Kłębiło, post ma pomóc. Post pisany dziwnie, częściami od soboty. Klecony kawałkami był do godzin nocnych niedzielnych. Może ten składak jakoś się poklei w spójną całość. Obaczym. Zacznie go część pisana po powrocie z lasu.
Zaskoczki są, potrafi być zupełnie inaczej niż się człekowi wydaje że jest. Zupełnie inaczej. Albo trochę inaczej, ale to "trochę" zaskakuje. Ale o tem potem, najpierw leśnie.
W lesie byłyśmy dwukrotnie ostatnio, z drugiego bycia dopiero co wróciłam (sobota, wtedy pisane). Przykra niespodzianka, co dziesiąta cykanka naprawdę zcykana, tyle tego wydawałoby się że napstrykałam, a tu niet, ani śladu po nich.
Ale grzybki były, zostały zebrane zaraz będzie obróbka. Głównie kanie, odrobina maślaczków no i takie piękności.
Prawdziwki, pierwsze znalezione w tym sezonie, potem doszło jeszcze trochę. Dziwnie było. Chłodno. Słońce chwilami świeciło, ale wyraźnie dając do zrozumienia że po letniemu to nie teraz. Trasy przemierzone wielekroć jakby krótsze. To zawsze tak, znane drogi stają się krótkie, dłużą się te nieznane. Jak jest naprawdę, one krótkie czy długie? Nie ma w każdym razie błądzenia, ono tam gdzie chodzimy rzadko lub po raz pierwszy. A ta trasa na tyle często przemierzana że jej dwie główne części dostały nazwy, Kaniowisko i Aleja elektryczna. Ponieważ z aktualnymi cykankami jest fatalnie, więc trochę cykanek z wtorkowej wyprawy. Kapliczka była wtedy mocno zcykana i te cykanki z wtorku. Ona leśna, ale też nie do końca, blisko plac po wyrąbanym lesie, blisko tory i ścieżka rowerowa. Ale prawie przy niej znalazłam prawdziwki. Czyli leśna. Kiczowata, ale taki to już urok kapliczek.
Aleja elektryczna i posiad, Asia na padłym drzewie, ja na wyposażeniu Alei.
Początek Kaniowiska, stąd cykanka, w sobotę masa, masa ludzi krążyła po lesie, widać parkujące samochody którymi zjechali na grzyby.
Wycinanki po całości, dwa lata temu był tu las, parkingu przy szosie nie było widać, niższa cykanka jest wycinanką większej, samochodów szereg, ale nie wszystkie. Dużo przy drodze wzdłuż torów. I zawsze jakiś gdzie tylko da się wjechać. I ludzie na rowerach. Jesienny najazd, naród ruszył na grzyby. Kaniowisko jednak i nam dało kanie. Wobec ilości plątającego się luda wcale nie oczywisty fakt że wyprawa dała nam tyle grzybów że będę miała grzybne posiłki do środy, tak szacuję. Kanie już pożarłam, pycha.
Wiesz Czytaczu że wcale nie trzeba ich moczyć w mleku? Ani taplać w jajku? Wystarczy umyć i opaprać mąką, mniej dobra co prawda zdejmujemy z patelni, ale za to więcej kani w kaniach. Solimy nie kanie a to czym opaprujemy, ma to znaczenie i dla procesu smażenia i dla smaku całości, tak jak ma znaczenie by smażyć blaszkowe grzybki najpierw blaszkami w dół. Powaga. U mnie tym razem była tylko osolona mąka na opłukane kanie, było ich na tyle że starczyło by opanierowanych klasycznie dla trzech żertych ludziów, w panierce mącznej dla dwóch, a dałam radę sama. No co, nie chciało mi się wyciągać suszarki a smażone da się utrwalić, w zalewie octowej doprawionej jak do śledzi. Też wybitna pycha, no ale przepadło, pożarłam.
Po raz któryś powtórzę że kanie można suszyć, całe mniejsze kapelusze lub cząstki dużych. Suszone zalewa się gorącą cieczą (wodą lub mlekiem), przykrywa się i po ostygnięciu smaży w wersjach jak dla świeżych. Troszkę inny smak, też pyszne. Sezon się zaczął, może uda się uzbierać tyle by nie dało się zjeść od razu i zrobić zapasy.
