niedziela, 30 maja 2021

Notatka 340 Wnioski z bobusiowania

Ostatki maja z zielenią najpiękniejszą na świecie. Soczysta jak nigdy ta zieleń, co to robi porządne nawodnienie i temperatury nie za wysokie. Maj jak dla mnie zawsze mógłby być taki, mokry i chłodnawy.



Oczywiście było bobusiowanie, tym razem z jazdą bezproblemową. Padało kilkakrotnie, w przelanej zieleni praca raz że fajdająca jak mało co, dwa trudniejsza, chwasty nabierają sprężystości. Trochę jednak powyrywałam, niekoniecznie chwastów co chwastami typowymi. Nie wiem, czy odżyje zaduszony przez tojeść ubiorek. Może bardzo zły stan roślinki to nie wina tojeści. Śnieżna zima, co niby dobra, i tak spowodowała nieoczekiwane straty. W ubiegłych latach był problem z bordowymi i fioletowymi orlikami, w tym roku zanikły, ani jeden nie ocalał, i aż mi żal. Biało różowe owszem są, nie rzucają się specjalnie w oczy.  Bez orlików jakoś inaczej, łyso, brak ich wyraźnie. Chyba za porządnie przycięłam nasienniki.. Róże, biedactwa. Jak na razie niezbyt z nimi. Obronnym kolcem wyszła z zimy 'Inka'. 'Artemis', róża cukrowa i parę innych ciut gorzej, ale są i straty, bolące bardzo. Szlag złośliwie nie trafił tych, które stanowiły wpadkę, za to wrednie zabrał Liwę' , 'Old port' , 'Ślicznotkę z Koblencji'. Inne odbijają z trudem. Odbudowują się na szczęście liriope, wyszłe z zimy z uszarganymi zimnem liśćmi. Obficiej, to nie znaczy że obficie, będzie kwitł kielichowiec. Białe milczą, ale sadzone później o blisko półtora roku.



Trzeci rok, chyba nie jest źle. Na tle wysianego z nasienia przez Beatkę kwiaty wyglądają bardzo dorodnie, a krzak na bardzo żywotny. A nasiennemu stuknęła osiemnastka.

Wnioski mi się ulęgły po oglądzie zielonego następujące. Uzupełnienie kolorów konieczne, tak jak i solidne prace ziemne. Są drobne fragmenty, które sobie świetnie radzą, jak na razie nie wymagają większych korekt. Ale reszta, rany Julek, ręce opadają. W następnym tygodniu koniecznie muszę zająć się bezłodygowymi pierwiosnkami, żółte, niebieskie i czerwone Baleriny aż się proszą. Uratować z bluszczu żółtą małą hakone i poszaleć z nawozami.  Zabrać jakieś pałeczki lub kijki do oznaczenia miejsc kamasjowych, w tym roku nie może im się upiec. Tajemnicze mini drzewko pomiędzy nimi. Ja coś sadziłam i skleroza mnie dopadła? No nie wiem...  Usunąć ile się da inwazyjnego gajowca, żółtej tojesci, bluszczu.  Zakupy tak, konieczne, potrzeba malinowego różu, różu jasnego i słodkiego, jasnego pomarańczu, cytrynki. Bieli. Jasnej kremowej i cytrynowej żółci. Bo zrobiło się za dużo fioletu, smutno. Niebieskiego nigdy dosyć, ale za fiolet podziękuję. 

Są i fajne niespodzianki, wspaniałym nabytkiem okazał się floks kanadyjski i jego będę chciała więcej, nie tylko niebieskiego.  Na cykance nie wiadomo dlaczego on fioletowawy. Nic podobnego, czysty głęboki błękit, ślicznie podkreślający kwitnienie za trawami kamasji, już kończących spektakl.




Pustynnik wygląda na to, że się przyjął, mam nadzieję, że tak samo będzie z kradzionym barwinkiem. Obuwik, za przykładem trójlistna zrobił się podwójny. Bardzo fajnie, ale on sztandarowym przykładem, jak bardzo real różni się od ofertowych fot. Nie poleciałbym stanowczo na wierną fotę.


