Stało się przefatalnie u Kocurka. Odszedł niespodziewanie stworeczek, ukochany. Nie tak dawno u Dory też miał miejsce taki dramat. Przeżywa się, współczuje, popatrując na własne futra i robiąc w myślach przegląd cudzych. Z uczuciami tak rozmaitymi że trzeba by elaboratu, z kciukami zaciśniętymi mentalnie by już tak nie było, by było dobrze, szczęśliwie zdrowo.. Rozpamiętuje się. Kotłuje się w człeku różnorodnie, nie tylko w sprawach ostatecznych. I dzieje się... Ale nie chcę o tym pisać, notatka ta jest o życiu, pomimo tematów drążących i podgryzających to życie.
Więc błaho, duperelowato, pierdołowato. Codziennie niecodziennie. Sobota i niedziela spędzone w towarzystwie Asi. Trochę dzisiaj bez Asi.
Z powodu warunków pogodowych cykanek z trzech ostatnich dni nie bedzie. Mokrawo ogólnie było, dopiero dziś przemoczony w piątek srajtfon doszedł do siebie, przelało mnie znienacka i po całości tak do każdego milimetra i srajtfon też oberwał. Wariował z przemoczenia w sposób zupełnie dla mnie nowy, aparat w nim też. Cykanka przez te trzy dni zrobiona jedna i pokażę.
Było w sobotę tradycyjne bobusiowanie. Jazdę tam na trochę zapamiętamy, przynajmniej ja. Była w towarzystwie holującym upitego na nieprzytomnie faceta. Młoda para niezbyt zachwycona okolicznościami eskortowała spitego, wcale nie mając tego w planach. Kierowca też był bardzo mało zachwycony, nie chciał, pyskował. Przytomny młody powołał się na osobistą znajomość z szefem, i gdy kierowca użerał się z telefonem wciągnął nieprzytomnego zabranego z chodnika a przytomna młoda wniosła zabrane z trawnika buty i torbisze zakupów. Kierowca spasował, czas leciał, szef się wahał bo rzeczywiście znajomi, kierowca musiałby wywalać całą trójkę osobiście, a pijany masywny i dosyć duży, więc pojechał. Młodzi natknęli się na pijanego przyjaciela po zakupach, a ten, podobno nie pijący, tym razem dał czadu - spity na zombie, ale z momentami nieprzewidywalnej ruchliwości i mamrotanej gadatliwości. Ckliwości, tęsknoty i żalu do kogoś kogo nie było. Dostać rozmachaną znienacka kłodą, kiedyś pełniącą funkcję ręki czy nogi od ćwierćprzytomnego, to żadna frajda, więc przytomny młody blokował, łapał, hamował, bliski nie raz przywalenia koledze z łokcia, ale i z anielską cierpliwością odpowiadający: "nie dam ci dziubka, nie jestem twoją myszką kotku". Zgryźliwie, ale z humorem. Jechali dalej niż my, mając pełne ręce roboty ze spitym, spoceni, na zmianę wściekli, zażenowani i rozbawieni. Głodni, bo śniadanie mieli dopiero jeść. Napiszę Ci Czytaczu że byłam pod wrażeniem, ci młodzi nie odwrócili się, nie odeszli, poświęcili sobotnie przedpołudnie, kasę i siły. Mogli, pijany by ich nie zapamiętał, wcale nie kontaktując co się dzieje i kto przy nim. Dlatego zapisuję.
I jeszcze refleksja. Na kolejnym przystanku wsiadła kobieta w wieku zaawansowanym emerytalnym, znająca cała trójkę. Dopytująca się dlaczego Szymonek tak się spił, dlaczego Damianek z nim jedzie. Drążąca temat z delikatnością buldożera, spragniona sensacji i dramy. Co do dzielnego Damianka, to był uprzedzająco grzeczny, mącił jako pretekst wykorzystując opiekę nad Szymonkiem, w końcu bardzo grzecznie i bez napastliwości spytał "a dlaczego pani syn pije?". Harpia zamilkła, ale daję głowę że nie na długo, widać było jak ściera się w niej obraza i ciekawość. Pomyślałam sobie, że gdyby nie seriale telenowelowe i ogólnie lekceważona przeze mnie telewizja, to takich emeryckich harpii byłaby moc. Może i jest moc harpi, tam gdzie małe miejscowości i ludzie się znają widać je lepiej... Treningu trzeba żeby z takimi harpiami żyć, anonimowość miasta ma jednak zalety. Harpię też trochę rozumiem, nigdy nie byłam harpią zaawansowaną, ale jednak jakieś zainteresowanie bliźnimi mam. Bardzo nikłe.
