Czytają

czwartek, 8 czerwca 2023

Notatka 518 czekanie i czkanie


Już po naj-naj-naj u Bobusia, wczoraj późnym popołudniem było, podobno bardzo bolało i było długo. Efektów na razie nie znamy, trzeba z nadzieją czekać. Też niepewne co dalej, bo ciąg dalszy będzie. Czekanie na to jak skuteczna się okaże środowa ważna medyczna akcja. Badania i czekanie na wyniki badań. W sobotę może dowiem się  więcej, ale sobota to i tak za wcześnie by cieszyć się lub martwić. Musi trwać. Och, byłoby najlepszym na świecie prezentem  gdyby się udało tak dobrze jak tylko udać się może. Bo Bobuś ma dziś urodziny, a wczoraj, w ramach imprezy imieninowej miał medyczną akcję. 

Rodzinne Dziecko jest jedyną dopuszczoną do wszechstronnej pomocy, zawozi i przywozi tatunia, prowadzi go za rączkę, znosi jego humory, wysłuchuje zaleceń, ale nie ma już energii na relacje. Czemu się nie ma co dziwić, i tak jest bardzo dzielna. 


U Jacusia był  jadłowstręt do wszystkiego, a już karmy z żurawiną czy metoniną to syf straszny. We wtorek był ścisły post, nie z Jacuniem numery "zgłodnieje to zje" i od razu z sikaniem zrobiło się znów skąpo. Prawdopodobnie ogólnie zrobiło się boleśnie, dlatego jadłowstręt.  Trudno, nie będzie mi futerka rozwiewać, więc mimo wszystkich przeciw krążących mi po głowie kupiłam Cystone Himalaya i będę faszerować go po ćwiartce tabletki przez osiem dni, być może przez dwanaście lub szesnaście. Po ćwiartce, bo tabletki nie da się podzielić na mniejsze kawałki. Wczoraj dostał ćwiartkę, dziś ciut siusiał i ciut zjadł oraz popił.  Dziś dopiero co dostał drugą ćwiartkę. Nie powinno mu to faszerowanie zaszkodzić, ale bo to wiadomo jak jest z kotkami z morskiej pianki?  Stąd też nie wiem jak długo mam go nadziewać, ludzka kuracja ma trwać trzy tygodnie, potem przerwa i ewentualna powtórka po trzech miesiącach.  Zobaczymy. Tu też niepewność jak to dalej będzie z Jacusiem, co się ucieszę to okazuje się że za wcześnie. Nie dałabym już finansowo rady ratować go przez wetów, ale wiadomo, robiłabym co możliwe. Na razie bardzo pilnie Jacusia obserwuję, Rysia uważa że za bardzo, zazdrosna jest niemożliwie. Ona by jadła karmę z metioniną, DLACZEGO ZABIERASZ?!!, ona chce też być faszerowana, siusiała, czemu nie patrzę jak? Miauk POPATRZ, SIUSIAŁAM, no cyrk.....

Reszta, ta mętna dziejąca się, nadal mętna. Nic się nie wyklarowało, dokładnie tak jak z Bobusiem i Jacusiem. W efekcie i ja mętna.  Nic nie przyspieszę.  Mogę mieć tylko nadzieję że z Bobusiem będzie dobrze, z Jacuniem również, a  reszta nie będzie fatalna. Tylko i aż. Łatwo to tylko czasami bywa, czekanie niby proste, a wcale że nie. Oczywiście że staram się coś robić, ale nie idzie. 

Nie tylko u mnie tak, paskudnie dołujace wieści do mnie napływają, zdaje się że wbrew cudnej porze i masowej eksplozji rozmaitych kwitnień jest dla wielu czas trudny. Mam nadzieję Czytaczu że u Ciebie ok. 


Jeszcze mi się trochę czka poniedziałkową  imprezą. Drąży mnie myśl w temacie tej pustki po odeszłym, która jest odczuwalna i dla mnie, mimo że wujek nie był pierwszoplanowym bohaterem mojego życia.  Ale był, zawsze. No a jak by to było gdyby go tak całkiem, nigdy nie było? 

