania. One potrafią być tak intensywne, że zostawiają ślad na całe życie. Często to znakomita literatura. 

Prawda też potrafi być fantastyczna. Nie do uwierzenia, ale jeden z potężnych średniowiecznych rodów wymarł bo niańka i giermek przerzucali się w głupocie swej, każde w odrębnej wieży, dziedzicem rodu. Któreś nie złapało dzieciaka.  Ostatnio sensacją wśród nastolatków ryby siusiaki... A ziemia jest okrągła. 

Przeplata się możliwe z niemożliwym. Zawsze.  Uważam, że łatwiej zaakceptować  niemożliwe fakty osobom karmionym światem opowieści. 

Gdzie prawda, ubrana w fantastyczny kostium  tak ładnie udaje że kłamie. 


No dobra. 

Konkrety, o których z Kocurro pisujemy, to w następnym poście.

Czytam także bez wstrętu i z upodobaniem przy niektórych pozycjach literaturę dla młodzieży, moc teoretycznie niefantastycznych i określanych przegródkami innymi. Fazy przy tym miewam, a to bez pirata się nie liczy, a to dżungle mile widziane, lub inny Bajkał. I poradniki z cyklu "zrób", rzeczy z przegródki "wiedz" oraz "zjedz" też czytam.  

Cykanki pochodzą z powrotu z dzisiejszej giełdy. Oznaki wiosny były. Takie. 




Gdzież tym podmarzniętym maleństwom do wiosenności u Tabaazy, ale udowadniają, że wiosna będzie, może nawet już się zaczęła.

A z giełdy przywleczone ustrojstwo pod imbryczek, mniejsze i poręczniejsze od dotąd używanego. Używane wzbogaca zbiór zdóbstw kuchennych. 



R.R. pisała.


sobota, 13 marca 2021

Notatka 289 depesza z urlopiku




Cykanki z wczoraj, po gradowym deszczu co walił przy świecącym słońcu. Lodowato było.

Niedobry dziś klimat. Wiatr huczy i buczy, wieje, chwilami bardzo wieje, syreny rozmaitego rodzaju służb wyją, wsteczny wiatr wbija z powrotem w kominy dymy i opary. Niby to ostatnie piętro i bloki, ale czujnik czadu też alarmuje. Sobota pod znakiem sennej słabości, tak jak ostatnie dwa dni. Bo te dwa wolne dni albo przespane, albo w nerwach. Oczywiście etat kucharski był  mój, zaopatrzeniowca także mój, ale za to jutro laba, Łojciec będzie gotował kapustę i niedziela niehandlowa.  

Był jeden wypad do ciucholandu i ciuchy jak ciuchy, czegoś innego do chałupy przybyło. 

Pomaleńku i z cicha pęk rośnie kolekcyjka różowych szkiełek. Tym razem wazonik.


Znalazł sobie miejsce przy innych różach ale w pozycji takiej.


Ponadto dwustronny ciepły szal (bo w pociągach niezbędne, a gubię), koronkowa serwetka zegarmistrzowskiej roboty, potwornej wielkości płat materiału za pięć złotych. Łojciec będzie miał fajne letnie zasłony w delikatne poziome pastelowe pasy, jak oczywiście płachtę przetnę na pół i obszyję. Radość z nich trochę zmącona zazdrością, bo wchodząc do ciucholandu zobaczyłam MOJE zasłony w tropikalne ptaki, przy kasie dziewczyna za nie płaciła, cała w uśmiechach i zadowoleniu. Nic dziwnego, też by mi się facjata cieszyła. No cóż, już drugi raz mi przeszły blisko nosa, może do trzech razy sztuka. Ten pasiasty materiał taki, trochę zmięty zwisa z pręta suszarki. Jedyne, czego się trochę boję, to tego, że będzie za mdło, no pokój bez klamek.



Tekstylia, tu rzucone koło pralki, natychmiast obadane, jeden z inspektorów przyłapany na inspekcji.
Co ponadto przybyło?
Ano to. Dzbanuszkiem jestem zachwycona, mieści ok. trzy czwarte litra płynu i dawno nic mnie z graciarskich zakupów tak użytkowo nie cieszyło. Pojemność akurat taka, by herbata z tureckiej miętowej saszetki miała odpowiednią moc. Miód dla zapachu, cukier, cytryna i można się delektować. Niebieski drobiazg wzbogaca kolekcyjkę użytkową niebieskich szkieł. 



I jeszcze takie coś, zgarnięte z tacy przy kasie. Miniaturki pand, parka jak lubię oraz
UWAGA, UWAGA!!!!. Tafle, bloczki, pałeczki  (cholera wie jak to nazwać), kolorowych chińskich tuszów. Po dwa złote sztuka. Interes życia, cóś tak mnie  wyszedł.
Chiba.



Niby radość, ale.... Jacuś już się zaopiekował figurynką siedzącej pandy, będę kleić, a figurka z porcelany cienkiej jak skorupka jajka. 

