sobota, 1 maja 2021

Notatka 322 budzenie ze snu

Nie mam pojęcia jak się to wszystko potoczy. Teraz, gdy najbardziej pasowałaby mi praca zdalna, zapowiada się że będą w niej ograniczenia. Jeżeli pracownik przekroczy tygodniowy limit pracy zdalnej, to pracodawca będzie musiał wypłacić mu z tego tytułu jakąś kwotę. Bąkania o 50 zł minimum.  Jak znam życie, to nagle się okaże, że wracamy do biura, pandemia skończona ekspresem.  





Taaa. Pracowe nachalne naciski, by się szczepić. Ja zdaję się będę mieć wolne od przymusu, przynajmniej na razie..

Wieści z pracy denerwujące nad wyraz, zdaje się że będzie jazda, także dosłownie, pociągiem. A skoro tak, to trzeba się nastawić na nastawianie budzików. Srajtfon ogólnie za cichy, a jeszcze mojemu zdarza się gubienie karty SIM i wtedy dupa. 

Więc będzie nastawianie budzików, najlepsze jednak na baterie. W nocy lubią wyłączać prąd i wtedy radiobudzik daje ciała, po dwóch tygodniach używania Łojciec dostał do garażu radyjko.

Budziki muszę kupić, bo poległy. Jeden rozgruchmoniony przez Jacusia, drugi załatwiłam osobiście. 







Śpię teraz dużo, nie zawsze ciągiem, bardziej porcjami, za lekko, do organizmu jeszcze nie dotarło, że świat mi się zmienił.

To teraz, a różnie bywało. 

Babcia idąc na wtorkowy targ zostawiła śpiącą wnusię i bardzo pełny czajnik na węglowej kuchni. Czajnik z potężnym gwizdkiem, co miał zbudzić wnusię, a zaalarmował całą ulicę i mieszkającą przez ścianę rodzinę. Jeden z wujków się włamał, odczepiając z haczyka lufcik i po małpiemu sięgając do klamki. Był wysoki, chudy i łapska miał długie. Potem myk, przez parterowe okno i co widzi? Śpiącą dzieweczkę, co przespała potężny gwizd. Obudzona, nie rozumiałam o co chodzi. Gwizdało? Niemożliwe. Gapiom nie mieściło się w głowach, jak to, na całej ulicy było słychać, zza parku ludzie się zlecieli z równoległej ulicy, a ta śpi. 





Na koncie mam też akcję podjętą przez zmartwione koleżeństwo. Prywatne kwatery, ja po całonocnej bezsennej jeździe dostałam zamykaną na przylegający do drzwi mocny haczyk klitkę, gdzie stała lodówka. Nie jedyna w tym domu, ale ta zawierała boczek niezbędny do jajecznicy. Nie pomogło łomotanie ani krzyki. Kolega się wystraszył, dojeżdżałam do nich z lekka podłamana po wrednym i oblanym egzaminie w izbie rzemieślniczej. Nie zdanym z powodu gapiostwa i braków jednak w umiejętnościach. Samobójstwo! Ratować! Podważyli drzwi ściągając je z zawiasów, a ich łomot o podłogę też mnie nie obudził. Obudzona po trzech godzinach snu szarpaniem, nie znalazłam ciepłych słów dla troskliwych kolegów. Nie do końca jasne kogo wtedy ratowali, mnie czy boczek.











Zawsze była ciężka katorga z budzeniem. Kłamałam przez sen, że pierwszej lekcji nie ma, nie wiedząc potem że kłamałam. Mama po paru razach nie dawała się nabrać, ale też ona wykształciła u mnie najskuteczniejszą metodę budzenia, dotykała mojej ręki, i ja już przytomna. Budzę się zawsze, gdy np. któryś kotuś pragnie położyć się na mnie. Dotyk. Z budzikami bywa różnie.  Potrafiłam  wyłączyć i dalej spać bo jeszcze minutka, potrafiłam nie słyszeć, co niczym dziwnym w obliczu podanych przykładów z szczenięcych lat. 

