poniedziałek, 4 stycznia 2021

Notatka 240 raport i rozważanie o cechach dziedzicznych Banshee



Co za cholerny rollercoaster mamy z tymi futrzakami. Nie zna się dnia ani godziny, kiedy sielanka strzela. Strzeliło teraz u Kocurka. Wieści tu.

pomagam.pl/3miesiace

A co się stało tu.

https://kocia-focia.blogspot.com/?m=1

A u mnie. 

Widać poprawę. Dziś był dubel z zastrzyków, jeszcze tylko nawadnianie. Zjadła trochę mięska, jest postęp bo nie łyżeczka a łyżka. Duża. Ożywiona bardziej niż przez ostatnie dwa tygodnie. Jakbym ciut odetchnęła, ale jeszcze boję się cieszyć.

Dziecko Banshee. Najbardziej niezdarny maluch ze stadka szarego i rudego drobiazgu. Dlatego złapany, że niezdarny.  Zostawiła mi dziś ranki na barku po wbitych panicznie pazurkach obu łapek. Nie mam żalu, to nie był atak, to był strach. Nawet nie wkładałam jej do kontenerka, wystarczyło, że go zobaczyła, od razu kościste ciałko napięte jak struna, tylne łapki w momencie szukały sposobu, by się zgiąć, znaleźć oparcie i wybić do skoku.  Bo była wzięta na śledzia, z prostymi łapkami. Dobre i tyle, że dało się powstrzymać latanie. 

Dziś powspominałam sobie te nieliczne spotkania z młodą Banshee. Zarazą która postanowiła być dzika. Nie do końca to sprawa natury zwierza, tak podejrzewam. Nie było w tym czasie po prostu w domu kota, który by pokazał dzikusowi że człowiekowi można ufać. Moje dzikuny przecież trafiały do mnie nie mniej dzikie. Lisiunia, Gacuś, Feluś - żadnego z nich nie można uznać za kociątko wychowane z ludźmi. Maciuś też był wzięty z ulicy, ale chyba nie był dzikim kotem. Domowy słodziak od poczatku. To moi zasiedzeni futerkowcy udamawiali, nie ja. Z Lisiunią sukces dziwny, bo z jednej strony proludzka, z drugiej nie uważała nigdy za stosowne paprać się z delikatnością wobec ludzia. Chodzenie po piszczelach, szyi, twarzy to przy moim gender codzienność. Skoki na splot sloneczny. Ułożenie się do snu za moją głową z łapkami zaopatrzonymi w ostre szpony na moich powiekach. Galopady po mnie śpiacej. Wspinanie się po nogach na wyższe poziomy też było normą, ale to zwalczylam, a może gender uznało, że jedno drobne zaniechanie może uprzejmie zrobić. Ślad dzikości także w sztywnym ciałku, gdy brana na ręce, no drewnianego kota podnoszę, dopiero po sekundzie lub dwóch rozluźnienie do miękkiego roztopienia się. W chwilach bardzo przyjemnych dla Kiciuni, gdy rozkrochmalona pieszczotami ogłuszająco mruczy i się ślini, też trzeba uważać, by rozprostowywanych i kurczonych w ekstazie szponów nie wbiła w ciało. Tyle lat, a to się nie zmienia. Kompletny brak uważania na dobrostan ludzia. 




Co jakiś czas, nauczona tragicznymi doświadczeniami z Guciem i Mikusiem robię tygodniową kurację Uroseptem. I dziwne. Gdy kot zdrowy, nie ma z tym najmniejszych problemów, grzeczne łykanie połówki tabletki dzień po dniu, ale gdy kot nie czuje się dobrze, mowy nie ma o podaniu czegokolwiek do pyszczka. Tak było i z Maciusiem, Kubusiem, teraz z Lisią. Przedtem grzebiące wyszukiwanie kąsków z dłoni, teraz nie, za nic. Podtykam blisko nosa i kładę przed futrem. Długi, bardzo długi namysł i albo zje albo nie.  Nieufność w genach.

Ta nieufność. Mam domysły, że czarno-biała kotka Bobusia, drobniutka i z mordką będącą parodią twarzy Hitlera, też ma w sobie geny dzikiej kocicy Banshee. Bo jakieś dwa lata po wyniesieniu mojego gender z okolic składowiska budowlanych drenów, na podwórku Bobusiów pojawiła się mała kocinka-dziewczynka. Nie była kotem domowym, nie dała się do końca oswoić. Nie opuszczała podwórka, uparcie nie korzystając z podstawianych budek i legowisk, wolała spać na rurach kotłowni, lub w ciepłej porze w innych kryjówkach. Owszem, dawała się pogłaskać, nawet to lubiła. Dorosła, okociła się i się wyniosła zostawiając po sobie dwójkę maluchów, takich naprawdę maluchów, miesięcznych może. Maleństwo przeżyło jedno i to właśnie jest kotka Bobusia. Odkarmiona od naprawdę maleńkości nie miała wyjścia jak stać się kotem domowym. Bardzo łasa pieszczot w okresie kocięcym, po dorośnięciu uznała że dość, nikt nie będzie jej głaskać bez pozwolenia, no i trwa w tym postanowieniu od ponad dekady.  Nigdy nikomu krzywdy nie zrobiła, choć w małym pyszczku pokazuje zęby w syczeniu i parskaniu, macha odstraszająco łapką upazurzoną znakomicie. Prawdziwą bronią jest wrzask. Wrzask Banshee mrożący krew w żyłach, stawiający włosy dęba.  Niby malusieńki koteczek, a wrzeszczy przerażająco. Tak jak moja Lisia, tak jak Banshee. Stąd podejrzenie o pokrewieństwo z moim rudzielcem. Byłaby siostrzenicą? Cioteczną wnuczką? Nie słyszałam żadnego innego kota, który  wydobywał by z siebie takie dźwięki. Owszem, koty potrafią wrzeszczeć strasznie, słyszę to dość często gdy np. walczą ze sobą, co się zdarza na moim osiedlu studni. Ale uwierz Czytaczu, to pikusie przy Banshee i Bobusiowej Fotce, chrapliwe tony pomieszane z wysokimi w upiornej kakofonii. Imię Banschee pasuje dla wrzeszczącej kocicy-pramatki idealnie.  Moja Lisina chwalić łaskawość losu stosuje rzadko tę umiejętność i nie w takim natężeniu jak matka i siostrzenica.  Ciszej, przy tamtych uszy głuchły/głuchną w momencie.  Zagrożenie, strach totalny, rozpacz, raz przy ataku na agresywnego psa... Przy rozpaczy Lisiny od razu wiadomo, że to rozpacz. Serce truchleje. 



