Czytają

sobota, 27 czerwca 2020

Notatka 30 Myśl krótka na temat pandemii



Nie opuszcza nas, i łatwo nam nie odpuści. Klima, ot co. Klimatyzacja włączona na całego w pociągu wczoraj, dziś w Rossmannie. Na moje pytanie dlaczego - odpowiedź krótka. Bo duszno i wszyscy duszą się w maseczkach, klimatyzacja ma pomóc. 

Taaa. Moje zatoki to pojmują inaczej.

Trikini to mur beton i korona do końca świata. A nawet dzień dłużej.

Tak sobie pomyślałam. R.R.


piątek, 26 czerwca 2020

Notatka 29 Nie Teofil i mój Kubuś


Nie  ma zgody na fotograficzne sesje. To zdjątko cyknęłam tajniacko podczas głaskania cacusia.
No ale przynajmniej nie poruszone. Gacuś nie da sobie zrobić żadnego. Nie ma mowy o trzymaniu aparatu, telefonu, kamery... Ech.


Kot z piosenki, ale nie Teofil. Czarny, z białą plamką na gorsie. Przymilas i cacuś łaskawie się nadstawiający grzbiecikiem, boczkami i bródką pod chętne do głaskania i poczochrania ręce. Starutki już bardzo i słaby. 

Rezyduje odkąd go znam w sklepach, w jednym ma obecnie stałe zameldowanie. Kiedyś należało go wypatrywać w czterech, bramie, podwórku alejowej kamienicy i w aleji. Biuletyny wisiały na wszystkich witrynach, obecnie wiszą na dwóch. Liczba lat jest co roku korygowana.


Ma dobrą opiekę, sprzedające różne towary dziewczyny dbają o niego najlepiej jak potrafią. Co wynika nie tylko z chęci przypodobania się szefom (kot talizman, kot maskotka, żywa reklama miejsca przyjaznego), ale i z własnej miłości do stworzeń. Spokojna przystań dla kota Nie Teofila zapewniona. I nie wolno mu robić zdjęć, choć on sam nie ma nic przeciwko.

Tak bardzo jest podobny ogólnie i w tej starości kociej do mojego Kubusia.

Kubuś stanął na mojej drodze jako kot w kwiecie lat męskich, jako sześcio-siedmio latek.  Może nawet ośmiolatek. Przeżył u mnie siedemnaście lat, co daje wiek jak by nie liczyć zaawansowany, dwudziestu trzech lat najmarniej. Z tęsknoty za moim bandytą zawsze, ale to zawsze korzystam z okazji by pogłaskać posiwiałe futerko.

Nie znam historii kota Nie Teofila, tajemnicą są dla mnie lata dziecięce, młodzieńcze i wczesnomęskie mojego Kubusia. Kubuś też był czarny z białymi dodatkami - pod bródką nosił zamiast białej plamki duża plamę bieli - gors białej koszuli, kto wie czy nie z żabotem. Ponieważ z wyglądu są tak podobni, przy okazji przedstawienia kota Nie Teofila opowiem w skrócie o moim bandycie, co to się pojawił w życiu dwóch kocich pacyfistów i namieszał. A raczej o jego pojawieniu się znienacka, bo jak pisałam, nie było w planach rozwoju kolekcji. Moje domowe skarby miały już za sobą słodki okres kociego dzieciństwa -   w chwili pojawienia się nowego domownika miałam na stanie ogromnego młodego  pięknisia rasy na oko krótkowłosej europejskiej, oraz szaroliliowego  rasowca, pretendującego dopiero do dorosłości ale już nie dzieciucha. Para nieźle się ze sobą dogadująca, na progu głębokiego zaprzyjaźnienia się. Jak na razie przyjaźni głębokiej przeszkadzała zazdrość Fredzia i powściągliwość Gucia. Fredzio czuł się na tyle panem terenu, że pchał się na spacery, by poznać więcej. Gucio nie, nie lubił wychodzić, no chyba że wychodzić by jechać szczałą na tfudziałkę.  Jeździć szczałą i pobyty na tfudziałce kochali obaj. Spokojna para. I nagle znowu szok. Pojawił się jak potwór z bajki  Kubuś Rozpruwacz, a rok temu pozbyli się jednego potwora- piwnicznej kotki. A tu masz.. znowu przywlokła bandziora.

