Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą P. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą P. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 października 2022

Notatka 462 impreza poniedziałkowa i P nad Pilicą.

Po. Uffff. Tu było krótko, sześćdziesiąte urodziny mojej malującej koleżanki i oględziny efektów odnawiania mieszkania. O koleżance   tu. Cholera, od czasu pisania linkowanego postu nie wzięła pędzla do ręki. Nie ma ukochanych przez kumpelę araukarii, beniaminka, paproci bo mamusia stwierdziła że od nich grzyb. Nie da się polemizować, ocieplili w międzyczasie blok, zrobili korektę pokrycia dachu,  kwiaty wywalone, a grzyba nie ma bo kwiatów nie ma, nie dlatego że mieszkanie świeżo odnowione, blok ocieplili i skorygowali dach.... Nie ma czego bronić, z  małej dżungli, zielonego słupa wysokiego na dwa metry (słupa, bo mamusia pilnowała by zieleń nie wychodziła poza przestrzeń podstawy, małej ławy)  została jedna anginka-geranium, wątła bez kolegów.  Bo grzyb. Taaa. 

Prezent to zestaw herbatek, tak by i mamusia skorzystała i nie protestowała, herbatki w dużej mierze z cyklu "samo zdrowie". Ulubiona przez nas obie nie za droga kawa, i na odchodnym biała puszka, zabrana na wsi słuczaj. Wyciagnięta jak królik z cylindra po oględzinach efektów odnawiania mieszkania. Wiesz co Czytaczu? Nie będziej obgadywania tej imprezki. Była i tyle. 

Po imprezce odebrane "Cuda Wianki", nastrój radykalnie podniesiony czytaniem.  I już wiem że miejce akcji, miasteczko Zielony Jar, to alternatywny Przedbórz nad Pilicą. Zgadza mi się, Autorka zanim wyprysnęła w świat i do Torunia była Przedborzanką, echo dorastania w nim jest w cyklu o Dorze Wilk, a co trochę śmieszne nazwisko ukochanej babci, której dedykowany jest poprzedni tom opowiadań o Koźlakach pojawia się i w mojej rodzinie. To nie czasy wyliczania piętrowych koligacji i powinowactw, być może jakiś cień pokrewieństwa jest, ale tysiąc razy bardziej prawdopodobne że jednak nie. 

Wymieszany ten Przedbórz z innymi mieścinami, wzbogacony o magicznych i miejsce pracy Malinki, z przybliżonymi do miasteczka lasami. Obyczajowo to Zielony Jar jest częściowo przeciwieństwem Przedborza, częściowo wierny oryginałowi. I w Zielonym Jarze nie ma rzeki czyli  - nie ma Pilicy. A Pilica ważna. Drugą rzeczą nie przeniesioną na literackie poletko jest brak wzmianki choćby najmniejszej o specjale przedborskim, czyli o kuglu. Może Autorka nie lubi.  

Proszę bardzo, trochę cykanek z Przedborza. Z niedzieli. Z wypadów dla higieny psychicznej robionych z imprezy. Nie przewidziałam, że mi przedborskie cykanki się przydadzą i obrazków miasteczka tylko kilka. 




Impreza zaczęła się jak to w tej części mojej rodziny mszą, stąd pierwsze cykanki to kościół i stara plebania. Ogólnie kościół kilkukrotnie wypalony, częściowo rujnowany pamięta czasy Kazimierza Wielkiego i królów wcześniejszych. To podobno w nim, a nie w zamku (obecnie górce powstałej z udeptanych ruin) król  Władysław Jagiełło nadawał prawa miejskie Łodzi. 

I rynek. 






Park przy Pilicy. 




I widoki z parku na rzekę. 










Oraz już blisko końca imprezy znów rynek.



Może to nie Przedbórz pierwowzorem Zielonego Jaru? Cholera wie. Przecież setki podobnych miasteczek. Kochanych ze względu na kochanych rodzinnie  ludzi, dorastanie w nich, wakacyjne wspomnienia. Na pewno jednak nie Strzelno Kujawskie, ciekawe czym się Autorce naraziło.

