poniedziałek, 28 marca 2022

Notatka 419 krótko o dwóch latach

To ku pamięci własnej. Baaardzo po amatorsku. Z własnego punktu widzenia. 

Hurrrrra!!!!! Koniec z obowiązkiem ścierw. 

Nie spełni się O HUURRAA!!! bajka o dorastaniu pokolenia w ścierwach, a takie coś było w morale niechlubnych bajek McDonald'sa.  Tu.

Ani mi się śni zapomnieć tych dwóch lat. Kilkakrotnie dawałam wyraz swym poglądom na namordniki. Ale, co zrobić, nosić nosiłam. Raz się zdarzyła morda przypominająca czerwoną ropuchę,  efekt powtórnego prania spadłej z suszenia maseczki  w łojcowym proszku. Mogło być gorzej, w świecie przyblogowym zdarzyło się skaleczenie powierzchni oka brzegiem ścierwy. Wyleczone, ale ból był, no i mogło się skończyć bardzo źle. Nosiłam mniej ze względu na mandaty (były groźby, mandaty chyba bardzo rzadkie), bardziej z szacunku dla osób maseczkom zawierzajacych. Co się miały stresować, przeca pranie mózgu było takie że rany...... Do dziś w autobusach i tramwajach głos "włóż maseczkę, bądź bezpieczny", ciekawe czy jutro też będzie...

A dla mnie, przyznaję, stres do tej pory  to kaszlące i kichające oraz smarkające Ptysie i Balbinki licznie przez te dwa lata spotykane w środkach publicznej komunikacji, w sklepach, na ulicy.   Tu wiara w potęgę ścierw bez sensu do sześcianu, szkodliwa jak mało co. 

Co do tego przed czym miały chronić. 

Eeeee. Tabaaza znacznie lepiej rozpracowała problem, zdała sprawę z motoryki zdarzeń. Tu  W życiu nie będę zdolna do tak analitycznego sprawozdania, dobrze że Tabaazie się chce. Czekolada słuszna i należna jak nie wiem co. Nie wiem, czy wnioski słuszne. Źle, wróć, raczej niestety, niestety słuszne. Co do śmiertelności, statystyki manipulowane do wypęku swoje, a śmierci do których przyczyniła się zaraza swoje. Zgonów za dużo, o wiele wiele dla mnie za dużo, na skutek braku opieki medycznej (co odbijać się jeszcze będzie, to nie tak łatwe do odrobienia), samego wirusa i skutków cholernej szczepionki.  Bo co by nie mówić, moje doświadczenie osobiste swoje robi. Przy tak w sumie malutkim gronie znajomych i rodzinnych trzy śmierci wirusowe, trzy na skutek braku leczenia w czasie zarazy, dwa w dalszym gronie na skutek szczepionki. I prawdopodobna konieczność zabiegu na sercu, poszczepionkowa konieczność u młodego zdrowego przed szczepieniem byka.  Nie znam szczegółów co konkretnie nawaliło, ta część rodziny zdołowana, moja nachalność teraz nie na miejscu. W trzymaniu kciuków za pomyślny przebieg kuracji niewiedza mi nie przeszkadza, ma być zdrowy!!!! Ma być zdrowym bykiem!!!! To bliskie skutki tych dwóch lat, nie wliczam ani wujka Janka, ani Ani. Ani cioci Natalii, bardzo lubianej, ale widzianej raz na pięcio/dziesięciolecie, ani nie widzianych lub rzadko widzianych osób z rodzin i kręgów towarzyskich przyjaciół i znajomych. Za wyjątkiem śmierci poszczepiennej, one wśród dalekiego kręgu, na oczy tych ludzi od dawna nie widziałam.  Ze strat dotykających bardzo bezpośrednio  to oczywiście odejście Łojca. Już prawie rok. Dom bez niego prezentuje mi fumy hydrauliczne i jest dziwnie obszerny, aż za obszerny. I o wiele cichszy, co niekoniecznie dobre.  Nie oswojony tak do końca. To covid był zabójcą, ze swoimi schorzeniami i wiekiem organizm sobie nie poradził z zarazą. A mnie zostały w głowie irracjonalne pytania, kto kogo zaraził, co mogłam inaczej i niesmak do siebie że mogłam być milsza. Rozum mówi że w tamtym czasie robiłam co mogłam i na co mnie było stać. Ale sam wiesz Czytaczu, że rozum swoje, a serce swoje. Czasu nie da się cofnąć, może i dobrze. Ileż by było chętnych!  A jakie bordelllo bum bum by powstało! 

