Od czego zacząć tę epopeję, komediodramat cykliczny? Awarie są. Najpierw aktualia zielone z Bobusiowa. Najłatwiejsze do opisu i wystawiające mi ocenę jeszcze akceptowalną.
Jestem po bobusiowaniu i jeszcze to czuję. Mocno roboczo było. U Bobusiów niesie się wszędobylski alkoholowy zapach, to jabłka lecące na potęgę i fermentujące. Walące po głowach kamiennie przy przechodzeniu pod starymi jabłoniami, licznie się walające na trawniku. Nie są smaczne, nawet w sokach czy przeprażeniach. W tym roku nie będzie przeróbki na calvados, kruca bomba mało casu, więc ten winny zapach, psujące się na potęgę owoce są wyrzutem sumienia. Że się marnuje.
Szalałam wczoraj bardzo, efekty nawalania w bobusiowaniu nie dają się tak prosto usunąć. Z powodu awarii ciała nie bobusiowałam regularnie, nawarstwiło się. Należało się tego spodziewać, zielone niechciane rośnie na potęgę, chciane pada, normalka. Ścieżka po imitacji stawu wymaga renowacji. A rośliny testowane tam zupełnie ale to zupełnie dały ciała. Houstonia, mazusy odpłynęły w dal, śladu po nich nie ma. Floksy kanadyjskie nie sprawdzają się zupełnie, inna bajka, więc wymagają przesadzenia. Za to barwinek dołączył do roślin inwazyjnych. To bajka też niechciana. Kombinacje czym by tu wzmocnić i unieruchomić betonowe kamole też nieskuteczne. Skończy się na tym, że po prostu odleję z betonu na nowo. Tak podejrzewam. Wczoraj było radykalne i akrobatyczne przycięcie budlei, przypadkowe i masowe usuwanie chwastów i najeźdźców teoretycznie ozdobnych i uprawnych. Tony tego. I sadzenie objawów chwilowej niepoczytalności finansowej. Uległam jej tuż przed ostatecznym padnięciem srajtfona, ale jak, no jak miałam się oprzeć białemu liriope? Na przykład. Liliowemu ubiorkowi? Przy okazji przyjechały floksy, dziwny purpurowy pierwiosnek. Żółta rutewka i barwny bambus. Oraz zimozielona fuksja Magellana. Tak, wiem, od sasa do lasa i nie wszystko zostało posadzone na miejscach docelowych. Ciężkich robót przesadzeniowych i odchwaszczeń wymagało ich posadzenie, nawet tych na miejscówkach hotelowych. Przybyły tydzień temu i fuks doprawdy że raz, nic nie padło, dwa że dotarły bez problemu. Chociaż tyle.
Cykanki w ilości śladowej, w tym ta z cynobrówkami Lucifer dokumentuje zjawisko z którym człek się nie liczy. Sadziłam je daaaawno i padły jak mi się wydawało. Śladu cebulek nie było gdy na ich miejscu usadowiłam przetacznikowca. Z dwa lata temu pojawiły się długaśne mieczowate liście, liczne dosyć. I teraz się pokazało co to. Cholera. Fajnie że są, ale rany. Żrą się paskudnie z różowościami i fioletami tego kawałka. Wtopione w przetacznikowca na mur. I co teraz? Ech. Już w głowie co by tu. Przesadzanie nie bardzo, może jeżówki, te podstawowe, łączace w kwiatach ciepłe odcienie czerwieniopodobne i róże? A fatalne z urody kwiatów monardy przesadzić? One brzydkie, może dlatego że miejce im nie pasi. Albo wysoka kępka pomarańczowo- różowych floksów. Jak siebie znam, to nie zdzierżę i na dalszej niepoczytalności finansowej się skończy. Oraz na ciężkich robotach. Znów.
A dziwnie dosyć mi wychodzi to zieleniowanie u Bobusiów. Tłumaczę sobie że inaczej być nie może, z doskoku, bez możliwości regularnej opieki nad nasadzeniami. I chyba mam z lekka pecha, okazuje się że mam skłonność do sadzenia ścierwek ogrodowych. Urodnych czasem, owszem, ale inwazyjnych. To miał być biały zawilec japoński, 'Honorine Joubert' kupowany na targach ogrodniczych. I zonk. Piękny jest, ale to zwykły inwazyjny jak diabli anemone tomentosa. I teraz wypadałoby uzupełnić go, przy ścisłej jego kontroli, zawilcem japońskim. Albo 'Honorine' albo dużym ciemnoróżowym. Albo znów floks. Wysoki i wyraźnie różowy. Zobaczymy.