Pisała R.R. wracająca do  Koźlaczków, Maliny i Zielonego Jaru. Czyli do książki "Cuda Wianki" Anety Jadowskiej. 

niedziela, 23 października 2022

Notatka 461 impreza niedzielna

Znów padam. Na ryja, bo ze zmęczenia, tym razem bardziej psychicznego, spowodowanego natłokiem emocji, natężeniem muzyki i ilością rojących się wokół ludzi, twarzy już chyba nie mam. Pozwijała się od użycia.  A było barwnie, męcząco, sentymentalnie, zabawnie i smutno. Przypominam, Paszczaki mam w rodzinie, a one budzą różne emocje i uczucia, część mocno drenujących. Paszczak Tadeusz ulubiony, najlepszy rodzaj Paszczaka jaki może istnieć, więc imprezy nie sposób było uniknąć.   Na razie nieliczne imprezowe Cykanki, może po imprezie poniedziałkowej  będzie  opis miejsca zdarzenia i rzeczy z miejscem powiązanych. Cykanki okolic i z podróży też będą. Ściśle imprezowych jest maleńko, dwie, cóż to jest. Ale przy intensywności imprezy, sorry nie dało się. By nie oszaleć robiłam wypady w okolice, i z tych wypadów cykanek dużo więcej. Od razu wyjaśniam, odwykłam od tak intensywnych kontaktów i w takiej ilości. Ilość choćby fragmentów rodzinnych życiorysów powala. We łbie się miesza, rodzinne małolaty i maleńtasy dwoją się i troją, rojąc się uparcie, jeden z wujków dorwał się do mikrofonu, i rany boskie, no jako solista to on niezbyt. Dużo. Bardzo dużo intensywności spowodowanej spotkaniem imprezowym, a wcale nie wszyscy przybyli. W powietrzu latają rozmowy wrzeszczane, bo nagłośnienie muzyki za mocne, czyli ogólnie rodzinna impreza bardzo udana. 

Dzieło czczące zdarzenie, projekt i wykonanie Bobuś. Rozmiarów to serducho jest solidnych, wykonane ze sklejki, a raczej wycinane ze sklejki, nowo sprowadzoną maszyną. Debiut maszyny w sklejce, debiut maszyny w wycinaniu na użytek prezentowy. Bo ta maszyna może wycinać prawie we wszystkim, ale do sklejki nie będzie używana. Chyba żeby cóś.


Poza tym wspólny bukiet, też okazały jak cholera. Wspólny, bo na imprezę pojechaliśmy Kondziem w składzie Rodzinne Dziecko (kierowca Kondzia), przynależny do Dziecka Karol, Bobuś i ja.


Cykanki towarzyszące imprezie będą później, tu sama impreza. 



Pisała R.R.

środa, 28 kwietnia 2021

Notatka 321 relacja


Po imprezie i po dniu. Dniu nerwów, przewidywanych i niespodziankowych, z gamą emocji bardzo różnych . Bezwład teraz. Zapisuję bardziej dla siebie, dla Ciebie Czytaczu to sama nuda.  

Nawaliło z wiązanką, chciałam niewielką,  dostałam kupsko zieleni z utopionymi w niej różami. Twór, co może oberwać bary silnemu chłopu. "Myślałam że źle zapisałam, to przecież najbliższa rodzina, musi być okazały".   Taa, tylko ja myślałam o powalającej urodzie, a wielkość i waga miały być ograniczone. Urody niet, gigantyczna zielona stonkobiedrona z białożółtymi kropkami i czarnymi pasami wstążek. Łojciec musiał nadawać jakie wiązanki preferuje, bo pani Kwiaciarka pierwszy raz wykręciła mi taki numer. Zatachałam więc z trudem niespodziewaną paskudę do domu. 

Tak się zaczęło, a potem się potoczyło,  ze zgrzytami  lub bardzo gładko. 