Na ogół jednak słyszałam. Długoletni trening, co po pierwszym brzęknięciu powodował natychmiastowe wyłączenie ustrojstwa jednego i awaryjnego drugiego z ustawionym alarmem zaraz po pierwszym. Zdarzało się, że nawalały oba, wyczerpując tej samej nocy baterie.  Złośliwie.

Łojciec budził awaryjnie, bo chcąc nie chcąc budził się po trzeciej, odwalał czynności toaletowe i nie mógł zasnąć do prawie piątej. Tak naprawdę, to pewnie wstając robiłam  mimowolne zamieszanie, które nie pozwalało mu zasnąć i utrwaliła mu się ta przerwa w spaniu.  Parę razy i on nawalił, przekonany że zaspałam, że budziki nawaliły i że późno. Na dworcu się okazywało, że wręcz przeciwnie, za wcześnie o godzinę, lub półtorej. Gnana paniką, nawet nie sprawdzałam. Przy nocnych autobusach bezsens wracać, jechałam wtedy do pracy najbliższym pociągiem, zaczynając ją od szóstej. Raz  zaspałam lądując w Gliwicach, końcowym przystanku i spóźniłam się do pracy, ku swojemu rozgoryczeniu. Gorzej byłoby, gdyby pociąg miał finisz w Żywcu, i takie jeżdżą. Nie ja jedna przesypiam, to popularne zajęcie, np. grupki górników wracających do domu po nadużyciu procentów.  Zajechali raz nad piękne nasze morze, konkretnie to pod Hel. Obudził ich maszynista, wracający do pociągu by ruszyć nim z powrotem.  Takie rzeczy to naprawdę normalne, niekoniecznie po alkoholu, zwykłe zmęczenie wystarczy, mnie na pewno.











Ja jak ja. Różne z budzeniem mają ludzie doświadczenia. Pierwszy kandydat na męża jednej z przyjaciółek wykorzystał jako pretekst do rozstania jej małpi dowcip z budzeniem. Zimową porą, gdy ciemno prawie ciągle, obudziła go po godzinie od zaśnięcia, twierdząc, że jest spóźniony. Oczywiście uwierzył, nic mu nie powiedziały okoliczności na zewnątrz, pojechał w wielkim pośpiechu do pracy. Wrócił po godzinie przewściekły, w milczeniu spakował walizkę, rzucił klucze i tyle go widziała. Po bambetle wysłał kolegę, a wesele było tuż tuż.  Nawet się chłopu nie dziwię, przyjaciółka świetna, ale jako żona dla gościa, co śmiertelnie poważnie traktuje własną osobę, to niezbyt. Obecny mąż wytrzymuje bez specjalnego wysiłku. 

Okoliczności budzenia drastyczne mnie ominęły, czego nie żałuję. Najbardziej niemiło w niebieskim namiocie, wczesnojesiennym rankiem, gdy cholernie zimno, a twarze śpiących niebieskie i dziwnie martwe.  Nigdy, przenigdy niebieskich namiotów, tygodniowa trauma swoje zrobiła. Pewnie że drobiazg i duperela, ale dlatego u mnie szlaban na niebieski i zielony w kuchni, w łazience. Światło i odbicia koloru na skórze i jedzeniu...  Brr. Parasol i zasłony niebieskie i zielone też odpadają. 

Budziki. Wczoraj i przedwczoraj net przegrzebany dokumentnie. Denerwujące. Na ogół nie podają rzetelnych wymiarów. Jeśli ten sam model ma w jednym opisie grubość czterech centymetrów, a w drugim pięć, to dla mnie rzecz istotna, bo musi się zmieścić na wąskiej listwie przy wyrze. Zostają zakupy na żywo. Po lekarzu, we wtorek.

Nie wiem, czy będę mieć przedłużone zwolnienie. Możliwe. Ssało mnie do przylaszczek, więc króciutka wyprawa z A. w szarą wiosnę. Przylaszczki albo przekwitły, albo dopiero będą, mikro było z kwiatami. Pewnie dopiero będą. 

