Czytają

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Notatka 524 Santa Monica & komody.

Ostatnio zapaściowo wiruje mi życie. Tak w  kołowrocie wiruje, w trakcie tańca i po tańcu z panią d.  Dzieje się, lepiej tylko odrobineczkę, ale na tyle lepiej że coś mogę skrobnąć. Więc skrobię. Blisko mnie to Bobuś się leczy, Dziecko wakacjuje, Jacunio sika fanaberyjnie. Ja więcej czasu spędzam w pozycjach z kręgosłupem mniej więcej w pionie.  Było trochę bobusiowania, jedna kępa niebieskich kamasji posadzona na nowo, druga wykopana. MP ma dostać z pięć cebulek, ale to na razie musi poczekać, między innymi na cynk od MP że znajdzie czas i miejsce by je posadzić.  Może jeszcze pięć cebul komuś..... Może Agniecha? No zobaczymy. Wykopałam z drugiej kępy dwadzieścia jeden cebul. 



Nie chcę co prawda zapeszać, ale jakoś się trzymam, może i wraca mi w psychice odrobina dawniej posiadanej wańki-wstańki. Pewności siebie ciut większej. Zaczynam nawet zbierać się do odrabiania krzywd paskudnych, co to sama sobie zrobiłam przy udziale pani d. Nie mogę zwalać na panią d, że to wszystko ona, bo pozwoliłam jej na to z braku siły, z lenistwa i niezborności życiowej. I niestety, pani d to też jakąś strona mnie. Fa-tal-ne. Okazuje się że lekarstwem na panią d. to nie jest w moim wypadku tylko nasiąkanie pozytywnymi treściami (choć bez nich to kaplica zupełna), ale twórcze działanie uwieńczone końcem nie będącym całkowitą klęską. Przynajmniej taką klęską z którą się da pogodzić. Ale te pozytywne wpływy, ach, bez nich nie byłoby żadnych działań, tylko dół. Piesko dziękuję. 


Ale coś działam. Pracowicie jest, choć bez sensu. Jak jest to Santa Monica & komody są doskonałym przykładem działań pod wpływem pozytywnych wpływów.  No to czytaj Czytaczu.

Najpierw o komodach. To meble są. Ogólnie u mnie meble wołają o pomstę do nieba. Kolorystycznie jest od Sasa do lasa, kształtami też tak. Brzydko. No ale. To co jest, to konstrukcję ma na tyle mocną i kształt na tyle użyteczny, że wywalać nie ma najmniejszego sensu. Bo nawet gdyby było mnie stać na nowe meble, to nowe już w produkcji z założenia mniej trwałe. Taki urok czasów, więc w moich oczach ratowanie domowych rupieci i nabywanie starszych rupieci jest sensowniejsze niż nabywanie gratów drogich i współczesnych. Ale korciło mnie od dawna by poprawić wygląd chałupy na ile się da. Poprawa jest w trakcie, BORDELLO już robi BUM BUM odrobinkę ciszej, ale nadal jest totalne, niestety. Bo bez sensu totalnie zaczęłam. 

Komody są dwie, z rzetelnego amerykańskiego  paździerza, dużo solidniejszego niż nasz. Za to drewniany fornir na nich jakości żadnej, należałoby wymienić calusieńki.  Kupiłam je daaaawno, gdy do naszego kraju trafiały graty z likwidowanych w RFN baz amerykańskiej armii. Drogie nie były, piękne też nie. Ale były i są potrzebne. Kolor typowy dla tych wojskowych mebli, zimny brąz, ciemny, ale do czerni mu daleko.  Po pięć szuflad, mosiężne uchwyty, szuflady każda ściśle przynależna swojej dziurze, ile się namęczyłem żeby z powrotem je w nich umieścić to brak słów. Rzecz bardzo nieprosta, bardzo.  Trzeba zręczności sztukmistrza, podstępów i wygibasów,  żonglowania pudłami  szuflad, w końcu jest ok. po dwóch dniach wysiłków. Nigdy więcej nie będę się rwać z entuzjazmem do wyjmowania szuflad z armijnych komód, newer, dość - to wystawia moją inteligencję i sprawność fizyczną na zbyt wielką próbę. Czyli nawet jak miałam ochotę jeszcze komody  przemalowywać, to operacje umieszczania szuflad we właściwych dziurach wybiły mi to z głowy radykalnie.  Już z samymi meblami tak hop-siup to u mnie nie ma, wszystkie moje meble mają w sobie sporo złośliwej przewrotności, wszystkie, komody nie są wyjątkowe.

