Nie czaruj Wasza Wielmożność, cierpienie mało uszlachetnia, a już futerek to wcale.
pomagam.pl/3miesiace
Tabi dżemuje, nie ona jedna. Czasem zachciewa mi się, ale jak sobie przypomnę szczegóły mojego dżemowania to szybciutko mi się odechciewa. Bo to były zapierniczone lata, w sensie od czerwca do października, na kotły szło. Kiedyś w rodzinie była działka, czterystumetrowa, gęsto obsadzona drzewami i krzewami owocowymi. Nie do wiary ile da się zebrać owoców z takiej powierzchni, i jak różnych! W razie czego, to jeszcze pamiętam co z czego i jak. Dekada i pół, mogło się wryć w krwiobieg.
Mama pod czereśnią, tą najmłodszą, wczesną jasną, dosadzaną później. Pod czereśnią bób. Nie obrodził.
Cztery (chyba) odmiany jabłek, grusza, śliwy renkloda i węgierka, trzy czereśnie, pięć wiśni łutówek, aronie, orzech włoski i leszczyna. Porzeczki czarne i czerwone, agrest, borówka amerykańska, przeszłe od sąsiada maliny za altanką, poziomki przy szklarence. Pod drzewami truskawki, dawały radę, rodząc owoce nie wystawowe ale za to o smaku i zapachu godnym króla. A jeszcze przy ujęciu wody, kranie nad żeliwną wanną bezkolcowa jeżyna na pionowo ustawionej kratce, rozrosła i rodząca jak wściekła. I pigwowiec, jeden, gęsta kopuła rodząca w wielkiej obfitości drobne owocki, twarde bardzo a bardzo i tak samo niedostępne w kolczastej ( miał kolce, łagodne niby. Acha.) klatce. Winogrona nad bramką nieprawidłowo rosnące z aktinidią. No, poziomki, maliny, borówka i jeżyny zjadane były od razu, bez przerobu, winogrona też. Aktinidia ani razu nie dała owoców. Może trafił się nam facet.
Mama z psinką. Już chora.
Warzywa pod tym owocowym szaleństwem nie chciały róść, mało że drzewa i krzaki to jeszcze ziemia rzetelnie gliniasta, ale była szklarnia, zajmująca jakieś 15m2. I z niej pomidory, papryka, seler naciowy, czasem ogórki. Też przerabiane. Jednego roku obrodziła wściekle papryka, ta wielka i mięsista, innego pomidory lub ogórki, innym razem cukinie lub pattisony. Na szczęście śliwy, grusza i niektóre jabłonie nie rodziły co roku, bo bym padła od zbierania, transportu, czyszczenia i przerabiania dobra.
Wiśnie trzeba było regularnie przycinać, tu mistrzem była Mama. Gdy raz mnie oddelegowała do zajęcia przyciełam je, owszem, bardzo solidnie w kulkę, prawie jak spece od miejskiej zieleni. Pół działkowiczów przyszło się śmiać lub kręcić z ubolewaniem głową. Oraz pouczać, atrakcja była że jej. I drzewa zaowocowały chyba dopiero w trzecim roku po moim cięciu, ale za to JAK. Ilość owoców była taka, że popamietałam, drzewka w czerwieni totalnej, zalane sokiem wiśniowym wszystko przy pestkowaniu, ręce zmacerowane sokiem i bolące od zrywania i transportu, masakra od gorąca walącego z kuchni, słoiki wszędzie, wyparzane hurtowo, więc jeszcze hektolitry wrzatku. Na kuchni razem trzy wielkie gary (mam jeszcze jeden z tych garów, potęga) na zapalonych wszystkich palnikach. Wrzątek do wyparzania, konfitura i kocioł do pasteryzacji słoików, po wyparzeniu szkła kocioł z wrzątkiem zastąpiony przez sokownik. Trwało to i trwało, a zdaje się że przynajmniej wiadro owoców powędrowało do Cioci. Dużo zawsze do niej wędrowało. Więc nie wiem, polecać czy nie polecać cięcia w kulkę?
Tu siostry wypoczywające. Mamy, Bobusia i moja.
