sobota, 2 stycznia 2021

Notatka 238 wetowanie. Błotne kolory

Zadziałałam jakoś. I bardzo żałuję, że nie wcześniej, ale na litość. Upierałam się by wet widział mojego kota osobiście, wolałabym żeby ją zbadali, chociaż krew. Nadal się upieram, choć upór we mnie słabnie.
 




Nie dało rady zawieźć Rudzieństwa z przyczyn róznych. Dziś było tak.
Złapałam Rudzieństwo i oszelkowałam. W domu spoko. Za drzwiami szamotanina paniczna i płacz. Powrót. Wsadziłam w transporter. I natychmiast wypuściłam przepraszając gorąco. Bo znów była rozpacz z gatunku ostatecznych. 





Nie da rady. 

Więc samotna jazda do najczęściej wizytowanego weta. Zna mnie od dwóch dekad, a o ile wziąć pod uwagę starą lokalizację gabinetu i tylko szefową, to od trzydziestu siedmiu lat.  I dostałam  leki w torbę. Pomogła ostatnia wizyta, gdzie Lisina uszponiła weta. Też zdaje się za moim gender nie tęsknią, a raczej tak tęsknią jak Lisia za nimi. Tabletki uspokajające, przeciwzapalne i przeciwbólowe w strzykaweczkach, nawodnienie w dużej strzykawce. Jeśli się uda podać dziś i jutro uspokajacz, to wizyta w poniedziałek, po telefonie. Jeśli nie, trudno, będę żebrać by dali leki właśnie takie ogólne, jeśli oczywiście zadziałają pozytywnie. Zaszkodzić nie powinny, a jeśli jest jakiś stan zapalny i ból, to pomogą. 





Bałam się robienia zastrzyków. Łojciec niezdatny do trzymania kota. Drewniane ciężkie ręce nie mają wyczucia. Przetrenowane przy Maciusiu, który był aniołem, ale przy zastrzykach szybciutko zmieniał się w diabła. Więc podchodziłam do tematu jak pies do jeża, wcale mimo sukcesu z dostaniem leków nie paliłam się do kuracji.





Jak nieodpowiedzialna kompletnie pińdzia zamiast wracać do domu natychmiast, a tam walnąć Rudej szpryce z marszu, przeszłam dwa przystanki pieszo, wybierając ścieżki wśród miejskich nieużytków. Długaśne przystanki -  cykanki cykane po drodze, z szybką wizytacją lumpexu, w domu też zbierałam się jak sójka za morze.  Bo cały czas ten głupi strach, czy dam radę. Bo pamiętam jeszcze jak trudno przyjmował zastrzyki Maciuś. 

Ale nadjeszła wiekopomna chwila.
 




Z małymi poszło łatwo. Raz wbita igiełka ( kupiłam w aptece cieńszą) jeden strzał, do wbitej raz igły druga strzykaweczka i drugi strzał. I tyle było moich sukcesów na raz, bo małpa zorientowała się w temacie. Teraz było jeszcze  doszprycowanie nawadnianiem. Bezproblemowe, kocina nawet nie zarejestrowała, może przeciwbólowy działa. Czeka mnie jeszcze nadziewanie Lisiny uspokajaczem. Szczerze? Teraz wolałabym w zastrzyku, niż nadziewać niejadka tabletami. Bo przecież małpeczka ostatnio właściwie nie je.
Będę próbować. Może rozpuścić i wlać do pyszczka? Strzykawą. I to już, jeśli ma działać jak należy. Rozpuszczam.

Szkoda, że tylko na taką akcję mi moje Gender pozwoliło. Cóż może się uda z poniedziałkiem.

Acha. Tabletka wyrzygana właściwie natychmiast po wstrzyknięciu w pyszczek. 
No to po ptokach. Dostałam dwie, z wyjaśnieniem, że działa dopiero druga dawka. Psychotrop dostałam znaczy.

No i tak mi dzień upłynął. 
Dobranoc Czytaczu.

