Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bobusiowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bobusiowo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 7 maja 2023

Notatka 507 leje, lane łzy, leja i smród.

   Padało. Tak solidnie. Więc nie było Bobusiowa. Nie wiedziałam nic a nic, a w Bobusiowie żałoba.  Pożegnali Fotkę, niedotykalską drobniutką koteczkę o fizys Hitlera przełożonej na koci urodny pyszczek. W piątek rzecz się stała, samochód potrącił, Dziecko ku swojej rozpaczy znalazło. To cholerne uroki wychodzenia na dwór, przed wyjściem kota za posesję nie da rady się obronić. Chyba żeby wcale stworzaka nie wypuszczać, co przy życiu na wsi wydaje się znęcaniem się, i może nawet znęcaniem się jest.

To nie była przytulaśna kiciunia, raczej mały dyktator i ciemiężca śpiących. Ciemiężca śpiących, bo tak jak nie znosiła głaskania, tak lubiła na śpiącym ludziu zalegać, przybierając ciężar jak na tak niedużą kicię wielki, koniecznie na piszczelach lub na czymś równie tkliwym. Zawsze po niewłaściwej stronie drzwi czy okna i zawsze wtedy, gdy to było choć ciut niewygodne, więc w nocy bardzo często. Jako kotka zupełnie nietypowa, w domu absolutnie nie polująca, myszy raczej zapraszała w gości. Nie posuwała się do przynoszenia gryzoni, ale domowe traktowała jak swoich własnych osobistych wizytujących, pełen wersal i żadnych łapoczynów. Raz widziałam jak łaskawie obserwuje dwie, takie ciemnoszare o sporych różowych uszkach, a obserwowane działały na pełnym luzie, popisując się jak na scenie, specjalnie dla Fotki.  Broniła swojego ciałka przed pieszczotami, miski przed psem, terenu przed innymi kotami wrzeszcząc straszliwie. Żeby nie było że tylko tak, Fotka mimo swoich fum była stworzonkiem kochającym, widziałam jak pilnowała chorującego Dziecka. 

Pełna wdzięku wybitna  kocia indywidualność w miniaturowym ciałku. 

Czternaście lat.  Będzie bardzo jej brak.

Ale nie wiedziałam.  To deszcz był jednym z powodów że do Bobusiowa nie pojechałam. Dobrze się stało że lało, rozstanie za świeże. Trudno wtedy znieść współczucie. Obok deszczu drugim powodem niepojechania był drobny jak mi się zdawało wypadek z kawą i spóźnienie na busa. Piję fusiatą i zbieram fusy jako nawóz. Nie tylko fusy kawowe, herbaciane też, skorupki jajek, skórki bananowe itp. Uzbierał się pojemnik po śledziach, taki po pięciu kilogramach śledzi. Władowałam go w foliową torbę i wystawiłam na korytarz, żeby nie zapomnieć. Nie dało się zapomnieć, bezwonny do tej pory pojemnik dał woń. Nie żeby woń wybitnie smrodną, ale czuć się dała.  Okazało się że kilkanaście już razy tak używany pojemnik pękł, torba była nieszczelna i dołem wyciekło. Wytarłam na mokro i szybko, ale już było wiadomo że zbieranych świństw do Bobusiowa nie zabiorę, pęknięty pojemnik powędrował od razu do śmietnika, a ja w świat. 

Ponieważ lało, to zamiast pojechać ruszyłam w miasto. Wędrowałam za kocim żarciem w okazyjnych cenach (nic. Nie ma okazji), zatuptałam też w Aleje NMP.  Coś mi się zdawało że być może jest impreza ogrodowa, zawsze w pierwszy weekend po wielkomajowkowym są. Tym razem nie, impreza będzie za tydzień. 

Z wczorajszych wędrówek po zadeszczonym mieście nie mam wielu cykanek, srajtfon wilgoci nie kocha. 





Po kasztanowcu srajtfon się zbuntował. 

Powrót do domu z nędznymi kocimi jedzeniowymi zdobyczami był przykry. Moje futra, ja nie wiem czy one zasługują na moje starania. Rysia wykorzystała okazję że rudego futerka jej nie przewietrzę potrząsaniem czy klapsem i nalała mi ma łóżko.  Ruda ma szlaban na mój pokój. Pranie się suszy, ostatnia tura wirowała dzisiaj. Leja Ryszarda prezentuje samą niewinność, aha akurat. Drapie w drzwi, a potem leje tam gdzie zawsze powinna lać, ale z minką cierpiętnicy. Po za tym przymilność tak duża, że aż podejrzana. Może jeszcze gdzieś coś olała. Ruda małpa.

