Blog był na próbę. Czy umiem, czy moja codzienność na to pozwoli, czy będzie mi się chciało.
Mam na imię Romana i jestem unikatem, tak jak mój numer PESEL 50+. Żaden ze mnie cud . Jestem obrośnięta kotami, książkami, myślami o roślinach i tysiącami zaczętych spraw. Siedem wiatrów w tyłku, wciąż i ciągle, ale blog jest.
Nikt mi nie pokazał druczku z drobnymi paragrafami do odhaczenia że się zgadzam na rok 2021. Nowy rok przyszedł bez mojej zgody - zaskakiwać będzie. Może być różnie, choć 2020 pożegnałam z ulgą, to nie sądzę by czekała mnie w nowym roku świetlana przyszłość.
A jednak nie wszystko będzie nieprzyjemne, odkryć nowych będzie może pięknych moc. Bo takim już nowym odkryciem była twórczość pani Małgorzaty Chodakowskiej. Po przedostatnim wpisie Tabaazy zaczęłam sobie oglądać fontanny i tak może nie zupełnym przypadkiem trafiłam na rzeźby tej artystki. Mojej równolatki. Zdolną mam rówieśniczkę, Tabaaza ma zdolną krajankę. Łodzianka, studentka w Warszawie i w Wiedniu, teraz mieszkanka Drezna. A fontanny takie. Powstają od 1991 roku.
I co? Bo ja jestem zachwycona.
Uzasadnienie.
Są piękne. Wystarczy.
Rozwinięcie uzasadnienia.
Te fontanny są ludzkiej miary, z brązu. To nie jest łatwe tworzywo. Nic nie wymyślono lepszego, niż odlewanie, tak jak za czasów Donatella, metodą na tzw. wosk tracony, a to naprawdę nie jest łatwa sztuka. Owszem, da się zrobić formę do wielokrotnego odlewania wosku i trochę tych fontann jest właśnie tak robionych. Te można kupić. Ale i tak. Bo wydawać by się mogło, że prawdziwi mistrzowie to już byli, a teraz wyłącznie epigoństwo. Niby w tym coś jest, bo artystka czerpie pełnymi garściami z estetyki epok minionych, jednak wykorzystuje ten dorobek jak dla mnie po mistrzowsku, w sposób tylko jej właściwy. Twórczy.
Zachwycam się wykorzystaniem wody. Ona jest integralną częścią rzeźb. Wychodzi poza estetykę wymiotujacych masek i sikających cherubinów. Szczytem pop wyrafinowania jest lejące wodę naczynie. Jakoś te najpopularniejsze formy lania wody powielane od starożytności, choć wśród dzieł wieków minionych bywają o wiele bardziej wyrafinowane. Zwykle godzę się na wymienioną estetykę, mogę się tymi fontannami zachwycić, bo są wśród nich zachwycające, ale jakże cieszą mnie właśnie takie, jak pokazałam.
Niewielkie, bo postaci w skali naturalnej, niepowtarzalne, zabawne, ale przede wszystkim ludzkie. Intymne. Sentymentalne. Odkrywcze. Poezja. Sama przyjemność.
A w Łodzi wagina, tego, no jak mu tam temu misiu, a w Cz-wie kupa biskupa.
I jeszcze takie. .
Garść rzeźb niezwykłych z którymi artystka rozstaje się podobno niechętnie, lub wcale się nie rozstaje... One nie mają kopii. Wyrzeźbione w wielkości naturalnej z pni drzew, polichromowane, złocone.
Uzupelniajaco. Była wystawa we Wrocławiu. Powyższa fota z tej wystawy. Ponadto, dobrze, nawet niezwykle dobrze radzę, pooglądaj sobie Czytaczu filmy z YouTube z dziełami artystki. U mnie znajdziesz pomiędzy gwiazdkami jeden, ale jakież interesujące znajdziesz na YT.
Co jeszcze? Ano to, że w poszukiwaniu inspiracji kobieta przemierza świat, po podróży do Egiptu nowym tworzywem stało się np. złoto. Fot nie mam. Ponadto wraz z mężem prowadzi winnicę, to tam ma pracownię.
