Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dom. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dom. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 kwietnia 2023

Notatka 502 wtorek, brzdęk, trzask i łups


To już nie Jacuś jest małym armagedonem, to słodziutka miodowa pieszczoszka przejęła rolę domowego wandala, Huna Attylli, Dżyngis Chana.

Była taka doba, gdy Ryszarda pobiła samą siebie. Wtorkowa. Nie byłam w stanie opisać na bieżąco, macki mi opadły. 

Dzień totalnych stłuczeń zaczął się zaraz po północy, gdy słodziutka kiciunia wybiegiwała  szczęśliwe zdarzenie w postaci udanego walenia kupska. Czasem kupa wymaga od kota wybiegania przed planowanym wyjściem, czasem kot musi wybiegać ją po wyjściu. Bieganie, to za słabo powiedziane, to jest szaleństwo w dostępnej przestrzeni, trójwymiarowe. 

Poszła miska na wodę. Duża, na dwa litry wody, cholernie ciężka sama w sobie, z lanego szkła o centymetrowych ściankach szlifowanych z lekka. Monument został przydźwigany z trzy lata temu, stał sobie w kąciku pod przedpokojową wisząca szafką. Tą.🌑

Jakim cudem Ryszarda stłukła rzecz co cięższa od niej, statyczna i trudna do potrącenia bo w kącie - nie wiem. Udało jej się. Trudno nie mogło być, śladu znużenia u kotuni nie dostrzegłam, baaardzo chciała pomagać przy sprzątaniu uważając że to wspaniała zabawa. A tu sama ostrość  rozpiżdżona po całym przedpokoju w mokrości, duże ostre kawały i moc jeszcze ostrzejszych drobin. 

Ruda franca została brutalnie złapana za kark, wrzucona do łazienki i tam zamknięta. Wypuściłam po pozmiataniu szkła, potrzebna była ścierka.

Noc była mało cicha, ale twardo postanowiłam że trudno, nie wstaję. Kawalerowie też się włączyli, Rysia rozkręciła imprezę. Półprzytomnie wyprosiłam towarzycho za drzwi pokoju po dwóch skokach na mnie i kilku pokojowych łupnięciach. O nie, nie będzie kolejnej bezsennej nocy. 

Brzdęki, trzaski i łupniecia były, owszem. Mam nadzieję że sąsiedzi słabiej słyszeli.   

Rano zobaczyłam w pokoju wszystkie rzeczy zrzucone ze stołu, zdążyły cholery. W przedpokoju zastałam pęknięte dwie miseczki na karmę, ciuchy z przepokojowego wieszaka na posadzce robiły za posłanko, buty porozrzucane, wywleczone wkładki, ogryziony kwiatek z pantofla i pełno sierści. W kuchni przewrócony taboret, jabłka beztrosko turlajace się wszędzie, skorupy z jabłkowej miski, rozwleczona i splątana w kołtun robótkowa włóczka, kolejna, cholera jasna.  Cukier wygrzebany łapką z cukierniczki, cukierniczka stoi niewzruszona, pokrywka z niej w włóczce i jabłkach. W łazience tylko kubek, pasta i szczoteczka w umywalce, no, choć tu porządki były błyskawiczne. 

Normalnie po takiej nocy to jest zaleganie i wypoczynek i panowie tak właśnie zrobili. 

Rysinka nie. Coś w tym słodkim łebeczku się porobiło, i tak jak Feluś i Jacuś byli intensywnie wypoczywający, tak ona była intensywna.  

Dlaczego to nie wiem, po  krótkim północnym zamknięciu w łazience kotunia uznała się za znieważoną i postanowiła się zemścić?   Z chęci nie odpuszczenia już żadnej ciekawej rzeczy? Jeszcze potrzeba wybiegania się? 

Taaaa. Wtorek był epicki,  jak to określa Kocurro. 

W efekcie kilkakrotnie o mało się nie zabiłam, o mało nie zabiłam Ryszardy tak podbiegała wprost pod nogi. 