Wiesz co Czytaczu? Dziwne to jest, ekscesy futrowe znosimy, choć oczywiście ma się ochotę zrobić krzywdę ekscesującym to się jednak tej krzywdy nie robi. Kocha się także za ekscesy i rozpacz jest gdy nasze kłopotliwe kochanie pójdzie za bramę. Nie pamięta się wtedy żadnych, ale to żadnych uciążliwości związanych z odeszłym skarbem, bledną, nawet jeśli wściekłość straszną budziły..... Kilka razy to przerabiałam, teraz za swoją wrzaskliwą kocią cholerką rozpaczają Bobusie. 

Niech żyją nam futerka, nawet jeśli miłość do nich kłopotliwa. Niech będą.

No dobrze, a co ze smrodem? Był. Napisałam, że wytarłam na mokro to co wyciekło. Te kompostowe świństwa mają to do siebie, że zbierane w przykrywany pojemnik upiornie śmierdzą przy wywalaniu z niego, od spodu rzecz nabiera mocy potężnej. Doładowania kolejnymi świństwami od góry nie dają dużych efektów zapachowych, byle tego co głębiej nie naruszać. Tym razem rzecz się nie udała, tym razem pojemnik pękł, bo przy pakowaniu upuściłam, a reklamówka przeciekła. Wytarłam wyciekłe, jak mi się zdawało skutecznie, nie była to rzecz jakoś bardzo mocna ten smrodek. Zdawało mi się że wystarczy, takie przejechanie mokrą ścierką i zostawienie mokrego. 

Ha! 

Taki odór jaki mnie przy powrocie na klatce przywitał to w bloku się nie zdarza, a ja jeszcze mam katar. Nie chcę wiedzieć JAK czuli zapaszek niezakatarzeni sąsiedzi. Lastriko przesiąkło i TRZY RAZY traktowałam mało rozcieńczonym domestosem teren skażenia, dopiero to pomogło. Drugim źródłem smrodu, domowym, była mokra ścierka którą przetarłam wyciekłe. Nie myśl sobie Czytaczu, wypłukałam ją jak mi się zdawało porządnie, ale tu też mi się zdawało. Ścierka była prosta do poradzenia sobie, poszła od razu do śmieci. 

Tym samym obraz mój w oczach sąsiadów może nadal jest cichy, ale już nie bezwonny.

Zdegustowana R.R. pisała. 


sobota, 22 kwietnia 2023

Notatka 503 cykanki kwietne

Srajtfon domaga się aktualizacji aplikacji obsługującej aparat. Jak zwykle prezentuje przy tej okazji fumy, mające mnie przekonać, że naprawdę tego potrzebuje. I stąd taka jakość cykanek, przekłamane kolory, z ostrością coś nie tak. Oczywiście że żądanie aktualizacji postawił już w domu. Informuję że nie mam w tym roku anemonów greckich w różowym kolorze, wszystkie różowe to są niebieskie, tyle co do wierności obrazu. Co do ostrości - z nią też nie tak jak trza. 


















Tyle tekstu, w tempie szybkim będę się teraz wyparzać, zdjęłam z siebie pierwszego w tym roku kleszcza. Poczułam smeranie, a tu już jedna nóżka w skórze. Tekścik pisany w trakcie czekania na napełnienie się wanny,  w stanie totalnego padnięcia, więc więcej na razie nie będzie. Podłym kleszczowym bandytom mówimy precz, że też one nie zasnęły zimowym snem na zawsze.

Nara Czytaczu.

Odzipnęłam troszkę, i napiszę że pigwowiec w Bobusiowie to jest coś niemożliwego. Pani d ostatnio mnie odwodziła od bobusiowania, wobec czego podryty z jednej, węższej strony pigwowiec nadal nie wykopany. To jest jakaś wyjątkowo uparta cholera, ryłam pod nim i dzisiaj - i nie wyryłam. Nie dość że korzenie ma w dużej części palowe, to rośnie na zaśmieconym przez poprzednich właścicieli terenie. Folie zmieszane z kamieniami i szkłem, makabreska jakaś. Folie z gatunku grubaśnych, szpadel nie daje rady ani foliom, ani szklanym i kamiennym dodatkom. Jeden szpadel poległ, wybierałam więc ziemię ze śmieciami reką, łyżką, bo nawet mała łopatka nie wchodzi. Jedna trzecia krzaka podryta na trzydzieści centymetrów, a krzakowi nic, twardo się trzyma na korzeniach palowych wbitych nie wiadomo jak głęboko w ziemisto-plastikowo-szklano-kamienne podłoże. 

