Już po naj-naj-naj u Bobusia, wczoraj późnym popołudniem było, podobno bardzo bolało i było długo. Efektów na razie nie znamy, trzeba z nadzieją czekać. Też niepewne co dalej, bo ciąg dalszy będzie. Czekanie na to jak skuteczna się okaże środowa ważna medyczna akcja. Badania i czekanie na wyniki badań. W sobotę może dowiem się więcej, ale sobota to i tak za wcześnie by cieszyć się lub martwić. Musi trwać. Och, byłoby najlepszym na świecie prezentem gdyby się udało tak dobrze jak tylko udać się może. Bo Bobuś ma dziś urodziny, a wczoraj, w ramach imprezy imieninowej miał medyczną akcję.
U Jacusia był jadłowstręt do wszystkiego, a już karmy z żurawiną czy metoniną to syf straszny. We wtorek był ścisły post, nie z Jacuniem numery "zgłodnieje to zje" i od razu z sikaniem zrobiło się znów skąpo. Prawdopodobnie ogólnie zrobiło się boleśnie, dlatego jadłowstręt. Trudno, nie będzie mi futerka rozwiewać, więc mimo wszystkich przeciw krążących mi po głowie kupiłam Cystone Himalaya i będę faszerować go po ćwiartce tabletki przez osiem dni, być może przez dwanaście lub szesnaście. Po ćwiartce, bo tabletki nie da się podzielić na mniejsze kawałki. Wczoraj dostał ćwiartkę, dziś ciut siusiał i ciut zjadł oraz popił. Dziś dopiero co dostał drugą ćwiartkę. Nie powinno mu to faszerowanie zaszkodzić, ale bo to wiadomo jak jest z kotkami z morskiej pianki? Stąd też nie wiem jak długo mam go nadziewać, ludzka kuracja ma trwać trzy tygodnie, potem przerwa i ewentualna powtórka po trzech miesiącach. Zobaczymy. Tu też niepewność jak to dalej będzie z Jacusiem, co się ucieszę to okazuje się że za wcześnie. Nie dałabym już finansowo rady ratować go przez wetów, ale wiadomo, robiłabym co możliwe. Na razie bardzo pilnie Jacusia obserwuję, Rysia uważa że za bardzo, zazdrosna jest niemożliwie. Ona by jadła karmę z metioniną, DLACZEGO ZABIERASZ?!!, ona chce też być faszerowana, siusiała, czemu nie patrzę jak? Miauk POPATRZ, SIUSIAŁAM, no cyrk.....
Reszta, ta mętna dziejąca się, nadal mętna. Nic się nie wyklarowało, dokładnie tak jak z Bobusiem i Jacusiem. W efekcie i ja mętna. Nic nie przyspieszę. Mogę mieć tylko nadzieję że z Bobusiem będzie dobrze, z Jacuniem również, a reszta nie będzie fatalna. Tylko i aż. Łatwo to tylko czasami bywa, czekanie niby proste, a wcale że nie. Oczywiście że staram się coś robić, ale nie idzie.
Nie tylko u mnie tak, paskudnie dołujace wieści do mnie napływają, zdaje się że wbrew cudnej porze i masowej eksplozji rozmaitych kwitnień jest dla wielu czas trudny. Mam nadzieję Czytaczu że u Ciebie ok.
Jeszcze mi się trochę czka poniedziałkową imprezą. Drąży mnie myśl w temacie tej pustki po odeszłym, która jest odczuwalna i dla mnie, mimo że wujek nie był pierwszoplanowym bohaterem mojego życia. Ale był, zawsze. No a jak by to było gdyby go tak całkiem, nigdy nie było?
Niewyobrażalne. Niemożliwe. Nieprawdopodobne. Na szczęście był.
Dla przyszłych prawnuków wujek nie będzie tak ważny, ciąg naszych przodków jest tak oczywisty że niezauważalny. Mało ważne jacy byli, nie zajmuje nas to specjalnie. Byli i tyle, oczywistość że byli. Nawet jeśli przekazali nam w spadku kłapciate uszy, to nie wiemy kto konkretnie je dał, po kim świetny słuch a po kim dokuczliwe dolegliwości. Po kimś i już. Każdy coś ma w dziedzictwie genowym. A ci minieni bezpotomnie? W czułej pamięci Mamy i Cioci została ciocia, siostra a może dalsza krewna ich babci. Niemowa, z oddaniem zajmująca się dziecinnym rodzinnym drobiazgiem. Wspominały ją naprawdę dobrze, dbała o dzieciarnię, nie do końca tak jak sobie to wyobrażamy. Dzieci musiały być samodzielne dosyć wcześnie, były drobną siłą roboczą, musiały obok nauki pomagać i to w o wiele większym zakresie niż obecnie. Wypasy zwierzaków, plewienia, pomoc przy żniwach i sianokosach, obiadach. Drobne niby czynności a w gospodarstwie ważne. Wysyłane na jagody, grzyby, ryby i tak dalej wcale nie dla rozrywki. Czasy nie były łatwe. Zero czułostkowości, ale i zero znęcania się, Anna Niemowa była tą co ocierała łzy, dbała by dziecięca praca nie była zbyt męcząca, dopieszczała, cerowała rozdarte gdzieś nielegalnie ciuchy, czesała warkocze. W drobiazgach zastępowała po prostu rodziców, nie mających czasu na takie duperele, choć dzieci kochali. Dzieci czuły że są dla niej ważne. Nie była to młoda osoba, wychowywała prawdopodobnie i dziadka. Moja Mama pamiętała że czytała Annie gazetę, Ciocia smak pierogów z jagodami i plecione z trawy kukiełki. Anna, ale ja już nie wiem co dalej, nagrobek przepadł, nazwisko uleciało, na N było czy na H? i nie ma kogo spytać. Nawet nie cień, cień cienia ta Anna, tak jak i wszyscy dawno minieni, już obojętne dzieciaci czy też nie. Póki jestem to cień cienia Anny Niemowy i we mnie. Umiem w pierogi i kukiełki z trawy, gorzej że Dziecko pierogów nie lubi, kukiełki były cacy, ale nie nauczyłam jak je pleść, teraz za późno. To znaczy uczyłam, Dziecko temat olała, no przecież nie zmuszę.