Co jesz, sprawdzę co?  Co pijesz? Pokaż.  Poszły sobie w cholerę kolejne dwa tym razem "moje" talerze, szklany kubek. Na łeb została mi zrzucona bolesławicka jednobarwna kamionka i jedynie tę będę kleić. Oprócz tego złapałam w locie cycaty pojemniczek i brązowy imbryczek z kolekcji, małpka koniecznie chciała sprawdzić czy da się przejść po jednej z podsufitowych szafek. Ze strąceniami się da. Ukoronowanie tłuczenia to salaterka "moja" chwilowo oddelegowana jako naczynie na kocią wodę. Bardzo chwilowa i ostateczna to była delegacja. Teraz za wodny pojemnik robi plastikowe opakowanie po lodach i jak na razie TFU-TFU-TFU stoi. 

Nie ma właściwie śmieciowego worka bez wkładu ze skorup, we wtorek był duży wór z samych skorup, włożony w kilka dodatkowych folii i ledwo odniesiony do śmietnika, bo odłamki cięły. 

Co robisz? Daj. Czytasz? Dobra książka? Bo ta obok to nie. Rany boskie. Poogryzała rożki bibliotecznej. Nie stać mnie w tej chwili na odkupienie, musiałam ratować. Mąka z bezbarwnym lakierem do paznokci robiła za uzupełnienie, podbarwiona mazakami, polakierowana raz jeszcze  Optycznie to wyszło bardzo dobrze, jak się nie wie, jak bardzo było nagryzione to się nie zgadnie że rogi dorobione, a załatwiła dwa. Na szczęście to tylko  rożki, trójkąty o boku trzech-czterech milimetrów i na szczęście ząbki nie tknęły wewnętrznej wyklejki. Kant ma szansę przejścia, baaardzo by mnie zabolało odkupowanie, nie to że rzecz kosztowna (liczę każdy grosz), ale to nie jest dobra książka. Typowizna, dla mnie nieczytata, odkupowanie czegoś takiego boli. Tylko że książka śmierdzi, lakier utrzymuje zapach dłużej niż na paznokciach. Potrwa, zanim będzie można oddać. Ratowałam w środę, jeszcze śmierdzi. 

Tak była nieznośna, tak nachalnie towarzyska, że w końcu zadzialałam totalnie, ale nie tak jak planowalam. Morderczo planowałam. Miałam jej wlać, miarka bardzo się przebrała, gdy późnym popołudniem wskoczyła na patelnię ze smażącym się mięskiem. Jak szybko wskoczyła, tak szybko zeskoczyła wywalając patelnię i kotlety. Po kotletach Czytaczu, przynajmniej po całych mielonych kotletach. Opłukałam mięsne rozbitki, na nowo nastawiłam patelnię i ruszyłam zabić gangrenę.  Przelało się. 

Złapałam liżącą sobie łapeczki cholerę z żądzą mordu, aaale. Nie. Bezradny pisk, bolesny dosyć, otrzeźwił. 

Przecież ona nie wie jak mogła sobie zaszkodzić. Że mogła z trzydzieści razy zostać rozdeptana (a ja kaleką), uszkodzona przy szaleństwie przez tyle rzeczy ....  I co, nie skrzywdziły szklane i ceramiczne drzazgi, nic nie przywaliło i nie zgniotło, nawet ta patelnia nie poparzyła a pańcia skrzywdzi? Bezradne i niewinne ślepka, pyszczek uniesiony do mnie i w momencie wściekłość mi opadła. Przytrzymałam rudziznę, obejrzałam różowe łapeczki. Całe i zdrowe. Kiciunia zmiękła w sobie i zaczęła mruczeć. No tak. 

Wtorek skończył się tak, że wieczór spędziła na moich rękach. W końcu uspokoiła się na tyle, że zasnęła. Jak na razie to od wtorkowego armagedonu szaleństwo się nie powtórzyło, owszem, wczoraj była próba powtórki latania  po kupie - od tego się wtorek zaczął, ale złapałam, przemocowo wymiędoliłam masażowo. Wolała biegać, ale już nie dałam. Jako środek ostateczny został wyciągnięty miękki transporterek, izolatka dla szaleńców, pół godziny dumania w nim i kotuni przeszło. 

Może sposób będzie dobry długotrwało?

Z nadzieją pisała R.R.





Posta powinny ilustrować obrazy zniszczeń. Portrety kuchenne małej Attylli zamiast. 

piątek, 23 grudnia 2022

Notatka 473 pomiędzy wszystkim..


