niedziela, 14 czerwca 2020

Notatka 19 Tomek


🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀

Wspomnienie pewnego kolegi po szajbie.
Bo mi go brak, a był dla mnie osobą wyjątkową. I mam nadzieję, że żyje, może go jeszcze spotkam? Jakże różna to była znajomość od aktualnie pożegnalnej przyjaźni.

🍀
🍀🍀🍀
🍀🍀     🍀🍀
🍀🍀🍀
🍀

Od ponad ćwierć wieku go nie widziałam. Wcześniej widywałam bardzo często. Szczęśliwy posiadacz psa, brata i siostry, starszy o dwa chyba lata. Mijany na korytarzu podstawówki, rozpoznawalny z miejsca dzięki wysokiej kabłąkowatej sylwetce. Zimował chyba rok.. więc mógł być jeszcze starszy.  Widywany na spacerach z psem, po psie kojarzyłam kogo ma w rodzinie, bo ze zwierzem wychodziło rodzeństwo. Nie było powodu kolegować się z młodszą dziewczynką, robiącą słodkie oczy do psa. Pies miał mnie nie napiszę gdzie, nieznajomy chłopak też mnie tam miał. Gdyby nie pies nie zwracałabym na dryblasa uwagi, a tak to notowałam sobie chamowate odzywki, ryczenie z kumplami, kopanie worka z kapciami i wszystko w nim mówiło mi że na tego psa to nie zasługuje. Zazdrość o zwierzaka wielką ma siłę.
🍀     🍀
🍀
🍀     🍀

Podstawówka skończyła się dla niego wcześniej, a przepiękny pies zginął ukradziony sprzed sklepu. Cała rodzina chodziła po wszystkich mieszkaniach z pytaniem, czy ktoś coś wie. Mieszkam w niskim trzypiętrowym bloku, takich bloków jest kilka schowanych za pięcioma dziesięciopiętrowcami. Trochę dalej znowu bloki, wieżowce i niższe, z drugiej strony szkoły to samo, i jeszcze dalej coś zwanego falowcem. W każdym mieszkaniu byli pytając o psa. Ogłoszenia właściwie wszędzie.
A w drugiej klasie liceum koleżanka mieszkająca pod Cz-wą opłakiwała psa. Na czarno- białym zdjęciu przepiękny długowłosy owczarek niemiecki, ale nietypowy bo jednolitej szarej barwy. Bez jasnych i ciemnych smug. Zapytana czy przypadkiem ten pies nie miał sierści złotej, takiej jasnomiodowej potwierdziła. Mieli go  niecałe trzy  lata. Pies zwiał z obejścia podejrzanego o wyrób psiego smalcu typa, i rozsądnie poszedł trzy domy dalej - do dobrych ludzi.  Skoro po nim płakali, musieli go kochać, poznali się na nim. Trochę później pomiędzy gołębiem a kotką, powiedziałam co wiedziałam Tomkowi,  bo zostaliśmy kumplami, towarzyszami w boju. Najpierw był gołąb po którego wlazłam przez siatkę na cudze podwórze. Wejść weszłam, ale z gołębiem wyjść nie dałam rady. Pomógł, przejął ptaka. Zabrał go do domu, nastawił skrzydła, podleczył, wypuścił.

🍀

Potem zdarzyła się ta straszna sprawa z ciężarną kotką. Noc, rozpaczliwie wyjąca z bólu kocica i my, grupka ludzi nie umiejąca zlekceważyć  nieszczęścia. Tomek przywiózł dyżurującego w schronisku weterynarza, ten najpierw nas grupowo opierniczył i obraził, ale w końcu skrócił kocią mękę. Na honorarium złożyliśmy się wszyscy. Tak się zaczęła nasza znajomość. Z Tomkiem bliska i po imieniu, z resztą polegająca na życzliwym witaniu się i znajomości swoich zwierzaków, życzliwym dopytywanie się co słychać i czy nie pomóc.
Pani Basia z drugiej klatki mojego bloku, pan mecenas, pani sędzia, Tomek, kocia babcia Amelia i ja. Tomek, pani Basia, pan mecenas, pani sędzia i ja z niskich, pani Amelia  z wysokiego bloku. Sześć osób. A bloki tworzą akustyczną studnię, gdzie każdy dźwięk w nocy jest słyszany baardzo, ale to baardzo. Kiedy Tomek odwoził konowała, pochowaliśmy nielegalnie biedne ciałko pod tują, wyklinając tego kogoś, kto tak skrzywdził kocicę. Potem była sprowadzona koleżanka z opowieścią o Tyku wcześniej Dudusiu. Jakoś tak się złożyło, że od spotkania przy gołębiu nie było żadnego dystansu, żadnych uprzejmości grzecznościowo wygłaszanych. Pełna bezpośredniość.  Jak tu mieć dystans kiedy usiłuje się ratować oprócz ptaka rozerwaną na siatce spódnicę.