To jak teatr, pamięć dawnych przedstawień ulatuje, nikły ślad zostaje po wyjątkowych przedstawieniach, jakieś graty z dekoracji, zżarta przez mole peruka i wyblakłe fotosy. Przy upartym drążeniu da się ustalić sztukę, jej obsadę, dyrektora teatru. Ani słowa o tych co przyczynili się do premier, da się wyłowić może nazwiska aktorów drugoplanowych, scenografa, ale szwaczek to już absolutnie nie, chyba że szwaczka oprócz szwaczki była morderczynią.
Jest jak z teatrem z tym naszym życiem.
Ale teraz ważne co dalej. Jeszcze nasze przedstawienie trwa, nasi odeszli też jeszcze są. W nas. Ważni, bardzo, bo chcemy czy nie, mamy ich geny czy też nie, są naszą częścią. Bo nasi. Nie umiem tego inaczej sobie wytłumaczyć. Może tłumaczę źle.
Dekorują cykanki z dzisiejszej wyprawy z Asią, nasza własna procesja, leśna w dużej mierze. Fajnie było, stresu trochę nam dostarczyły pryskające spod nóg jaszczurki, padalce, liczne oznaczone do wycinki drzewa i stosy już ściętych. Las jeszcze jest, jaszczurki i padalce również, ale drzew coraz mniej. Poniższe cykanki też są dokumentacją zmian, nie wiadomo po co budowanej drogi. Drogi niby zawsze potrzebne, ale ta akurat wydaje się że będzie znikąd do nikąd. Przez las.
Pisała R R.
Ja kocham pierogi ❤️
OdpowiedzUsuńOj jakoś u nas dziś ciężko duszno. Poczytałam, obejrzałam serial do końca i jakoś tak bez sił. Małe tylko biega po podłodze więc szura się stopami, bo to małe rozpędzone rakiety są....
Pierogi dobra rzecz, mogą być w prawie każdym wariancie. Duszno to i u mnie, zgodnie z wieloletnią tradycją miało padać w Boże Ciało, nie padało, ale duchota przyszła. Dziś nadal nie pada, jest mimo wiaterku szaro i duszno. Więc moje futra pojadły i leżakują, zero latań na razie.
UsuńU mnie dzisiaj też tylko małe rakiety w ruchu. Reszta śpi albo patrzy ze wzrokiem nicmisieniechce. Małe szarańcze po odrobaczaniu drugim biegają. Trzeba coś ogarnąć ale jak jak siły w tej duchocie nie ma. Niby ostrzeżenie burzowe ale ja w to już nie wierzę.
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, ja spróbuję coś tam. Słońce chwilami wychodzi, Feluś się ruszył. Coś trzeba.
UsuńCiężar dla Dziecka, wspierajcie, to bardzo potrzebne.
OdpowiedzUsuńMyślę o Was ciepło i ślę siły i dla chorego Bobusia i Jacusia i Was , co musicie mieć dużo sił i pozytywnych myśli.
Dziecko na razie wytrzymuje, daje radę, ale nie bardzo jest jak ująć jej cieżaru. Niewiele możemy, ale staramy się. Dużo pomaga rzecz przewrotna w przyczynie i Dziecku i nam. Bo Bobuś się trzyma nadspodziewanie dzielnie, a skoro on, to my też nie możemy się rozjeżdżać emocjonalnie, przynajmniej nie przy nim. Nikt by się tego nie spodziewał że tak dobrze się trzyma. Dlaczego? Ano dziwne to, ale dlatego, że dwa ostatnie medyczne tanga trwały dwa razy dłużej niż przewidziany czas działania znieczulenia, przestało działać i było podobno strasznie boleśnie, ciągnęło się to koszmarnie, a Bobuś stwierdził, że jak wytrzymał coś takiego, o skali bólu której nawet nie podejrzewał że jest, to wytrzyma wszystko, cokolwiek by to nie było. I skoro przetrzymał, to dalej też wytrzyma.
UsuńOj, współczuję Bobusiowi, byle tylko okazało się, że warto było cierpieć i pojawiły się pozytywne efekty.
OdpowiedzUsuńOby były, oby byly, oby były.
UsuńOby było dobrze 💚🍀
OdpowiedzUsuńTak Kocureczku.
OdpowiedzUsuń