No. Sezonowa radocha obgadana, teraz opis tego co mną majtało.
Wstrząsnęło mną zdarzenie sprzed przed lasu. Mocno, i jak teraz oceniam zupełnie nieodpowiednio. No ale co zrobić.
Przystanek nie mój, przy moim nie ma gdzie ani kupić biletu, ani nic innego, przynajmniej nie w sobotę przed dziewiątą. Ludzi malutko, powsiadali w autobus i tramwaj, rozleźli się ci co ich komunikacja miejska przywiozła, a nowych jeszcze nie ma. Sobota, ogólnie ruch nieduży. Mój tramwaj widzę, jest daleko, będzie miał jeszcze z dwa przystanki zanim dojedzie do tego. Więc czekam ja sobie Czytaczu na tramwaj o właściwym numerku, samochody jakoś ciszej i wtem słyszę zduszony skowyt. Moje głuchawe uszka takie dźwięki potrafią wyłapać wyjątkowo sprawnie, no i wyłapały.
Pies, taki ze średnich większy, czarny, wisi przy pniu brzozy, podryguje a właściciel sobie stoi , pali papieroska i dosyć nerwowo się rozgląda.
No ******* powiesił psa!!!!!
Nie dowierzam sama sobie. Jeszcze raz zduszony skowyt i podryg psiego ciałka. No nie!!!
Moj ryk "CO PAN ROBI!!!!" Zero reakcji. Odwrócony gość jest do mnie tyłem. A pies wisi już bez ruchu, martwo. Bieg w poprzek pustej jezdni, szczęście że pustej, bo nawet nie spojrzałam czy coś nie jedzie. W biegu myśl, co najpierw, kop właścicielowi i wyrwanie mu smyczy, czy od razu do psa. Do psa!
Dwa kroki od celu pies oderwał się od brzozy. Cały i zdrowy, na niczym nie powieszony. Ułamany cienki konarek zwisał wzdłuż pnia, pieseczek się na nim uwiesił chcąc zyskać patyczek do rzucania. Patrzy na mnie już z ziemi, cały uśmiechnięty i oczekujący super zabawy, tyłek mu radośnie majta. Młody amstafowaty, te oczka aż się śmieją razem z całą szeroką paszczą. UFFF! Miałby zabawę gdybym wybrała z tego co najpierw kop właścicielowi. UFF.
Po krótkiej wymianie zdań (ja pełna ulgi, właściciel zdumiony) wracam znów w poprzek jezdni, wsiadam do tramwaju i cykam to co zaczyna posta, żeby opanować emocje. Po czym zaczynam się trząść, nie opanowałam. Rozłożyło mnie w momencie.
Ten ludny i grzybny las też był przetrzęsiony, już nie wiem dlaczego, czy to wciąż nerwy, czy może rzeczywisty chłód. Bo było chłodno, chwilami lodowato. Chyba się pochoruję, co przefatalnie świadczy o moim systemie nerwowym i odpornościowym. Niedziela mija i byla cholernie słaba, niewielką pociechą gotowanie pyszności i futra. Przez taką duperelkę i leśny chłodzik.
Cykanka-wycinanka zaczynająca post dokumentuje pieska z panem. Niewyraźna bo z tramwaju i wycinana z wiekszej.
Nara Czytaczu.
Wszystkie metody niealkoholowe zawiodły, pozostało mi tylko golnać sobie coś mocniejszego i łupnąć się spać. Bo jutro do roboty. Obym nie nawaliła.
To jeszcze donotuję tylko coś odnośnie tego że bywa inaczej niż myślimy. W piątek w punkcie jak zwykle było rozdawanie jadła. Wiesz Czytaczu o warzywach. Owocach. Myślisz sobie pewnie że same podstawowe?
Niekoniecznie. Warzywa podstawowe owszem, ale było egzotycznie w owocach, taki rzut, zero krajowych. Ananasy, figi, mango. A wśród produktów nie warzywnych trafiły się i ostrygi.
Pisała R.R.