Oczywiście pojawiły się i nowe dzieci. Taka to kolej rzeczy, naturalna, a jakże, tyle że strat dwa razy więcej. Około.  

Świat zmienił się przez te dwa lata na o wiele gorszy. Tak mi się wydaje. Niby to oznaka starości taki odbiór zmian, możliwe, czemu nie, młodsza się nie robię. Jednak biorąc poprawkę na własne zgredowienie nadal tak uważam, nie podoba mi się kierunek zmian. 

Wbrew krzyczącym o ruskich trollach, uważam że kryminał powinien być i za zarządzanie pandemią, i za szczepienia preparatem nie do końca zbadanym i za durne naciski.  Dużo tego za co powinien być kryminał, albo choć porządne rozliczenie.  A tak nie będzie, to już widzę. Ech, a tak by się chciało.....Wątpię czy dożyję oficjalnego, rzetelnego rozliczenia akcji. Masowanie medialne mózgu przy użyciu maści ogłupiającej skuteczne, jak się masowany buntuje lub zniecierpliwi to wiadro nowego specyfiku i masujemy dalej.. Smutne to, że przy okazji akcji pandemicznej media stały się głównie narzędziem propagandy, wyłowić fakty z zalewu niezbyt łatwo, ja wymiękam. Straszne że nową maścią wojna, wstrętne że nią przykrywa się pandemiczny syf. To najzupełniej normalne że groza wojny, bliskiej i oby nie bliższej, jest teraz tematem numer jeden. Inaczej być nie może, ale jakby ta wojna na zamówienie, prezencik upiorny dla pandemicznych, cholerny Putin robi za Mikołaja.

A wszyscy wątpiący, dociekający i drążący za ruskie onuce. Z automatu, a co. 

Tyle że doprawdy.  Tu fragment książki autora co jednym z ulubionych. Nierówny jest, niektóre książki słabe, inne bardzo dobre, przynajmniej dla mnie. Ale lubię, te słabiutkie też. Tekst napisany w 1981 roku, wydany u nas w 1996 roku,  tłumaczył Artur Leszczewski.  Proszsz:

...chiński uczony Li Chen uciekł do Stanów zabierając ze sobą dyskietkę z danymi o najważniejszej broni Chińczyków z ostatnich dziesięciu lat. Nazwali ją "Wuhan-400", ponieważ została wynaleziona w laboratorium RDNA mieszczącym się w pobliżu miasta Wuhan i była to czterechsetna odmiana wirusa stworzona w ich centrum badawczym. Wuhan-400 jest bronią doskonałą. Zaraża tylko ludzi. Żadne inne żywe stworzenie nie może być nosicielem. Podobnie jak syfilis Wuhan-400 nie przetrwa poza ludzkim organizmem dłużej niż minutę, co znaczy, że nie może na długo skazić obiektów czy całych miast, jak w przypadku wąglika czy innych wirusów. Kiedy nosiciel umiera, żyjący w nim Wuhan-400 umiera chwilę później, gdy tylko temperatura ciała spadnie poniżej 30 stopni Celsjusza. Widzicie jakie olbrzymie ma to zalety?........

.... Wuhan-400 ma jeszcze inne, nie mniej ważne zalety, które zapewniają mu przewagę nad większością broni biologicznej. Po pierwsze, można się zarazić i zostać nosicielem już cztery godziny po pierwszym kontakcie z wirusem. To niezwykle krótki czas inkubacji. Po zarażeniu nikt nie przeżyje dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Większość umiera w ciągu pierwszych dwunastu godzin. To gorsze niż wirus ebola w Afryce -bez porównania gorsze. Skuteczność Wuhanu-400 jest stuprocentowa. Nikt zakażony nie ma szansy przeżyć. Chińczycy wypróbowali go na Bóg wie ilu politycznych więźniach i nie znaleźli antyciał czy antybiotyków, które by go zwalczały. Wirus przenosi się do pnia mózgu a tam zaczyna wytwarzać toksynę, która dosłownie rozkłada tkankę mózgową tak samo, jak kwas rozkłada bawełnę. Niszczy tę część mózgu, która jest odpowiedzialna za automatyczne funkcje organizmu. Człowiek zwyczajnie traci puls, narządy przestają funkcjonować i zanika mechanizm oddychania.....

