To już nie Jacuś jest małym armagedonem, to słodziutka miodowa pieszczoszka przejęła rolę domowego wandala, Huna Attylli, Dżyngis Chana.
Była taka doba, gdy Ryszarda pobiła samą siebie. Wtorkowa. Nie byłam w stanie opisać na bieżąco, macki mi opadły.
Dzień totalnych stłuczeń zaczął się zaraz po północy, gdy słodziutka kiciunia wybiegiwała szczęśliwe zdarzenie w postaci udanego walenia kupska. Czasem kupa wymaga od kota wybiegania przed planowanym wyjściem, czasem kot musi wybiegać ją po wyjściu. Bieganie, to za słabo powiedziane, to jest szaleństwo w dostępnej przestrzeni, trójwymiarowe.
Poszła miska na wodę. Duża, na dwa litry wody, cholernie ciężka sama w sobie, z lanego szkła o centymetrowych ściankach szlifowanych z lekka. Monument został przydźwigany z trzy lata temu, stał sobie w kąciku pod przedpokojową wisząca szafką. Tą.🌑
Jakim cudem Ryszarda stłukła rzecz co cięższa od niej, statyczna i trudna do potrącenia bo w kącie - nie wiem. Udało jej się. Trudno nie mogło być, śladu znużenia u kotuni nie dostrzegłam, baaardzo chciała pomagać przy sprzątaniu uważając że to wspaniała zabawa. A tu sama ostrość rozpiżdżona po całym przedpokoju w mokrości, duże ostre kawały i moc jeszcze ostrzejszych drobin.
Ruda franca została brutalnie złapana za kark, wrzucona do łazienki i tam zamknięta. Wypuściłam po pozmiataniu szkła, potrzebna była ścierka.
Noc była mało cicha, ale twardo postanowiłam że trudno, nie wstaję. Kawalerowie też się włączyli, Rysia rozkręciła imprezę. Półprzytomnie wyprosiłam towarzycho za drzwi pokoju po dwóch skokach na mnie i kilku pokojowych łupnięciach. O nie, nie będzie kolejnej bezsennej nocy.
Brzdęki, trzaski i łupniecia były, owszem. Mam nadzieję że sąsiedzi słabiej słyszeli.
Rano zobaczyłam w pokoju wszystkie rzeczy zrzucone ze stołu, zdążyły cholery. W przedpokoju zastałam pęknięte dwie miseczki na karmę, ciuchy z przepokojowego wieszaka na posadzce robiły za posłanko, buty porozrzucane, wywleczone wkładki, ogryziony kwiatek z pantofla i pełno sierści. W kuchni przewrócony taboret, jabłka beztrosko turlajace się wszędzie, skorupy z jabłkowej miski, rozwleczona i splątana w kołtun robótkowa włóczka, kolejna, cholera jasna. Cukier wygrzebany łapką z cukierniczki, cukierniczka stoi niewzruszona, pokrywka z niej w włóczce i jabłkach. W łazience tylko kubek, pasta i szczoteczka w umywalce, no, choć tu porządki były błyskawiczne.
Normalnie po takiej nocy to jest zaleganie i wypoczynek i panowie tak właśnie zrobili.
Rysinka nie. Coś w tym słodkim łebeczku się porobiło, i tak jak Feluś i Jacuś byli intensywnie wypoczywający, tak ona była intensywna.
Dlaczego to nie wiem, po krótkim północnym zamknięciu w łazience kotunia uznała się za znieważoną i postanowiła się zemścić? Z chęci nie odpuszczenia już żadnej ciekawej rzeczy? Jeszcze potrzeba wybiegania się?
Taaaa. Wtorek był epicki, jak to określa Kocurro.
W efekcie kilkakrotnie o mało się nie zabiłam, o mało nie zabiłam Ryszardy tak podbiegała wprost pod nogi.
