piątek, 21 kwietnia 2023

Notatka 502 wtorek, brzdęk, trzask i łups


To już nie Jacuś jest małym armagedonem, to słodziutka miodowa pieszczoszka przejęła rolę domowego wandala, Huna Attylli, Dżyngis Chana.

Była taka doba, gdy Ryszarda pobiła samą siebie. Wtorkowa. Nie byłam w stanie opisać na bieżąco, macki mi opadły. 

Dzień totalnych stłuczeń zaczął się zaraz po północy, gdy słodziutka kiciunia wybiegiwała  szczęśliwe zdarzenie w postaci udanego walenia kupska. Czasem kupa wymaga od kota wybiegania przed planowanym wyjściem, czasem kot musi wybiegać ją po wyjściu. Bieganie, to za słabo powiedziane, to jest szaleństwo w dostępnej przestrzeni, trójwymiarowe. 

Poszła miska na wodę. Duża, na dwa litry wody, cholernie ciężka sama w sobie, z lanego szkła o centymetrowych ściankach szlifowanych z lekka. Monument został przydźwigany z trzy lata temu, stał sobie w kąciku pod przedpokojową wisząca szafką. Tą.🌑

Jakim cudem Ryszarda stłukła rzecz co cięższa od niej, statyczna i trudna do potrącenia bo w kącie - nie wiem. Udało jej się. Trudno nie mogło być, śladu znużenia u kotuni nie dostrzegłam, baaardzo chciała pomagać przy sprzątaniu uważając że to wspaniała zabawa. A tu sama ostrość  rozpiżdżona po całym przedpokoju w mokrości, duże ostre kawały i moc jeszcze ostrzejszych drobin. 

Ruda franca została brutalnie złapana za kark, wrzucona do łazienki i tam zamknięta. Wypuściłam po pozmiataniu szkła, potrzebna była ścierka.

Noc była mało cicha, ale twardo postanowiłam że trudno, nie wstaję. Kawalerowie też się włączyli, Rysia rozkręciła imprezę. Półprzytomnie wyprosiłam towarzycho za drzwi pokoju po dwóch skokach na mnie i kilku pokojowych łupnięciach. O nie, nie będzie kolejnej bezsennej nocy. 

Brzdęki, trzaski i łupniecia były, owszem. Mam nadzieję że sąsiedzi słabiej słyszeli.   

Rano zobaczyłam w pokoju wszystkie rzeczy zrzucone ze stołu, zdążyły cholery. W przedpokoju zastałam pęknięte dwie miseczki na karmę, ciuchy z przepokojowego wieszaka na posadzce robiły za posłanko, buty porozrzucane, wywleczone wkładki, ogryziony kwiatek z pantofla i pełno sierści. W kuchni przewrócony taboret, jabłka beztrosko turlajace się wszędzie, skorupy z jabłkowej miski, rozwleczona i splątana w kołtun robótkowa włóczka, kolejna, cholera jasna.  Cukier wygrzebany łapką z cukierniczki, cukierniczka stoi niewzruszona, pokrywka z niej w włóczce i jabłkach. W łazience tylko kubek, pasta i szczoteczka w umywalce, no, choć tu porządki były błyskawiczne. 

Normalnie po takiej nocy to jest zaleganie i wypoczynek i panowie tak właśnie zrobili. 

Rysinka nie. Coś w tym słodkim łebeczku się porobiło, i tak jak Feluś i Jacuś byli intensywnie wypoczywający, tak ona była intensywna.  

Dlaczego to nie wiem, po  krótkim północnym zamknięciu w łazience kotunia uznała się za znieważoną i postanowiła się zemścić?   Z chęci nie odpuszczenia już żadnej ciekawej rzeczy? Jeszcze potrzeba wybiegania się? 

Taaaa. Wtorek był epicki,  jak to określa Kocurro. 

W efekcie kilkakrotnie o mało się nie zabiłam, o mało nie zabiłam Ryszardy tak podbiegała wprost pod nogi. 

Co jesz, sprawdzę co?  Co pijesz? Pokaż.  Poszły sobie w cholerę kolejne dwa tym razem "moje" talerze, szklany kubek. Na łeb została mi zrzucona bolesławicka jednobarwna kamionka i jedynie tę będę kleić. Oprócz tego złapałam w locie cycaty pojemniczek i brązowy imbryczek z kolekcji, małpka koniecznie chciała sprawdzić czy da się przejść po jednej z podsufitowych szafek. Ze strąceniami się da. Ukoronowanie tłuczenia to salaterka "moja" chwilowo oddelegowana jako naczynie na kocią wodę. Bardzo chwilowa i ostateczna to była delegacja. Teraz za wodny pojemnik robi plastikowe opakowanie po lodach i jak na razie TFU-TFU-TFU stoi. 

Nie ma właściwie śmieciowego worka bez wkładu ze skorup, we wtorek był duży wór z samych skorup, włożony w kilka dodatkowych folii i ledwo odniesiony do śmietnika, bo odłamki cięły. 

Co robisz? Daj. Czytasz? Dobra książka? Bo ta obok to nie. Rany boskie. Poogryzała rożki bibliotecznej. Nie stać mnie w tej chwili na odkupienie, musiałam ratować. Mąka z bezbarwnym lakierem do paznokci robiła za uzupełnienie, podbarwiona mazakami, polakierowana raz jeszcze  Optycznie to wyszło bardzo dobrze, jak się nie wie, jak bardzo było nagryzione to się nie zgadnie że rogi dorobione, a załatwiła dwa. Na szczęście to tylko  rożki, trójkąty o boku trzech-czterech milimetrów i na szczęście ząbki nie tknęły wewnętrznej wyklejki. Kant ma szansę przejścia, baaardzo by mnie zabolało odkupowanie, nie to że rzecz kosztowna (liczę każdy grosz), ale to nie jest dobra książka. Typowizna, dla mnie nieczytata, odkupowanie czegoś takiego boli. Tylko że książka śmierdzi, lakier utrzymuje zapach dłużej niż na paznokciach. Potrwa, zanim będzie można oddać. Ratowałam w środę, jeszcze śmierdzi. 

Tak była nieznośna, tak nachalnie towarzyska, że w końcu zadzialałam totalnie, ale nie tak jak planowalam. Morderczo planowałam. Miałam jej wlać, miarka bardzo się przebrała, gdy późnym popołudniem wskoczyła na patelnię ze smażącym się mięskiem. Jak szybko wskoczyła, tak szybko zeskoczyła wywalając patelnię i kotlety. Po kotletach Czytaczu, przynajmniej po całych mielonych kotletach. Opłukałam mięsne rozbitki, na nowo nastawiłam patelnię i ruszyłam zabić gangrenę.  Przelało się. 

Złapałam liżącą sobie łapeczki cholerę z żądzą mordu, aaale. Nie. Bezradny pisk, bolesny dosyć, otrzeźwił. 

Przecież ona nie wie jak mogła sobie zaszkodzić. Że mogła z trzydzieści razy zostać rozdeptana (a ja kaleką), uszkodzona przy szaleństwie przez tyle rzeczy ....  I co, nie skrzywdziły szklane i ceramiczne drzazgi, nic nie przywaliło i nie zgniotło, nawet ta patelnia nie poparzyła a pańcia skrzywdzi? Bezradne i niewinne ślepka, pyszczek uniesiony do mnie i w momencie wściekłość mi opadła. Przytrzymałam rudziznę, obejrzałam różowe łapeczki. Całe i zdrowe. Kiciunia zmiękła w sobie i zaczęła mruczeć. No tak. 

Wtorek skończył się tak, że wieczór spędziła na moich rękach. W końcu uspokoiła się na tyle, że zasnęła. Jak na razie to od wtorkowego armagedonu szaleństwo się nie powtórzyło, owszem, wczoraj była próba powtórki latania  po kupie - od tego się wtorek zaczął, ale złapałam, przemocowo wymiędoliłam masażowo. Wolała biegać, ale już nie dałam. Jako środek ostateczny został wyciągnięty miękki transporterek, izolatka dla szaleńców, pół godziny dumania w nim i kotuni przeszło. 

Może sposób będzie dobry długotrwało?

Z nadzieją pisała R.R.





Posta powinny ilustrować obrazy zniszczeń. Portrety kuchenne małej Attylli zamiast. 

8 komentarzy:

  1. A może szeleczki i próba spacyfikowania przez spacerek? Niektóre koty nawet lubieją, inne traktują jak karę. Jeszcze by można spróbować zabawy z madką po kupie, takie w stylu tak się zmęczymy że padniemy obie. Qurcze żal dobra, szczególnie szklanej michy. Całe szczęście że cacek z lekka spoważniał. Moje na razie bez niszczycielstw, tfu, tfu, tfu ale za to Okularia była cała dobę poza domem. Szukałam po dzielni, wróciła po 20 krokiem bolero. Dziś się okazało że zaliczała chałupę Krawatka, państwo wyszli do pracy a Okularia została przypadkiem zamknięta z Krawatkiem. Cała jest szczęśliwa ku zgorszeniu Pasiaka. Mam nadzieję że się na wychodnym należycie sprawowała. Coco Gieni też roznosi chałupę i co gorsza odmawia wychodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Krok bolero w wykonaniu Okularii jest właściwy, to fantastycznie że Twoje futerka mieszkają w życzliwym im terenie. Kto wie jakby było gdyby nie miały możliwości wyjścia. Patrz na Coco.
    Co do Rysi. Ona się bardzo boi spacerków, więc może sposób dobry, ale bardzo drastyczny. Ale, kto wie, może trzeba będzie. To jest niewiarygodne w jakim tempie i jak moja ruda słodycz potrafi siać zniszczenie. Nie robi tego specjalnie, tylko Tytusek był perfidnym i złośliwym gnojkiem, reszcie się zniszczenia robią przy okazji.. No, jeszcze Felusiowi się zdarza zrzucić np. łyżeczkę, ale to raczej eksperymenty badawcze, jak poleci, da się turlać i tak dalej. Nigdy nie wpadł mu do lepka pomysł by zrzucić coś tłukącego się. No i kradzieże spod ręki dupereli do zabawy, to uprawiają wszystkie trzy, nic to że zabawek moc, liczy się zdobyta. Upolowana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba musisz przeorganizować dom. Jeden pokój tylko dla kotów i niech się tam dzieje. No i pochować wszystkie cacuszka. Albo przykleić do półki, jak to niektórzy koci służący praktykują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agniecho, nie będzie karceru-izolatki dla futer. Są na prawach domownika, nie ma zamykania, a pokój to ten używany gdzie jestem. Co mimo wszystko jest dla mnie sporym komplementem. Przyklejania rzeczy też nie będę stosować, chowanie skarbów to już tak. Rysia musi ciut dorosnąć,nl może jej minie.

      Usuń
  4. Ojaciekręcę! Bordello bum-bum!
    Tak sobie myślę, że nie pamiętam kiedy u mnie coś zostało przez koty potłuczone, zrzucone, rozwłóczone, rozsypane... Ale moje mają rozrywki na dworze. W domu zdarzają się z rzadka jakieś pościgi i wdrapywanki na wysokości, ale każdą rzecz, która stawiam w zasięgu kotów, mam przemyślaną pod kątem ewentualnych kocich ekscesów. Czy nie kusi łapek do pacania, czy nie za bardzo na brzegu, czy stabilne itd. Miski w większości mam takie metalowe z szeroką podstawką, więc trudne do przewrócenia i raczej niezniszczalne. Robótki włóczkowe zawsze szczelnie zamykane, pokój z farbami, świeżymi obrazkami, do których można się przykleić, zamknięty na amen. Takie podstawy bezpieczeństwa. Ale oczywiście mam też świadomość, że koty muszą się jakoś wyszaleć, zwłaszcza te młokosy, więc nie robię scen, jak w ferworze zabaw dwa koty razem z obrusem, wazonem wypełnionym wodą i kwiatami, oraz z milionem dupereli mojego męża (który wszystko musi mieć pod ręką) zjadą z impetem ze stołu. W Twojej sytuacji zaryzykowałabym jednak próby spacerowania z łobuzicą (zapakowaną w porządne szelki), a w mieszkaniu urządzenie jakiegoś toru przeszkód z dyndałkami i innymi cudami. Mała jest jak przedszkolak, musi pobrykać (jak mój Dżemik), a chłopaki też swoją energię jakoś potrzebują wyładować, no i spragnieni rozrywek. Nie można oczekiwać, że będą całymi dniami leżeć grzecznie na kocyku jak do fotografii. Bądź co bądź to nie one wtranżoliły Ci się siłą na chatę, tylko sama je tam uwięziłaś :). To teraz cierp, a raczej - ciesz się, że je masz :))). Bo one Ciebie kochają bezwarunkowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu tor bywa - z pudeł. są do wdrapywanek półki w dużym pokoju. Tylko że tor się rozwala i nudzi, może już czas na pojawienie się następnego , a w dużym pokoju to żadna atrakcja, tam bardzo rzadko kiedy jestem dłużej. Zapowiada się ze dopiero będę tam siedzieć. A co do przewidywania, to na koci upór i pomysłowość nie ma siły. I tak, cieszę się że je mam😃😃😃. Na szczęście taki wtorek nie jest codziennie, a kochają zawsze

      Usuń
  5. Oj znam ten ból tylko, że u mnie gonitwy trzy osobowe albo dwu. Czasami jedna szaleje... Szkody mam głównie w kuchni, ale już przywykłam do tego że mam tylko pięć talerzy i dokupuje jak liczba spada poniżej .. za to jakoś kubki wyjątkowo nie lecą. Ostatnio jeden potluklam sama. Hm.
    Ale rude małe piękne! I kochane. Ona tylko chciała wybiegać kupę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie że kochane. I niechcący. Przecież nie jej wina że jest bohaterką kina akcji, wiesz, wszystko leci, niebo się wali, ziemia rozpada, a ona cała😃😃😃😃. Tysiąc razy tak lepiej, niz żeby była filmową ofiarą ubraną w białą koszulę, po to biała koszula, żeby było na pewno dobrze widać krew. To na szczęście nie Rysia.

      Usuń