W domu po ubraniu się w ekskluzywne łachy trening artystycznego cerowania na czas. Ciemnografitowa tunika z hiszpańskim dekoltem kupiona w ciucholandzie ze skazą, merechy przy szwach rękawów. Zrobione. Cienkie welurowe spodnie wczoraj skracane, buty. Welurowy dwustronny szal, płaszcz. Torebka zawieszona na czarnym byle jakim pasku (od kociego miękkiego transportera). Beret. Pełen szał matowej robiącej wrażenie szarawej czerni i czerni błyszczącej, bo bardzo czarne spodnie, szal, koszulka z szerokimi ramiączkami. Włos związany, bo tachanie zielonego giganta nie pomogło trefionemu  Kopernikowi. Czarna maseczka. Nie wyglądam na łachudrę. Ciuchlandy rządzą. Uf. 

Bobuś miał być o 10.00. Nie ma, telefon milczy.  O jedenastej paniczny SMS z pytaniem, czy mam zamawiać Taxi. Telefon że jedzie. Dwadzieścia po rzeczywiście przyjechał, ostrzyżony, ogolony i podgolony.  Cholera, fryzjerów/barberów mu się zachciało!!!  I fryzjer/barber zrobił mu kuku, zamiast szybkiej obsługi, Bobuś miał usługę bardzo bardzo slow, a ponieważ było dużo operowania brzytwą przy uszach, karku, podgardlu, to ani pisnął. Mnę w ustach bardzo brzydkie słowa.

Mieliśmy kupić po drodze w Dino lub Zorzy alkohol, Bobuś kwiaty, bo okazuje się że jemu też nawaliła inna kwiaciarnia, zadzwonili rano, że z zamówienia nici, nie dojechały kwiaty.  Nie ma zakupów po drodze, nie ma czasu.

Droga zawalona tirami, autostrada w remoncie, szybkość maksymalna to sześćdziesiąt, ale jedziemy wolniej,  jesteśmy już spóźnieni w jej połowie. Mijanki, czekania na przepuszczanie. Mnie słabo, nawet nie mam siły na słowa. Telefon do kuzynki,  że korki na trasie. Każe jechać pod kościół. Rodzina podstawowa ze strony jednego wujka w komplecie. On, ciocia, trzy córki, moje kuzynki, Agnieszka, Ewa, Beatka. 

Panowie z obsługi wyrywają wręcz urnę z samochodu. Eleganckie do nieprzytomności nosidło z wgłębieniem na urnę. Ciemnozielone, więc wygląda bardzo wielkanocnie, pisanka w rzeżusze. Tłumię histeryczyny chichot. Krótka modlitwa przed kościołem, ja skołowana. Nie będzie mszy? Ani różańca? Gdzie tam. Teraz kościół. Koronka do miłosierdzia Bożego sprawnie przeprowadzona przez Ewę. msza pełnowymiarowa po. Ledwo wytrzymuję, w końcu nie wstaję gdy trzeba.  W kościele luzy, Bobuś się zmył po kwiaty. Dziewięć sztuk z Łojcowej rodziny. Z mojej połowa, reszta chora. Dopatruję się paru dalszych krewnych, w tym przedstawicieli dwóch odłamów klanu, co toczą wyniszczającą wojnę w sądzie, necie i w realu. Ale dziś pax, uff.     Nie ma tłumów, uff.

I na cmentarz, za samochodem z urną. Tu pomoc Rycerza Chrystusa, jak nic zataczałabym się. Bobuś niespokojnie zerka, ale awanturny krewniak trzyma go przy sobie, niewątpliwie snując szeptem historię krzywd.  Dużo wolniej idziemy niż orszak, stonkobiedrona w wozie z urną. Cmentarz z wyciętymi dębami, prawie wszystkie poszły pod piłę. Żal, ale chyba tylko mój. Bo brudzą lepką szadzią, bo tony liści, ale bez nich stromo położony cmentarz wygląda jak dziwne składowisko bliskie śmietnikowi. Odsunięta płyta, wszystko idzie niepojęcie sprawnie i szybko, a występujący solo organista jest mistrzem. Po dziękuję za przybycie i zapraszam przybyłych na poczęstunek do cioci. Sumitują się, ale nie ma takiej siły, która dałaby radę cioci, gdyby było ich więcej to może,  a teraz ma wsparcie wujka.  Nie mają wyjścia bidoki, specjał ich nie minie. O specjale kiedyś napiszę.