Niewyobrażalne. Niemożliwe. Nieprawdopodobne. Na szczęście był.

Dla przyszłych prawnuków wujek nie będzie tak ważny, ciąg naszych przodków jest tak oczywisty że niezauważalny. Mało ważne jacy byli, nie zajmuje nas to specjalnie. Byli i tyle, oczywistość że byli. Nawet jeśli przekazali nam w spadku kłapciate uszy, to nie wiemy kto konkretnie je dał, po kim świetny słuch a po kim dokuczliwe dolegliwości. Po kimś i już. Każdy coś ma w dziedzictwie genowym.  A ci minieni bezpotomnie?  W czułej pamięci  Mamy i Cioci została ciocia, siostra a może dalsza krewna ich babci. Niemowa, z oddaniem zajmująca się dziecinnym rodzinnym drobiazgiem. Wspominały ją naprawdę dobrze, dbała o dzieciarnię, nie do końca tak jak sobie to wyobrażamy. Dzieci musiały być samodzielne dosyć wcześnie, były drobną siłą roboczą, musiały obok nauki pomagać i to w o wiele większym zakresie niż obecnie. Wypasy zwierzaków, plewienia, pomoc przy żniwach i sianokosach, obiadach. Drobne niby czynności a w gospodarstwie ważne. Wysyłane na jagody, grzyby, ryby i tak dalej wcale nie dla rozrywki. Czasy nie były łatwe.  Zero czułostkowości, ale i zero znęcania się, Anna Niemowa była tą co ocierała łzy, dbała by dziecięca praca nie była zbyt męcząca, dopieszczała, cerowała rozdarte gdzieś nielegalnie ciuchy, czesała warkocze. W drobiazgach zastępowała po prostu rodziców, nie mających czasu na takie duperele, choć dzieci kochali. Dzieci czuły że są dla niej ważne. Nie była to młoda osoba, wychowywała prawdopodobnie i dziadka. Moja Mama pamiętała że czytała Annie gazetę, Ciocia smak pierogów z jagodami i plecione z trawy kukiełki. Anna, ale ja już nie wiem co dalej, nagrobek przepadł, nazwisko uleciało, na N było czy na H? i nie ma kogo spytać. Nawet nie cień, cień cienia ta Anna, tak jak i wszyscy dawno minieni, już obojętne dzieciaci czy też nie. Póki jestem to cień cienia Anny Niemowy i we mnie. Umiem w pierogi i kukiełki z trawy, gorzej że Dziecko pierogów nie lubi, kukiełki były cacy, ale nie nauczyłam jak je pleść, teraz za późno. To znaczy uczyłam, Dziecko temat olała, no przecież nie zmuszę.


To jak teatr, pamięć dawnych przedstawień ulatuje, nikły ślad zostaje po wyjątkowych przedstawieniach, jakieś graty z dekoracji, zżarta przez mole peruka i wyblakłe fotosy. Przy upartym drążeniu da się ustalić sztukę, jej obsadę, dyrektora teatru. Ani słowa o tych co przyczynili się do premier,  da się wyłowić może nazwiska aktorów drugoplanowych, scenografa, ale szwaczek  to już absolutnie nie, chyba że szwaczka oprócz szwaczki była morderczynią. 


Jest jak z teatrem z tym naszym życiem. 

Ale teraz ważne co dalej. Jeszcze nasze przedstawienie trwa, nasi odeszli też jeszcze są. W nas. Ważni, bardzo, bo chcemy czy nie, mamy ich geny czy też nie, są naszą częścią. Bo nasi. Nie umiem tego inaczej sobie wytłumaczyć. Może tłumaczę źle. 

Dekorują cykanki z dzisiejszej wyprawy z Asią, nasza własna procesja, leśna w dużej mierze. Fajnie było, stresu trochę nam dostarczyły pryskające spod nóg jaszczurki, padalce, liczne oznaczone do wycinki drzewa i stosy już ściętych. Las jeszcze jest, jaszczurki i padalce również, ale drzew coraz mniej.  Poniższe cykanki też są  dokumentacją zmian, nie wiadomo po co budowanej drogi. Drogi niby zawsze potrzebne, ale ta akurat wydaje się że będzie znikąd do nikąd. Przez las.