To czerwone okienko to moje, kuchenne. A za nim dzieją się rzeczy różne i różnie bywa, tak jak na swój własny sposób ma każdy. Nie będzie raportu dokładnego bo i nic szczególnie ciekawego się nie dzieje, a to co się dzieje nieszczególnie chciałabym uwieczniać.  

Święta nadchodzą, już tuż tuż za progiem. Jakoś tam się przygotowuję, choć w tym roku wyjątkowo niechętnie. Tak to nigdy nie było. Prezenty w tym roku głównie cukrowe, tak wyszło. Słodycze powoli stają się tym czym były za mojego dzieciństwa, dobrem prawie luksusowym, może dlatego tak. I jakoś wydaje mi się konieczne dosłodzenie rzeczywistości. Bo co by nie mówić, łatwo nie ma. Pokój na ziemi ludziom każdej woli coś chwiejny lub go nie ma, niezbyt dużo w naszych sercach miłości dla bliźnich, troski rozmaite żrą kwasem i doprawdy schodów pełno bardziej niż kiedyś...... Nie ma tak, że święta wszystko wygładzą, choc chciałoby się. Bardzo.


Poniżej perełeczka, drobiażdzek  ze stronki Pani Alicji Majewskiej, taki cukierek  na
osłodę, w ramach przypomnienia że biale gówno nie jest tylko wyzwaniem dla ogrzewania domów, chodzenia i jazdy po rozdyźdanym i jeszcze innymi przykrościami. Niekoniecznie świąteczna perełeczka, bardziej zimowa. 


Choć zdaje się że białe zrobiło falstart, a święta będą "zielone".  Może zamiast klasycznych bombek zawiesić te w kształcie jajek? Hmmm. 

A było tak.






A teraz, ech, teraz jest tak. Białe niezbyt białe w prawym dolnym rogu cykanki. 




Pomiędzy wszystkim co u mnie futerka szaleją. Już zdawałoby się że aż tak to nie powinny, ale Rysia przypomniała moim kawalerom JAK się szaleje. No i dzieje się. Gdzieś już pisałam, że mała ryża jest jak bohater filmów lub gier akcji, gdy biegnie ziemia usuwa się spod łapek, lawina ognia, kamieni i strzał i wszystko się wali. Tylko dramatycznej muzyki brakuje, ale tu dość często za akustyczny grzmot robi mój okrzyk QURRWO!! oraz rytm nadaje trzask i łomot tego co pada. Ryszarda nie ma litości ani umiaru, musi odwalić akcję przynajmniej raz dziennie. Normalnie trening przed filmem oskarowym z wkładaną w rolę pasją nieprzeciętną. 

A kawalerowie jakby też tak chcieli i robi się naprawdę strasznie. 

Żywioł nie kociczka.  Intensywna bardzo, jak śpi to letarg, zabawa to koniecznie taka by wszyscy się bawili - ja przy sprzątaniu zawsze i na pewno, gdy chce pieszczot to ręce odpadają bo mało i mało. .  Ale czasem, no dobra, najczęściej, jest pokój i słodycz.














A tu prezent dla Kocurro. 


Nieprawdopodobne stadko futerek. Nie zazdroszczę, moje i tak najfajniejsze i ukochane - chyba każda futerkowe pańcia tak myśli o swoich. Nie mam jednak co liczyć na taki posłuch i nie wiem czy bym chciała.  Ale filmik wrażenie robi, czyż nie?

Cieszę się że armagedon nie zawsze, on owszem jest, ale to są intensywne krótkie akcje. Musi wystarczyć. A tu co można jak się futerko pobawi bombeczką.


Znacznie gorzej, gdy ofiara jest inna niż pojedyncza bombeczka.  Znam tę akcje, większość miała u mnie miejsce.




Pokój niech będzie, błogość i szczęście.  Niech będzie co do garnka i na grzbiet włożyć, bielizna niech nie uwiera i ogólnie życie niech nie uwiera - to życzenie będę powtarzać, bo jak uwiera to wszystko się robi wredne i nie do zniesienia.  Zdrowia i pogody ducha. Siły i piękna. Miłości. 

Pisała i życzyła topornie R.R.

czwartek, 1 grudnia 2022

Notatka 471 bandytyzm niezrozumiały. Ryszarda IV Waza

Miało być o czymś innym. 