*
*
To twórcza osoba, dla mnie rewelacyjna rzeźbiarka. Nie tylko ludzie są tematem rzeźb. Lotne i ulotne instalacje zrobione w Chinach, filmik na stronie artystki.
https://www.skulptur-chodakowska.de
Ceniona bardzo, co cieszy. Czyli pierwsza noworoczna Ameryka odkryta, ja, gapa blogująca ją dla siebie i Ciebie Czytaczu odkryłam. Jaka fajna.
Pozwalam mieć odmienne zdanie, sama będę się napawać. I już.
Zachwycała się R.R. obrobiwszy z zachwycających fot stronę z częścią dorobku artystki.
Ps.1 Sprawiedliwość wymaga, by wspomnieć o dwóch czw-owskich fontannach figuratywnych autorstwa Jerzego Kędziory. Owszem, są. Dziewczynka z gołębiami i balansujący nad fontanną akrobata. Ale nie wiedzieć czemu, nie poruszają one mojego serca. Zagadka. Czy gdybym mieszkała w Dreźnie, czułabym zachwyt mijając często np. czeszącą włosy? Podejrzewam, że tak.
Ps.2 Prawdopodobnie niepotrzebny.
Czy zwróciłeś uwagę Czytaczu, na kroczącą baletowym krokiem i z wyciągniętymi rękami w geście torujacym drogę rudowłosą?
Wypisz wymaluj Botticellowska Wenus, co wyszła z muszli i ruszyła w świat odpychając przeszkody. Dumna i nieustępliwa.
Tak ogólnie, w pierwszych słowach mego listu, mogę rzec, że rzeźby są spoko. I Chodakowskiej i Kędziory. Odebrałam je na zbliżonym poziomie emocji, wyguglawszy sobie uprzednio nieco więcej do oglądu. Fajne, z jakimś tam pomysłem, niektóre bardziej ciekawe, niektóre nawet ładne czyli miłe dla oka. Tancerki-dziewczynki Chodakowskiej skojarzyły mi się ze słynną rzeźbą Degasa "Tancerka", chociaż poza inna. Bardziej podobają mi się jednak fontanny z przelewaniem wody z ręki do ręki, chłopak w koronie, a jeszcze bardziej - te rzeźby przy końcu, drewniane z polichromią i złotem. Rzeźby pana Kędziora nie chciałabym mieć nad głową, jakby wisiała w moim mieście nad ulicą, to na bank chodziłabym inna trasą. Może wybredna jestem, albo mam zły dzień, bo mnie przewiało i moja głowa robi mi ból, ale na większy zachwyt nie mam siły. Myślę, że gdybym zobaczyła tylko te drewniane, to bym się bardziej zachwyciła. W temacie dzieł artystów lokalnych (czy też - lokalnych dzieł artystów), to najpewniej jest trochę tak, że opatrzyły się nam, a poza tym bywamy bardziej krytyczni wobec tego, co nam podetkano pod nos, bo zwykle trawa bardziej zielona u sąsiada.
He, he, he, Mła Ci napisze tyle. Swego czasu czyli bardzo ale to bardzo dawno temu, Gosia zwana Chodką postanowiła upamiętnić gębę mła w glinie a potem w odlewie. Mła zobaczyła siebie w czech wymiarach i postanowiła od tego czasu że tylko malarstwo prawdziwie odda jej szlachetne rysy. Nie wina Chodki, rzeźba była w porzo, naprawdę, ale mła miała wrażenie że patrzy na nią z podestu klasyczny Neron a nie jej oczka w jej własnej gębie. I tak miłość własna nie pozwoliła jej zachować pracy Chodki.;-D
Jeśli znasz, to pozdrów najserdeczniej. Jestem jak widzisz zachwycona i oczarowana. Co do miłości własnej, to ciężką krzywdę Ci zrobiła i tyle. Tylko podejrzewam twa młodocianość usprawiedliwia takie podejście do wizerunku własnej osoby w cudzych oczach. Samo to, że jesteśmy przyzwyczajeni do oblicza w lustrach sprawia,że trudno znieść choćby fotografie własnego pyska i uznać że bliźni tak nas widzą. A i obraz w lustrze tak naprawdę rzadko zachwyca. A rzeźby rewelacyjne. I tyle.