Pisała R R.




niedziela, 4 czerwca 2023

Notatka 517 zielone tło


Dzieje się u mnie, a raczej jeszcze bardziej wkoło mnie.  Istna kotłowanina. Prawie wszystko że tak powiem jest w akcji, sprawy wagi ogromnej dla nas skromnych żuczków, dopiero będą się decydować która strona mocy im bardziej pasuje, jasna czy ciemna. Nawet z Jacuniem może jeszcze różnie być, choć tu być może będzie jasno.

Sprawę globalnie ważną mój organizm olał, zasypiając tak, że już nie zdążę na dzisiejszy  marsz. Dopiero co wstałam, a marsz od południa, i zanim skończę posta to już pewnie będzie po marszu. A post będzie krótki, nie mam zdrowia do opisywania dramatów, nie chcę przeganiać tej odrobiny otuchy, którą przywiozłam w sobie z Bobusiowa pod wpływem zielonego tła i mimo wszystko pogodnych rozmów. Tu zresztą też misz-masz z przywiezionym bagażem, bo obok cykanek i niedużej porcji otuchy przywiozłam też kleszcza wbitego w podstawę łydki. Kleszcz, cholera, no. A myta mydłem z neem pojechałam, wypryskałam się chemią podobno skuteczną. Kleszcz, do cholery, jakby mało było im szajsu którego już narobiły. 

No dobra, zostawmy temat, cykanki i otucha. Cykanki oczywiście że robione znów na oślep, srajtfon nie lubi ani słońca ani deszczu, tym razem było słońce.





















Jakby dżunglą powiało, całe Bobusiowo takie dżunglowate, a w dżungli zamiast tygrysów kleszcze. Wolałabym tygrysy, z kotami się dogadujemy. 

Oczywiście że najlepiej rośnie to co nie chcemy, to chciane odpływa, rośnie słabo i nie tak jak były plany. Dżungla panie dziejku. 

Nadal natrętnie krąży mi po mózgu myśl, że nie takie znów ważne nasze dramaty w obliczu ogólnego życia. Wliczone są. Nie wiem czy to jest ogólnie pocieszające, mnie w dziwny sposób ciut uspokaja. 

To powyżej, to pokaz tego, co się dzieje z kawałkami Bobusiowa do których przykładam rękę. 

Poniżej mało czytelne cykanki fragmentów reszty. 







Na nich coś jeszcze widać, reszta to zielone tkaniny. 





Najcenniejszą cykanką jest ta poniżej, z cyklu ściśle rodzinnego. 


Dokumentacja, piesek pana i pan na Bobusiowie w odpoczynku od zaleceń lekarskich. Ale na godzinę dziennie odstępstw od zaleceń pan ma pozwolenie, więc dokumentacja pozwalania sobie. Zalecenia są surowe, i ponieważ pan pieska zdaje sobie sprawę jak wiele zależy od ich stosowania, to stosuje grzecznie,  na czas gdy może pochodzić mniej więcej prosty czeka z utęsknieniem. Na cykance właśnie ta pora, chodzi prosto cztery razy dziennie przez kwadrans.  Z Bobusiem działo się i dziać jeszcze będzie, niepewne i groźne wszystko. My się boimy, rzecz jest poważna, najlepiej z nas trzyma się właśnie Bobuś. 

Ważne, naj-naj-najważniejsze będzie się działo w środę, tu gorączkowe modły by udało się najlepiej jak to możliwe. 

Otucha nie wiadomo dlaczego w tym jest. Wbrew wszystkiemu. Jeszcze może być w miarę dobrze i niech do ciężkiej cholery będzie. Rodzinne pogaduchy pomogły część strachów spacyfikować, komiczna strona rzeczy też występuje, a jakże. Trudny ten komizm, uśmiech co nieco drżący się pojawiał, ale ogólnie to tyle go, że zignorować się nie da, więc uśmiech był, coraz pewniejszy i szerszy. I bardzo dobrze. 

Dziwnie z tym komizmem, bawi wpis u Tabi, bawi wbrew wszystkiemu, podobnie jest z Bobusiowymi przejściami, ich powaga ma dużo absurdu. Co nie zmienia jednak wagi zdarzeń, uśmiech łagodzi raczej odciski powstałe przy noszeniu ciężarów i nie jest uśmiechem beztroskim. Dobre i to.

A poniedziałek pogrzebowy, brat naszych Mam, mojej i Bobusia przeszedł za bramę. Dla nas bardzo fatalna niespodzianka, ale okazuje się że w tej niespodziewaności jest i łaskawość niebios. Bez bólu, we śnie, po wizycie najbliższych. Mogło być o wiele straszniej.  

Jedziemy z Dzieckiem, z przyczyn oczywistych tylko my. 

No i skąd ta otucha to nie wiem. W ogólnej dupandzie, gdzie rządzi mi jeszcze pani d, tym razem jest. Wbrew i na przekór. Może wpływ ma na to Jacuś na moich kolanach, znów przesłodki do mdłości pieścioch. Wysiusiany jak należy.

Kciuki, fluidy, modły pożądane na środę. 

Pisała R.R.


Ps poniedziałkowy.

Właśnie oddycham po  imprezie. Zdechła jestem, z uczuciami bardzo mieszanymi. Byłam, widziałam, a mimo wszystko to do końca nie wierzę, że jeden z wujków już Tam.  Nieprawdopodobne, jak dziwnie brzmiał chór bez jego tenoru, a raczej bez jego barytonu, jak cała impreza była jakaś płaska bez jego dbania by toczyła się żywo, by nikt nie był pominięty. Oczywiście pełno luda, rodzina tak, ale i znajomych tyłu, że człek bez temperamentu Paszczaka i w większym mieście w życiu tyle żegnających nie uzbiera. Nie zawsze było z wujkiem łatwo, no ale z którym człowiekiem jest zawsze łatwo?  Przy nim musiało się dziać, i najlepiej by działo się tak jak sobie umyślił. . Jego brat, jedyny obecnie żyjący z czwórki rodzeństwa, nie znosił tej cechy, wieczne wojny i spory, bo akurat upór i żywotność w nim też a miał inne pomysły. Całe życie obok siebie, w działaniach wspólnych i w sporach, jak to teraz będzie tak bez brata, ma koło siebie żonę i własny rodzinny ciąg, ale tak bez brata....  A żona wujka, "moja najpiękniejsza, moja ukochana" , a dzieci którym dał wyfrunać, ale piorunem leciał na ratunek gdy było konieczne? Oczywiscie że dadzą radę, muszą. Daje się radę, niestety przetestowane.  Ale dziwnie jest, pusto. 

Poniżej najmłodsi męscy nosiciele dobrych genów odeszłego wujka. Najmłodsi wnusiowie. Wnuki i wnuczki starsze też są, jest i mała drobinka-dziewczynka,  cieszył się nimi wszystkimi bardzo. Bardzo.  Starsze wnuki będą to pamiętać, w najmłodszych być może nie będzie pamięci. Ale ślad jego miłości i tak w nich mam nadzieję że zostanie. 



sobota, 3 czerwca 2023

Notatka 516 Knucie z powodu Jacusia






Świat kwitnie, jak widać powyżej. Cykanki uliczne i dziczy miejskiej. Jest to jakaś nikła pociecha, że mimo naszych turbulencji  świat  kwitnie, więc widać ludzkie dramaty są wliczone w to kwitnienie, w tę urodę. Ludzkie dramaty to nic niezwykłego, przyszedł czas na kwitnienie, to trzeba i już, tak zdają się mówić te rośliny, a po za tym to niech się dzieje..

No i dzieje się. Dużo i nienajlepiej. Pisać o tym nie będę, ale gorączkowo wznoszę modły do niebios by turbulencje nie skończyły się katastrofą. W poniedziałek pogrzeb jednego z wujków. Tu już była katastrofa. Niech ich nie będzie więcej.

No ale z Cacusiem/Jacusiem jest szansa na opanowanie i przegonienie kryzysu. Bo nie dam rozwiać wiatrom mojego koteczka z puchu dmuchawca. Nie ukrywam, to co poniżej to napisane dlatego, żeby oderwać się od poczucia zupełnej bezradności w pozostałych tematach. Prawdopodobnie piszę za wcześnie, ale otuchą mi ciut powiało.  

W temacie Jacuniowego cierpienia tak podziałałam.

Wygląda mi na to że może będzie dobrze!!!!!!!! Jeszcze rezultatów trwałych nie ma, może sobie wmawiam, ale Jacuniowi lepiej bez faszerowania nospą. Wraca pieścioch i CHUPACABRA. To już coś. I ostatnie siusianie dało większą kulkę zestalonego żwirku niż poprzednie trzy. To też już coś. 

Post jest dla tych co Jacusiowi się przyglądają i myślą o nim. Może też komuś się to pisanie przyda, ale lepiej by nie musiało się przydawać. 

Mariolko, to nie tak że futerko robi delikatność kotunia, mogłam mieć takie złudzenia że tylko ja go odbieram jako koteczka z puchu, ale nie, wetowie też się dziwią, bo według wagi zaliczany jest do kategorii "duży kot" a tu pod ręką filigran i miękkości. Jak kociątko. Kurczaczek.

Jacuś płakał. Nie mogłam tego słuchać. Znów lanie po krwawych drobinach, brak apetytu i pozycja na obolały kłębuszek. Stwierdziłam że dość tego. Nie dam i nie pozwolę. Nadziałam go nospą i ruszyłam w końcu głową. Własną. Pora przyjrzeć się i temu co mogą zrobić dla Jacunia  wetowie, co mogę zrobić ja. Nie zapominając o tym, że zaczyna mnie poważnie boleć portfel i zaraz będzie powód do płaczu dla mnie. 

Telefon do szefowej przychodni i referat na temat tego co było zrobione i namolne drążenie co mogą zrobić bo jest niedobrze. Zaproszenie. Obietnica, że tym razem ona będzie lekarzem, przyjrzy się i zastanowi. No i tym razem obsługa Cacusia była ściśle damska. Ponownie miał golony brzuszek i tym razem było lepsze USG, przy okazji poprosiłam o przegląd tego co lepsze USG jest w stanie przy jeżdżeniu po wygolonym zobaczyć.. Wszystko poza pęcherzem i ujściem z niego konkursowo zdrowe.  Ja się nie znam, to jest jakiś kant niezrozumiały, na poprzednim USG nie było struwitów, na tym owszem, pełno. Galaktyki świecących mgieł. Opalizowanie złogów na dole. Cholera, nie można to było tak  od razu? Nie rozumiem.  Być może użycie lepszego USG jest zależne od obecności nauczonej jego obsługi wet, być może ona zabiera ze sobą płaskie ustrojstwo bo jej prywatne, półtora roku temu Gacuś czymś takim był badany przez przyjeżdżającego speca. Dla mnie i tak obraz tajemniczy, ale te mgławice i srebrzenia tym razem widziałam. 

Dziś odebrałam wszystkie wyniki. Jest w organiźmie stan zapalny, ale bez czerwonego alarmu. Badania krwi pokazują że futerko jest idealnie zdrowe, żadne parametry nie przekroczone, poza obecnością oczywiście stanu zapalnego, ale on też bez przesady. Mądra wet od USG stwierdziła że cały moczowy cyrk i stan zapalny to mogą być spowodowane obecnością pasożytów lub alergią, ona stawia na to pierwsze. Więc odpasożytujemy, tabletka jutro.

Zalecenia są kosztowne. A mnie już boli portfel. Znając szefową wetów i wiedząc że ona wie że poprzednio nic nie wyszło, tym razem poleciała po kosztach zarówno przy USG jak i badaniu krwi. Taniej zawsze mi wychodzą wizyty gdy ona przyjmuje, odliczone te trzy dychy, ale i tak jestem zła. Że panowie potraktowali mojego Jacunia per noga, kłuli zastrzykami ale nie zrobili porządnego badania krwi i wręcz wściekła że panie nie zrobiły teraz pobierania moczu mikroigłą (wcale tego nie praktykują), bo struwity są, ale ich skład nadal jest tajemniczy. Zła jestem że nie odkażają jak należy leżanki, zła jestem że dwa razy płaciłam. Przewściekła na całokształt i z powodu cierpienia mojego kotusia. Bo cierpiał. 

A zalecenia wetów takie, że będę miała zaległości w czynszu i bardzo głodową dietę dla siebie. Więc trzeba pomyśleć. Przyjrzeć się całokszałtowi. Bo już widać, że coś nie teges i trzeba kota i budżet ratować. Więc od ostatniej wizyty kombinowałam, a Jacuś cierpiał, co na kombinowanie miało wpływ.

Według wetów jedynym środkiem rozpuszczającym struwity jest ten środek.


Kapsułki otwierane, zawartość dodawana ma być do karmy. Dzynks w tym, że to gorzki siarkowy aminokwas. A jak jest z gorzkim i Jacusiem to już wiem,  przy  nadziewania go nospą się okazało, malutkie szanse by ruszył. Pasty słodowe, te zalecane przy moczowych problemach przez weterynarzy nie zawierają metioniny, lek jest zastępowany najchętniej przez żurawinę, do czego jeszcze dojdziemy. Methionina lub metionina gorzka podobno przepaskudnie, czasem stosowana przez ludzi i wtedy zawijana w kawałek celulozy by nie okaleczyć kubków smakowych, co uwaga, jest możliwe.  I takie żrące coś ma jeść kot. Zgroza, oraz pójście farmaceutów na gorszącą łatwiznę, dlaczego do licha tak, a nie w postaci grubo powlekanych tableteczek? Kupiłam sześć kapsułek, zobaczymy jak na dosypanie do karmy zareaguje mój Jacuś. 

Metionina pomaga łagodzić bóle reumatyczne, hamuje rozwój stanów zapalnych okolic stawowych. Aminokwas zakwasza mocz i żółć, a i wspomaga naturalne procesy regeneracji tkanki łącznej, skóry, włosów i paznokci. Od niego zależy prawidłowy wzrost tkanek, detoks organizmu czy tworzenie komórek odpornościowych.

Złoty sześciesiąt kapsułka. Na razie te sześć sztuk. Ale ponieważ takie kuracje trzeba powtarzać, to jeśli będzie jadł, trzeba będzie kupić pudełko kapsułek. Niewiele taniej wychodzi w necie, ale - niespodzianka, metionina w proszku dla ludzi w tym chyba samym stężeniu o wiele tańsza. Tak z połowę, a licząc wagowo to jeszcze lepiej wypada ludzkie. 

I powinnam stosować te kapsułki do karm, a najlepiej gdyby od razu karmy z metioniną, a ogólnie to karmy urinary. Mam. Oznaczona jako urinary, nie ma metioniny. Z karmami to wyszło mi że jest kant, nie wiem czy duży, ale dla mnie jednak coś nie tak.   Większość z karm sprzedawanych jako urinary ma łagodne środki słabo zakwaszające mocz, część ma podwyższoną zawartość chlorku sodu, bo chlorek sodu, czyli  zwyczajna sól, może mieć przy zapobieganiu  problemom ze struwitami i piaskiem w nerkach zbawienne działanie. Z tym że wcale nie musi, przy długotrwałym nadużywaniu wręcz szkodzi i na dłuższą metę jest bardzo do kitu, taką karmą można  zrobić kotu krzywdę, bo zdarzają się kocie jednostki, których organizm reaguje na chlorek sodu bardzo źle. Ale sprawiedliwie dodam, że sól dla kota to wcale nie jest taka krzywda jak myślano, większość kotów jej trochę potrzebuje. Trochę i nie stale, dlatego lepsze stanowczo są karmy z samym zakwaszaczami. Chemiczne one prawie wszystkie, te zakwaszacze, co też za zdrowe nie jest, tak sobie myślę. Nie dość że drogie, to jeszcze mogą szkodzić. Do kitu. 

No dobra, metionina. Drążymy temat. Co na to moja kumpela zielarka?

Łgarstwo, że metionina to jedyny środek rozpuszczający struwity dla zwierząt. W unii dopuszczone i stosowane z powodzeniem są jeszcze przynajmniej dwa preparaty, oba ziołowe, skuteczne w stosownej dawce i dla ludzi w "piaskowych" problemach, i Eli przynajmniej te dwa od razu i natychmiast przychodzą do głowy. Poza tym, w lecznictwie europejskim jest ziółko zwane połonicznikiem, połonicznik nagi herinaria glabra, u nas niedopuszczone do obrotu zielarskiego.  Ale w preparatach to już tak, proszę bardzo, można. Akurat z połonicznikiem preparaty to przy zwierzaczkach Ela nie wie jak się sprawdzają, ale dla ludzi są bardzo skuteczne.   Dla zwierzątek desperaci kupują preparaty dla ludzi, inne, ona ma takich klientów, a ich zwierzaki mają się dobrze. W razie W sprowadzi, tak jak sprowadza dla klientów, jeden to prawie zawsze w sklepiku ma.  

Nazwy preparatów od Eli wzięłam, jeśli kapsułki z metioniną się nie sprawdzą do jedzenia, to zamiast kupować ten specyfik, kupię jeden z poleconych. Kosztami nie powalają, oba.  Mam wątpliwości, dawkowanie wydaje mi się niebezpieczne, bo skoro, załóżmy, dla ludzia dawka dzienna to dwie tabletki, to dla kota powinno być maksimum jedna czwarta tabletki, a najlepiej to jedna szósta jako dawka dzienna. Jak to dzielić i czy to możliwe? Kuracje trzytygodniowe dla ludzia, już wiem, że w wypadku jednego preparatu maksymalna dawka dla dużego kota to jedna czwarta tabletki. 

No dobra, na razie wystarczy wiedza że jest alternatywa dla żrącej goryczy. 

No dobra, preparat Cystone Himalaya, to jeden z tych podanych przez Elę, tak na szybko. Skuteczny dla zwierzaków, ale kuracja musi trwać ze względu na niepewne dawkowanie krócej. 

Ale te karmy. 

Już widać, po krótkim przeglądzie że albo cholernie drogie wetowe i specjalistyczne, albo słabizna i dosalanie zwykłymi karmami urinary albo muszą być kombinacje własne. Sól dają by zwiększyć wytwarzanie moczu, u kotów tak to działa, ale uwaga, sól u nich też część wody zatrzymuje w organiźmie. Nie o to kaman.  

Co poza metioniną i karmami urinary wet polecają wetowie? 

Pasty typu Urovit. Tubka powyżej trzech dych i to niewielka tubka. Taka większa pięć dych.  To żurawina jest głównym aktywnym składnikiem w pastach urowit i im podobnym.  Poczytałam w gabinecie. Poczytałam i podziękowałam, nie kupię, nie za blisko pięć dych tubkę z drożdżowo-piwną pastą z dodatkiem żurawiny. Dziękuję. 

Podziękowałam, wydać na drożdżowe mazidło kasę zawsze zdążę. Żurawinę mam, a w mózgu od chwili podtykania mi preparatów już mi zaczęło świtać.  

ŻURAWINA. 