Kompromitująca słabość, a wycieczka naprawdę malusieńka. Ileż jeszcze tak będzie, cholera zaczyna mnie trzaskać. Wygląda na to, że do wtorku jechałam na tajemniczych bateriach.  Nie nadaję się stanowczo jeszcze do roboty, zdechlactwo ze mnie wyłazi wszystkimi stronami, to z jego powodu nic nie załatwione. 

Wrak wrócił, ale wrak z cykankami roślin miejskich i leśnych, oraz paru szarych widoczków.  One to zdobią posta. Kończą kwitnące migdałki w tawule.

R.R. pisała


22 komentarze:

  1. Moje dziecko z tym budzeniem przez długie lata miało podobnie, w domu rodzinnym to pół biedy, bo mama budziła, chociaż potrafił zasnąć w połowie ubierania się albo nad talerzem jajecznicy. Jak pojechał na studia, to robił sobie piramidę z wielkiego blaszanego budzika, metalowych garnków, puszek i sztućców, ale i tak rzadko bywało to skuteczne. Reagował natomiast na pojedyncze zawołanie kolegi pod oknem. Ale co ja się wtedy nawyszukiwałam budzików przedziwnych... Jeden był latający, kupiony w sklepie z dziwnymi gadżetami. Ryczał jak syrena alarmowa i miał śmigiełko, przy pomocy którego odlatywał w nieprzewidywalnym kierunku. Trzeba było wstać z wyrka, żeby go wyłączyć. No ale najpierw trzeba było go jednak usłyszeć, a z tym było różnie... Ale Ci powiem, że za młodu sama miałam problemy z porannym wstawaniem, budzik owszem słyszałam, tylko spać mi się chciało, więc przełączałam na drzemkę po sto razy i w końcu leciałam do szkoły czy pracy z językiem na brodzie. Ale to był skutek późnego kładzenia się spać i równie późnej kolacji. Jak przestałam się objadać na noc i zaczęłam kłaść się regularnie o 22 (teraz 22-23), to o piątej sama się budziłam bez budzika. Pomogła mi joga. Syna namawiałam na uregulowanie tych godzin, no i w końcu powoli się przestawił, skończyło się łażenie po kolegach wieczorami, oglądanie filmów po nocy i jedzenie w łóżku o północy. Teraz nie ma problemu ze wstawaniem na 6 do pracy. Jak nie możesz wieczorem zasnąć, to pij melisę, łykaj ziołowe pomagacze typu Persen albo Positivum. Jak prześpisz dobrze noc, to rano zaczniesz wstawać bez problemów. Organizm lubi porządek, systematyczność.
    Te roślinki przez moment myślałam że z ubiegłego roku. Fiołki u mnie kwitną co prawda, ale pigwowce, tawuły, migdałki chyba tam widzę??? Przecież u mnie śpią jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym spaniem i budzeniem to jakbym o sobie czytała, mła ma dokładnie to samo. Nawet wspominki z dziecięctwa przespanego kiedy dookoła Armagedon i Ragnarök pospołu mła tyż posiada. Co do słabości ogólnej to pocovidowe tak majo, pognębi Cię z miesiąc, dwa. Musowo ćwiczyć i kwiczyć, będzie lepiej. No przylaszczki się jeszcze załapałaś, mła Cię rozczaruje - to przylaszczkowe ostatki. Kiedy przylaszczki pokazują liście to Pamelo żegnaj, do przyszłego roku. No ale fiołki sobie oblookałas, ziarnopłon, szczawiki, że o takich drzewno - krzewowych radościach dla oczu jak magnolia czy słodki migdałek z pigwowcem ledwie napomknę. W temacie budzików Ci nic nie poradzę, mła z nim tyż na bakier, jak w ogóle z zegarkami. To jakiś cud że na ogół wiem która godzina bez gapienia się na cyferki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że jest nas więcej takich śpiących twardo. Treningiem da się opanować, przetrenowałam to przez naście lat, ale nie polecam. Do niedawna sama świadomość że wstawać nie muszę robiła mi kamienny sen. Powinnam pewnie wstawić w posta piosenkę z refrenem "budzikom śmierć", ale właśnie poległy 😀.