Co do bobusiowania, to było w zimnym słońcu, zimnej delikatnej mżawce i w prawie już zupełnie zimnej ziemi. Jeszcze nie jest to pozimowa lodowatość, ale blisko. Znów nie przesadziłam pigwowca, tyłek protestował, a niby już milczał.... Jasna dupa, co to jest, żeby nie dać rady jednemu krzakowi... W ramach zemsty ścięłam go zupełnie na krótko, wybierając do reszty owocki. Poprzednio ścięłam go pół, tyle chciałam na raz przesadzić i tyle dałam radę ściąć bo ręce protestowały po masowych przycinkach. Owockami spora miseczka napełniona. Powiem Ci Czytaczu, że bez pigwowca ten fragment zielonego wygląda o wiele lepiej, więc nie wiem jak to zrobię, ale pigwowiec wylecieć musi. Wbrew tyłkowi powyrywałam do reszty z zakamarków siewki drzew i krzewów. Śliwa, orzech, czarny bez, klony i jesiony. Jedna siewka czerwonego berberysu przesadzona na lepszą miejscówkę. Pewnie jeszcze dużo siewek drzewiasto-krzewiastych, czai się w poszyciu też wymagającym kęsimu. Kęsim powinien jeszcze objąć bezprawnie wciskające się tam gdzie niechciane dzikie wino, na przykład..... Kęsim ogólnie potrzebny w ilościach hurtowych.
W niedzielę był las. W deszczu, co niby miał przestać padać o jedenastej ale nie przestał. To była uparta mżawka, niby nie obfita ale stała, mocniejsza wiele od sobotniej. Przechodząca w deszcz. Z powodu piątkowego przemoczenia srajtfona cykanek nie ma, nie chciałam go domaczać, jedna i już srajtfon w kroplach. Był mimo aury zachwyt lasem że taki bezludny, taki wonny, tak mimo swojej średniej jakości piękny w ogóle i w detalach. Obie miałyśmy wytrzeszcz. Lśniły na ziemi przebarwione na czarno i złote na drzewach liście brzóz, pomarańczowiały dęby, mchy się zieleniły aksamitnie i mszyście, olśniewały gamą barw porosty od białych przez turkusowe do pomarańczowych, kory drzew w swej stonowanej barwnie szlachetności atłasowe, a zestawienia na przykład traw, przekwitłych wrzosów i dziurawców zatykające. Dziurawce o tej porze w swej koronkowej bezlistnej całości bordowe, wcale nie wiedziałam że takie. Kontrastujace kule i koła muchomorowych kapeluszy i innych grzybków, koronki poszyć, mimowolne tła z korzeni, igieł, liści, borowin i jagodzin, na łachach piachu i drobnych kamolków..... Różnorodność ogromna zestawień poszycia i po raz kolejny uważam że ludzkie ogrodowanie się nie umywa do tego co samo się po mistrzowsku zestawia. Wilgotność sprawiła, że wszystko tym razem jakby nabrało intensywności i fluorescencyjnych wręcz lśnień. Najintensywniej świeciły porosty, i te białe i te turkusowe, klejnoty po prostu, ale i liście i cieniutkie blade łodyżki traw. No przepięknie było, warto było się przemoczyć, złachać, zziębnąć i wcale nam się z tego lasu nie chciało wychodzić. Słońce przy tej mżawce zdarzało się że poświeciło jaśniej przez cieńszy woal chmur, blado, ale wtedy to dopiero był efekt! Jęki zachwytu byly. Dużo do tego że tak było dobrze mają grzyby, były i były uzbierane w miłej ilości. Obiady na kilka dni będą grzybowe. Kanie, rydze, misz-masz prawdziwkowo-podgrzybkowo-maślakowo-sarniakowo-hubankowy. Z tych ostatnich będą pierogi i farsz mrożony na zaś, grzyby w osolonej wodzie na razie oczyszczają się z piasku. W solidnym garze. Co do urody lasu, to nie wiem dlaczego aż tak mocno ją odczułyśmy, wcale się nie zapowiadało że tak będzie. Ta jedna wspomniana cykanka to z niedzieli, z drogi do lasu. Jak tak na nią patrzę, to aż się mi nie chce wierzyć że było AŻ TAK. Powiem Ci Czytaczu, że gdyby nie mdłość ciałek odczuwających w kościach przemoczenie i zmęczenie, upływający czas i czekające na nas futra, coraz pełniejsze grzybami torby, to wcale a wcale byśmy z tego lasu nie wyszły. Tak było.
