Padało. Tak solidnie. Więc nie było Bobusiowa. Nie wiedziałam nic a nic, a w Bobusiowie żałoba. Pożegnali Fotkę, niedotykalską drobniutką koteczkę o fizys Hitlera przełożonej na koci urodny pyszczek. W piątek rzecz się stała, samochód potrącił, Dziecko ku swojej rozpaczy znalazło. To cholerne uroki wychodzenia na dwór, przed wyjściem kota za posesję nie da rady się obronić. Chyba żeby wcale stworzaka nie wypuszczać, co przy życiu na wsi wydaje się znęcaniem się, i może nawet znęcaniem się jest.
To nie była przytulaśna kiciunia, raczej mały dyktator i ciemiężca śpiących. Ciemiężca śpiących, bo tak jak nie znosiła głaskania, tak lubiła na śpiącym ludziu zalegać, przybierając ciężar jak na tak niedużą kicię wielki, koniecznie na piszczelach lub na czymś równie tkliwym. Zawsze po niewłaściwej stronie drzwi czy okna i zawsze wtedy, gdy to było choć ciut niewygodne, więc w nocy bardzo często. Jako kotka zupełnie nietypowa, w domu absolutnie nie polująca, myszy raczej zapraszała w gości. Nie posuwała się do przynoszenia gryzoni, ale domowe traktowała jak swoich własnych osobistych wizytujących, pełen wersal i żadnych łapoczynów. Raz widziałam jak łaskawie obserwuje dwie, takie ciemnoszare o sporych różowych uszkach, a obserwowane działały na pełnym luzie, popisując się jak na scenie, specjalnie dla Fotki. Broniła swojego ciałka przed pieszczotami, miski przed psem, terenu przed innymi kotami wrzeszcząc straszliwie. Żeby nie było że tylko tak, Fotka mimo swoich fum była stworzonkiem kochającym, widziałam jak pilnowała chorującego Dziecka.
Pełna wdzięku wybitna kocia indywidualność w miniaturowym ciałku.
Czternaście lat. Będzie bardzo jej brak.
Ale nie wiedziałam. To deszcz był jednym z powodów że do Bobusiowa nie pojechałam. Dobrze się stało że lało, rozstanie za świeże. Trudno wtedy znieść współczucie. Obok deszczu drugim powodem niepojechania był drobny jak mi się zdawało wypadek z kawą i spóźnienie na busa. Piję fusiatą i zbieram fusy jako nawóz. Nie tylko fusy kawowe, herbaciane też, skorupki jajek, skórki bananowe itp. Uzbierał się pojemnik po śledziach, taki po pięciu kilogramach śledzi. Władowałam go w foliową torbę i wystawiłam na korytarz, żeby nie zapomnieć. Nie dało się zapomnieć, bezwonny do tej pory pojemnik dał woń. Nie żeby woń wybitnie smrodną, ale czuć się dała. Okazało się że kilkanaście już razy tak używany pojemnik pękł, torba była nieszczelna i dołem wyciekło. Wytarłam na mokro i szybko, ale już było wiadomo że zbieranych świństw do Bobusiowa nie zabiorę, pęknięty pojemnik powędrował od razu do śmietnika, a ja w świat.
Ponieważ lało, to zamiast pojechać ruszyłam w miasto. Wędrowałam za kocim żarciem w okazyjnych cenach (nic. Nie ma okazji), zatuptałam też w Aleje NMP. Coś mi się zdawało że być może jest impreza ogrodowa, zawsze w pierwszy weekend po wielkomajowkowym są. Tym razem nie, impreza będzie za tydzień.
Z wczorajszych wędrówek po zadeszczonym mieście nie mam wielu cykanek, srajtfon wilgoci nie kocha.
Powrót do domu z nędznymi kocimi jedzeniowymi zdobyczami był przykry. Moje futra, ja nie wiem czy one zasługują na moje starania. Rysia wykorzystała okazję że rudego futerka jej nie przewietrzę potrząsaniem czy klapsem i nalała mi ma łóżko. Ruda ma szlaban na mój pokój. Pranie się suszy, ostatnia tura wirowała dzisiaj. Leja Ryszarda prezentuje samą niewinność, aha akurat. Drapie w drzwi, a potem leje tam gdzie zawsze powinna lać, ale z minką cierpiętnicy. Po za tym przymilność tak duża, że aż podejrzana. Może jeszcze gdzieś coś olała. Ruda małpa.
Wiesz co Czytaczu? Dziwne to jest, ekscesy futrowe znosimy, choć oczywiście ma się ochotę zrobić krzywdę ekscesującym to się jednak tej krzywdy nie robi. Kocha się także za ekscesy i rozpacz jest gdy nasze kłopotliwe kochanie pójdzie za bramę. Nie pamięta się wtedy żadnych, ale to żadnych uciążliwości związanych z odeszłym skarbem, bledną, nawet jeśli wściekłość straszną budziły..... Kilka razy to przerabiałam, teraz za swoją wrzaskliwą kocią cholerką rozpaczają Bobusie.
Niech żyją nam futerka, nawet jeśli miłość do nich kłopotliwa. Niech będą.
No dobrze, a co ze smrodem? Był. Napisałam, że wytarłam na mokro to co wyciekło. Te kompostowe świństwa mają to do siebie, że zbierane w przykrywany pojemnik upiornie śmierdzą przy wywalaniu z niego, od spodu rzecz nabiera mocy potężnej. Doładowania kolejnymi świństwami od góry nie dają dużych efektów zapachowych, byle tego co głębiej nie naruszać. Tym razem rzecz się nie udała, tym razem pojemnik pękł, bo przy pakowaniu upuściłam, a reklamówka przeciekła. Wytarłam wyciekłe, jak mi się zdawało skutecznie, nie była to rzecz jakoś bardzo mocna ten smrodek. Zdawało mi się że wystarczy, takie przejechanie mokrą ścierką i zostawienie mokrego.
Ha!
Taki odór jaki mnie przy powrocie na klatce przywitał to w bloku się nie zdarza, a ja jeszcze mam katar. Nie chcę wiedzieć JAK czuli zapaszek niezakatarzeni sąsiedzi. Lastriko przesiąkło i TRZY RAZY traktowałam mało rozcieńczonym domestosem teren skażenia, dopiero to pomogło. Drugim źródłem smrodu, domowym, była mokra ścierka którą przetarłam wyciekłe. Nie myśl sobie Czytaczu, wypłukałam ją jak mi się zdawało porządnie, ale tu też mi się zdawało. Ścierka była prosta do poradzenia sobie, poszła od razu do śmieci.
Tym samym obraz mój w oczach sąsiadów może nadal jest cichy, ale już nie bezwonny.
Zdegustowana R.R. pisała.