Jakim cudem tyle śmiecia nie wyszło przy pierwszym przekopywaniu, to nie wiem. Przy każdym trochę głębszym kopaniu niespodzianki. Jeśli by tak porządnie przekopać, to może  wykopałoby się coś czego jeszcze nie wykopałam. Plastik i szkło w rozmaitych postaciach to zwykłota, metale w postaci pordzewiałych gwoździ, zawiasów, okuć, śrubek, puszek też. Ceramiczne odłamki również. Azbestowe to coś co robiło za dachówki również. Najgorsze są jednak kamienno-ceglane resztki, tam stały warsztatowe szopki na takich fundamentach z mieszanki kamienia i pokruszonej cegły. Miały być chyba podpiwniczone, ale z jakichś powodów piwniczne dziury zostały zasypane śmieciem. Uch.

Pisała uchechtana R.R.

sobota, 8 kwietnia 2023

Notatka 497 raport bardzo krótki

 














Wiosna postępuje zgodnie z ustalonym harmonogramem. Czyli krokusy już przystąpiły do produkcji bulwek, teraz reszta solistów zaczyna swe czary, niektóre wcale jeszcze nie wystawiają ani drobinki zielonego, inne będą miały występ za chwilkę. Na razie nielicznie "śpiewają" kokorycze, zaczynają nieśmiało anemonki greckie, z pierwiosnków tylko jeden się odważył, tak jak i jeden tulipanek. Reszta w pąkach już prawie gotowych, będą lada chwila wspierać kolegów. Ogólnie to widać jeszcze brudy pozimowe (po zimie to tak jak po powodzi, zjawiska dużo brzydoty po sobie zostawiają), ale już za chwileczkę już za momencik wiosna się na całego rozkręci. Przykryje, zazieleni i zakwieci. Cudowna sprawa. 

Z towarzystwem rodzinnym, to jest tak. Ludzie mniej więcej zdrowi, na szczęście bardziej zdrowi niż nie. Humory takie se, ale raczej dobre niż złe. Było miło, spokojnie i smacznie, Pies nadal mnie nie lubi, kotka Fotka w humorach sobie właściwych. Nieźle jest.
Pisała R.R.

sobota, 18 lutego 2023

Notatka 480 błyszczące, tak miało być.

Pisane rano.

O błyszczącym będzie. Ale nie teraz, giełda staroci, Bobusiowo, więc prawdziwy post wieczorem. Tak naprawdę, to chciałam by Tabaaza posłuchała pańci Caro Emerald, bo ona dobrze robi na psyche.  Dziewczęcy głos pulchnej, urodnej bardzo retro Dunki, mimo tekstów niezbyt wesołych, nastraja pogodnie. 



I już po giełdzie. Może to przez wiatr, może inny powód, ale giełda staroci tym razem kichowata. No to jeszcze jedna Caro. 
 

Pisane wieczorem

I po Bobusiowie. Caro zapodana rano jako lek lub odtrutka w ten wietrzny, szary i pod koniec rozpłakany deszczem dzień. I tak może mieć żałośnie słabe działanie, dzień był (łagodnie pisząc) bardzo niezbyt.  Dla mnie był wystarczająco "niezbyt" by odechciało mi się pisać o błyszczącym. Dla niektórych był dniem pierwszym, dla innych wręcz przeciwnie, komuś przyniósł radość, jeszcze komuś smutek. Lub uczucia bardziej ekstremalne. 

Siedzę tradycyjnie już przy kuchennym blacie i obracam w głowie dzisiejszy dzień.  Był pracowity, nużący i denerwujacy. Pracowity, bo wycinałam niechciane młode odrosty klonu/jaworu. To normalnie rzecz trudna, bo nawet młode mają twarde, odporne na cięcie drewno, ale u Bobusiów pojawił się bardzo porządny sekator i okazało się że o tej porze roku klon/jawor wycinać najłatwiej, więc ciełam.  To ta część pracowita. Nużący, bo znów na tapecie towarzyskiej te same tematy, nic nowego, wręcz mogłabym robić za suflera podrzucającego kwestie. Denerwujący, bo Bobuś denerwujący, stosowana dieta ma fatalny wpływ na jego temperament i charakter, ponadto na niektórych tematach się zaczął od jakiegoś czasu zacinać, stąd też i znużenie.  Więc teraz siedzę i odzipuję dzień.   Futerka po przywitaniu mnie ruszyły do czynów fizjologicznych (jedzenie, picie i wręcz przeciwnie), ale lada chwila zaczną wymagać. Oooo, Jacuś już jest i wymaga....