Po za tym zamierzam się na jeszcze jedną magnolię Sieboldta. Dziecku marzy się biały bez, mnie kalina koralowa, kalina koreańska, paprotniki. Lekkomyślne to dosyć, i prawdopodobnie nic z tego nie będzie, ale ach. No coś trzeba zrobić, chociaż z kolorami.  Mało miejsc słonecznych, one na wagę złota, a tu biały irys koniecznie do przesadzenia, białawe trawki i bylice też. I nie mam pojęcia jak to zrobić żeby roślinom było dobrze, piętrowo sadzić się nie da.  Wiadomo też, że trzeba coś zrobić innego w miejscu między ognikiem a świerkiem. Tam szlag trafił wszystkie róże, nic nie odbija, żal straszny. Płomienny różany gąszcz poszedł się bujać, przy smętnych rudych kikutach ani jednego listeczka. Ocalały krzaki, i zdaje się że zrobię tam krzakowisko, bo róż już się nie odważę tam sadzić. Na zaczątek ocalała pięknotka, kalina koreańska, sosenka kosodrzewina, biedna bardzo.. Miejsca niestety za mało na drzewko bzu. 
Kombinacji jeszcze nie koniec, może i coś innego wpadnie mi do głowy. Robota na tak niewielkich w sumie kawałkach będzie i tak straszna. Chyba żeby olać, były chwasty po szyję, mogą być nadal. 

NIE. MOWY NIE MA.

Pisała R.R.

sobota, 29 maja 2021

Notatka 339 praca czyha

No i zbliża się wielkimi susami chwila powrotu do pracy. Mieszane mam odczucia. Szczerze powiedziawszy, to wcale nie jestem pewna czy dam radę i boję się jak cholera. Forma przed świństwem była nienajlepsza, ale o ile lepsza od obecnej!

Odwrotność metody z kozą zdaje się że ma tu miejsce. 

Mały świstek świadczy o zdolności do podjęcia trudu pracy. Poprosiłam o wypisanie zupełnie obcą lekarkę, co zrobiła chętnie. Bez osłuchania, bez pytań, które chyba uznała za zbędne. Piątek, szesnasta, ona pracuje teoretycznie do siedemnastej, ale fura pacjentów na korytarzu. Jedyny lekarz po południu w przychodni, chyba z ulgą załatwiła wypisanie w dwie minuty. 

W poniedziałek podróż do K w towarzystwie moczu potem lekarz medycyny pracy. Potem wizyta w pracy. Nie wiem czy kupować bilet miesięczny. Może na razie nie. 

Nie wiem też, czy uda się załatwić pracę zdalną. Zdaje się że będą schody. 

Posta zdobią cykanki niekoszonego trawnika przy przychodni. O ileż fajniejszy od koszonego, ale nie ostanie się, kosiary szaleją. Lada moment będę jechać do Bobusiów, z wiaderkiem kompostowego świństwa, słoikiem nawozu końskiego i kupioną w ciuchlandzie poszewką na poduszkę. Oczywiście Harley Davidson. 

Pora się szykować 

Pisała R.R.

piątek, 28 maja 2021

Notatka 338 Fioł nieracjonalny

Mam ich trochę. Powinnam może inaczej nazywać te chcice, zachcioły, fioły,  jakże często graniczące z obsesjami. Różne są, dotyczą zrobienia czegoś, posiadania czegoś, nabycia nowej umiejętności, zobaczenia i przeżycia czegoś. Jest też parę takich obsesji, które dotyczą unikania czegoś, kogoś. 