Agrest był przerabiany w kotłach na dżem, rubinowy i o smaku takim że nie do podrobienia, czereśnie mrożone, truskawki też, ale śliwki, gruszki, jabłka, aronia i porzeczki już tak, przerabiane. Galaretka z czerwonych porzeczek, zasmażane renklody, domowe powidła śliwkowe z rumem. Tak, przepyszne. Wszystko mocno cukrowe, wyjątkiem renklody, słodkie same niemożliwie i bez słodzenia. Gdzie z żelfiksami, nie było, więc ta obfitość w cukrze i częściowo pasteryzowane, choć galaretka z czerwonych porzeczek dawała radę pod kocykiem. Jakoś tak mi się wydaje że szczęśliwą rękę miał kupujący to owocowe szaleństwo gość. Zbiorowo-składkowe to były robione zakupy - zdrowe, obficie bardzo rodzące krzaki i drzewa, nawet ta bezkolcowa jeżyna, u Bobusiów jest, ale gdzie tam jej do dawnej mojej. Nie chciałabym jednak powtórki z rozrywki. Oj nie.
Wszystko to przez to, że we wczesnych mych latach Mama dorwała książkę o przerabianiu dzikich owoców. Broszura to była omawiająca sugestywnie przerabianie dziczyzny owocowej roślinnej, w tym i orzechów wodnych (kotewek, chronione i bardzo rzadkie). Nie omawiała takich nowości jakie teraz okazuje się że są jadalne z owoców krzaków ozdobnych. Mahonii, ogników, ale oczywiście kaliny były i rokitnik oczywiście też. I w efekcie zaliczyłyśmy zbieranie dziczyzny, głogu, owoców dzikiej róży i tarniny. Dzikich mirabelek i ulęgałek, o jeżynach i jagodach nie wspominając. To przez moją Mamę były wakacyjne wyprawy dzieciarni w lasy. Ogólnie to moja rodzina leśna, las musi być. Grzybowanie uprawiane notorycznie, ale las atrakcyjny i bez grzybów. Zbieractwo dziczyzny dawało efekty rewelacyjne, więc zamarzyło Jej się owocowanie domowych. I przesadziła, jak dziś oceniam. Ogólnie to ta działka była radością i udręką, Radość, bo poza betonem, bo zielono. Nie byłabym sobą gdybym obok tych owocowych szaleństw nie usiłowała uprawiać kwiatów.
Ja w kącie za leszczynami.
W mikrym zakresie, z niektórymi nawet bardzo się udawało. Piwonie, irysy syberyjskie, zawciagi i przebiśniegi, tawułki i słoneczniczki, rudbekie i liliowce, ubiorki oraz orliki. To bardzo się udawało, a u Bobusiów już słabiej wyłączając orliki. Tawułki padają, ranniki zaliczają jeden sezon (a tam były żółte połacie miodowo pachnące) i adieu, zawciagi marnieją już po posadzeniu. Ech. Inne rośliny zupełnie, bo i inna ziemia.
Gafa. Ukochana psinka.
Foty z brzydkich albumów, nie ukradzionych. O udrękach z posiadania tfudziałki nie będzie, mimo że były bardzo liczne to jednak tylko trochę łagodziły żal gdy Łojciec puścił za bezcen.
Rany, chyba się wścieknę. Kocurro daj znak co jest.
Pisała zastępczo R.R.
Albumowe zdjęcia są OK, najprawdziwsze i wogle. Tfudziałka była zagospodarowana na czas kryzysu, mła pamięta takie akcje wyczynowe z "kładzeniem gruszek", do nocy to się robiło bo jakieś obłędne kilogramy trzeba było obierać. A mła tak dla rekreacji i odpędzenia czarnych myśli, troszki tak, ze słodkościo umiarkowaną żeby trzustki nie stresować. Dżem z agrestu, mniam - muszę poszukać, przeca to już czas na agrest.
OdpowiedzUsuńTo zupełnie co innego, to Twoje dżemowanie. Wyczynowe jest do dupy. Jedyne co jeszcze słoikuję to ogórki i grzybki. Czasami.
UsuńBlogger zjadł komenta. Omg kopie u mnie na blogu komentow na wszelki. oszaleć idzie.
OdpowiedzUsuńMefju w szpitalu do jutra na pewno
Dzięki, o dzięki... Niech trzymają i płuczą. 🌊♥️🌊♥️🌊♥️🌊♥️. Rysia mruczy na Ś.
UsuńJakby co czekamy na znak od wet co tam jak tam. Wczoraj Mefisiu zasnął po wizycie więc na razie się wstrzymuje i czekam. Bo być może po serii kroplówek być telefon że dziś można go wziąć. Klatkę odbiorę od siostry i w razie co może w domu kroplówki będą. Nic nie wiem. Czekam.