A dziś będzie Sortex. Uzupełnię notatkę choć wcale się nie nastawiam że upoluję coś ciekawego. Ale chciałabym kapelusik nieprzemakalny np. Spodnie w aktualnym rozmiarze, czegoś takiego nie mam a bardzo by się przydało.
⭐
No i częściowo kicha. Wydane trzy dychy, ale ani spodni ani kapelutka. Za to ciemne i wytworne fioletowo-wrzosowe w czarne mazaje zasłony do pokoju, płat jaskrawo barwionego nylonu, lampka i nieprzemakalna miejmy nadzieję skóropodobna kurtka. Dająca się wg. metki zwyczajnie prać. Zakupy samodzielne, ale częściowo z myślą o przyszłej niedzieli, co będzie z Asią. Dla mnie kurtka i zasłony, lampka po tuningu pójdzie na wyprzedaż garażową, nylon na klosz do lampy i do renowacji pewnego grata. Nylon jaki wzór, to widać na pierwszej cykance, tonacja tkaniny już przekłamana, mniej lila, więcej różu i pomarańczu oraz bladego złota. Po sześć złociszy od sztuki cały majdan, sztuk kupionych pięć. Ciucholand był po raz pierwszy po przerwie chyba rocznej. Nie ciągnęło mnie i chyba nie będzie ciucholandu już tak często jak kiedyś, choć łowy przyjemne a łupy cieszą.
Odważyłam się coś cyknąć bo przestało mżyć. Nie bardzo jest co cykać, niebo już prawie całkiem granatowe. Siedemnasta i już noc.
Kanie już pożarłam, wydawało się że nie dam rady, a tu proszę, weszły wszystkie i obyło się bez suszenia. Bo jak już tak piszę o duperelach, to napiszę że kanie do późniejszego spożycia nadają się albo ususzone, albo zamknięte w słoikach np. w occie, najlepiej usmażone w panierce. Pycha, jeśli przyprawić tak jak rybę w ocie. Suszone niewielkie kapelusze zalewa się gorącym mlekiem, rosołkiem z kostki lub wrzątkiem, przykrywa się by równomiernie namakały i gdy płyn ostygnie a kanie odmokną, postępuje się tak jak ze świeżymi. Czyli najczęściej opanierowane smaży się.
Pisała R.R.
Jest jak jest, nic na to nie poradzimy, bedziemy cierpieć po cichu.
OdpowiedzUsuńAle Ty się znasz na grzybach, ja teraz to bałabym się nazbierać rydzów lub podpieniek, tak dawno tego nie robiłam. Lasy teraz poniszczone, rozjeżdżone , wycinki tam, gdzie kiedys były dobre grzybowe miejscówki:(
Widoki bajeczne, nie robiłam wczoraj zdjęć, bo z auta, to nie ma jak, ale pejzaże cudne, na gory bardzkie, sowie, dookola lasy mieszane, więc zółto, pomarańczowo, czerwonwo brązowo, i zielono. Dywany z liści, bajka po prostu.