Fioł pierwszy obecnie na liście, bo najnowszy.  Zachorowałam na niebieskie azalie-rododendrony. Głupio zachorowałam, naprawdę bez sensu. U Bobusiów ziemia alkaliczna, obok śmieci naćkana drobinkami wapienia, Bobusiowa Beatka ma fazę na bordo, brak tak naprawdę miejsc o odpowiedniej wilgotności, a ja zachorowałam.  Poza tym pasują do ich posesji jak pięść do nosa, czyli w sposób niepożądany.  I dlaczego akurat na niebieskie ta faza, przecież cała paleta do wyboru, od wściekle radosnych cyrkowych do pastelowych subtelności.   Fioł ma przyczynę w widoczku z okien autobusu. Jeden z licznych mijanych przedogródków  ma taką/taki rosnącą/rosnący w zestawie z jadowitą różową, wściekle czerwoną i z siarkowo żółtą. Oczopląs, wszystkie dorodne, w oczy rzucają się masywnymi plamami koloru, ale to ta ciemnoniebieska wyrwała mi westchnienie zachwytu. Gdyby nie to, że dom stoi jak dla mnie za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, pomiędzy przystankami co w dość dużych odległościach i bardzo rzadko tam autobusy... Gdyby nie brak czasu i sił... Gdyby nie to, że naprawdę wątpię w wiedzę mieszkańców, podreptałabym do tego domu dopytać się o odmianę. Wątpię, czy pytanie dostało by sensowną odpowiedź,  bo mam złe doświadczenia z wiedzą mieszkańców tych okolic na każdy temat, więc skąd by mieli wiedzieć. *) Zaczęłam szperać po necie z miernym efektem. Nie jest to  śliczna 'Azurika',  'Blue Tit Magor', 'Buchlowice', 'Luisella'. Nie jest to także przepiękny 'Aqamarin'. Od razu informuję, że zdjęcia autorów nieznanych, podebrane głównie z ofert handlowych. 


Najbardziej prawdopodobny to 'Blue Baron', ale kępa była wyższa niż przewidywane dla odmiany 80 cm. Kolor widzianego to mocny chaber, 'Blue Baron' jakby ciut za dużo ma fioletu, ale nie znalazłam nic równie intensywnego. 



Może jednak 'Blue Baron'? Ktoś coś wie może na temat chabrowych i szafirowych rododendronów/azalii?  Net twierdzi, że one rhododendron impeditum, czyli różanecznik gęsty.  Zimozielony, niski. Do zbadania mrozoodporność, zdrowotność. Rozmiar już mi się na starcie nie zgadza, widziany na pewno miał około metra, a najwyższe odmiany po dziesięciu latach mają 80 cm. Czyżby widziany miał ponad dekadę? Hmmm. 

Wymyśliłam sobie, że jeżeli uda się kiedykolwiek od losu  wyszarpać własny domek ze skrawkiem ziemi, to jeśli będzie to możliwe posadzę takie na tle jasnej, białawej zieleni, najchętniej wielopniowych drzewek (kalina koralowa 'Roseum'?, jarzębina?). Dużo, całą falę. Lub tylko na tle ściany z pnączami. 

Fioł nieracjonalny obgadywała R.R.

*) Uzasadnienie poglądu. Dosyć często docieralam do Bobusiów w sposób dla nich nieobliczalny, zwłaszcza na początku ich wiejskiej egzystencji. Parę razy pieszo, co zajmuje z krańców miasta jakieś trzy do czterech godzin. Pierwszy raz był.... nie taki jak sobie wymyśliłam. Wystartowałam z Tysiąclecia, tak by iść cały czas polnymi drogami. Owszem, to było wtedy możliwe, dziś już nie. Szłam i szłam i końca nie było i zaczęłam myśleć, że jakimś cudem minęłam Bobusiową wiochę. W końcu droga doprowadziła mnie do wioski, która jednak nie była Bobusiową. W obejściu żółtego domku starszy gościu w stroju gospodarczym,  tubylec znaczy, zna tu wszystko. Więc spytałam o Bobusiową wiochę. A ten mi kazał wracać do L, bo minęłam, nie ma stąd bezpośredniej drogi. Okolice wtedy były mi nieznane. 

- Na pewno? 

- Tak, pani ja tu całe życie żyję.  