No dobra, miało być też o Santa Monica. 

Santa Monica to jest kolor farby renowacyjnej do mebli  firmy GoodHome, farba z lekka metaliczna, odcień bardzo podobny do tego którym dysponuje  zewnętrznie Rysia. Czyli płowa z odcieniem jasnej miedzi. Farba kupiona w promocji w Castoramie (pięć niedużych puszeczek) z myślą że się przyda,  myśl o korekcie wystroju nie jest nowa.

Santa Monica kupiona w promocji bo tak miałam od zawsze, że zawsze w Castoramie grubo przed czasem użycia kupowałam okazyjnie różności zużywane później, ale nie zawsze tak, jak planowałam przy zakupie. Tylko że tym razem, o rany!!!!! 

Net jest zgodny, farby firmy GoodHome są do dupy.  Nie do końca się z wyczytanymi opiniami zgadzam, nie tyle do dupy, ile chyba wyłącznie do malowania natryskowego. Czyli pistoletem, O pistolecie etykieta milczy, ale narzędzia w postaci pędzla czy wałka zostawiają po sobie ślad, wkurzajacy wyjątkowo w wypadku Santa Moniki, bo ona z lekka metaliczna. Ta metaliczność jest mocno nienachalna, ale swoje robi. Wydajność jest super, krycie do przyjęcia, tylko te ślady narzędzi są bardzo be. Bardzo widoczne, bardzo.  Zaczęłam pędzlem, be, spróbowałam wałka, jeszcze bardziej be. Więc znów pędzel i nadal nie podobało mi się. Po wyschnięciu pomalowanych frontów szuflad nastąpiła u mnie podłamka, tylko siąść i wyć, bo jest zupełnie inaczej niż miało być, gorzej mi to wyglądało po wyschnięciu niż w trakcie malowania. Bo błyszczące drobiny nie do końca wprowadzone jednorodnie w strukturę farby gromadzą się w pasma. Może należało jednak malować wałkiem? No ale wałkiem też fajnie nie było.  Miało być połyskliwe i gładko, to drugie zdecydowanie nie wyszło i bardzo to widać. Po wkurwie maksymalnym, po równie wielkim dole stwierdziłam że trudno, widać u mnie nigdy nie może być tak jak planowałam. Karma taka i bez sensu karmie fikać w sprawie wagi nie tak znów istotnej. Komody są z zaciekami i takie będą. Przecież przy tej jakości forniru farby zedrzeć się nie da. No i te szuflady........

Ale. Może i nie tak jest jak miało być, ale czy jest tak fatalnie jak mi się wydawało? Sam kolor o wiele ładniejszy na Rysi, nawet położony natryskowo nie byłby wstrząsająco piękny. Komody nie są jeszcze pomalowane do końca, zużyłam trzy puszeczki, zostały dwie. Blaty wymagają jeszcze jednej warstwy, cała puszeczka to na nie za dużo, otwartą chcę zużyć totalnie do końca, pomysł na co jest w trakcie realizacji więc troszkę te blaty muszą na wykończenie poczekać. 


Jest pomysł jak racjonalnie i sensem zużyć te dwie pozostałe puszeczki. 