Nie Doruś, nie znam się. Tak absolutnie nie mogę powiedzieć. Są nowi grzybiarze, zbierający i jedzący gatunki grzybów w lutym, styczniu. Jakieś huby, jakieś dziwne porostowate i galaretowate. Są starzy grzybiarze umiejący przyrządzić każdego muchomora poza sromotnikowym, zbierający grzyby których ja się boję, bo nie znam i na jadalne mi w żadnym wypadku nie wygladają. Babcia robiła rewelacyjnej jakości pierogi z grzybami, to były pierogi godne cesarza co najmniej, z grzybów zwanych niemkami. Ja już tych grzybów nie znam, nie mam pojęcia jak wyglądały. Wiele gatunków występuje na nielicznych obszarach, i się po prostu człek z nimi nie stykał. W lasach koło P. nie ma rydzów np. Trochę dalej, to tak, owszem, ale w okolicach nie ma. Z zaskoczeniem widziałam w lesie pod Łodzią jak wujek gorliwie zbiera dziwne fioletowe bedłki, całkiem fioletowe, łącznie z blaszkami. Jadłam je potem przyrządzone przez ciocię, i okazalo się że są przepyszne na swój własny niepowtarzalny sposób, niepodobne do żadnych innych grzybów. Jakby korzenne? Nigdy więcej ich nie spotkałam. Sama znalazlam i zerwałam coś, co uznałam za wyjątkowy okaz szatana (chciałam pokazać Dziecku jak wygląda szatan, ha ha.), okazało się grzybem chronionym, w pełni jadalnym oraz smacznym. Jako ludź dorosły odkryłam szmaciaki vel siedzuny, żółciaki, a ile jest takich których nie poznam? Wbrew pozorom grzybów trujących jest mało, jeśli się grzybów chce a się nie zna, to podręczny mini Atlas grzybów w kieszeń, bo w lasach może nie być zasięgu i hajda, sprawdzamy, zbieramy i już. Są takie, jak siedzuny np. że warto zaryzykować, struć się raczej nie strujesz😀, poza tym opieńki, rydze to jak się znajdzie to nagle nie ma wątpliwości że to rydz czy oporniej, choć zanim to nastąpiło to z wątpliwością się uzbierało rycerzyków. Niejadalnych że względu na nędzny podobno smak.
UsuńDługo wyszło, ale jeszcze napiszę że wciąż zaskoczenia. Koło kolonii białych topoli odkryłam nie tak dawno takie, których nie umiałam znaleźć ani w necie ani w atlasie. Z wierzchu wyglądające na jadalne np. stojaki lub borowiki, ogonek proporcji i konstrukcji takiej jak u kurek, ale od spodu jakby lekko nadmuchany i zamiast blaszek struktura przypominająca plaster miodu. Taki podeformowany, powyciagany lub pokurczony. Więc tego, znawca by wiedział choćby jak szukać.
UsuńI tak, lasy teraz są zjawiskowe, zawsze fajne i zawsze urosnę jeśli nie rozjeżdżone, powycinane lub zniszczone jeszcze inaczej.
Uuuu. Opieniek nie oporniej, Urodne nie urosnę.
UsuńNie znam nawet nazw większosci, ktore wymieniasz😃
OdpowiedzUsuńTo jest kolejny temat rzeka. Upieram się, że tak naprawdę to nikt się nie zna. Z jednej strony grzybów naprawdę, ale to naprawdę trujących jest niewiele, z drugiej skądś się biorą te sezonowe zatrucia, śmiertelne, cholera. Więc albo zbieramy z atlasem, albo te których jesteśmy na bank pewni. Albo z grzybiarzem który się zna na okolicznych grzybkach. To ostatnie zbieranie może być ciężkim doświadczeniem, oczka się potrafią otworzyć do wytrzeszczu po jakich chaszczach i gęstwach potrafią zbierać (nurkowanie pod świerkami w lesie bagiennym gdzie żmije liczne. Żmije, nie zaskrońce), mowy nie ma o zbieraniu w lasach gdzie można chodzić z parasolką 😀😀😀. To znaczy w lasach "parasolkowych" też są grzyby, często szybciej się znajdzie coś przy ścieżce niż w głębi lasu, ale maniacy potrafią inaczej. I nic dziwnego że miewają zbiory imponujące, nawet jeśli złożone z czegoś co dla nas niejadalne. Wiesz, ważne tak ogólnie to samo obcowanie z lasem, to jest coś samo w sobie super. Tylko ja bym chciała bez kleszczy, na szczęście teraz jakby z nimi spokój, tfu, tfu, tfu, przez lewe ramię.