Lata Chodki nie widziałam, wiem że kole Drezna i tyle. Łączą nas raczej wspominki młodości durnej i chmurnej. Gosia zawsze była zakręcona na struktury a ja tak szczerze pisząc wolałam jej prace malarskie. Pewnie dlatego że mła wogle jest bardziej obrazowa niż graficzna czy rzeźbiarska. Co do tego jak człowiek jest odbierany przez inszych to mła pamięta różne zdziwności. na ten przykład jak namalowała autoportret a jedna z cooleżanek ząćwierkała "Jezu ale ohydę znalazłaś na modela! Kto to?". Taa... ;-D
No tak. A sobie we własnych oczach krzywdy nie zrobiłaś🤣🤣🤣. To jest między innymi dowód na przywiązanie do wizerunku lustrzanego. Swoją drogą, to przywiązanie jest krzywdzące. Co za cholera jakaś, tak każe nam się do niego przywiązywać. I wybij sobie z głowy własną szpetotę. Jeśli ktoś, nawet jeśli to koleżanka, uznał za stosowne wziąć Cię na warsztat, to znaczy, że znalazł w Tobie coś interesującego. Chyba, że ten ktoś z upodobaniem dokumentuje monstra. To nie ten przypadek.
Ja nie jestem taka najobrzydliwsza, po prostu mam tendencję obrzydzalnicze które się mła zawsze przekładały na tzw. tworzywo. To cóś takiego we mnie siedzi co każe robić prace w stylu Witkiewiczowskiej Pani Zyzi ciężkostrawnej. Nie do przewalczenia, he, he, he. :-D
A musisz walczyć? Czy nie lepiej doprowadzić do mistrzostwa w tendencji osobistej co się sama w tworzywo pcha? A skoro tak masz to pozwól, że w kwestii estetyki twojego wyglądu zaufam raczej Twojej koleżance.
Kuruj się Małgosiu, ból głowy (zatoki!, zatoki!) na nic nie robi dobrze. Po za tym Ty, nie jesteś przecież do bólu, tylko do fajnego życia z malowaniem fajnych obrazków, więc niech on sobie idzie. Wiesz, ja na poważnie pisałam, że zachwyty nieobowiązkowe. Naprawdę nie musisz. Co do trawy zielonej u sąsiada, to może i racja, ale nie do końca. Jerzy Kędziora jest artystą wybitnym. Tak. Ale Małgorzata Chodakowska jest artystą o klasę wyżej. Na mój pogląd może ma wpływ surowiec w którym tworzą. Ona w DĘBINIE, brązie. On z grubo metalizowanej żywicy, bo jego rzeźby nie mogą być ciężkie. U niej dbałość o emocje, u niego o balans. Tak to odbieram.