I napiszę Ci Czytaczu, że malowanie czegokolwiek przy Rysi jest zajęciem takim, że już lepiej zostać wozicielem kaktusów z pustyni do kalifornijskich ogródków lub ujeżdżaczem byków. Wszystkie zajęcia z listy najwredniejszych ogólnie lepsze,  większa szansa że Rysia nie pomoże w zajęciu. Teraz są trzy futerka, trochę ich było a nigdy nie było u mnie do tej pory równie nachalnie pomagającego i ciekawskiego kota. Nie zawsze, ale gdy Rysia wpada w tryb "pomogę, co robisz, pokaż, daj też, a ja tu jestem" jest tak upierdliwa jak rzadko co na ziemi. Po podniesieniu klapy sedesu na pewno przysiądziemy na Rysi, murowane. Przy przy malowaniu oczywiscie na powierzchniach pionowych pojawiały się jej odbite łapki bo tryb ADHD włączała regularnie. Zamalowałam  ich kilkanaście, dało radę. Prawdziwy popis dała jednak przy blatach komód, tu już wolałam malować przy drzwiach zamkniętych, ignorując ryki Rudej. Pierwsza warstwa na blatach, grubsza bo może się równiej się to metaliczne ułoży no i to końcówka tej puszeczki, wszystko zużyć i niech schnie, wychodzę. ZAMKNĘŁAM za sobą drzwi, tup tup do łazienki myć pędzel, wody nie zdążyłam puścić a słyszę jak szczęka zamknięta klamka. Bieg, bo może zdażę i uchronię malowane. Złudzenia. Na blatach slalom, od zupełnego wytarcia farby że czysty brąz forniru po zwały, wszystko w zawijasach. Rozpacz.  Dupka i tylne łapki Rudej do "kolanek" z tyłu w Santa Monice. Rozpacz. Santa Monica wszędzie. Podłoga. Wanna. Pościel na łóżku. Blat kuchenny. Rozpacz. 

No i tak to.

Same schody były, tak u mnie być pewnie musi, na nowo zaczynam się z tym godzić. I żyć pomimo. Co niewątpliwie jest znakiem pozytywnym.

Co jeszcze? W niedzielę odważyłam się wziąć udział w wyprzedaży gratów. Fizycznie, komputerowo to tylko zgłoszenie na imprezę się odwala. Razem z Asią, każda przydźwigała torbiszcze gratów. Było dobrze, będę brała udział już zawsze. Mało ludzi, sezon wakacyjny jeszcze, w mieście pełno pielgrzymek, ludzie mają inne zajęcia niedzielnymi przedpołudniami, ale podobało mi się. Podobało mi się mimo uchechtania strasznego noszeniem gratów i mimo że niewiele bardzo sprzedałam.  Coś jednak poszło, nie na tyle by budzić entuzjazm, ale u mnie teraz i te parę groszy ważne. Ludzie wystawiają rzeczy straszne, niektórzy i po cenach strasznych. Ciuchów najwięcej. Ale impreza działa.


Pisała R.R. w trakcie wszystkiego.

Dawno ps-ów nie było.

No to dopisuję, bo w komentarzach się temat pojawił.  Skrobania mebli. Prawie kończę i nawet to nie takie trudne. Tyle że ręce bolą bo ileś tam ruchów trzeba zrobić no i trafiają się takie miejsca, gdzie nie wiadomo dlaczego skrobanie idzie jak po grudzie. Było do oskubania pięć płaszczyzn, troje drzwi i dwa boki, skubię ostatnie drzwi i został mi jeszcze taki trudny kawałek na samym dole jednego boku. Nieduży, ale po milimetrze schodzi. 



37 komentarzy:

  1. Czy towarzystwo kocie lubi może whiskasa albo Felixa wołowego? Bo u mnie szlachta gardzi a małe mają swoje dopychacze. I chętnie podeslemy cosik na poprawę humoru :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocureczku. Czasy są takie, że każdy grosz ważny, nie szalej. Gwoli informacji ogólnej to Rysi czasem wołowe daję i ona je.