      Mam nadzieję że będzie lepiej, nie lubię siebie w takiej wersji. Słabość, tu mam zamiar ćwiczyć, ale niefajnie, że przy zmęczeniu błędnik jakby fika. To nic drastycznego (błędnik potrafi dokopać strasznie), ale i tak nie lubię. Kołowatosci to do tej pory miałam przy spadkach i wirówce ciśnień, teraz doszło i przy zmęczeniu. Ćwiczyć to podobno można.

      Jak na złość cykanek zawilców nie da rady zamieścić, wyjątkowo kiepskie. Były, wątłe i blade, rzadko rozsiane. I wiesz, możliwe że jeszcze się załapię na przylaszczki. Celem wycieczki była stroma skarpa nad starorzeczem Warty, ona zawsze niebieska od przylaszczek. Na niej tym razem nic, ani jednej. Liści też nie było. A skarpa ma wystawę północną, zimniej tam nawet w upał, więc może tam dopiero będą ruszać. Ani jednego nawet tyciego kiełka konwalii, a gdy przylaszczki kwitły u góry, to na dole było zielono od ich liści.

      Usuń
  3. ▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓
    ▓▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▓
    ▓▒▒▒██▒██▒▒▒▓
    ▓▒▒█▓▓█▓▓█▒▒▓
    ▓▒▒█▓▓▓▓▓█▒▒▓
    ▓▒▒▒█▓▓▓█▒▒▒▓
    ▓▒▒▒▒█▓█▒▒▒▒▓
    ▓▒▒▒▒▒█▒▒▒▒▒▓
    ▓▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▒▓
    ▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓

    Fluidy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Tobie też. Odpoczywaj Kocurku❤️

      Usuń
    2. https://www.google.com/search?q=Art+by+Zhenya+Filippova,&client=ms-android-xiaomi-rev1&prmd=ivn&sxsrf=ALeKk037qvx1Z6KVFxAugw7AXoT_JlxbHw:1619927179705&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=2ahUKEwigqu6Ai6rwAhW3wAIHHTEICdAQ_AUoAXoECAIQAQ&biw=393&bih=720

      Usuń
    3. Dziękuję😀 Zenaya Filipowa fajna, ale przy okazji pokazała się Kay McDonagh. Nie znałam, świetna graficzka, i to naprawdę graficzka, czyli ktoś, kto stosuje starą technikę odbijania z płyt. Trawionych kwasami, rytych, lub nowatorsko z użyciem naklejanych grudek i pyłów karborundowych. One, te grafiki doskonałe, choć mniej radosne od prac Filipowej. A pręgowane portrety kocie rewelacja😀.

      Usuń
  4. O nie , taki długi komentarz mi zżarło, a robota w kuchni czeka ! To tylko powiem, że zdjęcia wcale nie takie szarobure, cudna wiosna. No i do roboty się nie spiesz, jeśli możesz jeszcze zostać w domu- adrenalina opadła, a czasu na zdrowienie i dochodzenie do siebie po chorobie i traumie za wiele nie miałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zielono szara wiosna😀 Chciałabym jeszcze dostać trochę czasu, fakt. Słabizna ze mnie.

      A co pichcisz?

      Usuń
    2. A jak zwykle wpadam ze skrajności w akrajność- albo nic, bo mi się nie chce, albo tak jak dzisiaj - nastawiłam rosół i nóźki na galaretę, bo wczoraj przypadkiem na nie trafiłam w sklepie. Jak już gotowałam wywary, to dogotowałam też ziemniaki i jajka i z warzyw zrobiłam sałatkę. Zagniotłam też ciasto na szarlotkę, bo w niedzielę od wypadku mamy mojego K. robię dla nas wspólne obiady , więc po obiedzie i przymusowym spacerze (mama rehabilituje się po tym grudniowym złamaniu przeskrętarzowym kości udowej) musi być kawa i ciasto . Kruche się schładza, więc mam teraz chwilę, jeszcze dziś je upiekę. Jutro na obiad roladki schabowe , surówki, ugotuję też bigosik z młodej kapustki, a potem laba , czyli nadrabianie księgowania na zaś, bo we wtorek idę do szpitala na drobny zabieg na 3 dni, więc czeka mnie post (zabieg na podniebieniu twardym, więc siłą rzeczy czekają mnie chłodne kleiki, póki się rana nie wygoi). Słabizna jeszcze trochę pewnie Ci będzie dokuczać, nic na siłę, pomału dojdziesz do siebie, ale właśnie po to dobrze byłoby jeszcze pozostać w domu. Współczuję tych dojazdów do pracy.