Tabaazella pytała o liliowca. Do nich mam pecha. Wciskane mam 'Stella d'oro-podobne', a to nie o to mi chodziło przy zakupach żółtych liliowców. Chciałam jasno zimno żółte, mam ciepłe żółcie, a jedyny taki jak chciałam wcale nie wykazuje takiego wigoru na jaki liczyłam. Od razu powiem, że od lat tfu-działki mam obsesję na punkcie żółtych (jasnocytrynowych ale jednak pastelowych) liliowców. I różowych. Nie powiem co mam w zamian. Widać na cykance z odętkami. Ten, bordowo-fioletowy z zimnozieloną gardzielą nie jest jeszcze taki zły, tak jak i dziwny morelowo-żółty. Bardzo lubię oba. Ale już planowany obok morelowego różowy jest klęską. Tfu, pajęczy. Nie lubię i zbieram się by wypieprzyć. Z jednej strony wkurza mnie na maksa, z drugiej zdrowe brzydactwo. Jak to, wywalać zdrowe? Nawet takie co kwitnie wyjątkowo nieapetycznym różem kojarzącym się brzydko z trupami? Ech. Też targi ogrodnicze.
I tak się toczy to moje zieleniowanie. Krok w przód, trzy w tył. Awarie na porządku dziennym.
Pisała R.R.
Ja się nie znam mi to ładnie wygląda 😸
OdpowiedzUsuńKocureczku boję się po tej wymuszonej przerwie zaglądać. Do Ciebie. Z Ejmisią lepiej?
OdpowiedzUsuńTak ten super antybiotyk w końcu działa. Na tygodniu pobiegnę spytać czy się umawiamy już na zabieg póki są ładne te dziąsła
UsuńUffff. Ząbeczki won jak najszybciej.❤️
UsuńNo ja w sumie też mogę napisać: ja się nie znam, ale mi to ładnie wygląda :))). Niektórych roślinek w ogóle nie kojarzę, ale w sumie to ten zielno-kwiecisty busz pięknie się prezentuje. Że roboty ogrom, to sobie wyobrażam, a jeszcze przy tej wariackiej pogodzie to już w ogóle podziwiam, że tyle działasz... Spadów szkoda, ale może chociaż na kompost zgarniaj. Ja dostałam od mamy z działki dwa wory papierówek, częściowo spadów i robaczywek, 1/3 poszła na kompost i uważam, że to też pożyteczne wykorzystanie. Najładniejsze leżą w chłodku i stopniowo są zjadane, reszta na bieżący kompot i w postaci wiórków do słoików, na zimowe szarlotki.
OdpowiedzUsuń... no i octy robię sukcesywnie, myślałam też o cydrze, ale gdzieś mi to ciągle umyka między innymi zajęciami, a właśnie w tej chwili popijam kupny cydr, lubię w letnie upały :).
UsuńOcet rób, jesli możesz. U nas sarenki zjadaja spady, tego drobiazgu jest duzo rowniez. Pewnie zadne normalne jablko nie wyrosnie, chociaz nawet papierowka ma sporo jabluszek.
UsuńGąszcz wyglada ok, po za tym wiadomo, z doskoku nie da sie wycacusiac. Jedno kwitnie, drugie przekwita, nie przjmuj sie tak zestawieniem kolorystycznym.
Cudne róze! Leluje z trupim rózem to jakie są?
W tym roku wszyscy pokazuja cudne lilie,, dobry rok dla nich, lubią upały widocznie.
Nie wyrzucaj, szkoda, a może cebuli czy tam bulwy, (co mają lilie) wykop i wyslij do mnie?