A pewnie, pewnie, ja tam nic artystom nie chcę ujmować, kiedyś próbowałam rzeźbić to wiem że to nie taka prosta sprawa - z gliny to tam jeszcze coś wymodzę, ale raczej z glinki porcelanowej, którą się kształtuje jak plastelinę niemalże, bo cięższe tworzywo zupełnie mi się nie poddaje. Drewno jest dla mnie materią nieodgadnioną i nieokiełznaną, nie dałam rady, po pierwszej próbie odpuściłam. No i masz rację, że porównać się artystów nie da, każdy tworzy inaczej. To że nie wpadłam w zachwyt, nie znaczy, że nie doceniam. Doceniam panowanie nad tworzywem, wyobraźnię przestrzenną i fantazję, umiejętność zrealizowania swojej wizji i tak dalej. Z tych drewnianych rzeźb Chodakowskiej to bym nawet parę mogła (chętnie) mieć w swoim salonie :). A się też pochwalę, że mnie jedna artystka nieco mniejszej miary dawno temu (miałam lat ze 20) próbowała uwiecznić w glinie (głowę konkretnie), na prośbę kolegi mego, ale podchodziła do tego jak pies do jeża, tłumacząc nam zebranym w pracowni, że rzeźbiarz nie przepada za modelem nazbyt urodziwym (że niby ja taka śliczna wtedy byłam), bo idealne rysy trudno idealnie odwzorować. Powiem szczerze, że zgadzam się z tą argumentacją z mojego bardziej malarskiego punktu widzenia - znacznie ciekawszym obiektem do malowania jest osobnik "charakterystyczny". Dlatego jako modeli chętnie się zatrudnia ludzi raczej brzydkich, z jakimiś wyrazistymi rysami itd. To są ciekawe obiekty. I rzeczywiście dla mnie jako widza ciekawsze są dzieła przedstawiające ludzi odbiegających wyglądem od ideałów piękna. Wspomniana artystka wyrzeźbiła moją głowę, koledze się podobała i zamierzał zrobić jakiś odlew, ale nie kojarzę, żeby był jakiś dalszy ciąg. Mnie się w każdym razie ta rzeźba wcale nie podobała, bo była taka jakaś właśnie za bardzo idealna, bez charakteru i bez wyrazu. Wolałabym chyba widzieć wizję mnie w stylu Picassa :).
Gratulacje z powodu posiadania rysów idealnych i urody. Nawet jeśli tak jest wyłącznie w cudzych oczach, nie Twoich. Bo tajemnicza sprawa, znam tylko dwie, podkreślam, tyko DWIE z morza znanych bab, które są z własnego wyglądu naprawdę zadowolone. Tak naprawdę zadowolone. I nie ma dla nich znaczenia opinia otoczenia. Co do artystów. Wiesz, nie wiem czy masz rację. Jak oglądałam przy Jenny Saville prace z nurtu w który ją tak chętnie zaliczają, ogromnej w sumie grupy, to doprawdy. Miałam wrażenie że jest Jenny Saville i JEDEN niezwykle płodny ktoś, produkujący taśmowo obrazy czarnej strony życia. Czy umiałabym tak wyłowić z rzeszy powstałych rzeźb postaci ludzkich w skali naturalnej pracę przedstawianej artystki? Możliwe, że tak. Nawet brązy.
Hehe, kiedyś to ja byłam może piękna i młoda, ale teraz to już tylko "i" zostało :))). W każdym razie, mimo upływu lat, z wyglądu swojego jestem zadowolona, bo się nim za bardzo nie przejmuję, nie opieram na nim mojego życia, nie był to nigdy mój priorytet, podobnie jak nie za bardzo zwracam uwagę na wygląd innych ludzi. Pewna rozmowa ze znajomą uświadomiła mi, że ludzie dzielą się na tych, którzy z kontaktów z innymi wynoszą i zapamiętują to co zostało powiedziane lub niewerbalnie wyrażone, a inni zapamiętują (i oceniają) tylko lub głównie wygląd. Ja po spotkaniu z kimkolwiek, niezależnie jak długo trwa spotkanie, kompletnie nie potrafię odtworzyć jak ta osoba wyglądała, w co była ubrana i jaką miała fryzurę, czy facet miał wąsy a kobieta biżuterię itd. Za to po wielu miesiącach dość szczegółowo pamiętam rozmowę. A co kto o moim wyglądzie myśli, to mam głęboko gdzieś, nie mam potrzeby podobać się społeczeństwu, bo jakie to ma znaczenie. Zawsze znajdzie się ktoś, komu będę się podobać i ktoś, kto moim wyglądem gardzi :). Więc po co się tym przejmować. Co do artystów - moja uwaga wyżej dotyczyła tych dwojga, Chodakowskiej i Kędziory, co do ogółu to zgadzam się z Tobą.