Ale.

Kolejny raz bandycki napad na przywleczone  zakupy. W odstawionej na "tymczasem" w przedpokoju torbie były różności, w tym na samym dnie torby kilka pętek parówkowej, ale to nie ona padła łupem, ani nie biedronkowe karmy. Gdyby te miesno-karmowe nabytki zostały skradzione to nie byłoby posta, bo rzecz byłaby całkowicie zrozumiała. Torba stała niepilnowana może dziesięć minut, tyle ile trwał mój pobyt w łazience i zmiana ciuchów na domowe. 

Rysia porwała kupioną bułkę tartą, zawlokła na moje wyrko i wypatroszyła folijkę. Kiedyś na podobnej torebce  z manną jeździła po przedpokoju siejąc zawartością.


Czy Czytaczu możesz rozjaśnić sprawę, bo nie rozumiem tej kocicy. Dlaczego? Może wiesz?

Ryszarda twierdzi że jej tam wcale nie było, natomiast ja twierdzę że w łazience miałam towarzystwo Felusia i Jacusia, Rysi w łazience nie było. 

Jacuś zdziwiony ulepszeniem, Feluś popatrzył i odwrócił się z niesmakiem, Ryszarda udaje głuchą i wcale nie wie gdzie jest wyrko. To skąd ona do tej plaży, co?


Aż się prosi o pioseneczkę ostatnio przypomnianą przez Tabaazę, "Nas przy tym wcale nie było". Ale nie, to mało pocieszające i zupełnie nie motywujące do działania, prędzej do czynów karnych wobec tych co to ich nie było....


Pisała zdezorientowana i bliska płaczu R.R.



niedziela, 27 listopada 2022

Notatka 470 karnisz i wystawki

Nie mam cierpliwości do obecnych mód. Owszem, niby estetycznie potrafią one do mnie przemawiać, platonicznie się podobać, ale cofa mnie przed naśladownictwem rozwiązań z wystawek sklepowych. Dwa, one wymagają inwestycji, na które nawet gdybym miała potrzebną kasę, to byłoby mi szkoda. Trzy. Co trochę obserwuję wywalane meble, przy niektórych oczka otwierają mi się szeroko. Toż to świeżynki-dyktynki, bliźniacze w sklepach za kasę niemałą. Wiem, bo szukam zastępstwa za wersalkę. Fioletowe spanko jak nowe, doprawdy ciekawe dlaczego takie nowe wyleciało? Inna sprawa, że fioletowego cuda nie chciałabym z dopłatą. 

I dziwne zjawisko zaobserwowane przy czwartkowym wyjściu na świat. Gościu maltretował rozłożone na części dziecięce łóżeczko, starając się zniszczyć te części łamaniem. To nie ja zapytałam dlaczego tak, ale odpowiedż mnie zatkała, tak  jak i pytajacą. 

- Sąsiedzie, dlaczego pan łamiesz te listewki, toż to jakiś dzieciuch jeszcze by skorzystał. 

- Dobra dupa się znalazła. Nie po to SWOJE wywalam żeby korzystał obcy bachor. Darmo mi nie przyszło, prezentów robić nie będę, mi nikt nie robił. 

Kobieta poszła jak zmyta,  a mnie się rozjaśniło we łbie dlaczego kiedyś widziany przy tym śmietniku fotel był tak zmasakrowany. To nie zużycie, to celowa destrukcja by nikt nie skorzystał. 

Ludzie to jednak różnie mają. Ja się cieszyłam że moje biurko zabrane przez chętne ręce, głupio mi było że wyrzucam, co z tego że dla mnie niewygodne? . Wystawiłam umyte, z oczyszczonymi klejami po kiedyś przyklejonych naklejkach. Chyba ogólnie nie umiem w wyrzucanie,  postawa faceta od łóżeczka w głowie mi się nie mieści. 

Po czwarte, wracając do wyliczanki. Ja jestem długoterminowiec, nie lubię zmian dla zmian. Zmieniać na lepsze, owszem czemu nie. Ale na lepsze. 

No dobra, w tytule notatki karnisz. To o karniszu, on też najlepszym przykładem do jakiego stopnia dbam o modę, jak nie umiem w wyrzucanie i jak u mnie musi być po mojemu. Oto on.