Zamieszanie przy powrocie. Ja już nie dam rady, za dużo. Dokumenty  w wozie Bobusia pod kościołem, więc proszę o podwózkę, on dojdzie, to załatwię finanse. Teraz zajęty przez drugą stronę konfliktu, nie ma mowy, nie odpuszczą.  Załatwiam, najpierw z firmą. Faktura. Daję kasę jednej z kuzynek dla grabarza. Zna, to kolega ze szkoły. 

Potem, już w zwiększonym gronie rodzinnym z księdzem już w cywilu. Zaskoczenie familiarnością stosunków na linii kler, a moja rodzina. Płonący stos starego drewna na trawniku przy kościele, Rycerz Chrystusa, no dobra, Andrzej, przez wewnętrzne drzwi kancelarii  idzie do proboszczowej kuchni po ziemniaki, przy okazji się upieką. W kancelarii najpierw rozważania kuzynek z księdzem która kwatera po wyciętych dębach lepsza, bo rodzice kuzynek chcą wykupić, rezerwacja na mapie wprowadzonej w komputer. Strona opracowana przez Beatkę, kuzynkę co załatwiała. Przekomarzania. Gdy ksiądz siada za biurkiem wydaje mi pokwitowanie obejmujące też usługi grabarza. Mnie zabiera jeden papier, pozostałe wystarczają mu w wersji mailowej. 

U wujków zastaję ich wnuki i rodzinę Łojca, napasioną i broniącą się przed dalszym pasieniem. Już rozbrojoną. Mówię, że cieszę się że ich widzę.  Pogaduszki. Trzy godziny. Cztery. Zbierają się. Kuzynki pojawiają się i znikają, ich dzieci krążą po mieszkaniu. Ciocia chwali się nową kuchnią fundowaną przez córki, meble zamówione i zmontowane przez dziewczyny. Położyły jasne, bardzo duże płytki na ścianach i podłodze, zburzyły ścianę, bo meble głębokie. I ścianę rzecz jasna postawiły, kartongipsową, sąsiedni pokój jeszcze węższy. A zburzyć ścianę  w bloku, to rany boskie, cięcie po kawałku. Dwie, Ewa i Agnieszka tu działały, przy wydatnej pomocy Beatki, co wtedy nosiła córeczkę.  Zawiła opowieść dlaczego tylko one, gdzie ich faceci, w pełni sprawni remontowo. Zakład, wygrany przez baby, jedynie instalacja pod indukcyjną kuchnię wymagała pomocy fachowca, z hydrauliką sobie poradziły. Jasno, nowocześnie, funkcjonalnie. Rattanowe stołki i koszyki dodają trochę ciepła. Bardzo ładnie, choć zupełnie nie w moim stylu. Wygląda na to, że jak się kobiety uprą, to mogą wszystko.  Góry przenosić.  Ale dwie z nich nigdy nie pojawią się na strajku kobiet.

Jeszcze cmentarz, znicze, zapomniana tabliczka z samochodu.

Przy powrocie opowieść Bobusia o konflikcie, ma relację kompletną. Każda ze stron ma swoje za uszami, wybielanie się nie pomoże, a chodzi oczywiście o spadek. Jest się o co bić, więc się biją, wyzywając się przez morza i oceany za pomocą netu. I śmiesznie i strasznie, bo to dzieci, wnuki i prawnuki dwóch bardzo się kochających sióstr, co nie mogły zadbać o rzetelny podział spadku po rodzicach, bo mamusia przeżyła je obie, a majątek był jej.  Z mamrotań nestorki rodu zrodziła się wojna, nie ma złudzeń, to może być nowa wojna trzydziestoletnia.

Nie mam żadnych cykanek. Zero. Nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałam.  A powinnam, bo choćby droga, gdzie ziemia zielona, a drzewa jeszcze nie. Bo wściekle barankowe niebo, bo słońce. Z dziwów i straszności gejzer pary, słup widoczny mimo odległości od Bełchatowa.  Impreza nie do cykania, może gdybym nie była jedną z głównych figur.... Kwitnąca ciągle śliwowata.

R.R. pisała.