UsuńDziwnie mi bloger ustawia odpowiedź na komentarz, nie chce bezpośrednio pod właściwym. Trudno. Najpierw co do mojej pracowitości. Nie ma co podziwiać, gdyby tak było co tydzień, pewnie nie miałabym poczucia że gaszę pożary. Budleję musiałam przyciąć radykalnie zanim całkiem by Bobuś jej nie usunął. Bo przeszkadzała w przejściu. Z jednej strony to ona lubiana, dziewczyny się śmieją że przez masę ściąganych zapachem motyli czują się jak księżniczki, z drugiej strony niefajnie się zginać wpół przy przechodzeniu. I tak interwencyjnie wiecznie się tam miotam. A rośliny co to ich nie znasz Małgosiu, hmmm. Zależało mi by te kawałki zielonego były ozdobne zawsze. Nie ma mowy o sezonowej atrakcyjności, raczej miał być festiwal w Opolu, gwiazda zastępuje gwiazdę, a raczej duet występuje po tercecie, a po nich solista. To niezbyt łatwe i eksperymenty trwają ciągle. Popatrz Małgosiu, natura nie ma z tym problemów. Ja tak, sukces nie osiągnięto. Talent mam niewątpliwy przy zakupach, niezliczę ile razy kupiłam nie to co kupowałam. Lilie, liliowce, powojników. I zdarzyło się nie raz że roślinka nie spełniła oczekiwań, i albo odleciała, albo straszy.
UsuńMałgosiu i Doruś, tak. Z octem pomysł świetny. Będę robić, przecież jabłkowy kupuję. Ech, że też sama na to nie wpadłam.
UsuńDoruś nie. Nie ma mowy o szerzeniu brzydoty, nie zrobię Ci tego. Kwestia gustu oczywiście i zestawienia z odpowiednim towarzystwem. Ale uwierz, ładny to on nie jest ,w dodatku już przekwitł, nawet nie widziałam kwiatów w tym roku, zdążył podczas mojej absencji -i to też jest argument za wykopaniem paskudy. Są liliowce co kwitną bez końca jak już zaczną, a ten nie. Raz, krótko i paskudnie, choć może to krótkotrwałe kwitnienie wobec brzydoty jest zaletą.
UsuńMoi teściowie jeszcze suszyli nadmiarowe jabłka, ja o tym zapomniałam, może w tym roku posuszę, dzieci bardzo lubiły te suszone (plastry albo ćwiartki).
UsuńTak , suszenie tez super sprawa, no i na kompot wigilijny w sam raz, jak sie nie zje.
UsuńNa malutką skalę rzeczywiście coś ususzę😃
UsuńWiesz, ja się już przyzwyczaiłam ( prawie), do autonomii ogrodu i roślin w nim rosnących. Moje gusta niekonicznie zgadzają się z gustami ogrodu. Ogród ostatnio preferuje kurdybanek jako roślinę zadarniającą. Która próbuje nawet zadarnić trawnik. No to staram się wyrywać tam, gdzie mi zagłusza wszystko inne, ale tam gdzie nie muszę go usuwać, szaleje. I staram się mu (ogrodowi, samodzielnemu bytowi ) niespecjalnie narzucać moje wybory kolorystyczne. Jak 3 razy coś posadzę, a on to ciągle odrzuca, to czwartego razu raczej nie ma... A kwiatki ze zdjęć wszystkie ładne.
OdpowiedzUsuńCzęściowo też się godzę na wybory tych skrawków ziemi. Gdyby były większe przeżywała bym mniej. A w dodatku, one mają być na tyle ładne by nie prowokowały Bobusia do wykoszeń, do których ma skłonność. Ale jak cieszy gdy coś błyśnie urodą! A musi, bo Bobuś przejawia skłonności chłopskie, czyli gumno ma być użytkowe. Proste w obsłudze🤣
UsuńJa sobie odpuściłam odchwaszczanie trawnika, bo po latach sama widzę, że te chwasty się zmieniają, a w sumie trawnik jest zielony nawet w czasie wielkiej suszy, dzięki tym tak zwanym chwastom właśnie, bo wyselekcjonowana trawa trawnikowa wysycha najpierwsza. Przez parę lat trawnik był zadarniony najpierw przez mniszka (koszony dopiero po przekwitnięciu), następnie mnóstwo stokrotek, potem przez koniczynę i szczaw zajęczy chyba, jeśli dobrze kojarzę, potem to zniknęło a pojawiła się w dużej obfitości babka lancetowata, później były lata panowania kurdybanku (-a?), teraz tojeść się panoszy, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, to nie jest klasyczny trawnik angielski, ma być zielony dywanik, a co tam w tej zieloności rośnie to mało ważne.