Gratuluję, i piszę to szczerze. Wygląd, no cóż. Chcemy czy nie, jesteśmy wzrokowcami. Chłoniemy oczami świat, zgodnie ze swoimi indywidualnymi cechami nabytymi i wrodzonymi lgnąc do tego co piękne. Tak mamy i już. Obce osobniki też chcemy czy nie, oceniamy na podstawie tego co widzimy, ale także tego co słyszymy i wąchamy. Zmysł smaku tu wchodzi do gry, i nie mam tu na myśli kubeczków smakowych, choć kto wie? Może gdzieś na świecie są społeczności które witają się liżąc ucho,np. Mógłby być gdzieś taki zakątek (jak gość kwaśny - zjadamy, jak gorzki gonimy z wiochy)🤣🤣🤣. No nie ma siły, oceny są, nie ucieknie się od nich. Dobrze jeśli ocena oka nie jest decydująca co do ludzi. Tak jak u Ciebie.
Tak ogólnie, w pierwszych słowach mego listu, mogę rzec, że rzeźby są spoko. I Chodakowskiej i Kędziory. Odebrałam je na zbliżonym poziomie emocji, wyguglawszy sobie uprzednio nieco więcej do oglądu. Fajne, z jakimś tam pomysłem, niektóre bardziej ciekawe, niektóre nawet ładne czyli miłe dla oka. Tancerki-dziewczynki Chodakowskiej skojarzyły mi się ze słynną rzeźbą Degasa "Tancerka", chociaż poza inna. Bardziej podobają mi się jednak fontanny z przelewaniem wody z ręki do ręki, chłopak w koronie, a jeszcze bardziej - te rzeźby przy końcu, drewniane z polichromią i złotem. Rzeźby pana Kędziora nie chciałabym mieć nad głową, jakby wisiała w moim mieście nad ulicą, to na bank chodziłabym inna trasą. Może wybredna jestem, albo mam zły dzień, bo mnie przewiało i moja głowa robi mi ból, ale na większy zachwyt nie mam siły. Myślę, że gdybym zobaczyła tylko te drewniane, to bym się bardziej zachwyciła. W temacie dzieł artystów lokalnych (czy też - lokalnych dzieł artystów), to najpewniej jest trochę tak, że opatrzyły się nam, a poza tym bywamy bardziej krytyczni wobec tego, co nam podetkano pod nos, bo zwykle trawa bardziej zielona u sąsiada.
OdpowiedzUsuńHe, he, he, Mła Ci napisze tyle. Swego czasu czyli bardzo ale to bardzo dawno temu, Gosia zwana Chodką postanowiła upamiętnić gębę mła w glinie a potem w odlewie. Mła zobaczyła siebie w czech wymiarach i postanowiła od tego czasu że tylko malarstwo prawdziwie odda jej szlachetne rysy. Nie wina Chodki, rzeźba była w porzo, naprawdę, ale mła miała wrażenie że patrzy na nią z podestu klasyczny Neron a nie jej oczka w jej własnej gębie. I tak miłość własna nie pozwoliła jej zachować pracy Chodki.;-D
OdpowiedzUsuńJeśli znasz, to pozdrów najserdeczniej. Jestem jak widzisz zachwycona i oczarowana. Co do miłości własnej, to ciężką krzywdę Ci zrobiła i tyle. Tylko podejrzewam twa młodocianość usprawiedliwia takie podejście do wizerunku własnej osoby w cudzych oczach. Samo to, że jesteśmy przyzwyczajeni do oblicza w lustrach sprawia,że trudno znieść choćby fotografie własnego pyska i uznać że bliźni tak nas widzą. A i obraz w lustrze tak naprawdę rzadko zachwyca.
UsuńA rzeźby rewelacyjne. I tyle.
Lata Chodki nie widziałam, wiem że kole Drezna i tyle. Łączą nas raczej wspominki młodości durnej i chmurnej. Gosia zawsze była zakręcona na struktury a ja tak szczerze pisząc wolałam jej prace malarskie. Pewnie dlatego że mła wogle jest bardziej obrazowa niż graficzna czy rzeźbiarska. Co do tego jak człowiek jest odbierany przez inszych to mła pamięta różne zdziwności. na ten przykład jak namalowała autoportret a jedna z cooleżanek ząćwierkała "Jezu ale ohydę znalazłaś na modela! Kto to?". Taa... ;-D
UsuńNo tak. A sobie we własnych oczach krzywdy nie zrobiłaś🤣🤣🤣. To jest między innymi dowód na przywiązanie do wizerunku lustrzanego. Swoją drogą, to przywiązanie jest krzywdzące. Co za cholera jakaś, tak każe nam się do niego przywiązywać.