Fantastyka, taaaaa.    Dean Koontz "Oczy ciemności".  Wydawnictwo Albatros, fragmenty tekstu ze stron 366 i 367. Co byłoby. Co mogłoby być. Co może będzie. 

Pisała R.R. 

Śpiewa Mistrz, tak bardzo mający rację w tak wielu sprawach.  Zdobią zdjęcia kosmosu przedstawiające zagładę gwiazd. Nieliczne, dla przypomnienia że tak się dzieje ciągle. Nasza jeszcze świeci. 



wtorek, 22 marca 2022

Notatka 418 profańskie krzyżyki

Kiedy postanowiłam przerobić kupione kiedyś wyszywane podusie wcale nie wiedziałam że można wpaść jak śliwka w kompot w wyszywanie. Że to wciąga, że zajęcie medytacyjne. Nie wiedziałam też że jest ogromny świat krzyżykujacych. Ba, nie zdawałam sobie sprawy że istnieje coś takiego jak igła do wyszywania, nie mówiąc już o tym że jest igła do wypychania wychodzących na prawą stronę nitek. Że są programy ułatwiające pracę tym, co tworzą wyszywane kopie obrazów. Że są spory o techniki wyszywania w ramach ściegu krzyżykowego, czy lepsze wyszywanie kolorami, czy tzw. parkowanie, czyli wyszywanie całej płaszczyzny centymetr po centymetrze na gotowo, z luźno puszczonymi nićmi potrzebnymi kawałek dalej. Świat podłoży, nici, tamborków i krosien. Że tamborki i krosna niezbędne tym, co chcą tworzyć nićmi obraz równy, z krzyżyków doskonałych. Chciałabym, choć nie mam ochoty malować kopii nićmi, nie nadaję się do kopiowania. Żadnego. Nie wiedziałam też o obowiązujących regułach, że wierzchnia nitka zawsze ma iść w jednym kierunku. Bo to magicznie wzmacnia działanie haftu zdobiącego odzież w stroju ludowym, a zdobienia podobno tam gdzie strefy energetyczne. Wyjaśniło się dlaczego w niektórych ludowych haftach na lewej stronie takie dziwaczne przeciąganie nici. Magia, ot co!!!! I o znaczeniu motywów też nic mi nie było wiadomo, tu też była ze mnie masa bardzo ciemna. 

W naiwności swej zaczęłam wyszywać. Powstały na razie trzy mocno niedoskonałe twory. Twory profana. Tak to wygląda.

Nie zapowiada się by były tylko trzy. To są na razie przody przyszłych poduszek, tyły napotykają same schody. Ogólnie to schodów pełno.

Powinny być cztery, i pewnie będą. W zamierzeniu mają tworzyć komplet niejednakowych, z użyciem:

- tych samych kolorów, brunatny, kremowy, musztardowa żółć, czyli złoty beż, turkus. W pierwszym "dziele" występuje jeszcze ciemny turkus, ale on nie bardzo się sprawdził w następnych. Jest zastąpiony jasną żółcią, łagodną i radosną, w wyszywaniu robiąca czasem wrażenie neonowej. 

- tych samych, lub podobnych motywów. Przekształconych, bo ja nie kopista. Rany, ileż tych wzorów przejrzałam na Pintereście!!!!. Z niejaką dumą mogę powiedzieć że wyjąwszy podstawę jednak one moje, nie aplikacjowe. 

I w tych samych rozmiarach, jaśki mają mieć 50x50 cm. 