A co miałam zrobić, zamknąć oczy i udać że nie widzę? A zobaczyłam biegającego po zebrze za przechodzącymi ludźmi kota. Wieczornym jeszcze półzimowym popołudniem, biegł po pośniegowym błocku, zadzierał głowę, i patrzył ludziom w oczy. A ci ślepi, objuczeni zakupami, twardo nie zauważali. Nic innego nie mogłam zrobić.  Zaczekałam na niego, siaty rzuciłam na zabłocony brudnym śniegiem trawnik wzięłam na ręce. Nie byłam Tym ludziem którego gonił, ale niepewny przytulił się jak tylko potrafi domowy kot, wiedzący od kocięcia że człowiek jest opiekunem i nie krzywdzi. Stawiałam na wypadnięcie z okna któregoś wieżowca, lub na podjętą ucieczkę romansową (a nie na skrzywdzenie przez człowieka) i na to że ktoś go szuka. Na razie kot do domu, a jutro ogłoszenia gdzie się da. Na każdej klatce każdego bloku,a jest ich tam od cholery. Tak kombinowałam.

Trzy przystanki tramwajowe od fatalnego skrzyżowania przebyliśmy pieszo, kot to życzył sobie wzięcia na ręce, (piekielnie niewygodne to było dla nas obu podejrzewam. Ręce mi mdlały od siat w jednej, i od kota w drugiej), to domagał się postawienia na ziemi. Zawracał, oglądał się czy idę za nim. Kiedy  widział, że stoję i patrzę na niego zawracał w moim kierunku, szłam do domu, on  ze mną, ciągle niezdecydowany, czy chce. Potem znowu rączki, foch że niewygodne i zabawa trwała a trwała aż doszliśmy do domu.

W domu zadowolony bardzo przekroczył próg, zamknęłam drzwi i zobaczył obce koty. Atak był błyskawiczny, przeciwnicy pokonani na własnym terenie. No nie. Nigdy więcej nie będzie zastraszania moich skarbów. Złapałam zwycięzcę, użarł mnie tak, że zęby zatrzymały się na kości. O nie. Oberwał solidnego klapsiora, złapany za skórę na karku zgrzeczniał błyskawicznie, ale nie puściłam zbira. Nakrzyczałam na niego, ciągle trzymając go za skórę na karku ściągnęłam szelki Fredzia z wieszaka założyłam je na wywijającego się kocura, na smyczy zaciągnęłam do łazienki, przywiązałam na krótko uprząż  do rury grzewczej i zostawiłam na godzinę. Samego. Godzina w obcej ciemnicy, bez możliwości zbadania terenu, poskutkowała uznaniem łazienki za teren omijany z daleka.
Ogłoszeniami wykleiłam na każdą klatkę
każdego z okolicznych wieżowców, były na przystankach autobusowych i tramwajowych, w schronisku. Nie zgłosił się nikt. Po miesiącu przyszła straż miejska z mandatem, ale udało mi się go uniknąć... Pozrywałam ogłoszenia i kot-bandyta został na długich siedemnaście lat. Bandytą i paskudą niby przestał być, ale nie do końca. Innym razem popiszę w temacie życia z Kubusiem Rozpruwaczem. To nie zawsze będzie wesoła historia...

No. Nie Teofil wygłaskany można zacząć weekend. Miłego, życzę Czytaczu. R.R.


czwartek, 25 czerwca 2020

Notatka 28 Zieleń czerwcowa kolorowa.

To nadal akcja przetwórcza Czytaczu. Mordęga w imię przyszłego wypasania oczu chlorofilem. Sam popatrz, czy będziesz pamiętał za te kilka miesięcy ile miała odcieni ta czerwcowa zieleń? Ba, czy widzisz te odcienie, inne kolory wręcz TERAZ?
No to jazda z tymi wekami.


















































To wszystko miejskie, drobny ułamek chlorofilowego czerwcowego szaleństwa.

I nie do uwierzenia że to szaleństwo się schowa, przyczai w korzeniach, kłączach, nasionach, pączkach i zawiązkach które dopiero się tworzą. Iglasta zieleń straci tę żywość, nasyconą świeżość młodych przyrostów, szyszunie zbrązowieją, spoważnieją, z przylep staną się poważnym surowcem do wyrobu szyszkowych ludków i matkami przyszłych szyszuń.  Prawdopodobnie jedyną zielenią niezmienną pozostanie ta w typie zieleni przedstawionej poniżej, ale czy na pewno i ona się nie schowa?
Na wszelki wypadek wekuję.


Wekowała przezorna R.R.

Ps.  I koniecznie to zielone. Byłabym zrozpaczona, gdyby zniknęło, więc czary-mary, hokus-fokus: