Uuuu, jak brzydko. Dziś słońce starało się bardzo, ale nie poradziło sobie. Brzydko.
Pora na herbatę, uczciwie parzona w czajniczku jest lekiem może nie na całe zło, ale na zapętlenie mózgu na niemilstwach - to tak. Przetestowałam.
O fascynujących historycznych już sprawach związanych z herbatą napisano tomiszcza, to bez wątpienia jedna z tych roślin, co zmieniły świat. Jej uprawa, rozprzestrzenienie się zwyczaju picia na cały glob. Sprawa transportu i handlu, ekonomii na którą ma wpływ. Obyczaje, tworzenie się w narodach zwyczajów towarzyskich. Sposób picia, naczynia i narzędzia do zaparzania. U mnie tylko o drobniutkim elemencie związanym z tematem, też w sposób mocno wybiórczy. Zaznaczam jednak, że nawet taki odprysk, to ogrom mogący być podstawą do fascynacji zbieraczych, twórczych. Jak zwykle, pewnie przesadę z obrazkami. Trudno, real brzydki jak nie wiem co, przyda się kolorowy świat herbacianych czajniczków.
Pinte... jak mu tam, pokazuje mi cuda wianki i imbryki, prawdopodobnie obrażony, że Graftona, czarodzieja Pottera znalazłam bez niego. Tym razem skorzystam z nachała, sam się prosi, ciut przetrzepiemy skórkę. Wada poważna taka, że ciężko dotrzeć do autora dzieła.
Jedziemy. Herbaciany czas, więc herbaciane naczynie, co jak żadne inne herbacie służy.
Imbryk. Czajnik, czajniczek. Do zaparzania cudownych listeczków. Piękny sam w sobie, bez udziwnień, choć ten jakby ciut...
Gdzieś tam, w rafie koralowej znaleziono zarośnięty koralem czajniczek. Datowane zatopienie na ok. 1800 rok.
Wygląda współcześnie, prawda?
A ten starszy, wyraźnie przeznaczony do kontaktu z ogniem.
No to jak miano nie kombinować?
Grafton nie jedyny co kombinuje z formą naczynia - chyba od zarania kombinacje są. Dwa nurty widzę. Jeden poważny, herbatka to istotna sprawa, nie żadne śmichy-chichy, ceremoniał towarzyski, świadczący o pozycji społecznej i kulturze, drugi to właśnie taki, wypoczynkowy, bez nadęcia-zadęcia.
Co nie znaczy, że nieistotny. Wręcz przeciwnie, dbałość o estetyczną stronę przedmiotu zdaje się że większa niż w tym poważnym oficjalnym podejściem do zagadnienia picia napoju.
Samo się prosiło. Główkowania ruszyły od zarania, mimo że naczynie zatrzymane w koralu ma doskonały kształt. Tak mamy, kombinacje niezbędne, wieczne "ja ci śrubkę wkręcę w radio, o Leokadio", no i wkręcamy. We wszystko.
Eksperymenty z ceramiczną formą czajniczka, by było jak najlepiej dla naparu, ale i przyjemnie dla oka. Bo czas herbaty to czas relaksu, więc pojawiają szaleństwa, by ucieszyć oko, oderwać od kłopotów, przestawić mózg na tory ciut inne, zmienić wajchę. U mnie, wśród szaleństwa ceramicznego przemyciły się metalowe, dwa, może trzy. Spokojnie mogłyby być ceramicznymi, na tyle spokojnie, że zostawiam. Nie odróżniłam przy wstawianiu.
*
*
By była ta odrobina luksusu, mimo niepowagi naczyńka. Bo o luksusie kojarzonym z bogactwem ornamentyki, wytwornością formy - to nie u mnie, u mnie o szaleństwie dającym odskocznię od realu. Szaleństwie oszczędnościowym, każącym w przedmiocie użytkowym widzieć figurkę, historyjkę, żart.
Zaczęło się od smoka. Ważny stwór dla Chińczyków, kojarzony ze szczęściem, z dobrobytem, zdrowiem. Wymarzony zwierz dla herbaty, najściślej związany z tradycją jej picia. Często takie smocze herbaciane dzbanki-zaparzacze były z jadeitu. No nie ma chyba cenniejszego i bardziej luksusowego tworzywa dla Chińczyka.
Z ptakami. Motylami. Latactwami.