Tyłki poduch mają być dwa turkusowe, dwa brunatne. Tylko że z materiałami jest problem. Albo sztuczności nie do przyjęcia, albo kolory i grubość nie takie. Kłopot też jest z podłożami, jak na razie wychodzi, że każdy kwadrat jest na czymś innym. Pierwszy to serwetka, zahaftowana tak jak wszystkie w całości. Tło było już ciut złachane, dlatego tak.  No i poszło, gobelinowo mi to wychodzi i cholernie pracochłonnie. Przy znacznie większych krzyżykach wyszło mi że nadziubałam  ich ponad dwa tysiące, w tych liczyć nie będę, boję się. Miękko się to wszystko układa, tak jak lubię. Haft dodał mięsistości, ale nie usztywnił.

Początek i podstawa.


Po wyszyciu.


Drugi jest na drobnej aidzie, materiał taki. Krzyżyk obejmuje kwadrat z czterech oczek, jak na razie odmawiam wyszywania krzyżyków o boku 0,8 milimetra. Nie jestem zachwycona, wyszło sztywno.  Trochę się pościągało, no nie tak trochę jak chciałam.


Trzeci na kupionej w ciuchlandzie nowej ścierce do podłogi, dużej, zostały jeszcze marginesy. Miękkiej i bawełnianej, o oczkach jednak grubszych niż serwetka. Też wyszło mięsiście i miękko. Hmmmm. Ciekawe co dorwę jako podłoże czwartej.


Te dwa ostatnie kwadraty powstały zamiast planowanego haftu dla mojej miłej koleżanki Kasi, bo nie umiałam dobrać podłoża, a coś robić chciałam. Najpierw miała być aida, ale nie. Nie wiem czy ona nabiera miękkości po praniu, przy wyszywaniu ma się wrażenie że to papier z dodatkiem plastiku. Dla mnie niefajne. Już mam podłoże, kupiłam odpowiednie w połowie wyszywania trzeciego kwadratu. Miękkie i takie że wyjdą dwa przody.

Acha. Krzyżyki się według slangu krzyżykujacych kładzie, nie wyszywa. 
Pewnie jeszcze będę.

Sprawozdawała R.R.




sobota, 19 marca 2022

Notatka 417 sobota


Jak widać z cykanek byłam u Bobusiów. Żyją, jeszcze nie w pełnej formie po grypnej zarazie. Spóźniona impreza urodzinowa Rodzinnego Dziecka była. Dwudziesta pierwsza i najmniej udana ze wszystkich imprez - bo ton nadawał telewizor non stop ukazujący grozę wojny. I rozmowa chcąc czy też nie, głównie dotyczyła tejże oraz bolączek i obaw. Ech. Pojechałam do nich późniejszym o kilka godzin autobusem. I bardzo dobrze zrobiłam, zdołowana wróciłam, słodki i dobry torcik niewiele złagodził. A tak to pani D podnosi łeb i rośnie. Bo jednak uparta kilkugodzinna porcja aktualiów za duża, na co dzień sobie dawkuję.  Cholera. Pociecha to ta, że zdrowi wszyscy.  Tak ma być.





Przylaszczki bardzo nieśmiało na razie. Amerykańska, sadzona w ubiegłym roku, mikra i jakby zdychająca, no taki wypierdek, nieśmiało pokazuje jeden malutki i wątły blady kwiatuszek. Ale jest. Czyli jest szansa na kępkę, ba, może kiedyś na kępę lub kępy. 


Przedwiośnie bardzo skromne w Bobusiowie. Plamy koloru nieliczne i niewielkie, kwiaty owocowych drzew siedzą w niewielkich gruzelkach na gałęziach i wcale nie wygląda na to że się szybko pokażą.   Jeden sąsiedzki klon rosnący tuż za płotem został ścięty w zimie. Dziwnie łyso. Z jednej strony to dobrze bo to ten z odrostu klonu ściętego po Bobusiowej stronie kilkanaście lat temu i z jego mniejszymi kolegami z Bobusiowej strony bardzo walczyłam. Teraz ta walka ma szansę na wygranie, miejsce na głowę się zrobiło, magnolia dostała przestrzeń na zbudowanie korony, też dobrze. Tylko że łyso. 