      Usuń
  2. No ja nie wiem, na zdjęciu to ta komoda całkiem fajnie wygląda.
    Mam trochę bardziej skomplikowaną w formie i mocno nadwerężoną zębem czasu stuletnią bieliźniarkę do renowacji i trochę mnie to przedsięwzięcie przeraża...
    Co do pani D, to wiadomo, że świetnym lekarstwem jest twórczość, ale też każdy sukces, na dowolnym polu. Warto więc szukać takich zajęć, które po prostu skazane są na sukces. Nie rób rzeczy ponad siły, bo o to zatroszczą się koty, skup się na tym, co Ci dobrze wychodzi. Naleśniki, albo cerowanie skarpet, rozwiązywanie krzyżówek, stanie na głowie...? I zrób sobie tablicę sukcesów, na której będziesz zapisywać każdą pozytywną drobnostkę.
    A wiesz, co mi dzisiaj zrobiło dzień? Otóż... Nie cierpię, jak mnie coś w nocy wyrwie ze snu, jakiś kot czy pies, czy cokolwiek, bo potem nie mogę zasnąć i rano jest koniec świata, jak trzeba wstać do roboty, a dzisiaj do roboty musiałam iść. W nocy teraz okna otwarte, bo gorąco, a 30 metrów dalej zagajnik, stare drzewa. I dzisiejszej nocy zbudził mnie dochodzący stamtąd, bardzo donośny i nietypowy dźwięk. Wiedziałam, że na pewno sowa, ale jaka? Taki śpiewny modulowany gwizd, bardzo ciekawy i ładny całkiem. Uświadomiłam sobie, że jeszcze nigdy nie słyszałam tutaj żadnej sowy, a ta jeszcze ma taki ładny ten głos. I tak mnie to jakoś ucieszyło, że nie wkurzyłam się, że coś mnie zbudziło, tylko z błogim uśmiechem na twarzy spokojnie zasnęłam. A po pracy poszukałam w necie głosów sów i okazało się, że to na bank była włochatka, malutka i bardzo rzadko spotykana sówka. Głos charakterystyczny, nie do pomylenia. I tak mnie to raduje, że opowiadam wszystkim dookoła :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w ogóle to może Rysia uważa, że skoro komoda w kolorze jej sukienki, to pewnie malowałaś ją dla niej? i dlatego chciała pomagać, a potem od razu sprawdzić, czy pasuje jej do pyszczka i futerka/sukienki?

      Usuń
    2. Odszukałam włochatkę, śliczna, ale w życiu bym nie zgadła że to głos żywego stworzenia latającego. I oczywiście na żywo w życiu nie słyszałam 😀. Rysi darowane, co zrobić, młoda wszystkiego ciekawa. Gorzej że nadal jest bohaterką filmów akcji, jej nic a jej droga usiana zniszczeniami. Aż takiego futerka nigdy dotąd u mnie nie było. Gdyby nie była jednocześnie tak słodka.... Ale jest.

      Co do renowacji, to nie bój się. Najtrudniejsze w tym całym interesie to doprowadzić do porządku sam mebel, oczyścić, posztukować, rzecz żmudna. Powłoki wykańczające to sama radość i pikuś, chyba że trafisz na Santa Monicę. Ale da się. Wiem co piszę, właśnie kończę skrobać szafę. Co do ostatecznego wykończenia, to będzie chyba wosk. Zobaczymy czy szafa da się zaliczyć na listę sukcesów, skrobanie jej idzie super, ale inne zabiegi to hmmmm.

      Usuń
    3. Jeszcze sobie wyobraź ten niesamowity i naprawdę donośny głos włochatki rozlegający się w nocnej ciszy i ciemnościach egipskich (ekolatarnie nam zrobili na ulicy, świecą nie dalej niż dwa metry). Podobno ten głos jest słyszalny nawet kilka kilometrów dalej!
      W kwestii renowacji mebli to ja nienawidzę właśnie tego skrobania, szlifowania itd, malować to mogę nieustająco dowolne powierzchnie, oprócz obrazków w domu maluję meble, ściany, balustrady itd. A moja bieliźniarka jest zjedzona przez korniki, od dołu lekko zbutwiała, tu i ówdzie lekko spaczona, a z wierzchu malowana przez kogoś jakąś chyba farbą olejną, aż żal patrzeć. Ze trzydzieści lat temu przygarnęliśmy jako szafkę do piwnicy, ale już ze sto razy myślałam, żeby ją jednak wprowadzić na salony. Nie wiem, może na emeryturze się za to wezmę... Jakby tak ktoś ją oskrobał... Rozważam jednak także opcję chemiczną, mimo wewnętrznych oporów, ale jednak są takie preparaty, że ściąganie farby idzie po nich błyskawicznie.

