niedziela, 29 września 2024

Notatka 559 kanie i bo to całkiem lub trochę inaczej


Kłębiło, post ma pomóc. Post pisany dziwnie, częściami od soboty. Klecony kawałkami był do godzin nocnych niedzielnych.  Może ten składak jakoś się poklei w spójną całość. Obaczym. Zacznie go część pisana po powrocie z lasu. 

Zaskoczki są, potrafi być zupełnie inaczej niż się człekowi wydaje że jest. Zupełnie inaczej. Albo trochę inaczej, ale to "trochę"  zaskakuje. Ale o tem potem, najpierw leśnie.

W lesie byłyśmy dwukrotnie ostatnio, z drugiego bycia dopiero co wróciłam (sobota, wtedy pisane).  Przykra niespodzianka, co dziesiąta cykanka naprawdę zcykana, tyle tego wydawałoby się że napstrykałam, a tu niet, ani śladu po nich. 

Ale grzybki były, zostały zebrane zaraz będzie obróbka. Głównie kanie, odrobina maślaczków no i takie piękności. 


Prawdziwki, pierwsze znalezione w tym sezonie, potem doszło jeszcze trochę. Dziwnie było. Chłodno. Słońce chwilami świeciło, ale wyraźnie dając do zrozumienia że po letniemu to nie teraz. Trasy przemierzone wielekroć jakby krótsze. To zawsze tak, znane drogi stają  się krótkie, dłużą się te nieznane. Jak jest naprawdę, one krótkie czy długie? Nie ma w każdym razie błądzenia, ono tam gdzie chodzimy rzadko lub po raz pierwszy. A ta trasa na tyle często przemierzana że jej dwie główne części dostały nazwy, Kaniowisko i Aleja elektryczna. Ponieważ z aktualnymi cykankami jest fatalnie, więc trochę cykanek z wtorkowej wyprawy. Kapliczka była wtedy mocno zcykana i te cykanki z wtorku.  Ona leśna, ale też nie do końca, blisko plac po wyrąbanym lesie, blisko tory i ścieżka rowerowa. Ale prawie przy niej znalazłam prawdziwki. Czyli leśna. Kiczowata, ale taki to już urok kapliczek. 






Aleja elektryczna i posiad, Asia na padłym drzewie, ja na wyposażeniu Alei. 



Początek Kaniowiska, stąd cykanka, w sobotę masa, masa ludzi krążyła po lesie, widać parkujące samochody którymi zjechali na grzyby. 



Wycinanki po całości, dwa lata temu był tu las, parkingu przy szosie nie było widać, niższa cykanka jest wycinanką większej, samochodów szereg, ale nie wszystkie. Dużo przy drodze wzdłuż torów. I zawsze jakiś gdzie tylko da się wjechać.  I ludzie na rowerach. Jesienny najazd, naród ruszył na grzyby. Kaniowisko jednak i nam dało kanie.  Wobec ilości plątającego się luda wcale nie oczywisty fakt że wyprawa dała nam tyle grzybów że będę miała grzybne posiłki do środy, tak szacuję. Kanie już pożarłam, pycha. 

Wiesz Czytaczu że wcale nie trzeba ich moczyć w mleku? Ani taplać w jajku? Wystarczy umyć i opaprać mąką, mniej dobra co prawda zdejmujemy z patelni, ale za to więcej kani w kaniach. Solimy nie kanie a to czym opaprujemy, ma to znaczenie i dla procesu smażenia i dla smaku całości, tak jak ma znaczenie by smażyć blaszkowe grzybki najpierw blaszkami w dół. Powaga. U mnie tym razem była tylko osolona mąka na opłukane kanie, było ich na tyle że starczyło by opanierowanych klasycznie dla trzech żertych ludziów, w panierce mącznej dla dwóch, a dałam radę sama. No co, nie chciało mi się wyciągać suszarki a smażone da się utrwalić, w zalewie octowej doprawionej jak do śledzi. Też wybitna pycha, no ale przepadło, pożarłam.