I ja głupia się wróciłam, nie mogąc dojść, dlaczego nie mijałam torów. Cztery kilometry.  Do Bobusiów dotarłam autobusem z L, po czym się okazało, że Bobusiowa wieś następna za tą z tubylcem w żółtym domku. Chłop w tzw. słusznym wieku, tubylec od urodzenia, i nie wiedzial jaką wieś ma za górką. Po czymś takim nie ma się do dziwić że nie mam zaufania do żadnej z informacji udzielanych przez okolicznych tubylców.  Parę drobiazgów w latach następnych zdanie utwierdziło. Wędrówek jeszcze trochę było, jedna marcowa skończona w połowie drogi. Błotny potwór wracał wtedy do domu w trybie pilnym. Opiszę kiedyś wędrówki dokładniej, dwie naprawdę były rozrywkowe.


wtorek, 25 maja 2021

Notatka 337 Milena kryminalna

Jakoś tak się składa, że moje ulubione Fantastki kryminalą. Aneta Jadowska serią o Garstkach (nazwisko) w Ustce, Marta Kisiel też chyba błyśnie serią o Teresce. Na razie "Dywan z wkładką", ale pisze kolejną tereskową rzecz. Te kryminałki  bardzo dobrze się czyta, fachury w końcu pisały i mam nadzieję że jeszcze kryminalnie popiszą. Pokryminaliła i Milena Wójtowicz. 

Książkę pochłonęłam, i stwierdzam, bardzo stanowczo stwierdzam, że rewelacyjna. Tak. To jest komedia kryminalna, bardzo niesztampowa, jak to u autorki. Tak, jest trup, są podejrzani, są samozwańczy detektywi, ale... Niby wszystko było i nie da się nic nowego wymyślić. Niby.  Co lżej piszący autor, a zwłaszcza autorka, to chętne porównania z Joanną Chmielewską. O lekkość pióra chodzi, i humor, co niewymuszony, postaci rysowane lekko, ale tak że są pełnokrwiste, pełne własnych dziwactw. Tak, spuściznę po królowej widać u wielu, ale jeśli już, no to niech mi autorki i autorzy wybaczą - to Milena Wójtowicz jest na podium. Milena Wójtowicz zgarnia medal bardzo szczerozłoty, chętnie wysadzany drogocennymi kamieniami o mistrzowskim szlifie,  za sprawą książki kryminałkowej, jednej jedynej w tym gatunku popełnionej. A Chmielewskiej w żaden sposób nie naśladuje.   Nie wiem czy ten nurt twórczości autorka będzie chciała kultywować. Może tak, może nie.

Ale będą namowy. Łatwo o nie, bo lektura zostawia głód kontaktu z bohaterami. Oni pełnokrwiści i oryginalni. U Mileny Wójtowicz zawsze tak. Już słyszę te namolne jęki JESZCZE, DRUGI TOM, BŁAGAM, tak częste w wypadku jej twórczości. Bo jęki są, i to w jednym wypadku bardzo słuszne ("Wrota", tu opowieść zostawiona w takim punkcie, że musi być kontynuacja. Od lat nie ma), a że nie grzmi nimi cały net, to za sprawą słabej reklamy, a także i tego, że autorka rzadko wydaje, nakłady nie powalają liczebnością. Dochodzi tu jeszcze opór autora przed popychaniem, przekora organizmu którą rozumiem.  To wytłumaczenie dlaczego autorka odporna na skamlania o kontynuację "Podatku", "Wrót" oraz "Załatwiaczki" . Dodatkowo niesforna wyobraźnia, którą tak w twórczości Fantastycznej Mileny cenię, pcha autorkę po nowych traktach, omijając stare. Podparta ta wyobraźnia psychologicznym realizmem, buntujacym się przeciw bezstresowej miłości po grób, jednolicie czarnym charakterom, łatwym i oczywistym rozwiązaniom fabuły.  A także absurdem sytuacyjnym, przewrotnym realizmem. Uwielbiam, a tytułów stosunkowo mało. Inna rzecz, że była długaśna przerwa w pisaniu, na szczęście jest pisarska reaktywacja. Te nowe książki ciut dojrzalsze, lepsze, ale starsze też się bronią, nadal bawią. Na liczebność wydanych tytułów potężny wpływ ma fakt, że autorka jest normalnie pracującą na etacie osobą. Jasne, to że jest na etacie bardzo szkodzi na ilość, ale jak dobrze robi na jakość, na oryginalność, na książkowe realia - w fantastyce też.