      Usuń
    4. Małgosiu. O skrobaniu Ci napiszę. Pamiętasz tę brązową szafę w spirale? Była pomalowana, bo kupiłam za jakieś nędzne rupie zasmarowaną buraczkowymi i zjadliwie zielonymi smugami oraz smołą. O ile smoła zeszła, to kolorki nie, straszna była, więc pomalowałam. Teraz, przy zmianie uchwytów okazało się że drobineczka farby odprysła, nic to nie przeszkadzało, ale od tego odprysku zaczęło się skrobanie. Zdumiewająco na ogół łatwe, a po zmaganiach z Santa Monicą dające satysfakcję. Te smugi okazuje się że były tylko na politurze, fornir nietknięty. Być może za jakiś czas i tak szafa będzie malowana, odsłaniany dębowy fornir gruby po przedwojennemu układa się w waginy, co niby typowe, ale mnie nie zachwyca. Więc kto wie, może coś napiszę lub narysuję maskując trochę te cipy. Szafę ogólnie przerabiam, i w sprawie tych przeróbek co pomysł to klęska. Miała być podwyższona, na kółkach, z szufladami pod nią i z tym na razie dupa, a wysiłków było co niemiara. Kombinacje będą, owszem, jedno się nie sprawdziło, może będzie inaczej. Skrobanie jednak da się zaliczyć jako sukces.

      Usuń
    5. Może zresztą nie Ty musisz skrobać 😀. A chemia, no cóż. Może nie być sukcesem. Tak jak opalanie farby.
      Sówka powiem Ci że głos daje kosmiczny😀

      Usuń
    6. No zobaczymy, ostatnio syn się udziela przy różnych pracach remontowych, może się dogadamy w kwestii tego skrobania ;).

      Usuń
  3. O rety, rety izolscjs przy takich pracach konieczns.kluczyk do drzwi, haczyk, lub zasuwka.
    Mrbrl fsjny dzuflady zawszecpotrzebne, ja mam ich wciaz za mało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, izolacja by się przydała, no ale co poradzić. I że szuflad nigdy dość to też prawda😀

      Usuń
  4. Sorry, pisze jednym palcem prawej reki,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ważne że piszesz😀

      Usuń
    2. Dzięki za wyrozumiałość, takie pisanie, to ćwiczenie cierpliwości.

      Usuń
    3. Podejrzewam że bez trzymania telefonu żeby się nie ruszał to jest takie pisanie mocno upierdliwe. Ale dobrze że ćwiczysz, dzięki 😀.

      Usuń
    4. Telefon lezy na stole.
      Tak pomyslałam, czy miezałas farbe za kazdym razem, bo wtedy drobinki sie równo rozkladaja.

      Usuń
    5. Mieszałam do upadłego. One muszą być niezbyt dobrane do farby, za lekkie może. Podejrzewam że pistolet byłby tym właściwym narzędziem. Ale nie mam. W sprzedaży są farby z jasnym opisem że do pistoletu, na Monice nie ma takiej wzmianki, więc może i pistoletem też nie super.

      Usuń
  5. Najpierw musiałam sobie sprawdzić, co to jest kamasja. Następnie odsłuchać głosu sowy włochatki. Następnie odgłosów wydawanych przez dudka. Następnie przez dzięcioła zielonego, a skoro zielonego, to i czarnego. Następnie psinka musiała sobie poszczekać słuchając tych odgłosów, a potem trzeba było z nią wyjść na łono natury mokrej, bo w nocy jednak się rozpadało. Uff., to dobrze, bo już sucho było.Itd. Wróciłam i melduję, że kamasję chętnie przygarnę, bo spodobała mi się.
    Komoda wcale nie wygląda tak źle na zdjęciach. Ale czasem na zdjęciu mało co widać.
    Życząc postępów w zmaganiach z panią d., dopijam pierwszą kawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz, ile musiałaś 😀😀😀. A skoro kamasję chcesz, to proszę o namiary, jak i gdzie wysłać cebulki. Wysyłka jak się dogadamy może być w przyszły poniedziałek 😀. Dziękuję za życzenia, smacznej kawusia.

