Nie mam telewizora. To znaczy mam nieużywany zupełnie i nawet nie wiem czy działa po ostatnich zmianach w emisji pasm. Odzwyczaiłam się, teraz mnie wnerwia nawet oglądany krótko. Ale czasem mi jednak oglądactwa brak, jak już głód obrazu ruchomego dokuczy to oglądam.
Ostatnio głód ruchomego obrazu już musiał być bardzo duży bo rzuciłam się na seriale. Braki w temacie serialu mam solidne, bo na ogół wolę filmy, do ogarnięcia w czasie najdłużej trzygodzinnym. Ale.
Nawet taki absolutny nieoglądacz telewizji jak ja miewa seriale ulubione. Niektóre pozostają ukochanymi na zawsze, inne są miłościami równie trwałymi jak wieczna ondulacja, czasem nie do zniesienia po latach. A jeszcze inne, takie kiedyś niezbyt i bardzo niezbyt, okazują że są super. Ekranizacje literatury, to co lubię w czytaniu staram się obejrzeć. Zdarzają się ekranizacje idealne, Herkules Poirot Agaty Christie, opowieści Ellis Peters o braciszku Cadfaelu, jeszcze parę innych. Łatwiej serialom niż filmom oddać urok i klimat powieści, więc serialowe ideały częstsze. W stały nałóg serialowego oglądania jednak nie wpadam.
Bo ostatnio naszło mnie na oglądanie seriali, co już wyznałam. Hurtem lecę, jak nie ja. Wręcz nałogowo. Ten od żelazka był przedostatni, ostatni to DAWNO DAWNO TEMU czyli ONCE UPON A TIME. Ilustracje z niego.
Żadna nowość ale ominął mnie gdy być może był emitowany w Panu Telewizorku, już wtedy z Panem Telewizorkiem widywałam się niezwykle rzadko.
Żaden tam wysoki poziom intelektualny, skąd, ale bardzo przyjemnie mi się oglądało, a Robert Carlyle wskoczył mi na listę ulubionych aktorów, świetna rola, nieoczekiwany zupełnie popis aktorstwa mistrzowskiej klasy.
Siedem sezonów. I ogromnym zaskoczeniem dla mnie jest to, że wbrew wszystkim brakom serial tak mi się podoba, że na pewno jeszcze do niego wrócę. Zbyt dobrze się bawiłam przy oglądaniu by powrót odpuścić. Bajki wzięto na tapetę, dodano wielość światów w których żyją bajkowe postaci, postaciom dano życie rodzinne i komplikacje uczuciowe, bez dbania o to że nigdy w bajkowej literaturze nie pojawiły się razem. Wyszło dziwo, zabawne i odprężające.
Serial z założenia był robiony jako typowy podnośnik pozytywnych emocji, czyli od moralizmu i happyendów aż mdli, ale, uwaga, ja nie z tych co z fascynacją analizują gustowne girlandy z ludzkich flaków, duszne rozważania rozwleczone przed oczami memi powodują me duszne palpitacje, dużej dawki nie zniosę. Niczego natrętnie podtykanego w zbyt dużej dawce nie znoszę, a tu dziwność, nie bardzo mi przeszkadza ani moralizm, ani problematyczna gra jednej z głównych bohaterek, podejrzana uroda najpiękniejszej drugiej głównej też znoszona bez grymasów. Oraz rozwłóczenie przesadne wątków i rozterek moralnych. Potrzebowałam być może tak potężnej dawki optymizmu, nawet wtykanego nachalnie. Nie wiem jak to będzie przy powtórnym ogladaniu za być może miesiac? rok lub więcej, ale teraz, tak świeżo po maratonie, już mi brakuje niektórych postaci. Rumpelsticken, Zła Czarownica z Zachodu, to dla mnie supernowe, kilka innych błyszczy dla mnie tak, że miernoty przy nich do zniesienia. No i nieoczekiwany zaskakujący humor. Na pewno wiele smaczków przegapiłam, w języku oryginału podejrzewam że iskrzy o wiele silniej. Ni z tego ni z owego, groźny czarny charakter zostaje nazwany pekaesem, Świątynia Przeznaczenia porównana do wytwornego wychodka, jeden odcinek (teoretycznie w treści dramatyczny, bo chodzi o zdejmowanie wrednej klątwy) jest musicalem. No i Rumpelsticken, pieszczotliwie i skrótowo zwany Rumpelkiem, ten ma dopiero odzywki i sytuacje. "Magia może wszystko, możesz być potęgą, cesarzem, herosem lub chimerą" i po czymś takim zmienia się dla przykładu w zionącą ogniem świnię. Malutko groźną.
Ktoś oglądał?
Dobrodziejstwem i przekleństwem nałogowego oglądacza seriali jest to, że można hurtem, nie ma już raczej zastosowania ironiczna odzywka:
Musisz iść, bo się spóźnisz na Gumisie/będę lecieć, muszę zdążyć na Gumisie.
Gumisie u mnie mają bardzo wysoką pozycję wśród dobranocek. W Monte Carlo rozglądałam się za Księciuniem, bo to turystyczne mi się kojarzyło z architekturą gumisiowych miasteczkowych budowli, no i akurat tam jest nikła szansa spotkania księciunia.
Więcej absurdalnego sensu ma obecnie powiedzonko z serialu nie tak dawno oglądanego.
Zostawiłem żelazko na gazie.
Jako pretekst do wyjścia oczywiscie.
Ale także no niestety, to żelazko na gazie to opis czynności bezsensownej i destrukcyjnej. Szkodliwej. Nałogowe oglądanie, tak jak inne nałogi, nie jest rzeczą zbyt pożądaną. Jakieś się podobno powinno mieć, tylko dobrze by było gdyby nie zagarniały wszystkiego. Ja na razie muszę wziąć na wstrzymanie, skłonności do nałogów mam, dwie solidne serialowe serie ciągiem to już na razie dość.
Konkurs, co to za serial, ten od żelazka na gazie? Obejrzałam calusieńki, co juz robi dość dobrą lokatę na mojej liście lubianych, a powiedzonko uznaję za swoje.
Pisała R.R.