Po raz któryś powtórzę że kanie można suszyć, całe mniejsze kapelusze lub cząstki dużych. Suszone zalewa się gorącą cieczą (wodą lub mlekiem), przykrywa się i po ostygnięciu smaży w wersjach jak dla świeżych. Troszkę inny smak, też pyszne. Sezon się zaczął, może uda się uzbierać tyle by nie dało się zjeść od razu i zrobić zapasy.

No. Sezonowa radocha obgadana, teraz opis tego co mną majtało. 

Wstrząsnęło mną zdarzenie sprzed  przed lasu. Mocno, i jak teraz oceniam zupełnie nieodpowiednio. No ale co zrobić. 

Przystanek nie mój, przy moim nie ma gdzie ani kupić biletu, ani nic innego, przynajmniej nie w sobotę przed dziewiątą. Ludzi malutko, powsiadali w autobus i tramwaj, rozleźli się ci co ich komunikacja miejska przywiozła, a nowych jeszcze nie ma. Sobota, ogólnie ruch nieduży. Mój tramwaj widzę, jest daleko, będzie miał jeszcze z dwa przystanki zanim dojedzie do tego.  Więc czekam ja sobie Czytaczu na tramwaj o właściwym numerku, samochody jakoś ciszej i wtem słyszę zduszony skowyt. Moje głuchawe uszka takie dźwięki potrafią wyłapać wyjątkowo sprawnie, no i wyłapały.
 
Pies, taki ze średnich większy, czarny, wisi przy pniu brzozy, podryguje a właściciel sobie stoi , pali papieroska i dosyć nerwowo się rozgląda.
No ******* powiesił psa!!!!!

Nie dowierzam sama sobie. Jeszcze raz zduszony skowyt i podryg psiego ciałka. No nie!!! 

Moj ryk "CO PAN ROBI!!!!" Zero reakcji. Odwrócony gość  jest do mnie tyłem. A pies wisi już bez ruchu, martwo. Bieg w poprzek pustej jezdni, szczęście że pustej, bo nawet nie spojrzałam czy coś nie jedzie. W biegu myśl, co najpierw, kop właścicielowi i wyrwanie mu smyczy, czy od razu do psa. Do psa!
Dwa kroki od celu pies oderwał się od brzozy. Cały i zdrowy, na niczym nie powieszony. Ułamany cienki konarek zwisał wzdłuż pnia, pieseczek się na nim uwiesił chcąc zyskać patyczek do rzucania. Patrzy na mnie już z ziemi, cały uśmiechnięty i oczekujący super zabawy, tyłek mu radośnie majta. Młody amstafowaty, te oczka aż się śmieją razem z całą szeroką paszczą. UFFF! Miałby zabawę gdybym wybrała z tego co najpierw kop właścicielowi. UFF.

Po krótkiej wymianie zdań (ja pełna ulgi, właściciel zdumiony) wracam znów w poprzek jezdni, wsiadam do tramwaju i cykam to co zaczyna posta, żeby opanować emocje. Po czym zaczynam się trząść, nie opanowałam.  Rozłożyło mnie w momencie. 

Ten ludny i grzybny las też był przetrzęsiony, już nie wiem dlaczego, czy to wciąż nerwy, czy może rzeczywisty chłód. Bo było chłodno, chwilami lodowato. Chyba się pochoruję, co przefatalnie świadczy o moim systemie nerwowym i odpornościowym. Niedziela mija i byla cholernie słaba, niewielką  pociechą gotowanie pyszności i futra. Przez taką duperelkę i leśny chłodzik.

Cykanka-wycinanka zaczynająca post dokumentuje pieska z panem. Niewyraźna bo z tramwaju i wycinana z wiekszej.

Nara Czytaczu. 
Wszystkie metody niealkoholowe zawiodły, pozostało mi tylko golnać sobie coś mocniejszego i łupnąć się spać. Bo jutro do roboty. Obym nie nawaliła.