Tu z jakiś czas temu, bezpośrednio po myciu tynków. 

Tu dzisiaj. Tynki nieumyte.


Karnisz jest oprócz instalacji w tej samej przestrzeni jedyną pozostałością po poprzednim wystroju kuchni. Fragment widać. Był najzwyklejszym w świecie karniszem sosnowym. Poniżej jego fragment na starym zdjęciu, już wtedy nie był nówką. Łojciec coś gotuje, młodszy niż ja obecnie. 


Przy "nowym" wystroju (w cudzysłowie słowo "nowym", bo ponad dekada upłynęła) karnisz został rozebrany na części, ciut przycięty, zaopatrzony w nową szynę na dwa rzędy żabek, złożony na nowo, pomalowany i ozdobiony główkami guzików, złotych i srebrnych. I od ponad dziesięciu lat nadal służy, tak jak to robił długo przed renowacją. 

Aktualnie z kiczowatym cekinowo-firankowym szalem zamiast firanki. Czasem mi odbija i zamiast nich jest właśnie tak lub w jeszcze inny odjazd. Bo niezależnie od Twego zdania Czytaczu, teraz potrzebuję żywych mocnych kolorów, dla kontrastu ze zgniłościami i ciemnościami tej pory roku - więc walę kolorami tkanin zasłonowych, pościelowych, narzutowych i poduszkowych. Jak będzie więcej światła to może mi minie. 


Jeśli sama nie mam pomysłu jak zagospodarować niechciane, cieszę się że ktoś może ma. Może moje niechciane się przyda. Mało tego, biorę cudze wyrzucone niechciane jeśli uznam że mnie się przydadzą. Na remont czeka mały stolik, krzesło, taboret, dwa kwietniki i półeczka. Jeszcze nie wiem jak, to znaczy zastosowanie mi błysnęło od razu, dlatego porwane, ale wersje kolorystyczne i stylistyczne jak na razie nieustalone. Dużo ich, coś się wybierze. 

Stół zamiast biurka też będzie miał fundowany drobny zdobno-naprawczy retusz. Tu wiem jak, ale robota dla mnie pionierska, mogę sknocić. To hamuje. 

Po za tym co. Dochodzę do siebie. 

No, można uznać że jest nieźle, choć chrypiąco i jeszcze kaszląco. Kaszląco, bo leci z zatok w gardło, na szczęście już mniej. Chrypiąco już tylko trochę. 

Mariolu, jak bardzo się przydał bzu kwiat, on naprawdę rozgrzewa,  jest pyszny. Bez niego podejrzewam że byłoby gorzej, tak się zapowiadało, a tu tylko cieknące zatoki. Niefajnie że ciekną, ale naprawdę, bywało bardzo gorzej.

Z chałupy wyszłam w minionym tygodniu dwa razy, przychodnia i zakupy trzeba było zrobić. No i w burą sobotę był krótki wypad do Bobusiów, tak było buro że nie chciało mi się cykać.  Przychodnia oblężona, cofnęło mnie. Zakupy odwalone, jutro dopiero musi być powtórka. A było tak. Pięknie, niezależnie od chłopa z łóżeczkiem i braku słońca.













I te cykanki mówią wszystko na temat światła. Prawie nocny powrót z zakupów o szesnastej. Zdaje się że nie było jeszcze tej szesnastej.....dzieciaki wysypują się z gastronomika. 
Pisała R.R.

sobota, 5 listopada 2022

Notatka 465 Ryszarda IV Waza



Narozrabiała ruda cholera. W momencie wczoraj odwaliła taki numer, że jeszcze dziś mam co sprzątać. Nie, nie oberwała, ale okrzyk QURRWO!!!!! wyrwał mi się z wyjątkową mocą. A było tak. 