A mógł się przecież odwrócić na pięcie i odejść w każdej chwili.

Gołąb przekazywany z rąk do rąk, przymarszczone gęsto fałdy wyrwane z tyłu ciasnego karczku, mało tego, niższe  warstwy falban też oddzielone i dodatkowo dolna rozerwana. Z tyłu miałam coś w rodzaju kompromitującego trenu z widokiem na majtki. Do domu poszłam z tyłkiem owiązanym Tomkową koszulą, z poszarpanym nadmiarem materiału poutykanym w koszuli.

Możesz iść, dupa już nie świeci. I o szmaty się nie zabijesz.

A potem Tomkowy płacz nad kotem. Potem wspólne odprowadzanie do domu Tomkowego dziabniętego taty. Potem zbieranie spod garażu nieprzytomnego z powodu dziabnięcia Łojca. Wtedy też ustaliliśmy, że w nas płynie krew starych Gruzinów, bo upicie się do stracenia nad sobą kontroli uważamy za hańbę. Podobno tak było wśród przedrewolucyjnej elity Gruzji. Nie było też zbyt wiele tematów tabu. Może na takie nienatrafiliśmy?

🍀

Nie było chodzenia po kinach i kawiarniach
Było przesiadywanie po przypadkowych spotkaniach na ławkach, nasze domy nie zachęcały do wizyt, choć były przyzwoite. Tematów nigdy nie brakowało od logicznego rozbioru dzidy i konkursu odstresowującego kto się nie wyłoży na rozbiorze dzidy, po wyznania na temat kolejnych obiektów uczuć. Ja mu kazałam strzyc się króciutko, wbrew modzie na punkowe i puklaste fryzy, tłumacząc, że musi już na wejściu robić wrażenie inteligentnego gościa. Posłuchał.  On mnie zakazywał nieskutecznie zielonych ciuchów.

Wiem, zielone lubisz, ale zielone nie dla ciebie. Wyglądasz jak gówno w trawie.

I nie było focha. Ale upodobanie do zieleni mi zostało, bo w zestawieniach kolorów byłam lepsza.   Nie było typowego wylewania  żalów, rozstrząsania klęsk spowodowanych takim a nie innym rozdaniem kart. Była analiza, czasem dla nas bezlitosna, z wnioskiem co u nas do poprawy i z zastrzeżeniem " jak ci się będzie chciało, bo może to pierdoła jest".

🍀

Było używanie nadmierne brzydkich wyrazów, ale b. rzadko przeklinanie kogoś lub czegoś. To istotna różnica. Mówił, że przeze mnie drętwieje jak słyszy wyklinanie i przeklinanie kogoś, ma ochotę walnąć w łeb przeklinającego. Prawda, moja wina. Był krótki czas, gdy baardzo mnie fascynowa etnografia i dzieliłam się szczodrze fiołem. Natrafiłam na opisy egzekucji plemiennych przestępców, gdzie szaman/kacyk wskazywał  łotra ręką i mówił do niego słowami które znaczyły w podsumowaniu jedno "umrzesz".  Drań umierał, i to w krótkim czasie. Nadal mam odruch, by walnąć mocno samozwańczego kacyka, a kacykami bywają i znajomi, którzy po opieprzu bywa że stają się mniej znajomi. Bo słowa potrafią mieć moc sprawczą, a te podłe jakby bardziej.

🍀     🍀
🍀
🍀     🍀

Rozrzut tematów był ogromny, jakoś to nam dryfowało od dupereli po rzeczy podstawowe, pogawędki potrafiły trwać dwie-trzy godziny, ale nie było umawiania się na następne. Bywało że dupa marzła, namokło się kapuśniaczkiem i uszy zawiało. Były nam potrzebne te pogaduchy.

Zanim jego rodzina zmieniła adres, wyprowadził się do żony. Nie wiem, czy wiedziała o naszej znajomości, ja wiedziałam o niej sporo. Słuchałam zachwytów, cieszyłam się że trafił na kogoś do kochania, martwiłam się czy go ta nowa rodzina doceni.  Bo ja nauczyłam się, że na Tomku można polegać. Jeśli trzeba pomóc pomoże, nie będzie wykpiwał niczego. Nic go nie zdziwi i nie zgorszy o ile nie jest podłe. Co nie znaczy że nasze kontakty nie gorszyły. Gorszyły. Aleje,  wracam z pracy w towarzystwie uczestniczki niedoli. Wrzask:

Kopa lat!! Jak tam twoje życie seksualne?!!!

Odwrzaskuję, że nie narzekam. Oczy koleżanki są spłoszone. Ma ochotę zwiać od świrów. Tomek sadzi wielkimi susami. Dopada do nas i już prawie normalnie mówiąc, ale nadal bardzo głośno informuje:

Szczęściara!!! Bo u mnie po ślubie umarło!! Rozumiesz, raz w tygodniu, po ciemku i w jednym kącie wersalki!!