To jeszcze donotuję tylko coś odnośnie tego że bywa inaczej niż myślimy. W piątek w punkcie jak zwykle było rozdawanie jadła. Wiesz Czytaczu o warzywach. Owocach. Myślisz sobie pewnie że same podstawowe? 
Niekoniecznie. Warzywa podstawowe owszem, ale było egzotycznie w owocach, taki rzut, zero krajowych.  Ananasy, figi, mango. A wśród produktów nie warzywnych trafiły się i ostrygi. 

Pisała R.R.




24 komentarze:

  1. Ostrygi? Jak już będzie kawior i szampan to chyba udam się na tour po punktach pomocowych. A tak na poważnie, pewnie jak jest na tzw. terminie to lepiej komuś dać niż ma się zepsuć i trzeba by wyrzucić. Tak to przynajmniej ludzie skorzystają. Co do grzybobrania to zazdraszczam, bardzo, bardzo. Kań, maślaczków i oczywiście prawdziwków. a tak w ogóle to jestem trachnięta przez sprawę Dulluxa, nie dziwię się że Ciebie ruszyło to co widziałaś, człowiek reaguje tak jak postrzega. Ech...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okazuje się że zaskoczeń więcej, nie tylko rozdawanym dobrem. Jacy różni są ludzie! To nie moja rola oceniać, potrzebują, przyszli to znaczy że trzeba dać, ale, no kurczę. Zdaje się że wbrew postanowieniom dwie osoby awansowały przebojem na moich "ulubionych". Popis chamstwa i egoizmu, podobno tak sobie pozwalają gdy ojciec-organizator nie ma szans zobaczyć, jak dziś. Wiadomo, nic nie zrobię, ale najchętniej bym pogoniła., szemrane i szeptane wieści głoszą że to stali bywalcy trzech punktów pomocowych. Zawodowcy. Nie moja rzecz, ale wnerwia ta pareczka.

      Usuń
    2. Kochana z profesjonalistami to Ty nie zaczynaj, oni nie jedną siłę pomocową przetrzymali. Mła zalicza takich do tej samej kategorii co Danuś, Laluś i Pasiak, jak trza co wyłudzić to po trupach wyłudzą. Jedyna szansa to zantagonizować pareczkę z resztą biorców, znaczy domowy Machiavelli.

      Usuń
    3. Nie mam zamiaru zaczynać, to chyba naprawdę profesjonaliści, samo to że chodzą do punktu od początku jego istnienia, czyli od jedenastu! lat coś już mówi na ich temat🤣🤣🤣. Ale już rozumiem dlaczego przy niektórych osobach szczęki dziewczyn się zaciskają🤣.

      Usuń
  2. Rzut egzotycznych, a dlaczego nie, czy to w hurtowniach ,czy sklepach sa, wiec i do wysortu trafiają.
    Kiedy doszłam do pieska i pana, juz mnie gorąc oblał, bałam sie czytać dalej.. no i ufffff.
    Co do kani, to mam suszone dosmaczam nimi zupy i inne potrawy.Smazone mi nie smakują, nazbieralismy kiedyś, to zajadal sie nimi ówczesny chłopak Młodszej. chłoną dużo tłuszczu, robilam w panierce z jajkiem.
    Śpij spokojnie, wygrzej się, dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzut tym co nie schodzi. Stąd dziwności niespodziewane, ostrygi i owoce bardzo egzotyczne, dziś bataty.
      Wygrzałam się, wyspałam i jest lepiej. Może się uda nie rozłożyć.