Pojechałam późniejszym busem bo rano była giełda staroci. Tym razem na bogato, i doskonałego towaru i sprzedawców mnóstwo. Ceny jakby ciut spadły. Tylko że nic właściwie nie wpadło mi w oko i nie krzyczało że moje. Jeden gliniany puchar-świecznik za piątala i część do wcześniej kupionego złomu, dwie giełdy wcześniej kupionego. A już plułam sobie w brodę żem rozrzutna i durna, na śmieci kasę wydaję, tymczasem okazuje się że może i tak, ale jednak beznadziejny złom może i będzie czymś więcej niż złomem. Pewnie pokażę w przyszłym tygodniu, rzecz wymaga użycia wiertarki i trochę trudu. Zobaczymy.  I znów nie było kanek, które kiedyś zainteresowały MP. Zdaje się że zcykane wtedy pojawiły się w ramach wyjątku, bo nie ma. 

A teraz znów siadłam do haftu. Jeszcze dzień czy dwa i też będzie się nadawało do pokazania. 
Pisała R.R.

Ps.
Złom do roboty na życzenie Agniechy. Zdaje się że nie o to Jej chodziło, ale na razie tyle mogę pokazać.



czwartek, 17 marca 2022

Notatka 416 straszny instalator i efekty jego wizyty

Tak było.. 

Kontrola instalacji gazowej u mnie była. Rutyna, co jakiś czas jest, firma (Instalator S.c) działająca przy spółdzielni to robi.  Ulotka na klatce i owszem, trzeba być. I byłam. 

Nowy gościu, tupiący głośno, zamaszysty i z grzmiącym głosem. Co dziwne wcale nie wielkolud ani grubas, a hałasu i zamieszania robił za tuzin. Do mnie mówił jak do głuchej, owszem mam przytępiony słuch ale jego słowa to słyszeli chyba na parterze, o ile nie dwie ulice dalej. Moich futer jakby nie było, pochowały się i nie mogę się dziwić, sama też bym się schowała. Na domiar szczęścia wypachniony intensywnie czymś słodko ziołowym. Coś jak miętowe bagno na mole. Słodkie, no fuj.   No nie wiem, jak dla mnie zapach też ogłuszający. Jednak krótko to trwało, wszystko ok i gościu se poszedł zostawiając za sobą zapach. No fuj, stanowczo.  Ale poszedł.  Jaka cisza.... Ufff. Kawka, niech mi inaczej zapachnie, okno uchylone, ale zapach uparty. Ciasteczko. Zaparzyłam, usiadłam i dopiero w połowie kawy zorientowałam się że coś nie tak. Normalnie już bym miała na kolanach jedno futro, na blacie drugie, nad głową trzecie. Bo to okazja do wyłudzenia przekąski i zawsze milutko jak posiłek zbiorowy. A tu tak sama tę kawę piję, połowa wafelków znikła, a futer niet. 

Wołam, bez odzewu. A przecież zawsze przychodzą na wołanie. Co jest? Szuram miseczkami, szczękam otwieraną puszką - nie ma. Awaryjne zawołanie niezawodne (Futerka!!!! Ratujcie pańcię!!!)  zawodzi. No nie ma. Rany boskie, może drzwi były uchylone, gościu był tak ogłuszający, nie zwróciłam uwagi. Wciągam kurtkę, klucze w dłoń i galop po schodach. Drę się na osiedlu, zaglądam pod samochody.  Bez efektu. Przy powrocie w przedpokoju Gacek.  Jedna zguba jest. Dobrze, to znaczy że chyba wszystkie są w domu. Wołam. Z otwartych drzwiczek do wnętrza konstrukcji kibla (typu Geberit), wyłania się Feluś. Namiętnie te drzwiczki otwiera, nie ma na niego siły, ale byłam przekonana że w życiu się nie zmieści w wąziutką szparę. A tu proszę, jednak, szykował sobie schron. Brak jeszcze Jacusia. 

Godzina mija, jego nie ma. Przepatrzyłam wszystkie schowanka, łeb nawet wsadziłam za kibel by zajrzeć do Felusiowego bunkra, nie ma. Cholera, chyba jednak drzwi były niedomknięte, idę znów zaglądać pod samochody i się drzeć. W głowie mi już wiruje treść ogłoszeń, rany!!!! Niech się znajdzie!!!! Gdy prawie już zamykam za sobą drzwi, widzę pulchny tyłeczek przemykający do kuchni. Jasna dupa, gdzie on był!!!!

