Każdy rok miniony skłania do rozliczeń.
U mnie działo się wiele. Złego wiele, dobrego wystarczająco dużo by pozbierać resztki odwagi i podnieść głowę. Szczęście że jest ten następny rok.
Szesnasta z minutami, już w nocy. Kanonady fajerwerków już odpalane, dalekie na razie. Karetki wyją, mglisto i szaro było w dzień, teraz ciemno i mglisto. Jak co roku wojenny ostrzał spędzę w łazience, uspokajając futra. Najcichsze pomieszczenie.
No i co mam napisać. Nie znoszę tego dnia i następnego. Kiedyś może napiszę dlaczego. Od lat tak mam, to nie jest dla mnie żadna okazja do świętowania.. ale jednak, gif zamieszczony powyżej jest prawdziwy do bólu. Lubię czy nie świętowanie noworoczne. Bo do nowego roku podchodzę tak.
Przed zdarzeniem co wybiło mi z głowy noworoczne szaleństwa było różnie. Nigdy tak do końca zgodnie z planem. Domówki, kino-maraton sylwestrowy (ODRADZAM!!!!), wyjazdy by świętować poza domem.
Jedynym balem który wspominam jako wystrzałowy, był podszyty grozą i absurdem bal przebierańców urządzony w absolutnie nie przeznaczonym do zimowego użytku ośrodku. Leśnym. Nielegalnie, więc sam Czytaczu rozumiesz, wykluczone było wołanie służb. A były powody, bo działo się. Włącznie z pożarem totalnym grożącym (LAS!) i gaszonym przez część nocy i minimalizowaniem ruiny która z tego wynikła. Nie było to możliwe, zalane ściany, parkiet pokryty lodem, zerwane panele z sufitu, pęknięta szyba bufetu.... krótko po tej imprezie ośrodek zlikwidowano. Może i przez nasze świętowanie. A dla nas, uczestników, też nie było bez echa. Pozytywnego lub negatywnego. U mnie to były przemrożone kolana dające znak przez lata że impreza bardzo się nie podobała.. Jedno zapalenie płuc, kilka poważnych przeziębień, zwichnięte nadgarstki i kostki. Ktoś złamał nogę, czego skutkiem było wywinięcie się od wojska, ktoś się rozwiódł, dwie pary zawarły związek małżeński, nie tak jak przed balem planowano. Jedynym wyjątkiem, który nie ma przebarwnych wspomnień z niej jest kolega, co przebrał się za płetwonurka. Nie wierzy w opowieści, bo umęczony tańcem w płetwach rąbnął się spać. I nie dał się obudzić, wietrząc złośliwy kawał. Nawet na szarpanie z krzykiem "WSTAWAJ, PALI SIĘ!" padła senna odpowiedź "niech się qurwa pali". Nie przekonała go także o prawdzie ruina świetnie widoczna w dziennym świetle, uznał że tak już było, a wieczorem nie zauważył. Owszem, część sprzed zamieszania też była absurdalna, ale gdzie jej do dalszego ciągu.
Impreza szalona, z elementami tak nonsensownymi.... Mam wrażenie że znaczna część noworocznych imprez miała, ma i mieć będzie coś z tamtej, ekstremalnej.
Nostalgia? Możliwe. Absurd w naszym życiu zmienił oblicze, znajomi straceni z oczu, to cholerne dojeżdżanie do K. ...
Miało być życzeniowo. Bo lubię czy nie, jest to data miernicza, umowna, to prawda, ale jednak. Gdzieś porównałam ją kiedyś do równika, też rzeczy umownej. Przekroczymy, i na nowo będzie 365 dni, o całkiem indywidualnych numerach. Nowych szans. Obyśmy z nich korzystali, w zdrowiu. Z optymizmem i odwagą. Co do postanowień noworocznych, to można. Dla mnie obowiązujące to to u dołu posta.
Zdrowia. Żebyśmy się nie dali. Wszystkiego dobrego.
Pisała R.R.
Ps. Po. Godzina 00:50
Rany, pięć minut koszmaru za nami. Uff. Dochodzimy do siebie i zaraz grupowo będzie spanie. Grzmiało jak na wojnie. Na szczęście o wiele krócej niż w ubiegłym roku, ale mam wrażenie że głośniej. Jacuś zawodził przy tym łomocie. Histeria, nie dał się złapać i w końcu wcisnął się pod sedes. Pełno sierści w łazience. Ja poraniona przez Gacka, pazury wbite na mur. Paniczne próby ucieczki Felusia, na oślep nie wiadomo gdzie. Wypuściłam, bo by się zabił o drzwi łazienki, kierunek ucieczki akurat odwrotny niż Jacusia.
Wyjątkowo barbarzyński sposób świętowania. Żeby mi się tylko nie pochorowały. Przycicha, już prawie cisza, światła w wieżowcach gasną zadziwiająco szybko, świeci już po niecałej godzinie kilka okien.
Dobranoc, dzień dobry. Witaj Nowy Roku.