      Usuń
    2. Bataty mniam, figi i inne owoce też, ostryg nie jadłam, ale chyba bym nie lubiła.😃

      Usuń
  3. Też miałam kanie smażone w sobotę (ale klasycznie, w jajku i bułce), dojadaliśmy jeszcze w niedzielę, choć wtedy na obiad były duszone w sosie śmietanowym grzybki mieszane :podgrzybki, żółciaki, maślaki i kozaki. Na dziś został rarytas- tagliatelle z prawdziwkami . Wszystko osobiście uzbierane w sobotę, w ilościach niewielkich (na szczęście, bo nie musiałam spędzać popołudnia na mozolnym oczyszczaniu i przetwórstwie). Twoje prawdziwki śliczne!
    Opowieść o panu z psem mnie przeraziła na początku, chyba bym zawału dostała w takiej sytuacji. Mam nadzieję, że wypoczynek Ci pomógł i choróbsko się nie rozwinęło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz. Ta sytuacja, którą tak niewłaściwie oceniłam, na żywca mnie znokautowała. "Do roboty" poszłam, ale wciąż jakby za moment miało mnie rozłożyć na amen. I słabo.
      Prawdziwki pożarłam, Twoje tagliatelle pewnie będzie równie pyszne. Oj lubię grzybki😄

      Usuń
    2. Były pyszne, choć smaku nie poczułam w pełni, bo i mnie coś zatoki szwankują i gardło pobolewa, psiakość. Jeśli się nie rozłoźę, to w czwartek albo piątek planuję kolejny krótki wypad do lasu :-)
      Asortyment darów faktycznie zaskakujący, ostryg to bym się bała, bo jednak owoce morza muszą mieć zachowany reżim chłodniczy, ale reszta super, nikt nie powie, że osoby uboższe nie mogą spróbować czegoś innego niż ziemniaki czy ryż. Bataty lubię, a dawno nie kupowałam, przypomniałaś mi - mam do upieczenia dynię hokkaido, do tego plastry batatów będą, jak znalazł :-)

      Usuń
    3. Ostrygi były zasłoiczkowane, wybór był, śledziki w dwóch rodzajach i ostrygi. Same słoiczki. Ostrygi poszły zdumiewająco szybko🤣. Nie tylko takie zaskoczenie, ostrygi to okazuje się że pikuś 🤣🤣, kiedyś może opiszę dziwności 🤣.
      Mariolu to krzywdę masz z tym smakiem, takie pyszności i nie do końca można się nimi cieszyć😟, lecz te wredne zatoki. U mnie jak na razie smak ok, kości i mięśnie za to grypowe, samopoczucie też. Moze wyleżę🙄, jutro wolne. I popatrz, ja batatów i dyni nie bardzo. Jak już, to dynia makaronowa, wyłącznie taka, batatów najchętniej wcale. Z dyni to jeszcze dynia patison, ale czy to dynia?

      Usuń
    4. O ostrygach w słoiczkach to nawet nie słyszałam, myślałam, że tylko au naturel się je spożywa :-) Patison dla mnie bardziej cukiniowaty, niż dyniowaty. Hokkaido to moja ukochana dynia, uwielbiam upieczoną z odrobiną oliwy, soli i ziół (prowansalskie albo sam rozmaryn), w dodatku je się ją ze skórką- co za wygoda w przygotowaniu! Inne dynie mają dla mnie zbyt mało wyrazisty smak, jeśli już jakaś mi się trafi, to zazwyczaj ląduje w zupie, bo z imbirem, curry i czosnkowymi grzankami każda dobrze smakuje. Oj, chyba nadeszła pora ugotowania pierwszej w tym roku zupy dyniowej. Jak przyrządzasz tę dynię makaronową ?

      Usuń
    5. No też mnie te zasłoikowane ostrygi zaskoczyły, może to mule były? I Zgadzam się też co do dyni - kocham Hokkaido, zwłaszcza upieczoną, potem to może być w kawałkach albo zmiksowana w zupie, w każdym razie dynia ma smakować jak dynia! Na makaronową dałam się kiedyś namówić, ale wyglądała i smakowała jak rozgotowany makaron, zupełnie nie w moim guście.