Zakwasza mocz, czyści z niepożądanych bakterii przewody moczowe, dostarcza witaminy C. To żurawiną leczyła kiedyś bezpańskie kociny osiedlowa kocia Babcia. Mówiła o suszeniu i mieleniu i dodawaniu takiej do karmy. Żurawina może przy chorych nerkach wytwarzać szczawiany wapnia, ale Jacuś ma zdrowe nerki, już przy pierwszym badaniu tak wyszło. Czas spróbować, pasta drożdżowa nie, ale skoro koty karmę od babci jadły to może Jacuś też zje. Tak pomyślałam po kolejnym podtykaniu mi pod nos Urovitowej tubki. Od razu po powrocie do domu była próba, nieudana, żurawina nie da się ot tak zmielić. Babcia suszyła przed mieleniem, ale wtedy miała do dyspozycji wyłącznie tę naszą, krajową, zbieraną własnoręcznie lub kupowaną od ryneczkowych zbieraczy.  Więc na suszarkę. Co jeszcze można? Natka.  Trawka, perz, koperek. Miałam koperek i natkę, dołożyłam na tacki suszarki natkę i po namyśle koperek. A co tam, mogę raz nie zjeść. Suszyło się z pięć godzin, zielone szybko, ale żurawina wcale, chyba musiałabym suszyć dekadę. Przy mieleniu blokowała co trochę ostrze młynka, aż do zatrzymania silnika. Produkt to maź, kit, plastelina. Nie da się domieszać do niczego. Więc inaczej. Przekładanie suszoną zieleniną i mielenie po kilka żurawin. Da się, ale produkt zawierał dużo zielonego, mało żurawiny. Chwila. Mam mieszać z karmą, tak? A gdyby tak zmielić z karmą? Eureka. To jest to.

Domieszanie do karmy to wsypanie solidnej porcji (kopiasta łycha na dwa kubki karmy) i potrząsanie zamkniętą puszką. Proszek ginie, oblepia bryłki karmy. Wysypany gotowy miszmasz został z entuzjazmem przywitany przez Jacusia. JE!! Smakuje mu. Ufff. Będzie dobrze. 

Pytania oczywiście że od razu kotłują mi się w głowie. To nie może być tak mieszana karma stale, żadne przedawkowanie nie jest dobre. Chyba żeby mieszać mielonki mniej, ale ile? Cholera, no. Za skarby świata nie chcę zaszkodzić futerku. Czy jest szansa, żeby samą żurawiną rozpuścić struwity to wątpliwe, ale po sobie wiem, że ona łagodzi prawie natychmiast niemiłe uczucia przy sikaniu. Może u Jacunia też.  Na pewno nowe grudki  nie powstaną, tyle dobrego. 

Cudem jest to, że Feluś i Rysia wolą stanowczo mokre jedzonko, wybitnym suchojadem jest Jacuś. Od dziś może nim być, popieram. Będzie dobrze, dostał jeść o pierwszej, dochodzi północ, a były solidne dwa sikania (natka!), no i nie ma mowy o nieszczęśliwym biedactwie, jakby wraca upierdliwa CHUPACABRA. Karma z domieszką nie cieszy się żadnym powodzeniem u Rysi i Felusia, Jacuś za to ją pogryza. Ale może stać, pojemnik z wysypaną kapsułką natomiast trzeba będzie chować. Przewaga zdrowotnych naturalności nad sztuczną chemią....

Młynek mieli bezbłędnie, jedyne co, to to, że proszek nie jest suchy. Może przy przechowywaniu zatęchnać, prawdopodobne, więc chyba lodówka.  Wyszedł tego słoiczek, taki po majonezie, rudawego od żurawiny wilgotnego proszku. Pęczek koperku i pęczek natki, opakowanie żurawiny. Proporcje jeszcze do przemyślenia, koperek dałam by zmienić zapach, może coś innego zamiast. Zdaje się, że i w mokrej karmie by przeszedł, jak na razie to bardzo mnie cieszy że przeszedł w suchej.

To tyle. W całym tym cholernym ciągu zdarzeń kotłujacym się po moich bliskich przynajmniej dla Jacunia jest nadzieja że będzie z nim bardzo dobrze. 

Chociaż to.

Jutro, a właściwie już dziś, sobota nadeszła, odpasożytowianie i karma bez żurawinowego dodatku, za to z metioniną.

Pisała R.R.

Ps. Rano w sobotę odebrałam z paczkomatu zamówioną małą tubkę UrinoVitu, bo od vetów się broniłam, ale jednak zamówiłam. Chybiony zakup. Niepotrzebny zupełnie, a niedziela udowodniła, że zakupu metoniny nie będzie, karma z wysypaną kapsułką (czysta, bez żurawiny) jest niejadalna.  Więc podstawiona znów karma z żurawiną, i ta jedzona chętnie. I Jacuś nadal ładnie sika.