      Usuń
    2. Agniecho, meil jest przy blogu😀

      Usuń
  6. W taki upał to się nie powinno pracować. W wannie siedzę i jem borówki z promocji w Biedronce. I popijam izotonikiem z promocji dwa za 1.60.
    Koszmar!!!!! 🐡🌞🐡🌞🐡🌞🐡🌞🐡🌞🐡🌞🐡🌞🐡🌞

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po borówkach i izotoniku. .. hm. Żebyś tylko nie musiała mieć kontaktu z innym białym łazienkowym urządzeniem 😀. U mnie może i nie tak gorąco, ale coś dziwnie. Kołowato.

      Usuń
    2. Wszystko jest ok :D spałam. Teraz po siku idę spać dalej :D

      Usuń
  7. Dam kamasjom jeszcze jedną szansę na zadomowienie się u mnie, jeśli nadal jesteś skłonna się nimi podzielić :) Nie mam w planach na razie żadnych wyjazdów.
    W Biedronie trafiłam na cebulki czosnków Szuberta, tyle że w mojej najbliższej tylko 1 paczuszka (2 szt cebulek w paczce) była, może jutro jeszcze gdzieś namierzę kolejną. W zeszłym roku w Czechach widziałam przepiękne czosnki na klombie i myślę, że to mogła być właśnie ta odmiana, okaże się wiosną .
    Podziwiam Twoje zaangażowanie w renowację mebli, ja do jednej bieliźniarki nie mogę się zabrać już z dwa lata... A nawet fornir kiedyś kupiłam i zalega w piwnicy. No, ale przy tej kolejnej fali upałów na pewno nie wytargam grata z piwnicy, żeby z nią podziałać, trudno świetnie, jak to mawia Lucia .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie się właśnie jakby skomplikowały plany. Uszkodziłam sobie wczoraj nogę, mokry od deszczu szmaciany bucik oparzył mi do żywego mięska podeszwę stopy, tak na powierzchni wielkości złotówki. Umyłam zwyczajnie, a dziś stopa bania. Mam dzisiejszy dzień na opanowanie, jeśli nie da rady, to z tradycyjnego sobotniego bobusiowania nici. Odwlecze się. Cebulom co prawda nic nie będzie, leżą w ażurowym koszyczku w cieniu.
      Co do biedronowych cebulek, to za grosz nie mam zaufania do tego że to czosnek ten co go chcesz. Smutne doświadczenia mam z cebulkami z Biedry, stanowczo nie polecam. Jeśli już market jako źródło, to tysiąc razy lepszy Lidl, Auchan i Obi. W tym roku odpuszczam, ale były tradycyjne pielgrzymki po Lidlach, by wyrwać to chciałam bo oczywiście jedna torebeczka chcianego na Lidla. Niestety, tam nigdy nie mieli czosnków Krzysztofa, ale to co mają jest świetnej jakości.

      Usuń
    2. Ponieważ dokupiłam jeszcze jedną paczuszkę zrobię eksperyment i posadzę 2 cebule w pojemniku, a 2 na rabatach i zobaczymy, co wyrośnie, czy zgodnie z deklaracją będą to czosnki Szuberta. Cebule nie są jakiejś imponującej wielkości, ale też nie maleńtasy, więc jestem dobrej myśli.
      Kurka wodna, problem z raną na nodze w te upały to nie jest dobra wiadomość, może lepiej bobusiowanie przełożyć i nie podrażniać miejsca urazu ? Mam nadzieję, że obejdzie się bez poważniejszych konsekwencji i za to trzymam kciuki.

      Usuń
    3. Mariolu odezwę się jutro. Dziś już nie dam rady nic. Dobranoc.

      Usuń
    4. Proszę, napisz do mnie. Lub zadzwoń, zdaje się że masz mój telefon.

      Usuń
    5. Już piszę na gmaila.

      Usuń
  8. Romana, naprawdę masz taki adres mailowy, jaki mi wyskakuje?
    zaczynający się od "sales"?

    OdpowiedzUsuń