niedziela, 24 stycznia 2021

Notatka 260 zagwozdka z Inki


Ani mi się śni wychylać choćby koniuszka nosa na to coś co za oknem. Moje współczucie dla tych co muszą. Pokapuje z dachu, jezdnie w burej ciapie (więc nie może być bardzo zimno), mimo bieli skisło jakoś więc sobie daruję wychodzenia, jutro muszę, dziś nie. Zwierza wszelkie z Łojcem włącznie zalegają napasione, ja zaś sterczę w kuchni pichcąc. Żer potrzebny, pora roku wymaga paliwa. Znów w domu za dużo mięcha, więc trzeba zagospodarować Łojcowe  mięsne szaleństwo.  Muzyczka mi gra, a ja sobie kwiatki oglądam i nie mogę się nadziwić fotom ofert. Takie wykolorowane, cacy, fotoshop chyba w każdej miał udział. 

Wczoraj władowałam do koszyka dubleta mojej ulubionej różyczki. Poczytałam też sobie i nic mi się nie zgadza. Czy na pewno mam "Inkę"?. Jakie sztywne pędy, jaka wysokości metra, jaka słoneczna żółć, jaki miły zapach? Pędy długie, do rzeczywiście długości metra z kawałkiem, ale wiotkie, przy masowym kwitnieniu nie mają szans utrzymać pionu. Tworzą kopułkowaty szeroki krzew wysokości maksimum siedemdziesięciu centymetrów, bardzo obficie kwitnący dwa razy do roku, a obficie stale.  Tak bardzo wcześnie to z kwitnieniem nie startuje, ale jak wystartuje.... Kolor będzie poniżej, prawie prawidłowy, a zapachu nie ma. Zgadza się że zdrowa. 









Bezpośrednio nad tym zdaniem cykanki własne posiadanej piękności. U samej góry zdjęcie z katalogu Rose Tantau, poniżej zdjęcia prywatnych róż, z ofert handlowych firm różnych, Tantau Rosen też, i z tej źródłowej dla mojego krzaka również - ta jest najbardziej podobna do tego co mam. Oraz zdjęcie z wielce szanowanego bloga o różach, gdzie opis rasy nijak mi nie pasuje.  I nie wiem co mam myśleć, moje cudo to Inka, czy może nie Inka....












Przyznaj Czytaczu, idzie zglupieć od samych fot. Przecież one wyglądają, jakby to były zupełnie różne róże.  A do kogoś fota róży przemawia. Może się zdziwić, real a fota baardzo potrafią się różnić. 

Nieistotne w sumie. To co mam, Inka czy nie Inka, zachwyca mnie i dublet będzie. Ciekawe, czy on też mnie będzie zachwycał.

R.R. pisała

Ps. Ciekawy i przygnębiający jednocześnie jest ten rozjazd pomiędzy reklamową jednak fotografią a realem. Jest rozjazd we wszystkich produktach tak wszechobecny, że właściwie na handlowe fotografie powinien istnieć filtr, tak jak i na handlowe opisy. Jakże wkurzająca choćby sprawa koloru. Kolor ma znaczenie wszak dla każdego kto nie daltonistą. A tu zonk. 

Ps. Ja tu pitu pitu,  a dopiero poniewczasie doczytałam o odejściu za bramę zbieraczki ziarenek maku. Te bramy żarłoczne się zrobiły ostatnio. Rekinie.  Tak wiem, brama nikogo nie minie, ale żal. 

12 komentarzy:

  1. Mła pierwsze zadziwienie różnicami pomiędzy rzeczywistością sprzedawcy a realem nabywającego przeżyła jeszcze w czasach katalogów papierowych. To dopiero były rozbieżności! Dziś można jakieś szczegóły sprawdzić łażąc w necie po różnych stronkach, w czasach katalogów nie było takowej możliwości. Człowiek zawierzać musiał że to co dostał jest właśnie tym co dostać chciał. Młą tyż ma u siebie jedną różyczkę co jej nijak nie pasi do opisu, takie już życie różankowego ogrodnika. ;-)
    Co do wiadomych bram to zdaniem mła przechodzą przez nie ci co jeszcze nie powinni. :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś napiszę, jeśli cud-miód-roślina przeżyje tę zimę i zakwitnie (a ja też dożywszy tego kwitnienia zcykam), o życzeniowym zawierzeniu obrazkowi i realu. Mam podręcznikowy przykład. Sama się z siebie i swej ogrodniczej naiwności śmieję ilekroć u Bobusiów patrzę na to cudo.
    Co do niewłaściwych osób odchodzących, to tak, też miewam takie zdanie. Nie my o tym decydujemy. Przede wszystkim nie my. Ale cholera, one, te bramy naprawdę ostatnio żarłoczne po rekiniemu. Już mogłyby się opamiętać z tym pożeraniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na różach to ja się w ogóle nie znam, one ze mną nie współpracują, chociaż nawet próbowałam się z nimi dogadać. W mojej opinii są trudne w uprawie, kapryśne i wymagające. A ja nie mam aż takiego zamiłowania do ogrodnictwa, żeby się przejmować ich fanaberiami. Jak chcą rosnąć i kwitnąć to rosną, a jak się nie podoba jaśniepaństwu, to wynocha na kompostownik. Tak więc ostatecznie mam jeden spory krzak, który miał razem kupione trzy siostry niby tej samej odmiany, ale jakoś każdy był inny, jeden niepodobny do drugiego, każdy miał inny pokrój, inne kwiaty, tyle że zbliżonej barwy, chociaż też nie identycznej. Tak że wiem o czym piszesz. Z tych moich doświadczeń wynikło tyle, że jak mnie ktoś pyta, czy lubię róże, to zawsze odpowiadam - tak, ale tylko w wazonie. Bo jak się już parę razy okazało, to nawet namalować ich nie umiem, piwonie mi wychodzą :). Ale w kwestii malowania rżó nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wszystko przez to Małgosiu że nie zaczęłaś od róż właściwych czyli takich które nie grymaszą a za to zachwycają kiedy kwitną albo owocują. Wielu ludzi się zraża do uprawy róż przez to że kupują "nie wiadomo co" u przypadkowych sprzedawców. Wychodzą potem zamiast róż krzaczastych mieszańce herbatnie co to są głównie do szklarni i na kwiat cięty przeznaczone a ogrodnik się zastanawia dlaczego mu różyczki zimą odpłynęły.