UsuńŁadna była (to i pewnie nadal jest!) z Ciebie dziewczyna :). Mama też niczego sobie, a i piesio urodziwy :). Fajne wspominki, mimo wszystko. Za moich lat licealnych rodzice nabyli tzw. pracowniczy ogródek działkowy, 3 ary co do centymetra zagospodarowanej ziemi - drzewa i krzewy owocowe, warzywa i trochę kwiatów. Ganiali mnie do pomocy, a ja całkiem chętnie szłam do tej pomocy, najbardziej lubiłam plewienie i tak mi zostało do dzisiaj :). Potem było przetwarzanie, bywały i gary spore, bo też się dokupowało to i owo, niektóre warzywa zwłaszcza na sałatki zimowe (papryka, bo dużo u nas szło, a mało rosło). Na owoce jagodowe mama miała najprostszy patent, z którego i ja do dzisiaj korzystam: odszypułkować, jak się chce koniecznie albo do ciasta mają być to pestkowe wypestkować, potem zasypać dość obficie cukrem, jak zacznie puszczać sok albo i od razu zagotować, zapakować gorące do słoików, zakręcić, koniec. Najczęściej używamy do herbaty, można i kompot z tego zrobić, dodawać do koktajli i deserów. Bardziej wymyślne i pracochłonne smażeniny owocowe z jakimiś ekstra dodatkami robię sporadycznie. W ogóle przetwory robię sukcesywnie, małymi partiami, żeby sobie nie obrzydzić :). Wolę codziennie po trochu niż urobić się w weekend do nieprzytomności. Teraz kisimy co się da, ale szykuję się już mentalnie na pierwsze sałatki słoikowe, bo mam klęskę urodzaju ogórków i cukinii (przedtem była klęska czerwonej porzeczki). Od jutra mam coś w rodzaju urlopu, będę działać przetwórczo.
OdpowiedzUsuńA Kocurkowo-kotkowe komplikacje po prostu przerażają. To nie do wiary, co za seria u nich okropna...
Urlopie dżemikujący, może być 😀😀😀Ten patent z jagodowym i pominęłam jako najłatwiejszy. Tak, prosty. Nie ze wszystkimi jagodowym i wychodził, nie pamiętam co tam się namiętnie psuło. Ja wtedy jeszcze miałam wakacje, przez część działkowania i polegały one na tym, że jak przerobiłam przytachane wiadra, to z pustymi jechałam po następną partię. A działka daleko, z pieszyzną i łączonymi autobusami, samochód w rodzinie był tylko przez ostatnie pięć lat. Z czereśniami była nawet próba handlu. No wiadrzyska. I potem do pracy woziłam. Tu patent z niewielką ilością nie wchodził w grę. Bo co z resztą,?
OdpowiedzUsuńOj. Pisałam Dżemikujący. W zapisie zmienia.
UsuńHehe, no właśnie, Dżemik to taki wszędobylski pomocnik, że chwilami mam ochotę go udusić :). Jak robię coś konkretnego w domu czy ogrodzie, to nie lubię się rozpraszać, a Dżemik włazi na człowieka i koniecznie chce pomagać, więc się wkurzam. No ale jak popatrzę na wierne pysio mojego czworonożnego wielbiciela, to złość mi przechodzi, idę pobawić się z Dżemikiem i plan dnia mam całkiem rozwalony :). Teraz mąż ma też trochę wolnego, to ma się zajmować piesem, jak pańcia będzie przetwarzać płody rolne, więc może jednak coś z tego będzie.
UsuńHa, oby😀😀😀😀. Ale i tak licz się z nachalnością wielbiciela, w końcu Dżemik przy dżemowaniu pasowałby 😀
UsuńWszystkie łapki i kciuki na pokład dla Mefisia.
OdpowiedzUsuńNie przetwarzam, może ogorki zakiszę jesli wypali zamowienie, pan u ktorego zamowilam ma sie odezwać za tydzień.
Glowa mnie dziś boli, czyli zmiana klimatu i upal daja znac o sobie.
Co do wspomnien, to mam takie,bo mieszkalam na peryferiach ,,ogrod był. Sznurek przewleczony przez garnek, wieszalo sie na szyje i izbieralo sie maliny,porzeczki i agrest, nie lubilam tego. Babcia robila przetwory na domowy uzytek, resztę sprzedawała.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja lubiłam przed przetwórstwem masowym. Potem mi radykalnie przeszło i bunt. Ale przetwory zawsze były robione, u babci też. Surowa galaretka z porzeczek, rany, pyszne to było.
UsuńAlexa wyniki są dobre . Mefcio dostał dzisiaj jeść . Jest lepszy !!
OdpowiedzUsuńJutro mamy się stawić w takim razie z Aimèe umówić usunięcie zabkow i Sherlockiem kontrola po wyrwaniu. I możliwe, że jutro Mefisio do domu, ale to jutro nam potwierdzi na wizycie.
Doba w szpitaliku 200 zł, więc...
Umówiłam się, że przyniosę całość jak uzbieram - nie ma problemu na szczęście.