Banshee nie była tak łaskawa, wrzeszczała dla samego wrzasku, latając przy tym po ścianach, co miałam nieprzyjemność widzieć. Trenowała tę umiejętność tak jak robią to śpiewaczki i sportowcy. Stale. Zaczynało się od burkliwego charkotu warkotu po przebudzeniu słodkiego kłębuszka dymnej szarości, stopniowego jeżenia się wraz z nasilającym się wrzaskiem, jeszcze z tym charkotem w gardle bieg i skoki i latanie. Po akcji wrzask cichł i zmora jak najgrzeczniejszy kiciuś świata szła jeść. Gdy była u Bobusia, przy warczeniu były otwierane drzwi i podało krótkie "won".  Jak wściekła torpeda wybiegała na podwórko, tam szalejąc po drzewach, bez wrzasku, ale w myśliwskim szale. 




Lisia też lata. Ta umiejętność jest na pewno w jakimś stopniu dziedziczna, nikt jej tego nie pokazał, tych długaśnych skoków-lotów z wykorzystaniem ścian do odbijania się do dalszego lotu. Nie do końca dziedziczna bo Gacuś podłapał. Ciężej, ale lata. Nie trafi się za tymi kotami.

No nic. Idę. Będę strzelać.  Strzeliłam.

Poniżej link do posta w którym obgadałam moje Gender.

https://romananna.blogspot.com/2020/05/notatka-ech-kiciunia.html?m=0

Fotografie kradzione z serwisów pogodowych letnich miesięcy, ze znaczną przewagą sierpnia. Miesiąca, w którym zaczęło się moje życie z Lisieństwem. Kradzione z buntu i z tęsknoty, bo stanowczo mam dość, nie lubię ani jesieni, ani zimy. Owszem mam cykanki z lata, ale tęsknota widzi lato właśnie tak, cukierkowo i hollywoodzko do wypęku. Przypomnij sobie Czytaczu, jak wygląda lato. 

R.R.pisała 

6 komentarzy:

  1. Eh te nasze kiciusie.... No ja tam dałam w opisie też wyjaśnienie bo zbiórka stara ale nie likwidowałam a podaje link, bo założone w pandemii nie zabiera 7.5% serwis. A to spora kwota za samą zbiórkę była. A tak zbiórka stara kasa z niej poszła wyjaśniłam że te 2115 to już u weta w opisie, a na razie mamy 20. No postaram się dostać wolne na dwa dni i obserwować księżniczkę. Schudla mi do 4 kg a ważyła porządne 4.500

    OdpowiedzUsuń
  2. Całe uroki posiadania futerek. Będzie dobrze Kocurku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Syn dzwonił ze sobie rozlizala na amen. Nie ma co. Pisze kartkę o urlop. Kubraczek trzeba będzie zrobić i pilnować żeby nie skakała. No to będzie ciekawie.

      Usuń
  3. Będzie dobrze, dopilnujesz. Kiedyś w celu okoszulkowania Gucia wykorzystałam małe niemowlęce body, parę ruchów nożyczkami i było. Nie był to szczyt estetyki, ale był skuteczny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój boszsz... ale się u Kocurku porobiło. Czy kubraczkowanie opcją już wypróbowaną? Może kołnierzyk duuuży, coby do ropnia dochodziło powietrze a lizactwa nie było. Wicie rozumicie, z różnymi kotami jest różnie, niektóre robią dziwne sztuki z kołnierzami, insze specjalizują się w ściąganiu ubabranek. Moja Banshee nazywała się Melania, mła podejrzewa Melkę Compact o pokrewieństwo ze Szpagetką, skoczność, najrzydziurność, skrzekliwość, przekonanie o wyższości własnej i barwa futerka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Melka Compact.. To też pewnie był wolny ptak. Drapieżny. Możesz mieć rację w podejrzeniach, wolne ptaki sieją dziećmi. Jestem za koszulkami. Dziecięcy ciucholand niezbędnym przybytkiem dla kociej mamy, tak jak umiejętność sfastrygowania na kocie łaszka tak, by zostawić luz przy ranie a uniemożliwić zdjęcie kubraczka. Da się. Inna rzecz to kocia godność, moje zawsze wolały kubraczki, kołnierz był zniewagą ostateczną.

    OdpowiedzUsuń