Zguba znaleziona. Śpi. Żeby nie było, futra są, ale obrażone. Co w sobie miał ten kontroler że musiałam wymienić wodę i suche, bo stał koło miseczek? I one nadal obrażone, mogę zapomnieć o głaskaniu. Odsypiają jak na razie traumę, może po przebudzeniu się im odmieni. 

Choinka, też pójdę spać. 


Tak jest. Druga w nocy. 





Pisała R.R. 

poniedziałek, 14 marca 2022

Notatka 415 pocztówka

Przedwiosenna, wynikła z przymusowego przejścia (oj, trudne po wczorajszym) po podjasnogórskim parku i alejach. 
















Wysyłała R.R.


Ps. MP się delikatnie chwali kwietnymi łanami. W Szczecinie mają Jasne Błonia. Z nich już fototapety. Tak to wygląda, zazdroszczę.





Miejskie.

Dla pamięci. 

Miasto się zmobilizowało bardziej niż myślałam. Nie będzie powtórki z wiadomości internetowych i medialnych. Ani tego co ktoś tam. Tylko to, co usłyszane widziane na własne oczy. A słyszę mowę być może ukraińską. Nie rozróżniam, od dawna w Czw-ie brzmi. Bo stypendia dla uczących się w miejscowych placówkach, bo praca. Nie tylko śpiewna słowiańska nuta wybrzmiewa, od kilku lat słychać i inne. Dobrze, ale teraz czas żółto-niebieski. 

I tak. 




Tu inicjatywa drobnego lumpeksu w duchu waste.  Sadzą drzewa, pomagają jak mogą. Znaczna część zysków idzie w dobro. I te ciuchy wyprane, wyprasowane w stanie bardzo dobrym. Tak, Ukrainki korzystają, a dziewczyny sklepowe przemiłe.   


Ale żeby nie było tak całkiem różowo z niechęcią cytuję zasłyszaną skargę. 
"Pani, mieszkania dla Ukraińców, praca, a dla nas co?"
Wypowiadała się pulchna siedemdziesięciolatka do sprzedającej tulipany równolatki. 

No.

niedziela, 13 marca 2022

Notatka 414 wzdłuż Stradomki


Oooo, nie do samych źródeł i nie od ujścia. Fragment rzeczułki, uregulowanej, okopanej i kto wie czy nie stworzonej ręką człeka. Bo ogólnie, to w okolicach Cz-wy rodzi się Warta, z terenu poddanego intensywnej melioracji. Łąki i nieużytki wśród miasta, często porośnięte roślinami wskazującymi na duże potrzeby wodne. Nie było wiosny, oznaki przedwiośnia nieśmiałe. Trzeba się trochę postarać by wypatrzeć nabrzmiałe pączki listeczkowe czy kwietne. Pierwsza  to nasza wyprawa po chorobowych epizodach, Asinych korzonkach, moich zatokowych ekstremach. Mimo to, spacer pięciogodzinny, częściowo z przymusu, bo trzeba było z miejskiej dziczy dojść do miejskiej komunikacji, a tak fajnie się szło i szło pogadując.  Cykanki przekłamane kolorami, dzień był SŁONECZNY, co słabo widać.  Po drodze jedna z jakże licznych glinianek-zalanek. Z łabądkami, kaczuchami i stadkiem rybitw. Pyskujących "daj!, daj!".








































A na jaki temat były pogaduchy? Wiadomo. 
Strachy i to co teraz. Po drodze drobne przypomnienie że pomimo pozornego spokoju świat bywa bardzo krwawy. Jest, nie byłyśmy bezpośrednio przy, ale świadomość jest. Równolegle do rzeczułki, po drugiej stronie, niedaleko dworca Częstochowa-Stradom, zatopiona w trawach i blokach betonu. Tablica upamiętniająca odkryte przy remoncie torów miejsce masowej egzekucji. Taaa. 
Niebo tym razem spokojne, czyste i ciche, ale to też złudne, nad Cz-wą przez ostatnie dwa tygodnie rozlegał się warkot samolotów budząc panikę. Nie było ich widać, szare jednolicie niebo a one nad pułapem tej obłocznej watoliny.  A to amerykańskie tankowały w powietrzu nad Cz-wą.
Pisała R.R.