      Usuń
  4. No niedobrze, znerwicowana jesteś....
    A wiesz, że też miałam wczoraj i jeszcze dzisiaj kanie :). Ale nie zbierane własnoręcznie, tylko od sąsiada, który nałogowo zbiera grzyby i zanim się zebraliśmy żeby ruszyć na grzybobranie, to on już z rana przyniósł nam kosz wielkich kani, prawdziwków i kozaków. Coś pięknego! Część kani zjedzona, część podrzucona szwagrostwu, resztę zamroziłam na surowo, prawdziwki i kozaki uduszone na maśle i w śmietanie, będą dzisiaj z ziemniaczkami. W tym sezonie pierwsze grzyby, trzeba było się najeść, następne (mam nadzieję, że już własnoręcznie uzbierane) będziemy w dużej części suszyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zamroziłaś kanie? Hmm. To nie jest dobry pomysł, wszystkie blaszkowe grzybki źle znoszą mrożenie, niezależnie od tego czy są surowe czy w jakikolwiek sposób przerabiane. Gorzknieją i nic nie pomaga odmrażanie "pod specjalnym nadzorem", czyli np. w mleku. I "wodnieją", czyli robią sie niefajne. Krzywda, bo to najprościej mrozić, ale mrożenie to sprawdza się genialnie dla grzybów siateczkowo-siteczkowych, surowe pokrojone i rewelacja, jak świeże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to taki eksperyment, pod wpływem koleżanki, która często kanie właśnie mrozi, jadłam kiedyś u niej w postaci tzw. grzybowych flaczków, zdziwiona że z mrożonki, ale były ok. Smażyć na chrupko pewnie się nie da, ale do zupy czy potrawki dorzucić pewnie już tak. Muszę podpytać, czy może ma jakąś specjalną procedurę odmrażania. Do tej pory też uważałam, że grzybów się nie mrozi. Zobaczymy, dużo tego nie wrzuciłam do zamrażalnika, nie będzie żal. Ja zresztą fanką kani nie jestem, więc tym bardziej byłam skłonna do eksperymentów :).

      Usuń
    2. Ja mrożę uduszone kurki w sosie własnym, są genialne dorzucone do pulpetów, zapiekanki z indyczych medalionów z porami i kurkami, tart itp. Owszem, nie mają konsystencji świeżych, ale aromat i smak to w pełni rekompensują.
      Flaczki robiłam z boczniaków i były bardzo smaczne, na kanie nie wpadłam, muszę wypróbować, póki jest sezon.

      Usuń
    3. No nie. Ale Mp narobiła mi smaka! Kurek dalej nie będę mrozić. Dla mnie jak już kurki nie na świeżo i nie w słoikach, to jednak najlepsze suszone-kruszone do sosów. I te gorycz po mrożeniu czuję. Nie poradzę.

      Usuń
    4. A kanie. Rany, flaczki z kań. Ach.

      Usuń
    5. Kurki duszone i smażone na świeżo - uwielbiam najbardziej ze wszystkich grzybów, zjadane są zawsze w każdej posiadanej ilości, do suszenia czy mrożenia nic nie zostaje. Co prawda w okolicy jest ich raczej mało, wiec rarytas. W drugiej kolejności kocham podgrzybki, ale tych w naszych lasach mnogo, więc wystarcza i na zjedzenie i na przetwarzanie. Prawdziwki, koźlarze czy inne - druga kategoria, jako uzupełnienie podgrzybków, chociaż zbieramy ich też sporo. Kanie na końcu, dla mnie to taka imitacja grzyba ;). Ale mąż lubi, dla niego to jeden ze smaków dzieciństwa.

      Usuń
    6. Też zawsze miałam za mało, ale od kiedy urlopy spędzam na Pojezierzu Drawskim, zapasy kurek na zimę mam zawsze :-) Tam grzybów- w tym również kurek- jest zatrzęsienie (okolice Czaplinka). W dodatku piękne jeziora i niewielu wypoczywających, w odwiedzanej przeze mnie wiosce często plażę mam tylko dla siebie.

      Usuń
  6. No i jestem głodna 😸😸😸😹

    OdpowiedzUsuń
  7. Otworzyłam słoik z grzybkami i już lepiej 😸

    OdpowiedzUsuń