Rety!
OdpowiedzUsuńJa się nie znam, ale on tam miał 3 kroplówki dziennie, i tak mam uczucie, że jakoś nas ulgowo podliczają, bo normalnie jedna kroplówka tam na miejscu jak się siedzi na cenniku wisi 80 zł...
OdpowiedzUsuńA no i codziennie kilka zastrzyków mu dają na wzmocnienie i na ten stan zapalny, więc oceniam, że Mefisiu jak Szpagietka Tabazzelii ma tam jakieś chody
OdpowiedzUsuńTak, ma, alle....... Podejrzewam raczej że to Ty masz chody. Stały klient. Ale dbają, płukają, leczą. Coś może w sierpniu do Cię poleci. Rysia mruczy💤💓🌊😼💤♥️🌊😼💤♥️🌊😼💤♥️🌊😼
UsuńRysi tam trzeba podsuwać cosik tuczącego, żeby była potężna do mruczenia 😍😍😍 Duży tygrys niech z niej rośnie!
UsuńBo to moje rude to jakieś kurduplaste i bojownik jeden. Przegania wszystkich ze swojej marchewki 🙄
Ale tygrys jak przegania!!!! Mefi wraca dziś?
UsuńMefi na mnie zalega od kilku godzin doprosilam się o telefon po pierwszych zdjęciach wrzuconych do wpisu. Śpi i kuniec. Ja mam sobie radzić. Poskrzeczal powrzeszczal teraz śpi. Powcierał się też oczywiście.
UsuńSzczęsliwy, że w domu!
UsuńI bardzo dobrze że tak. W domku zalega się i skrzeczy najlepiej😀❤️😀
UsuńMaruda wraca z zastrzyków, powoli wraca stary niedobry Mef 😆 ale to cieszy. Je puszkę 200 g w ponad dobe ale to dobrze 😍 gorzej że musi to być ta konkretna puszka, bo jelitka niewyrabiajam zakaz gotowanego na razie. Musi dojsc do siebie.
OdpowiedzUsuńMaruda mówisz. Hmmm.
Usuńno bo juz królik niejadalny, ma być salmon z indykiem albo samo salmon, szlachta Meffffuuu. upal mnie zabija nie wiem jak sie nazywam
UsuńU mnie największe powodzenie teraz ma moje odmrażane mięso mielone na mielone. Pierwszej paczki nie miałam szans użyć, no chyba że zrobiłabym sobie jednego kotleciki. Wyciągnęłam drugą porcję i też są chętni.
UsuńJak te upały znosi Rysia? Tu jest koszmaaaaarrrr 🥵🥵🥵
OdpowiedzUsuńRysia spoko, wytrwale zalega i tylko zmienia wygrzany kawałek podłogi na niewygrzany, za to nocą szaleństwo maleństwa. Feluś i Jacuś zgodni, wanna jest super i tam leżakują. Za to ja. Ech. Człek się poci przy czytaniu, tak jakby nie umiał.🤣
Usuńja pije wode i staram sie skupic, ale upal wygrywa na razie
UsuńDziś u mnie upalnie , duszno, burza była, mocno padało a krótko po nie ma śladu po deszczu, za to powietrze takie saunowe. No nie da się.
UsuńTeraz da się oddychać. Obejrzałam Garderobiany na HBO Max. Dobry film z Hopkinsem i Gandalfem
UsuńO, tu mialam podziekować, Kocurinko, ogladnęlam dzieki Tobie Garderobianego.
OdpowiedzUsuńDobrem trzeba się dzielić! Mam kilka rzeczy na liście jak upał minie to zerkne. Obejrzałam Perswazje na Netflix. Oj jak dla mnie niewypał totalny...
UsuńCzytam i zasypiam. Masakra jakaś. Mefi śpi na mnie. No to może poczytamy później
OdpowiedzUsuńRomanko, co tam?
OdpowiedzUsuńJa też przykucne i czekam na wieści. 🥟
OdpowiedzUsuńPuk, puk, małe wakacje?
OdpowiedzUsuńNa maila też nie mamy odpowiedzi Tabs 😿
OdpowiedzUsuńDziewczyny kochane nie martwić się proszę. Sezon awarii, srajtfona też. Że stworkami ok, ja też się trzymam. Choć coraz bardziej wkurzona. Żeby aż tak!
OdpowiedzUsuńUfffffffff
UsuńA niech to!
OdpowiedzUsuńJakąś dokumentacja ile urosła Rysia? 😻😻😻
OdpowiedzUsuńI co, naprawiłaś? Oby! Miał, miał! Pozdrawiam koty.
OdpowiedzUsuń