Rozwalił mnie totalnie. Nie wiem, czy przypadkiem to nie był problem do obgadania, czy może zauważył, że idziemy krokiem zdychających dromaderów i chciał nas wybudzić. Śmiałam się tak bardzo, że zaraziłam i Tomka i spłoszoną koleżankę. Nie było rozmowy, były lody w które prychałam śmiechem, a to było nasze ostatnie spotkanie, bo wyjechał w świat i nie wiem gdzie wylądował.  Podobno miało być na trochę. Żona za nim. Koleżeństwo trwało od października 82 do sierpnia 90 ubiegłego wieku. Prawie osiem lat. Nigdy wcześniej i nigdy później z nikim nie byłam aż tak szczera. Bo odruchowo chowa się swoje bóle i wady, jest napinka by pokazać się z tzw. dobrej strony, a rozmawiając też odruchowo włącza się poczucie taktu, grzeczność i tak dalej.

🍀     🍀
🍀
🍀     🍀

Jedyne czego Tomek mi zazdrościł to szkoły.
Cholernie inteligentny, utalentowany w kierunku mechaniki chodził do zawodówki-samochodówki, a stamtąd gdyby nie talent do wszelkich maszyn i urządzeń, też by wyleciał.  Był dysgrafikiem i dysortografikiem, a wtedy tych schorzeń nie było "na stanie".  Nie radzisz sobie z pisaniem toś debil i dla ciebie tylko szkoła specjalna.
Uuuu. Dobrze, że się to zmieniło.

Stąd poślizgi w podstawówce, stąd ta zawodówka. Tak, oczytany i osłuchany, ale przy pisaniu uciekała gdzieś pamięć wzrokowa, wykute reguły nie zdawały się na nic. Ręka nie słuchała mózgu, odwrócone litery, potworne byki ortograficzne, bazgroły prawie nie do odczytania. Ale jak już się go odczytało, to się okazywało się, że ma swoje zdanie, oryginalne i inteligentne. Mało kto zadawał sobie  trud. Żal, że nie mógł zostać ani weterynarzem, ani konstruktorem okrętów, ani jak marzył lotnikiem. Czy byli wtedy jacyś terapeuci? A gdyby tak zamiast pisać ręcznie miał klawiaturę komputera? Nie było ani terapeuty ani komputera czy laptopa. Gdyby został weterynarzem ze specjalizacją chirurg, och nie byłoby lepszego. Przecież wyleczył połamane i powichrowane  gołębie skrzydła. A tak to prawo jazdy zrobił, zawodówkę skończył. Może gdzieś w świecie coś więcej?

🍀

Nie zadrościłam mu tak naprawdę niczego. Poza psem oczywiście, kiedyś w prehistorii. Niby mogłam, ta inteligencja, rewelacyjna pamięć, zdolności manualne grubo ponad normę. Nigdy też nie litowałam się nad nim, uważając że inteligencja i zdolności równoważą to durne pisanie.

Nie ma śladu po nim w necie. Wbite  imię i nazwisko pokazują zupełnie innych gości.

Ciekawe, czy dowiem się kiedyś jak potoczyło mu się życie? Posiedziałabym na ławce, tematów się uzbierało.

🍀
🍀🍀🍀
🍀🍀     🍀🍀
🍀🍀🍀
🍀

Nie mam zdjęcia Tomka. W zamian czysta radość życia, której życzę Tobie Czytaczu, Tomkowi i sobie. Mimo tego, że radość wygląda na głupią.



Pozdrawiam, Czytaczu
 R.R







4 komentarze:

  1. Mła dobrze znała Ewę i też się zastanawia. Nawet sobie wymyśliła dla niej wyprawę nad Amazonkę ale cóś jej mówi że to mało realne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mam różne scenariusze. Amazonka mało realna? No nie wiem. Dziś koleżanka opowiedziała nierealną, a jednak prawdziwą historię jak to nad samochodem z jej rodziną i ją samą za kierownicą przeskoczyły dwa konie ciągnące furmankę. Samochód cały, oni też, konie i furmanka takoż, gdyby nie kamerka w samochodzie, nikt by nie uwierzył. Więc może i Amazonka możliwa?

    OdpowiedzUsuń
  3. O rany, rzeczywiście jest nadzieja na Amazonkę. Mła się przypomniało jak Ewa pokonywała rondo - jechała na wprost. Zatem wszystko możliwe. :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Osobiście daję szansę niemożliwościom. Do tego stopnia daję, że na szyi noszę zawieszkę - bardzo miniaturową świnkę że że skrzydłami i w koronie. Wiesz, gdyby świnie mogły latać.. Symbol wiecznej nadzieji.

    OdpowiedzUsuń