      Usuń
    2. To co mam to jest chyba rambler, róża pnąca o długich i sztywnych pędach. Doskonale zimuje, nawet bez okrycia, kwitnie dość obficie, ale szkodzi jej i upał, i deszcz, i piękne w gruncie rzeczy kwiaty marnieją w takich warunkach. W tym roku chcę ja przesadzić w trochę bardziej osłonięte miejsce, gdzie będzie miała też więcej przestrzeni. Może się odwdzięczy :). Ale z pozostałych trzech jedna też wyrosła jak rambler, a dwie niby te same odmiany (ze szkółki, opisane) miały pokrój zbliżony do róż parkowych i drobniejsze kwiaty. Piszę w czasie przeszłym, bo oddałam je synowi jak urządzał ogród i chciał mieć różaną rabatę (zresztą on te róże kupował i u nas sadził). Syn i synowa mają większe zamiłowanie do ogrodnictwa, więc faktycznie jakoś im lepiej to wszystko rośnie :))). Efekt pracy i zaangażowania, oczywiście. Wcześniej miewałam inne róże, ale jakoś mnie nie zachwycały, pewnie zresztą to moja wina, bo za bardzo się do nich nie przykładałam. Nie jestem fanką ogrodu i lubię rośliny mało wymagające :). Ale wracając do tych czterech róż jednej odmiany, to teraz, po sześciu latach, każda wygląda inaczej i kropka.

      Usuń
    3. Każdy lubi co innego. Ja grzebanie w ziemi i ogólnie ogrodowanie chętnie traktowałabym jako twórczość codzienną i odżałować nie mogę że tak nie mogę. Wiesz, można by uznać że po prostu róże, tak jak i ludzie, lubią się różnić. Ale szybciej miał tu miejsce twórcza przedsiębiorczość sprzedawcy tych róż.
      -Te karpy liliowców to jaki mają kolor?
      -A jakiego pani szuka?
      -Żółtych, takich wczesnych.
      -To te po lewej.
      Kupiłam. Tak jak i czerwone z prawej i białe z środka.
      Czy muszę pisać, że wszystkie zakwitły na brudnorudo? U Ciebie miała miejsce odwrotna sztuka. Tak podejrzewam.

      Usuń
    4. Co do zrażania się do upraw niektórych. A także co do upartego i wbrew wszelkiej logice niezrażania się do upraw niektórych (błękiiitneee różee, różee piękne niesłychaaaniee..), to tomy by można napisać. Ale nie wszyscy wszak muszą lubić to samo. Można się zrażać i próbować rzeczy różnych, aż się trafi na to co tygrysy lubią najbardziej. Czy to nie fajne?

      Usuń
    5. Jeszcze jedna rzecz. Kiedyś, gdy jeszcze była tfu-działka w rodzinie moja Mama usiłowała hodować róże (błękitne róże...). I nie dało się. To była szczera jałowa garncarsko-cegielniana alkaliczna miejscami i kwaśna też miejscami glina, na dodatek jakoś nie za zdrowa nie tylko dla róż. Należało tam wykonać (i się wykonało) rozluźnienie, wielokrotne nawożenia jeszcze raz rozluźnienia. Różom to nie bardzo pomogło mimo włożonych wysiłków, nie chciały rosnąć żadne, nie tylko te błękitne. Dopiero akcja za przeproszeniem "świńskie gówno dla sieroty" i jeszcze innych parę dziwnych sztuczek jako tako pomogły, ale nie błękitnym.

      Usuń
  4. Piękna, chyba zaryzykuję i poszukam tej Inki do siebie, z nadzieją, że trafi mi się taki egzemplarz, jak Twój :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cichusieńko szepcę po suflersku: Floribunda, Floribunda

    OdpowiedzUsuń