Czytają

sobota, 13 lipca 2024

Notatka 552 desanty

Najpierw opisałam w komentarzu na ulubionym blogu tę akcję. Potem pomyślałam, no nie, dlaczego nie u siebie. 

Parę przyczyn jest że nie u siebie, ale jednak dokumentacja powinna być. Desanty są natury różnej i z różną częstotliwością walące po łbach. Mnie zwalają się na łeb stosunkowo rzadko, tym bardziej dokumentacja powinna być na blogu, nic to że nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałam żeby zcykać ksiażątka. A teraz za późno, dwunogi współuczestniczące w  desancie mają jakieś mmmsy, co to ich mój srajtfon nie kuma i nigdy nie kumał. Nie pomyślałam że choć jedna cykanka się przyda. Tak ogólnie, to chyba wcale  nie myślałam, samo się działo. Bo niby dlaczego przeszłam na rozprażoną stronę ulicy? Dlaczego w ogóle poszłam akurat tą uliczką, przecież jej nie lubię. Nie myślałam. U upale z tym u mnie ciężko.   I nadal słabo myślę, wczorajsze intensywne ulewy jeszcze nie pomogły, pięć minut po pompach śladu nie było ani po nich, ani po chwilowym miłym chłodku. Ale dziś dzień jakby chłodniej się zaczyna. 

Więc trudno, na bezczela kopiuję i wklejam własny komentarz, idąc na haniebną łatwiznę. Z drobną korektą baboli, niedużą, bo składni i słownictwa nie koryguję, one moje tak, że inaczej nie umiem. 


Piszczało/miauczało na przychodniowym trawniku, w irgach. Głuchawa jestem, jednak usłyszałam i zaczęłam polowanie porzucając siatki. Irga wiadomo, ona robi takie ościste parasole, miauczało pod, ja chodziłam pomiędzy tymi ościami, jak porąbana czapla, schylona żeby cokolwiek zobaczyć, wtryniając stopy w drapiące gałęzie, żeby nie przygnieść stworka, odginając rękami gałęzie (dziwnie mało łamliwe i sztywne, nie wiedziałam że to takie twardziele) a najwyższym mym punktem była dupa. I bardzo ale to bardzo źle pomyślałam o widzu, co gapił sie na mnie z podwyższonego wejścia do przychodni. Spytał się w końcu czego szukam, usłyszał że mały kot miauczy i w momencie wyciągnął telefon. No tak, tylko mi tego brakuje żeby stać się atrakcją netu, trudno, dupę może nagrywać, kot ważniejszy, ale nie, gada. No to łapię sierściuszka. Bo myślałam że to jeden, drugiego zobaczyłam już z pierwszym na ręku, wywijał się niewdzięcznik, rozpacz, nie sposób złapać drugiego z tak żywym i delikatnym futerkiem w ręku, ono koniecznie chce zwiać. Usłyszałam od telefonicznego gościa "pani da, potrzymam" i rzeczywiście potrzymał, wciąż coś tam gadając do sprzetu. Z drugim futerkiem trwało dłużej, ale dopadnięte było spokojne, nie to co pierwsze, mały szatan. No dobra, złapałam, siaty na ramię, pierwszy kolega odebrany bez ceremonii, usnął u gościa na przedramieniu, za potrzymanie gościowi podziękowałam i do domu, ogladając futra i ustalając sobie logistykę. Wolno, bo rzecz do przemyślenia, a kotki razem spokojne nie potrzebują stresujacego biegania. No tak, koci katar chyba w robocie bo załzawione ślimaczo oczka, zafajdane uszka, chudzinki, ale pcheł chyba nie ma. Jednakowe, tyle że prążki ciut u jednego bardziej pokręcone, a u drugiego jakby prostsze i szersze. Niuanse, na pierwszy rzut oka one są jednakowe. Co najpierw, siata musi być odstawiona, nogi mam podrapane irgąmi, trzeba chociaż umyć, kotki chociaż napoić, karma w domu tylko dla dużych futerek. Taki upał, na pewno kotki odwodnione, na pewno głodne, ale głód jeszcze trochę wytrzymają, wet ważniejszy, może będzie potrzebna kroplówka. W tle myśl "ranyboskie, znów PIĘĆ KOTÓW" nie powiem że byłam uszczęśliwiona, bo nie. Rozczuleniu maluchami przeszkadzało uchechtanie w upale, ciężar siat, cała przebiegająca po łbie logistyka - ta finansowa też, świadomość że mamowanie obecnej trójce potrafi dać do wiwatu. No ale w połowie drogi do domu z roszerzeniem stada już byłam pogodzona. I miałabym te pięć futer, jak bum-cyk-cyk, gdyby nie telefoniczny gościu, tym razem w roli pasażera bez telefonu, wołający do mnie z samochodu. Drący się właściwie. On chce te koty, żona też, to żonę wydzwaniał😄. Chcieli rasowego, rozglądali się za nim leniwie uznając że już pora po odeszłym rasowcu, ale to że tuż pod nosem mały koteczek jeden i drugi przeważyło szalę, ZNAK, że mają być krótkowłose europejskie buraski a nie syjamy czy majnkuny. I to że maluch usnął. Fota była, owszem, ale futerka rozwalonego na tatuażu, wysłana żonie powaliła ją natychmiast. Też uznała że ZNAK, kochane odeszłe rasowe futro zdaje się że nie zasypiało na tatuażach😄😄😄😄😄. Szybki podbój wielbicieli rasowców😄😄. Wet będzie natychmiast, a facet nie pomagał łapaniu kotków bo chodził na zastrzyki na rwę i ma problem z prostym chodzeniem. A ja miałam dlań tak mało wdzięczności za samo trzymanie futerka, zazdrośnie myśląc gdzieś na marginesie że zamieniłabym chętnie spódniczkę na jego spodnie, długie 😄😄😄😄. Wiecie Tabi i Pieso, po raz pierwszy w życiu bez namysłu uznałam że te koteczki będą miały lepiej u kogoś innego. O czym świadczył choćby fakt że do weta pojechały natychmiast własnym autem, tak jakby się nowy personel skarbów bał że zabiorę. I tak, były kroplówki na cito i to są koteczki/chłopczyki, tak, ze świerzbem, niedoleczonym katarem, zaniedbane i chudziutkie, lgnące jednak do ludzi. Będzie dobrze😄. Ufff.