A obiecałam sobie (i Tobie Czytaczu) że będzie o błyszczącym.  Bo trzeba mi naprostować własne przeoczenia, ponadto wczoraj sobie poczytałam, sięgając do starej mądrej książki (być może nieaktualne mądrej) i do Googla co ma z mądrością różnie, obrazki nagromadziłam... Tyle że dziś to jednak nie dam rady, przeceniłam własne siły oraz dobroć dnia. Za dobry nie był, wywiana jestem dosłownie (bo duło wichrowo), i w przenośni. Dopieścic futra i lulu. 

Ale następna notka będzie o błyszczącym. 

Pisała wywiana R.R.

I pociechą wieczorną kończę. Jak dobrze że ten gościu jest, nie odszedł. Lata temu śpiewał co będzie "kiedy kitę odwalę", ale nie odwala na szczęście.  Dlaczego akurat Jaromir Nohavica na pociechę? Bo ludzki, w sposób przewrotny i prosty. Znajduje  pociechę w przemijaniu, ma upodobanie do rubaszności, dystans zmieszany z czułością. Nie mylić z czułostkowościa, on nie myli. Ta minulost, stracona minioność, to co było i co kiedyś być mogło i nie było,  to nie skamlenie że stracone, to czułość. I dlatego jeszcze Nohavica, bo być może błędnie kojarzę poczucie humoru, zdolność do korzystania z nagannych i nienagannych uroków życia z pewną znaną mi cząstkowo z netu osobą. Jakby trochę podobni. 


Język barda ma w sobie moc idiomów, bardziej chwytam klimat tekstu niż dosłownie rozumiem. Na szczęście on czasem sam śpiewa po naszemu (bo lubi - diabli wiedzą dlaczego), na szczęście są doskonali tłumacze i wykonawcy. 




sobota, 12 listopada 2022

Notatka 468 cuda bez wianków

Głównie cykankowe. Zamieszczam, bo inaczej się zmarnują, one aktualne, część z nich ma na imię Zdzisiek. Z komentarzem, bo na niektórych nie wiadomo skąd te Zdziśki.
Bobusiowo dziś. Część cywilizowana.








Część dzika, czyli lasek na pasku w odsłonie listopadowej.  










Cykanki sprzed tygodnia. Część cywilizowana z pierwotnym żywiołem w akcji. 





Sypał ten żywioł iskrami, dziarsko pożerał przywlekane gałęzie i spróchniałe palety, pięknie grzał nas i kiełbaski na patykach. 







Powyżej dwie cykanki dokumentujące zachowanie Bobusiowgo psa. Podkulony i przestraszony przyszedł do mnie, bo ktoś we wsi puścił fajerwerki.  Sama już nie wiem co myśleć o tym psie. Normalnie to całym sobą okazuje że mnie nie lubi i się mnie boi. Ale poczęstunek od mojej osoby zżera błyskawicznie. Podobno kiedyś szczekał przez kilka godzin na moją zostawioną siatkę, cieszy się całym sobą gdy wychodzę z posesji Bobusiów. Wnikliwie bada i wykopuje niektóre posadzone moją ręką roślinki, doły chłodzące też kopie na "moim" zielonym, tam gdzie niedawno coś dłużej robiłam, jak na złość. To pierwszy w moim życiu pies żywiący wobec mnie takie uczucia, bo na ogół to sympatia z wzajemnością, czasem wręcz miłość, też z wzajemnością. Ale gdy zagrzmiała krótka kanonada, to przyleciał do mnie, żebym broniła, to samo się dzieje przy burzy, leci nie do pana, pani czy panienki, nie do Asi. Do mnie. Wychodzi mi, że dla psiny jestem straszniejsza od burzy czy strzałów, dam radę nakopać strachom. 


I jeszcze z ubiegłotygodniowego pobytu.



Ślicznotka z Koblencji, ślicznotka Bobusia i stara kartka wykonana kiedyś dla klubu przez Bobusia. Wyciagnięta, bo w tym roku będzie znów wykonywał, a musi być wg. Bobusia zupełnie inna. 

No cykanki może i fajne, ale jako cuda bez wianków to takie se. 

Proszę bardzo. Poniżej Zdziśki dokumentujące dziwo, jutro może dorzucę dzienną dokumentację zjawiska.



Osiedlowa śliwa powtórnie zakwitła. Jest piękna a nawet cudna, z tą delikatną pianą kwiatów i nielicznymi przebarwionymi liśćmi. Samo powtórne kwitnienie drzewa owocowatego (bo nie dla owoców posadzona) wydaje się cudem.

Pisała R.R.