W piątek wieczorem zgłodniałam. Coś bym zjadła i nawet wiedziałam co najchętniej. Naleśniki, ot co. Smażone z litra mleka, w ilości dużo większej niż normalnie pochłaniam, do nadziania na bieżącą chwilę serkiem, a na sobotę nadziane w sobotę, tym, co mi sie zachce i co będę miała. Może prażone jabłka, może liść sałaty i plaster wędliny, albo jeszcze coś innego.   Bo sobota miała być bardzo robocza.  Wiedziałam, że w sobotę będę w Bobusiowie i wrócę uchechtana (jak się to pisze, taki gwaryzm?) po pachy. I nie do przygotowywania żarcia mi będzie. Tak, w Bobusiowie jestem karmiona i to dobrze, ale dziwna rzecz, po powrocie do domu okazuje się że jestem głodna. Jak nie ja. Zwykle ze zmęczenia napycham się czymś lajtowym w przygotowaniu lub idę spać głodna, co podobno zdrowe. Mnie ogólnie od dłuższego czasu nie jest do szykowania żarcia, jak najmniejszym wysiłkiem opędzam potrzeby organizmu, więc wiadomo, że znów zlekceważę potrzeby. I będzie chińska zupka lub nic, więc te naleśniki to może być ratunek i dobry pomysł. Tak kombinowałam.

Więc po wieczornym napełnieniu futrowych miseczek rozrobiłam masę na naleśniki. I nagle się okazało, że miski z nią to muszę wściekle pilnować, bo Rysia, przypominam, NAJEDZONA, pcha się do niej jak głupia. Zdejmowałam z kuchennego blatu małą cholerę ze sto razy, a po pierwszym zdjęciu dostała na swoją miseczkę dodatkową saszetkę którą zlekceważyła. Bo w misce był jadalny skarb, smakołyk nad smakołyki. Zabierałam miskę sprzed nosa, przestawiałam, przykrywałam. Te pół godziny podczas której naleśnikowe ciasto ma rozklejać mąkę i nabierać w temperaturze pokojowej właściwej konsystencji spędziłam wściekle pracowicie i nic nie pomogła pokrywka. W końcu wyniosłam rudą zarazę do mojego pokoju, zamykając drzwi. Ona ich nie umie otworzyć, Jacuś i Feluś umieją, ona jeszcze nie. Rozrobiłam na nadzienie serek, wyjęłam olej, naleśnikowe patelnie i poszłam do łazienki przed robotą. Rumor. Łomot. Trzask. Feluś wypuścił gangrenę i oczywiście od razu i natychmiast skorzystała z okazji. I narozrabiała, w czasie tak krótkim, że dłużej trwało pewnie wypowiedzenie słowa QURRWO. 

Miseczka z serkiem w skorupach. Serek wszędzie.  Olej, jedna trzecia butelki wylane. Plastikowa miska z ciastem wywalona, rozlana zawartość na kuchenkę, podłogę, no wszędzie. Stłuczona szklana pokrywka, metalowa obręcz z niej oparta o drzwi wejściowe do chałupy, gałka od pokrywki z promienistą ostrą jak skalpel drzazgą, reszta szkła potłuczona na drobne kostki. Nie wiadomo jak dotrzeć do zmiotki, szmaty. A mały gnój próbuje w tym syfie to serka, to oleju, to rozlanego ciasta, z łapkami w brei kiedyś jadalnej, wśród skorup po serowej miseczce i szklanych odłamków kiedyś będących pokrywką.    Zero nerwowości. Dopadła skarbu. Toteż okrzyk mi się sam wyrwał. Piszczący protestujący potwór został dopadnięty, mimo wierzgania łapki zostały wypłukane, ufajdany brzuszek również, potwór zamknięty w połojcowym pokoju, tych drzwi żaden stworek nie rozpracował. A ja przystąpiłam do uprzątania. 

Informuję, że takie coś to sprząta się przefatalnie. Maże się to, strasznie płucze się ścierkę, niby domyte po przeschnięciu okazuje się że wcale nie domyte. Odpracowałam wczoraj podłogę, rano się okazało że skąd, wcale nie. Została na dzisiejszy wieczór zalana ciastem kuchenka, przykryta tacami i deską do krojenia bo wczoraj bark i ręka wyły już że sobie wypraszają. I powtórnie podłoga, bardzo widać że coś nie teges. Przez rysiowe zbójowanie dzisiaj nie byłam w stanie posadzić czosnkowych cebuleczek. Pierwsze dwadzieścia sztuk i finito, nie da rady. Więc pozostała setka rozrzucona garściami tam, gdzie miała być posadzona. Ciekawe czy cokolwiek z nich wyrośnie. Plan w Bobusiowie znów nie wykonany, ręką znów muszę gospodarować oszczędnie i była chińska zupka. Ciekawe jak się dopiorą ciuchy. 