UsuńU mnie to nie jest prawdziwe grzybobraniw,tylko spacer po lesie,jak się trafi grzybek, to hop do szmacianej torby.
UsuńWęże i żmije, brrrrr, nie chciałabym spotkać. Kleszczy tez nie. Tfu,tfu.
Ale przecież i tak zbierasz jeśli nie grzyby, to obrazy i wonie🤣. Oraz nóżki ćwiczysz 🤣🤣🤣
UsuńOczywiście, uwielbiam , szczegolnie te nasze cudne
UsuńG. Stołowe, mogę chodzić i chodzić i zawsze jestem zauroczona. Teraz jeszcze trzeba wyskoczyć,póki w miarę pogoda i czas. Popatrzec na te piekne kolory, bo jak wroce to juz bedzie czarno bialo.
Wyskocz, wyskocz😀😀😀. Trzeba.
UsuńHubanki musiałam wyguglać, bo nie słyszałam tej nazwy, a okazało się, że to chętnie zbierany przeze mnie żółciak czy siniak ( czyli maślak pstry, jak mówią encyklopedie grzybów). Sarniaki znam z widzenia i często znajduję, ale nie zbieram i nie jadłam. Pozostałe wymienione przez Ciebie zbieram wszystkie- koźlarze prawdziwki, podgrzybki, maślaki, kurki, rydze, kanie, opieńki, szmaciaki (siedzunie), od paru lat też niemki , ale te tylko wtedy, kiedy chcę je usmażyć od razu, do suszenia czy marynowania ich nie biorę. Jutro wybieram się na chyba już ostatnie grzybobranie w tym roku :) A lasy teraz wyglądają przepięknie, już przebawiły się wszystkie liście, a jeszcze nie zdążyły opaść, dużo wilgoci z ostatnich tygodni sprawiło, że mchy, porosty i paprocie wyglądają bajkowo. Szkoda tylko, że na niewyobrażalną skalę dokonana została rzeź drzew, widzę to i koło domu, i w miejscach, które odwiedzam podczas urlopów.
OdpowiedzUsuńTego pigwowca to nie wiem, czy nie będziesz zmuszona jakąś chemią potraktować, bo moje doświadczenie mówi, że to wyjątkowo trudny przeciwnik. Ja się poddałam i po próbie przesadzenia mam teraz pigwowce w 2 miejscach- starym i nowym :)
No widzisz, niemki zbierasz. Ale wcale nie wiem czy Twoje niemki i babciowe niemki te same😀. Być może nie. Z rzezią lasów macie obie rację, bo tak, to rzeź. Od pięciu? chyba rzeź drzew ogółem. I coraz to nowe mazania na drzewach, zdrowych, dorodnych. Wszędzie, w parkach krajobrazowych też.
OdpowiedzUsuńCo do pigwowca, to na moim zielonym przesadzanie dodatkowo utrudnia świerk pod którym częściowo rośnie. Od góry świerkowe gałęzie (to jeszcze do przeskoczenia, da się), od dołu korzenie i z nimi fa-tal-nie, bo pigwowiec od południa i korzenie świerka też tam ciągną bo żyźniejszy kawałek, istna sieć.
Moja niemka to płachetka zwyczajna (d. kołpakowata). Spod świerka raczej pigwowca nie wydostaniesz, więc albo mu tam odpuścisz i pozwolisz rosnąć (skoro tam się odnajduje, bo pod świerkiem to niewiele roślin przetrwa), albo radykalnie przytniesz i posmarujesz herbicydem, próby wykopywania nadwerężą i narzędzia, i Ciebie, niestety.
UsuńCoś zrobić muszę bo krzaczydło coraz szersze. Ma napoleońskie ambicje.
UsuńPrzycinaj tylko ile się da uformuj i już. Niech tam sobie rosnie,,moze im razem dobrze, taka przyjaźń świerkowo -pigwowcowa.