Namawiać autorki na kontynuację utworu nie mam zamiaru, mimo że lektura i u mnie zostawiła w organiźmie głód wyrażający się w słowie JESZCZE.  Bardzo chętnie przyjmę natomiast każdą następną książkę w takim gatunku, jaki Milenie Wójtowicz się wymyśli i napisze.

Polecała R.R 


niedziela, 23 maja 2021

Notatka 336 ekhm..

Roboty mam moc, pilnej i żrącej sumienie. Więc tylko cykanki, tekst tłumaczący co nacykane później.  Tylko te cykanki, których chętnie bym nie zamieszczała. Komentarz potrzebny, i będzie, razem z porcją co nieco strawniejszych obrazków. Nie chce mi się o tych już zamieszczonych pisać, a jednak trzeba, zbyt dziwne by minąć. 

















Tekst powinien się pojawić jak się obrobię, nie wiem czy zdążę w niedzielę. Może nie. Tytuł właściwy też powinien być inny, ale cholera, co pasuje do zamieszczonych cykań?

Porcja pierwsza. 

To grupy rzeźbiarskie stojące licznie wokół  kościoła na Przeprośnej Górce, już za granicami administracyjnymi miasta i powiatu. Ręki zmarłego już artysty rzeźbiarza Szymona Wypycha.  Okolice przepiękne, na łysej skale zawsze niewiele rosło i nic nie przeszkadzało pielgrzymującym w widoku na Jasną Górę. Znak, że czas się oczyścić z grzechów. I ludzie przepraszali. Góra modlitw, ostatni namiotowy postój przed miastem, ze źródłem z którego czerpano wodę. 

No ale czasy się zmieniają, powstał ośmioboczny kościół, budynek dla pielgrzymów, dzwonnica. Cywilizacja pełnym pyskiem, z asfaltówką z boku.  Nie znam się, dla mnie zawsze bliżej Najwyższego tam, gdzie nie ma cywilizacji i góra z zachowanymi dwiema kapliczkami przemawiała mocniej. Tak jak i kamienista przestrzeń (teraz parking), gdzie z trudem stawiano namioty.  




Te prezentowane dzieła, to część drogi krzyżowej, wzbogaconej o kilka dodatkowych stacji. Powstały, kiedy kościół zmienił się w sanktuarium Ojca Pio i jego postać przewija się w rzeźbach, tak jak i motyw Biblii.

Niezręczność za niezręcznością. Trudno. Piszę jak było. Bo mnie te dzieła widziane po raz pierwszy powaliły w sensie negatywnym. Wściekła byłam wprost pisząc, bardzo źle mi wyglądały na wzgórzu gdzie spod zieleni wygląda wapień. Więc liczne uwagi robiłam, brzydko bardzo się wyrażając o dziełach, zastosowanym surowcu barwą kojarzącą się klozetowo. One ceramiczne, montowane z elementów, w stylistyce łączącej dla mnie socrealizm z ludowością, łopatologiczne  w treści. Szpecace krajobraz. Takie okrutne miałam na ich temat zdanie. 

Teraz trochę inaczej podchodzę do tych przedstawień, złagodziłam pogląd, bo i same rzeźby nabrały patyny. Barwy ciut wypłowiały, wyszlachetniały. Wzgórze przestało tak licznie błyskać bielą, częściowo żwirowe ścieżki wysypane szarym i rudym żwirem-żużlem. Nadal drażni mnie przypadkowość, złe rozmieszczenie, ale to nie ja korzystam w celach religijnych z tego ustrojstwa.  Przecież one, te rzeźby, miały powstać szybko, i tak powstały. Niewiele poza ceramiką dałoby się zastosować.  Ostatecznie spełniają swój cel, że nie umiem przed nimi się skupić - to cecha osobnicza, inni  potrafią.  Cdn.

Porcja druga.

Na własne oczy dziś widziałam ludzi na ławeczkach, zadumanych. Ludzi krążących po wściekle zawiłych ścieżkach. Nikt się nie krzywił, nikt nie dziwił, jedyna skwaszona mina w okolicy to moja. Skwaszona, bo przy poprzednim oglądaniu nie dotarłam do dzieła, które jednak wydarło ze mnie jęk. Nie ma w powszechnym zwyczaju zamieszczać tych samych obrazków w poście, a jednak trzeba bo. 