UsuńI wybij sobie z głowy własną szpetotę. Jeśli ktoś, nawet jeśli to koleżanka, uznał za stosowne wziąć Cię na warsztat, to znaczy, że znalazł w Tobie coś interesującego. Chyba, że ten ktoś z upodobaniem dokumentuje monstra. To nie ten przypadek.
Ja nie jestem taka najobrzydliwsza, po prostu mam tendencję obrzydzalnicze które się mła zawsze przekładały na tzw. tworzywo. To cóś takiego we mnie siedzi co każe robić prace w stylu Witkiewiczowskiej Pani Zyzi ciężkostrawnej. Nie do przewalczenia, he, he, he. :-D
UsuńA musisz walczyć? Czy nie lepiej doprowadzić do mistrzostwa w tendencji osobistej co się sama w tworzywo pcha? A skoro tak masz to pozwól, że w kwestii estetyki twojego wyglądu zaufam raczej Twojej koleżance.
UsuńKuruj się Małgosiu, ból głowy (zatoki!, zatoki!) na nic nie robi dobrze. Po za tym Ty, nie jesteś przecież do bólu, tylko do fajnego życia z malowaniem fajnych obrazków, więc niech on sobie idzie.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja na poważnie pisałam, że zachwyty nieobowiązkowe. Naprawdę nie musisz.
Co do trawy zielonej u sąsiada, to może i racja, ale nie do końca. Jerzy Kędziora jest artystą wybitnym. Tak. Ale Małgorzata Chodakowska jest artystą o klasę wyżej. Na mój pogląd może ma wpływ surowiec w którym tworzą. Ona w DĘBINIE, brązie. On z grubo metalizowanej żywicy, bo jego rzeźby nie mogą być ciężkie. U niej dbałość o emocje, u niego o balans. Tak to odbieram.
A pewnie, pewnie, ja tam nic artystom nie chcę ujmować, kiedyś próbowałam rzeźbić to wiem że to nie taka prosta sprawa - z gliny to tam jeszcze coś wymodzę, ale raczej z glinki porcelanowej, którą się kształtuje jak plastelinę niemalże, bo cięższe tworzywo zupełnie mi się nie poddaje. Drewno jest dla mnie materią nieodgadnioną i nieokiełznaną, nie dałam rady, po pierwszej próbie odpuściłam. No i masz rację, że porównać się artystów nie da, każdy tworzy inaczej. To że nie wpadłam w zachwyt, nie znaczy, że nie doceniam. Doceniam panowanie nad tworzywem, wyobraźnię przestrzenną i fantazję, umiejętność zrealizowania swojej wizji i tak dalej. Z tych drewnianych rzeźb Chodakowskiej to bym nawet parę mogła (chętnie) mieć w swoim salonie :).
UsuńA się też pochwalę, że mnie jedna artystka nieco mniejszej miary dawno temu (miałam lat ze 20) próbowała uwiecznić w glinie (głowę konkretnie), na prośbę kolegi mego, ale podchodziła do tego jak pies do jeża, tłumacząc nam zebranym w pracowni, że rzeźbiarz nie przepada za modelem nazbyt urodziwym (że niby ja taka śliczna wtedy byłam), bo idealne rysy trudno idealnie odwzorować. Powiem szczerze, że zgadzam się z tą argumentacją z mojego bardziej malarskiego punktu widzenia - znacznie ciekawszym obiektem do malowania jest osobnik "charakterystyczny". Dlatego jako modeli chętnie się zatrudnia ludzi raczej brzydkich, z jakimiś wyrazistymi rysami itd. To są ciekawe obiekty. I rzeczywiście dla mnie jako widza ciekawsze są dzieła przedstawiające ludzi odbiegających wyglądem od ideałów piękna. Wspomniana artystka wyrzeźbiła moją głowę, koledze się podobała i zamierzał zrobić jakiś odlew, ale nie kojarzę, żeby był jakiś dalszy ciąg. Mnie się w każdym razie ta rzeźba wcale nie podobała, bo była taka jakaś właśnie za bardzo idealna, bez charakteru i bez wyrazu. Wolałabym chyba widzieć wizję mnie w stylu Picassa :).