UsuńPodobnie u nas z trawnikiem, po zimie to w ogóle zielony jest tylko mech, a potem nagle się okazuje, że trawa, koniczyna, mlecze, dąbrówki, itp, itd... I zielone, i kolorowe, i podlewać nie trzeba.
UsuńPewnie że trawnik nie monokulturowy lepszy. Słusznie Tabaazella "prawdziwy" nazywa "tyrawnik'. Od ciężkiego trudu by go obsłużyć 🤣. Dla mnie sto razy ciekawszy taki mieszany.
UsuńA u mnie pustynia, w moim regionie w lipcu spadło najmniej deszczu w Polsce, usychają nawet duże krzewy. Po urlopie zastałam w ogrodzie obraz nędzy i rozpaczy, młodzież ratowała tylko warzywa i doniczkowe (poidory obrodziły jak nigdy). Winogrona dają radę samodzielnie, ale większość roślin na rabatach wygląda smętnie, uschnięta lub poparzona. tak więc twój busz, Romanko, zachwyca mnie niezależnie od kolorystycznych potknięć i dysonansów :)
OdpowiedzUsuńAch jak przykro. Przecież w ubiegłym roku busz był u Ciebie.
UsuńW tym roku jeszcze u mnie nieźle, Beatka Bobusiowa podlewa od czasu do czasu, pojemniki na deszczówkę się sprawdzają bardzo. Ale pustynniejemy z każdym rokiem bardziej, widzę to.
Pojemniki na deszczówkę też mam, tylko puste :(
UsuńMoże jesienią coś popada i jeszcze uda się przeżyć choćby rododendronom, tak lubię porę ich kwitnienia. Zadziwia mnie ogromny wiciokrzew, po nim suszy nie widać, a rosnące obok hortensje marniutkie. Dobrze, że nie plewiłam wszędobylskich kosmosów, teraz one ratują sytuację .
Ten sezon letni dziwny jest. Suchszy ogólnie, choć okolice Cz-wy mają opady. Ale rododendrony źle to i tak znoszą. Byłaby szkoda gdyby odleciały u Cię.
UsuńTy się ciesz ze ścierwka ogrodowego jakim jest Anemon tomentosa bo zarasta i kwitnie. Kupisz Wysranella cudnokwitiensis i źdźbło zobaczysz w morzu innych roślin, niekoniecznie tych które uznajesz za pożądane. Ament.
OdpowiedzUsuńA kto powiedział że się nie cieszę? Tylko zastanawiam się, dlaczego tak. Takie fikania.
UsuńRomuś, ja Cię przepraszam, że dopiero teraz, ale uwierz mi, że śmierć Gacusia położyła mi się na żołądku ciężkim kamieniem i tylko się cieszę, że dostałaś od razu od losu plasterek w postaci Rysi. Buziaki!
OdpowiedzUsuńU mnie sucho jak na Saharze! Po tylu latach suszy i suchych, gorących wiatrów schną u mnie świerki :(
Jasna dupa, bloger mnie wywala.
OdpowiedzUsuńDorotko, Psico miła. Ach. Nie masz za co przepraszać. Nie spodziewałam się że śmierć Gacusia przysporzy smutku i Tobie. Nie chciałam tego. To nie był kotek netowy, tak strasznie bal się ręki z czymkolwiek (poza miseczką z jedzeniem), że darowalam sobie jego cykanie. Tak. Dla mnie to był szok, wstrząs i cios, cała cholerna walka z panią d stanęła w jednej chwili pod znakiem zapytania. Gdyby nie moje stworki i Rysia to doprawdy..... I teraz brak bardzo Gacka. Jego pogaduch na ptaki, spania w miejscach nieoczywistych palnikiem do góry, nocnego stróżowania. Niby zupełnie obojętnej i zdystansowanej obecności. Feluś jeszcze robi co jakiś czas obchód mieszkania, czego przed zniknięciem kolegi nie robił. No cóż. Sama wiesz jak jest, nowe cudo jest cudem, ale brak występuje. Fakt, bez Rysi byłoby o wiele ciężej,.ona jest plasterkiem, nawet teraz siedzi mi na kolanach, a ja piszę i dziabię ziemniaczki z koperkiem i kwaśnym mlekiem. To też już osobowość i osoba. Przekochana. Doceniana. Nie jej wina przecież że moje stado za bramą się powiększyło.