13 komentarzy:

  1. Normalnie wiesz co... przeżywam to z Tobą. Strasznie mi żal koteczka, wrażliwa widać bardzo istotka... U nas też często do weta chodzimy sami, żeby zwierząt nie stresować, mąż wyspecjalizował się w zastrzykach, chociaż też różnie mu to wychodzi, łatwiej daje się psu, gorzej kotu. Tabletki ciężko wcisnąć, zwłaszcza niejadkowi, ale jak jest sytuacja podbramkowa, to po prostu jedną ręką łapię głowę od tyłu i naciskam po obu stronach szczęk, żeby rozewrzeć paszczę, a drugą ręką wpycham tabletkę w gardło. Szybka akcja, kot nawet nie zdąży się wkurzyć. Wyrzygania dotąd nie było, no ale może nie było tak wrażliwego i zestresowanego koteczka. Trzymam nadal mocno kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja po wrzuceniu tak tabletki jeszcze pysio do góry i głaszcze oo gardle żeby na pewno połknęli. Ale zdecydowanie wolę jak wet zrobi zastrzyk bo sporo tak mi przepadło bez sensu .. ehhh... Oby się udało z tym wetem!

      Usuń
    2. Kochane, ja przecież jestem kociarą od kawału czasu. Nie przeżyłabym go przy w miarę zdrowych zmysłach, gdybym nie umiała dawać kotu tabletek, umiem, naprawdę umiem Co nie znaczy, że nie trafiają się egzemplarze nieskarmialne tabletkami. U Lisiny zawsze było pół na pół, część przechodziła, część nie, a taki Gucio to proszę was był w ogóle niemożliwy do nadziewania. Począwszy od prób otworzenia pyszczka.

      Teraz Lisina śpi. I mam nadzieję, że obudzi się w lepszym stanie niż zasnęła. Co będzie to będzie, niektórych spraw nie da się przeskoczyć, choć wiadomo, że będę skakać.
      Za kciuki dziękuję, przydadzą się bardzo.

      Usuń
    3. Ja tabletkę wciskam w jakąś pastę, co smakuje kotu, potem lokuję to na palcu wskazującym ręki, otwieram kocią paszcze i wkładam do środka. Zaciskam delikatnie pyszczek i głaszczę po gardle. Może z pastą pójdzie.... Pozdrawiam i trzymam kciuki...

      Usuń
    4. Też tak robiłam i było czasem skuteczne. Tym razem nie. Nieufność się w kocinie zalęgła, a moje Gender jest uparte i przebiegłe jak rzadko które futerko. Dziękuję

      Usuń
  2. Nadal czymamy kciuki. U mnła fumy z żarciem właśnie zaczęła Szpagetka. :-/

    OdpowiedzUsuń
  3. Rany, własny blog mi usunął własną odpowiedź. Koniec świata. Za kciuki dzięki, a co do Szpagetki to czy ona przypadkiem nie zorganizowała sobie na boku dodatkowego dokarmiania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We młą się dziś zalęgło takie podejrzenie bo kiedy nie wyłazi na dwór żre wincyj. :-/

      Usuń
    2. Aż osłabłam z ulgi. Obudziła się ruda królewna, zjadła pół łyżeczki mięska i wypiła solidną porcję koziego mleka. Zaraz znów wypieszczę i podsunę kolejną porcję mięska. Może będzie dobrze. Cały dzień przespała.

      Usuń
    3. Znaczy jakby sakces. U mła tyż jakby poprawa ze Szpagetkowym żarłem i samopoczuciem. Mła była nawet udeptywana z zylami, prawie że największe ukontentowanie ( do pełni szczęścia brakuje tylko kanarkowania ). Może i Lisina dopieszczona raczy się przełamać i wrażliwość damskiej natury zastąpi samiczą siłą mentalną.

      Usuń
  4. Trzymam kciuki! 🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡

    OdpowiedzUsuń