Amonity są w kamieniu służącym jako prowizoryczny schodek w podejściu prowadzącym na niewielki pagórek mający symbolizować Górę  Oliwną. Gdzie na szczycie modli się Jezus, a dwa metry poniżej uczniowie wypoczywają. Zbliżenia se daruję, cykanki dla dzieła niezwykle korzystne. Na żywo to czysta groza, łącznie z kościelnym dostojnikiem udającym ucznia z gestem fakju. 



I w tym momencie porażenia grozą brzydoty dotarło do mnie, że przeginam. To że rzecz jest tak dosłowna, to przecież w sztuce już było. Tak jak i celowe deformacje, uproszczenia. To ja odwykłam, zwiedziona  wysłodzonym tryndem  obowiązującym w popularnej sztuce sakralnej. To że mój smak protestuje na widok takiej prostoty, to mój problem. Inni może daltoniści to raz, dwa - dla nich to piękne, a myśli Ojca Pio wypisane na pionowych ścianach rzeźb głębokie jak Rów Mariański. Przeszkadzał mi też nadmiar krzyży rozmieszczonych na terenie, liczność stacji, znacznie przekraczających liczbę czternaście. A że stacje mało standardowe to nie wiadomo który z krzyży robi za przepisową stację.  Asię też nadmiar drażnił, w przypływie zgryźliwego humoru stwierdziła że to teren dla pesymistów którym trzeba pokazać plusy. A mnie staruteńki wic mi się  w związku z tym nadmiarem przypomniał.

Droga krzyżowa, ksiądz wiodący procesję nagle wywołany przez coś pilnego (kontrola z urzędu skarbowego, żeby absurd podkreślić), powierza zadanie organiście. Kiedy po dłuższej nieobecności wraca, z daleka słyszy śpiewny głos organisty : 

- Stacja sto trzydziesta. Szymon Cyrenejczyk poślubia świętą Weronikę.

Obie doszłyśmy do wniosku, że planował organista. Wniosek pomógł w akceptacji zjawiska. 

Porcja trzecia.

Co jeszcze sprawiło, że złagodziłam poglądy?

Moje fioły. 

To że przywitała nas czule ta panienka. 


Prześliczna, przeczuła i mięciuchna, zadbana niezwykle i bardzo kochana. Spokojnie odwiedzająca kościół i krążąca z miną uprzejmej gospodyni przed nim. Równie miło nas pożegnała.  

Jeśli jakieś miejsce ma tak miłe stworzenie, tak zadbane, to dostaje sporo forów. 

Barwinek. Każdy z obiektów  obsadzony roślinami. I krzyże i rzeźby. 






W tym jeden barwinkiem o kwiatach wielkości nakrętki od średniego słoika, bardzo ciemnymi i obfitymi. Żywotna bardzo roślina, barwinki były i gdzie indziej, sama mam, ale gdzie im do tej. Nie mam pojęcia co to za odmiana, ale świsnęłam jeden pojedynczy odrost. Jeden, bo posadzę na swoim dopiero w sobotę. Z żalem stwierdzam, że srajtfon kłamie,  jasny granat, lub bardzo, bardzo ciemny szafir  to właściwy kolor kwiatów. One na dłuższych od normalnych barwinków szypułkach, wyraźnie nad liśćmi, liście ciemniejsze, niczym się nie różniące w kolorze od innych barwinków. 

I co jeszcze? Ano to że maj i zielono najpiękniejszą zielenią.  Obrazki spoza sanktuarium, blisko starorzecze Warty, stadnina koni, lasy. 
















I kwitnąć na całego zaczynają głogi. Pachnie zielem macierzanki, konwaliami. Jak ślicznie pachnie wilczomlecz. 



Nie sposób się krzywić, choć całe sanktuarium mogę uznać za.... No za jakie? Nie odpowiadające w stu procentach moim gustom. O.

Pisała R.R.