A co do suszy i usychania drzew to sadź co możesz i co bardziej wytrzymałe. Nie mówię że jukki i palmy, ale może sosny? Swietkow szkoda.
Wiesz, Gacuś nie musiał być celebrycko netowy, żebym odczuła, co znaczy stracić drogie futro. Co znaczy podejmować decyzje w minucie. I co z tego, że wszyscy wiemy, że jedynie słuszną? W tym roku jeszcze nikogo nie żegnałam, ale przez ostatnie lata średnio dwa futra na rok i zwykle w krótkich odstępach czasu. Pewno, że Rysia inna, bo jest sobą a nie Gacusiem, ale konieczność opieki nad nią nie zostawia zbyt wiele czasu, żeby pani d.. sobie poszalała. Klops nie jest Mambą ani Jupi, Łapa nie jest Jojo ani Rzępolem, Bambosz nie jest Tusiem, a Duchu... no Duchu nawet oglądany pod światło nie przypomina Łazanki. Nie mówiąc już o tym, że Owiec ni hu hu nie jest Kreską. Ale są, całe stado :)
UsuńPodsadzam świerki brzozami, jarzębiną i sosnami. Zauważyłam, że lepiej dają radę małe liściaste, bo przy braku mroźnych, śnieżnych zim całoroczne parowanie ze szpilek u iglastych po prostu je wykańcza.
Celebryta? Ech. Zabrzmiało 🤣.
UsuńCo do wiedzy jak potrafi być, to wiemy obie. O słusznych decyzjach co bolą i stadzie.
I przepraszam.
A "małe drzewa liściaste" brzmi świetnie. To dobra rzecz, choć brzozy są żarłokami. Ale są piękne.
Nie odzywasz się ostatnio, rozumiem że u Beni wszystko pomontowane. A u Ciebie jak?
A za co przepraszasz? Bo nie kumam. Nie odzywam się bo czasu brak rozpaczliwie, ale właśnie pisnęłam i zamieściłam zdjęcie drzwi beniowych. Także już wszystko zakupione, zamontowane i jeszcze na żwirki starczyło i chrupki :)
UsuńZa myśl że nie zasmuci. A powinnam być mądrzejsza, przecież też żywo odbieram zdarzenia u Cię, na przykład.
UsuńPiśniecie, acha. Przefajny post, przeczytałam😃. I wieczorem popiszę. Buziaki
No dobra a gdzie jest sesja Rysi? Urosła chyba cosik :)
OdpowiedzUsuńAni o Rysi, ani o bobusiowaniu, ani w ogole jak tam , tęsknię!
OdpowiedzUsuńMasz następną awarię?
OdpowiedzUsuńNo się martwimy już trochę dni mija... 🙀🙀🙀
OdpowiedzUsuńKocurro, Agniecho spa dla srajtfona okazało się nieskuteczne. Krótko chodził jak należało, zachowywał się znów naprawdę po świńsku. Net, w tym i bloggera mogłam sobie całkowicie darować, karta SIM "gubiona" natychmiast, telefon i SMSy fanaberyjnie mocno działały, choć kilka rozmów udało się przeprowadzić.
UsuńPoczta z tego działała najlepiej, choć mail z Mysłowic z fotkami szedł trzy dni. A cuda wyczyniane by raczył widzieć kartę. Do wścieku i wydłubania w obudowie dziurska. Nie mam zdrowia na takie upiorne zabawy, więc zrobiłam sobie zupełny odwyk. Dziś Rysia zrzuciła srajtfon z rozmachem z blatu, poleciał lotem ślizgowym i łupnął o kafle. Cud że cały. Pomogło, piszę i mnie nie wywala, zaraz spróbuję sklecić posta, a potem poodwiedzam. Póki kuracja Rysi działa.
O, dawaj tego nowego posta! bo ja właśnie zajrzałam, myśląc że to u mnie się coś zacięło i dlatego Twoich postów nie widzę.
UsuńProszę bardzo. Cykanki jeszcze może uda się dołożyć. Jutro.
Usuń