Potwór w ramach zemsty za oburzające znęcanie się nad słodką kruszynką walnął na środku pokoju Łojca kupsko. Lafirynda.



Powyżej lafirynda Ryszarda Trzecia Waza.

Moja jest Czwarta Waza.

Pisała R.R. 


Ps 1 Pomysł z zostawieniem na zaś rozlanego ciasta nie taki zły. Owszem, jeśli zmywać podeschnięte to makabra do kwadratu, ale okazuje się, że to co podeschło da się bez najmniejszych problemów zeskrobać, nie zostaje żaden osad, tak upierdliwy przy myciu. No, kuchenka odwalona, ale szybko to Ryszardzie nie zapomnę przetykania zatkanych dziurek w palniku. 

Ps 2 Zeszło ze mnie. Zdarzało mi się przecież uprzątać gorsze rzeczy..... Dziś, a raczej wczoraj, bo północ znów minęła parę minut temu, miałam najgrzeczniejszą i najsłodszą koteczkę na świecie. Nic nie stłukła, nigdzie się nie pchała. Przytulaśna i milutka. Może dlatego że rolę potwora niszczycielskiego wziął na siebie Jacuś. Dwa szklane kubki w jeden dzień!!!!

Ps 3 Ostatnie co by mi do głowy przyszło w wypadku "wypadku" to cykanie. Tu i tak łagodnie, u mnie było o wiele gorzej mimo tego że nie krwawo.



piątek, 21 października 2022

Notatka 459 przerwa Augiasza i czym nadziewać pralkę.

Następna porcja rupieci się moczy, gwint w nakarniszowej lampce jak na razie nie puścił, wyszedł do ostatniej kropli używany detergent, a mnie przyłupał szatańsko kręgosłup i prawy bark po umyciu tynków w małym przedpokoju. Oj, czarno widzę to moje augiaszowanie. Przerwa konieczna, nie ma czym myć i mój kościec i stawy sobie wypraszają. Nie może być za intensywnie. Nie bez powodu ogarniałam  BORDELLO BUM BUM po wierzchu, jeśli już wysilone wysiłki to w Bobusiowie. Tam siły raczej dopisują, opuszczając mnie po, ot ciekawostka. Ale nawet tam nie jestem w stanie ogarnąć tak jak bym chciała, wiecznie dużo za dużo ryczy o uwagę. Kamasje znów nie wykopane, cholera, i nie one jedne. Jeszcze odpłyną z tego niewykopania, TFU-TFU-TFU. 


Więc przerwa. Na dziś (czwartek) było dosyć. Wyjście w świat o szesnastej, postawa na siłę prosta i dziarsko do przodu. Czajnik odebrać, zakupy zrobić na Promenadzie, bo koty znów trzeba obsprawić, warzywa uzupełnić, zwizytować sklep herbaciany. Koniecznie to ostatnie, kobieta coś dla mnie chyba już sprowadziła (eee. Nie sprowadziła, nie ma na razie, ale zakupy i tak zrobiłam). Nie żebym herbaty ja sama potrzebowała, ale klitoria tearneńska, kwiat lilii i granatu na paczusie i prezenty i dowanianie naparów. Lilia. Cudo oburzające i denerwujące faktem że to kwiat lilii bulwkowatej, a żywej rośliny nie da rady zdobyć!!!!!!.  Nie ma właściwie zapachu, ale jest jedna cecha dla której wyślę dla Małgoś i sprezentuję jeszcze komuś. Otóż powoduje ona że napar wydaje się słodki, a cukru  chyba nie ma wcale. Przynajmniej tak zapewniają internety. Dosmacza. Po za tym bla-bla-samo zdrowie-bla-bla.   I młodość. I mnie aż ssało do kawy zapachowej, "belgijskie praliny" spożyte, może tym razem inna, nie tak nałogowa.  