Myślę że to udana rzecz, ten desant zakończony błyskawicznym angażem kocich opiekunów, warta bólu łba od wystawania w słońcu z pochylonym, warta podrapanych irgami nóg. Kotki wydawały się mimo wynędznienia żywotne, sprytniutkie po kociemu i miłe. Dobrze wg. mnie o nich świadczy że nawet pierwszy złapany węgorzyk/wywijasek nie drapał, nie gryzł, te kilka rysek na rękach jest przypadkiem. Jak dla mnie to była panika w typie "ja chcę do braciszka", a nie strach przed człowiekiem. I łatwo dał się uspokoić (co dobrze świadczy i o ludziu), a potem, przy bracie pełen spokój. Czyli naprawdę, ale to naprawdę może być dobrze. Łeb by pewnie bolał i tak, nogi się pogoją.  Oczywiście że przejdę jeszcze raz po okolicy, ale szczerze? Myślę że to nie da efektów w postaci następnego desantu. Oby, och oby. Boję się ewentualnego, tak trochę, bo wczorajsza akcja to rodzaj cudu, niezbyt możliwe że  szast-prask i już, desant trafi tam gdzie powinien. 

Tak bywa, niestety częściej wydaje się że już już będzie super, super koci desant z właściwym personelem skojarzony, a tu nie. Jeszcze nie. A przydało by się. 


Tu link do miejsca gdzie desanty nagminne. 

A poszukiwania personelu trwają.

No. Akcja opisana. Ilustracje są zajumane z netu, z różnych witryn, w tym i z fundacji zajmującej się desantami. Nieaktualne ono, na temat instytucji nie mam zdania, nie znam. Bywają różne. Przyzwoite i dysponujące zdrowym rozsądkiem, oraz takie, które lepiej omijać bo niezbyt u nich z tymi cechami.