Gratulacje z powodu posiadania rysów idealnych i urody. Nawet jeśli tak jest wyłącznie w cudzych oczach, nie Twoich. Bo tajemnicza sprawa, znam tylko dwie, podkreślam, tyko DWIE z morza znanych bab, które są z własnego wyglądu naprawdę zadowolone. Tak naprawdę zadowolone. I nie ma dla nich znaczenia opinia otoczenia.
OdpowiedzUsuńCo do artystów. Wiesz, nie wiem czy masz rację. Jak oglądałam przy Jenny Saville prace z nurtu w który ją tak chętnie zaliczają, ogromnej w sumie grupy, to doprawdy. Miałam wrażenie że jest Jenny Saville i JEDEN niezwykle płodny ktoś, produkujący taśmowo obrazy czarnej strony życia. Czy umiałabym tak wyłowić z rzeszy powstałych rzeźb postaci ludzkich w skali naturalnej pracę przedstawianej artystki? Możliwe, że tak. Nawet brązy.
Hehe, kiedyś to ja byłam może piękna i młoda, ale teraz to już tylko "i" zostało :))). W każdym razie, mimo upływu lat, z wyglądu swojego jestem zadowolona, bo się nim za bardzo nie przejmuję, nie opieram na nim mojego życia, nie był to nigdy mój priorytet, podobnie jak nie za bardzo zwracam uwagę na wygląd innych ludzi. Pewna rozmowa ze znajomą uświadomiła mi, że ludzie dzielą się na tych, którzy z kontaktów z innymi wynoszą i zapamiętują to co zostało powiedziane lub niewerbalnie wyrażone, a inni zapamiętują (i oceniają) tylko lub głównie wygląd. Ja po spotkaniu z kimkolwiek, niezależnie jak długo trwa spotkanie, kompletnie nie potrafię odtworzyć jak ta osoba wyglądała, w co była ubrana i jaką miała fryzurę, czy facet miał wąsy a kobieta biżuterię itd. Za to po wielu miesiącach dość szczegółowo pamiętam rozmowę. A co kto o moim wyglądzie myśli, to mam głęboko gdzieś, nie mam potrzeby podobać się społeczeństwu, bo jakie to ma znaczenie. Zawsze znajdzie się ktoś, komu będę się podobać i ktoś, kto moim wyglądem gardzi :). Więc po co się tym przejmować.
UsuńCo do artystów - moja uwaga wyżej dotyczyła tych dwojga, Chodakowskiej i Kędziory, co do ogółu to zgadzam się z Tobą.
Gratuluję, i piszę to szczerze. Wygląd, no cóż. Chcemy czy nie, jesteśmy wzrokowcami. Chłoniemy oczami świat, zgodnie ze swoimi indywidualnymi cechami nabytymi i wrodzonymi lgnąc do tego co piękne. Tak mamy i już. Obce osobniki też chcemy czy nie, oceniamy na podstawie tego co widzimy, ale także tego co słyszymy i wąchamy. Zmysł smaku tu wchodzi do gry, i nie mam tu na myśli kubeczków smakowych, choć kto wie? Może gdzieś na świecie są społeczności które witają się liżąc ucho,np. Mógłby być gdzieś taki zakątek (jak gość kwaśny - zjadamy, jak gorzki gonimy z wiochy)🤣🤣🤣.
OdpowiedzUsuńNo nie ma siły, oceny są, nie ucieknie się od nich. Dobrze jeśli ocena oka nie jest decydująca co do ludzi. Tak jak u Ciebie.