Co jeszcze na urlopiku? Kołowacizna, bo zdaje się że ciśnienia szaleją. Odwyk delikatny od kawy, delikatny, bo bez kawy dla niskociśnieniowca wcale nie ma życia. Ona, ta kawa, niezbędna na rozruch, niby działa krótko, ale wystarczająco skutecznie.

Letarg. Aż niepokojący.  Sen kosi mnie równo, bez budzika okazuje się, że Śpiąca Królewna się ze mnie robi. Widać to potrzebne, nadrabiam braki, tylko nie zdawałam sobie sprawy, że one aż tak wielkie. 

A plany były, zrobić sobie badania, porządne porządki, małe przemeblowanie, jakieś kosmetyczne dodbania.. Nici z tego, sił nie ma, chęci nie ma, sen potrzebą najpilniejszą. I on wygrywa. 

Mowa była o nerwach. Są. Z powodów na urlopiku teoretycznie nieważnych, pracowych, ale jak tu się nie denerwować, trzy nerwowe telefony dziennie od koleżanek z powodów różnych, ale nie od M. Bo ją poprosiłam, ku jej obrazie, by nie dzwoniła.  Po każdym takim telefonie potrzebny uspokajacz, tym razem znalazłam sobie średnio udany. On sam nużący i też denerwujący oporem materii.


Ma to być legowisko do kuchni na jednego kotusia. Jest to jednocześnie dowód, do jakiego stopnia nie umiem wyrzucać. Nieudany zakup, wiecznie tracący formę po praniu sweter, dwadzieścia metrów stalowej linki do wieszania prania, szydełko i może coś powstanie. A może nie. Pruje się ten sweter tak źle, opornie obrabia się twardą linkę, ręce bolą. Ale ponieważ kocie tyłki zaakceptowały już powstały krążek jako swój, to pewnie to legowisko powstanie.   

Miał być post o ulubionej literaturze szemranej jakości, ale to innym razem. Na razie znów mnie kosi.

R.R. pisała.

środa, 10 marca 2021

Notatka 288 proste

Wzięłam sobie wolne na jutro i pojutrze. Bo coś nie teges się czuję. Wyliczanek za dużo nie będzie, ale muszę odpocząć, ogarnąć się trochę, bo głupoty już zaczynam robić. Zostawiona w pociagu czapka, przymusowy zakup ładowarki, bo poprzednia upuszczona tuż pod buta kolegi coś skwierczy. Dwa zaspania w pociągu. Starczy.

Ominą mnie przyjemności podróży, zwłaszcza widoki w Dąbrowie Górniczej zapowiadające remontowy Armagedon. Będzie źle. Cykanek moc, ale nie zdążyłam złapać pola z ciężkim sprzętem różnego rodzaju, maszyną przy maszynie, gęsto zastawionego.  Oj jak przestaną parkować te maszyny i ruszą, to dopiero się zacznie piekło.  Przed płotami on i częściowo za płotem. Gigantyczny parking.



























To jedna strona torów. Druga nie lepsza, rozryta już nieźle.

Więc widoki zwiastujące przykrości podróży na parę dni beze mnie.

Odpocznę od przyjemności pracy z M. Ona nawet ostatnio nie klnie tak bardzo, ale nawet nie wściekła coś gorzej jest przeze mnie znoszona. A przecież, obiektywnie, to dobra kobita jest. Z sercem na właściwym miejscu, z poczuciem humoru, z inteligencją jeśli nie zapomni w furii, że ją ma.

No i inne pracowe przyjemności.  Lubię moją pracę, samo jej sedno ma sens, a ja jestem w tym dobra, alee... Tu zatyka, bo lojalność, alee.... Zbiera się. Zarząd mi wariuje, praca już od dłuższego czasu w rytm zarządzania w stylu korpo, pewna jak deska surfingowa na fali.  Post wymagałby spisania najgłupszych, najbezczelniejszych, najbardziej korpo  zdań z maili, sprawozdania z działań organizacyjnych firmy, z akcji charytatywnych niewiarygodnie od pały i naprawdę bez sensu, raportu z traktowania pracowników....  Nie jestem na razie aż tak pracowita, cieszę się z oddalenia od ciężkiego bzika choć na dwa-cztery dni.

Cykanki z rannego K i cykanki z Cz-wy na razie nie zostaną dodane, Blogger zwariował i nie daje ich zamieścić. Nawet z nim nie ma prosto. Aż odechciało mi się z nim walczyć, podejrzewam nowe szykany.

Czy istnieje COŚ, co jest łatwe miłe i proste? Oraz nieszkodliwe?

Cholera, niech chociaż ten mój urlopik taki będzie. Cykanki może dodam później, jeśli Blogger oprzytomnieje.

Pisała R.R.

No. Oprzytomniał. Cykanki z K.







Cykanki z Cz-wy.









I z Z. To dla sprawdzenia, czy Bloggerowi się nie odmieniło. Na razie nie.