I jeszcze jedno. Z innej mańki. Tak sobie krążymy po blogach, czerpiąc odrobinkę lub nie odrobinkę z nich. Znajdując drobiazgi nowe i ulubione stare. U Taby pojawiła się Marlena, moja ukochana w zestawie z Burtem Bacharachem. Mam jedną genialną płytę tego duetu, Marlena na niej boska, co wcale nie takie oczywiste na innych płytach. Bo na ogół to składaki, skompilowane byle jak, z nierówną głośnością i jakością. Rozczarowujące. A występy Marleny, zwłaszcza te w aranżacji Bacharacha, to było mistrzostwo. Uwodziła, czarowała, na pewno przelewając fascynację, wręcz może miłość do Bacharacha, młodszego od niej o ponad dwie dekady,  w występy.  Uwielbiam. Oczywiście nie dałam rady odnaleźć w necie ulubionej płyty. To znaczy, płyta jest, utworów z niej niet. Ta płyta.

Więc odpryski z tego kombo, znacznie mniej istotnego dla Bacharacha.  Razem objechali świat, fakt, ale dla Bacharacha Marlena byla tylko jednym stopniem schodów, on dla Marleny był piętrem, tym ostatnim w karierze.




A teraz.

Idę pod irgi. A potem (zakładając że desantu jednak nie będzie, OBY!), korzystając z lekkiego ochłodzenia spróbuję co nieco ogarnąć. Trudno będzie.

Nara, Czytaczu.

Pisała R.R.

Ps. Irgi puste. Ale jeszcze sprawdzę. Wiesz Czytaczu, gdyby mi ktoś powiedział że kiedykolwiek wejdę bez pistoletu przy łbie w tę koszmarną plątaninę roślinnych parasoli, to bym nie uwierzyła. A tu proszę. Już drugi raz.  

Dziś bobusiowania nie będzie. Powinno być z racji imienin Dziecka, ale nie dam rady. A jutro garażówka.

 

7 komentarzy:

  1. No to piękną akcję zrobiłaś! I jakże pozytywną. No i że w trymiga personel się znalazł dla 2 kotków - wspaniale! Romana, nasza Wasza Zajebistość, podziwiamy Cię. :-D
    Czekam na sprawozdanie z garażówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam. To tajemnicza siła wyższa (dlaczego ta ulica, dlaczego w tym upale polazłam po patelni, głuchawa jestem a usłyszałam, akurat TEN facet był jako widz), myślę że uratowanie kociątek było po prostu zaplanowane, miało się zdarzyć i już. Gdyby mnie nie było, być może TEN facet, przyszły personel kociątek usłyszałby następną serię miauków. Na przykład. Albo uslyszałaby żona, która i tak miała przyjechać. Albo jeszcze ktoś by się napatoczył.
      Na razie zdycham, nic nie jest proste w tym czymś szklarniowym, znów wróciłam z obolałym czerepem, jutro może będzie lepiej.

      Usuń
  2. Wasza Zajebistość, he, he, he!!! To prawda, koci anioł w irgach. Marlena prawie zawsze dobra, mła najbardziej lubi nagrania z filmów, te koncertowe to jakby inna bajka. :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, powtarzam. Co do Marleny, to uważam że to była niezwykła osoba. Wcale nie milusia, owszem, z poczuciem tego co słuszne, a sercem w gatunku pierwszym, bardzo silna, bardzo utalentowana, ale trudna. Niezwykłym świństwem ze strony losu jest koniec jej życia, niszczący ją samą, to z czego była znana, zaprzeczający jej upodobaniom, wdeptującym w rynsztok jej perfekcjonizm, urodę, siłę i charyzmę.. Zostawiający ją w opuszczeniu. Jak na wyjątkowo podłą ironię, to złamanie jednej z pięknych nóg nie chcące się zrosnąć i gnijące spowodowało że było właśnie tak. Jak u sparaliżowanego aktora grającego supermena. W odpowiedzi dla Agniechy napisałam że kotki miały być uratowane, wręcz czułam że jestem pionkiem. A u Marleny podziałało coś przeciwnego, dając okrutną pokazówkę.

      Usuń
  3. Żadne "e tam", to cudowne zrządzenie losu, że właśnie Ty znalazłaś się przy tych irgach ! Ta historia powinna być zekranizowana, już widzę ją jako jedną ze scen w "Amelii" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam takiego uczucia, pionek, ot co. Dziwne, po czasie to zdarzenie zostawiło we mnie jakby nadzieję. Że czasem niezrozumiałe jest po coś. Rzadko, ale bywa.

      Usuń
  4. Nie no epicka akcja!!! 🐱🐱🐱🐱🐱

    OdpowiedzUsuń