UsuńNo właśnie nie bardzo się da opanować krzaczydło. Strzela odrostami korzeniowymi metr od siebie, no ileż można wyrywać???!!! A wyrywanie wcale nie takie proste, pigwowiec ma (z podkopów wiedza) dwa rodzaje korzeni, takie jak człek się spodziewa u krzaka, czyli zwykła plątanina pod powierzchnią, oraz palowe. Odrosty chętnie idą z obu. Aż nie do wiary że przy takim systemie korzeniowym ma tak nikły wzrost. Powinien bujać zdrowo ponad głową.
UsuńI ja mam podobne odczucia, co do zapierającej dech w piersiach urody lasu. Nijak sie do nich ogrodowa uroda nie umywa. I też bym po lesie wciaz chodziła, bo tam człowiek czuje jakby z czystym absolutem obcował, jakby w nim cudem samego siebie odnalazł. Kiedyś więcej po lesie łąziłam sama. Dziś niestety trochę sie juz tego boję, bo od kilku lat pojawiaja sie tu wilki. A był też kiedys niedźwiedź. Brr! No i niestety coraz wiecej wycinek w moim lesie. Coraz trudniej go poznać. Przez te 13 lat od kiedy tu mieszkam bardzo sie wszystko zmieniło...No ale przecież całego lasu nie wytną. Cieszę się tym ,co jest, póki cokolwiek jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię Romano z serdecznym uśmiechem!:-)*
UsuńCo do samotnych wędrówek, to lubię, uprawiałam i być może będę uprawiać. Na razie mi trochę sklęsło, nie za sprawą niedźwiedzi i wilków - u mnie dziki, sarny, daniele, a z drobnych niezbyt przyjaznych kleszcze, gzy, strzyżaki jelenie i meszki. Żmije pomijam, choć się trafiają. Ludzie. To przez nich, a raczej przez moje wobec nich strachy, zmęczenie nimi, w końcu mieszkam w mieście, coś tam odbieram z medialnych straszących przekazów, i tak dalej, rozumiesz. Z Asią czujemy się pewniej.
Tak, nie chciałam tego pisać, ale masz rację z absolutem i odnajdywaniem siebie. Choć może trochę inaczej, to jest jakby gubienie siebie, nie tak znów super ważnej istoty w większej, cudownie skomplikowanej i jednocześnie harmonijnej całości. Znaczna część problemów przestaje się liczyć, choćby na czas w lesie. I ta super ważność własnej osoby, to nie tak że całkiem znika, póki żyjemy ona będzie, ale jakby zmniejszał się jej ciężar. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć, musi wystarczyć to. Więc trzeba korzystać póki las jakiś jest, tu też masz bardzo rację. Odwzajemniam uśmiech i pozdrowienia 😀
Nie wierzę, że Ryszarda grzeczna, nic nie łobuzują?
OdpowiedzUsuńA skąd. Oczywiście że łobuzują. Napisałam post gnębionej, kiedyś, gdzieś tam jest. Nigdy nie publikowany, ale aktualny wciąż i wciąż.
OdpowiedzUsuńTen tego, czy wszystko w porządku? Pani Romana daje radę?
OdpowiedzUsuńTak mniej więcej. Bardziej mniej bo grypuję.
UsuńBo wiesz, człowiek się denerwuje, jak człowiek znika. ;-)
UsuńŻyczę szybkiego powrotu do zdrowia.
Prawda. Też się denerwuję jak człeka nie widać. Zdrowieję, dziękuję😀
UsuńNo i jak tam z tym chorowaniem?
OdpowiedzUsuńSłabo jest. Nie ma żadnych tragedyji i dramatów, ot przedłuża się świństwo bo wychodzę. Bo było w chałupie upiornie zimno, teraz temperatura nie powala ale już nie zanosi się że zobaczę własny oddech. Dobry duch natknął i futra zabezpieczone suchą karmą i żwirkiem, po mokre wychodzę. Niedobre są, ale zdrowe. Tfu-tfu-tfu
OdpowiedzUsuń