Co jesz, sprawdzę co? Co pijesz? Pokaż. Poszły sobie w cholerę kolejne dwa tym razem "moje" talerze, szklany kubek. Na łeb została mi zrzucona bolesławicka jednobarwna kamionka i jedynie tę będę kleić. Oprócz tego złapałam w locie cycaty pojemniczek i brązowy imbryczek z kolekcji, małpka koniecznie chciała sprawdzić czy da się przejść po jednej z podsufitowych szafek. Ze strąceniami się da. Ukoronowanie tłuczenia to salaterka "moja" chwilowo oddelegowana jako naczynie na kocią wodę. Bardzo chwilowa i ostateczna to była delegacja. Teraz za wodny pojemnik robi plastikowe opakowanie po lodach i jak na razie TFU-TFU-TFU stoi.
Nie ma właściwie śmieciowego worka bez wkładu ze skorup, we wtorek był duży wór z samych skorup, włożony w kilka dodatkowych folii i ledwo odniesiony do śmietnika, bo odłamki cięły.
Co robisz? Daj. Czytasz? Dobra książka? Bo ta obok to nie. Rany boskie. Poogryzała rożki bibliotecznej. Nie stać mnie w tej chwili na odkupienie, musiałam ratować. Mąka z bezbarwnym lakierem do paznokci robiła za uzupełnienie, podbarwiona mazakami, polakierowana raz jeszcze Optycznie to wyszło bardzo dobrze, jak się nie wie, jak bardzo było nagryzione to się nie zgadnie że rogi dorobione, a załatwiła dwa. Na szczęście to tylko rożki, trójkąty o boku trzech-czterech milimetrów i na szczęście ząbki nie tknęły wewnętrznej wyklejki. Kant ma szansę przejścia, baaardzo by mnie zabolało odkupowanie, nie to że rzecz kosztowna (liczę każdy grosz), ale to nie jest dobra książka. Typowizna, dla mnie nieczytata, odkupowanie czegoś takiego boli. Tylko że książka śmierdzi, lakier utrzymuje zapach dłużej niż na paznokciach. Potrwa, zanim będzie można oddać. Ratowałam w środę, jeszcze śmierdzi.
Tak była nieznośna, tak nachalnie towarzyska, że w końcu zadzialałam totalnie, ale nie tak jak planowalam. Morderczo planowałam. Miałam jej wlać, miarka bardzo się przebrała, gdy późnym popołudniem wskoczyła na patelnię ze smażącym się mięskiem. Jak szybko wskoczyła, tak szybko zeskoczyła wywalając patelnię i kotlety. Po kotletach Czytaczu, przynajmniej po całych mielonych kotletach. Opłukałam mięsne rozbitki, na nowo nastawiłam patelnię i ruszyłam zabić gangrenę. Przelało się.
Złapałam liżącą sobie łapeczki cholerę z żądzą mordu, aaale. Nie. Bezradny pisk, bolesny dosyć, otrzeźwił.
Przecież ona nie wie jak mogła sobie zaszkodzić. Że mogła z trzydzieści razy zostać rozdeptana (a ja kaleką), uszkodzona przy szaleństwie przez tyle rzeczy .... I co, nie skrzywdziły szklane i ceramiczne drzazgi, nic nie przywaliło i nie zgniotło, nawet ta patelnia nie poparzyła a pańcia skrzywdzi? Bezradne i niewinne ślepka, pyszczek uniesiony do mnie i w momencie wściekłość mi opadła. Przytrzymałam rudziznę, obejrzałam różowe łapeczki. Całe i zdrowe. Kiciunia zmiękła w sobie i zaczęła mruczeć. No tak.
Wtorek skończył się tak, że wieczór spędziła na moich rękach. W końcu uspokoiła się na tyle, że zasnęła. Jak na razie to od wtorkowego armagedonu szaleństwo się nie powtórzyło, owszem, wczoraj była próba powtórki latania po kupie - od tego się wtorek zaczął, ale złapałam, przemocowo wymiędoliłam masażowo. Wolała biegać, ale już nie dałam. Jako środek ostateczny został wyciągnięty miękki transporterek, izolatka dla szaleńców, pół godziny dumania w nim i kotuni przeszło.
Może sposób będzie dobry długotrwało?
Z nadzieją pisała R.R.
Posta powinny ilustrować obrazy zniszczeń. Portrety kuchenne małej Attylli zamiast.