Uffff. Po. Mało wypoczynkowa była przerwa, co kręgosłup mi wyrzuca.  Odwalone to co odwalone być musiało, zakupy kocie, herbaciano-kawowe, warzywne i detergentowe, obiór paczki z czajnikiem,  tu o rany!!!! Czajnik o dnie średnicy 16 centymetrów, a paczkę wyrywałam przemocą z największej skrytki, w środku taka ilość folii bąblowej że fotel uszak można obić. I do torby paka nie weszła.  Ale już  woda w nowym czajniku zagotowana, kawa z dodatkiem "irish cream" wypita z świeżo nabytego szklanego kubaska. Nabytego, bo u mnie regularnie szklane kubaski są bite, futra nie mają dla nich litości. I dla mnie lubiącej pić ze szkła też nie mają. Litości. 

I wiesz co Czytaczu? Tak sobie weszłam przy odzipywaniu  na otrzymywane newsy, to jest dno dna.  Ale coś z tego szajsu wyłapuję. Stąd wzmianka w tytule notki o nadziewaniu pralki, ostatni news o dodawaniu do prania aspiryny. Co trochę takie sensacje, i o ile omijam jak mogę informacyjny chłam od Onet i podobnych, to te pralkowe newsy zaczęłam śledzić, bo co na litość jeszcze ludzie wsadzają do prania?!?.  I wychodzi mi że dodatkowy wkład do pralki może pominąć pranie, sam w całości ją wypełniając. Bo.

Dodaj do prania:

- aspirynę. Pranie będzie białe, nawet to które przed użyciem tabletki pożegnało biel dawno, być może w farbiarni.

- liść laurowy. Nie będzie zabarwionych na przesłodki róż męskich gatek od pranych z nimi czerwonych skarpetek. Szkoda.  Mało tego, przebarwione ciuchy podobno należycie te przebarwienia gubią. Hmmmmm. 

- folię aluminiową zwiniętą w kulki.  Zamiast płynu do zmiękczania i odelektryzowania. Włosy co się elektryzują i ogólnie wszystko co ładunkami strzela to wiedziałam że trzeba przetrzeć taką kulką, ale do pralki? Jeden koment że to pralkę zatyka. 

- ocet. Zmiękcza i odkaża pranie. Znikają plamy po pocie i od dezodorantów. 

- soda. Do jasnych łachów, wybiela. Pasta odplamiajaca  działa, fakt, ale może odbarwiać. 

- woda utleniona. Też wybiela i to silnie, oraz odkaża.

- skorupki jajek. Wybielają jak dziwa podane wyżej, ale polecane szczególnie do zszarzałych firanek. Zalecane umieszczanie w siatkowym woreczku, co zrozumiałe. 

- nawilżane chusteczki.  Nie, nie te przeznaczone do prania, obficie reprezentowane w supermarketach w dziale "pranie". Zwyczajne,takie co się do kibla nie wrzuca. Wytłuściłam  tekst, bo sprawdziłam i działa. Otóż drogi Czytaczu, hodowco i pańciu sierściuchów, dodane do prania zwykłe nawilżane chusteczki 1-3-5 sztuki wyłapują sierść. Nie w stu procentach, co to to nie, ale jest znacząca różnica, na tyle by stosować.  Ponadto, podobno dobrze te chusteczki robią swetrom, czego nie testowałam. 

- piłki tenisowe. Zalecane jako pożadany dodatek przy  praniu kurtek puchowych, poduszek, zapobiegają zbijaniu się i podobno z nimi pranie ogólnie w lepszym stanie. 

- płyn do płukania ust. Silnie odkaża, likwiduje pleśń, do stosowania też sam, gdy chcemy oczyścić pralkę z nalotów i smrodu.

No. Dodaj Czytaczu wszystko, być może będziesz zadowolniony. 


Osobiście i dobrym efektem stosowałam na plamy zmywacz do paznokci, żaden sensacyjny portal jeszcze nie zrobił z tego hitu, ale kto wie. Pewnie jeszcze nie raz coś wskażą jako sensację pralniczą. I będę śledzić (bo te chusteczki), kto wie może odkryją przed moimi zaskoczonymi ślepiami jeszcze cóś... W planach pranie poduszek z piłkami. Ciekawe czy przeżyją pralka i poduszki. Oraz piłki. 

Pisała R.R.

A nowiutki kubasek przy drugim użyciu pękł, bez udziału futer. Być może wolał na ich widok sam polec, wybierając szklaną wersję seppuku.