      Usuń
    3. W świetle oczekiwanego zabiegu (i postu po nim), to w pełni zrozumiałe, że Cię wzięło na gotowanie. Aż mi ślinka poleciała😀 i też sobie strzelę młodą kapustkę, a co! Trzymam kciuki by poszło dobrze, a dieta kleikowa była skuteczna i krótka😀.
      Co do pracy, to mam nadzieję na jeszcze trochę laby. Sama wiesz, forma wraca wolno.

      Usuń
  5. Ostatnia partia cykanek miejska, a tam zawsze wcześniej, chyba to centralne działa 😀. Rany, latający budzik!😀 Twój syn mnie zdecydowanie przebił, no i raczej nie zasypiałam nigdy nad talerzem😀 Kochana jesteś, wiesz?
    Małgosiu, u mnie porządna dawka snu MUSI być rozbita, bo przy dojazdach wstaję o czwartej. Właściwie krótko przed czwartą. Więc powinnam kłaść się spać o siódmej/ósmej - nie ma takiej opcji, za krótko w pracowym trybie jestem w domu. Wolę dosypiać w pociągach. Więc normalnie wstaję wtedy, gdy organizm by jeszcze pospał. Trening spowodował, że jeśli nie ma pobudki, to za cholerę sam się nie obudzi. Przed czwartą, bo później to i owszem😀. Przestaje mu przeszkadzać np. pełny pęcherz. W ostatnich latach nie mam jakichś szczególnych kłopotów z wstawaniem na czas, jeśli jest budzik😀, co go aktualnie nie mam. Kłopoty z zaśnięciem oczywiście że miewam, ale statystycznie chyba rzadziej niż ogół. Metoda jedna, umęczyć się fizycznie przy zmartwieniach dużych, intensywnie zająć się czymś do myślenia przy trujących duperelach. Też działa. Latający budzik😀!.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://www.toys4boys.pl/latajacy-budzik-item238.html - (nie umiem tego podlinkować) z filmikiem poglądowym, to taki był, nawet z tego sklepu chyba. Oferta nieaktualna, ale jakby co to pewnie gdzieś takie są. Wtedy nie był na pewno taki drogi.

      Usuń
    2. A może zamiast przysypiania w różnych porach i miejscach - uregulować to również i urządzać sobie o stałej porze po pracy konkretną drzemkę 1-2-godzinną? Przecież tak to wykończyć się można...

      Usuń
    3. Godzina snu rano. Trzydzieści-czterdziesci minut po południu w drodze powrotnej. Tylko tak. Czas w domu zbyt cenny.

      Usuń
  6. Ten latający budzik to dobry trening, ale nie wiem czy akurat dla dziecka. Może i dobrze, że Twój syn go nie słyszał. Sama idea prześmieszna 😀.
    Nowatorska.
    Asa. Jeszcze dodam. Pomyśl o ile mój senny harmonogram łagodniejszy od lekarskiego. U mnie jest regularność, stabilizacja, którą burzy zmęczenie lub zbyt późne zaśnięcie. Do tego można przywyknąć. Gorzej byłoby w trybie dyżurno-lekarskim, czy zmianowym, gdzie praca co jakiś czas w nocy. Przynajmniej dla mnie, a ludzie tak funkcjonują. Więc spoko. Malujesz? 😀❤️😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było dziecko 19-letnie, na studiach, gdzie mama nie mogła budzić a ze współlokatorami różnie bywało. W sumie to ten latający budzik był najskuteczniejszy z testowanych urządzeń, bo ryczał straszliwie, a nie dało się tylko tak z łóżka klepnąć ręką, żeby wyłączyć.
      Mój kolega nie reagował na żadne budziki, ale wstawał na dźwięk telefonu (wtedy stacjonarne były, to trzeba było do niego kawałek przejść) - ja wstawałam o piątej według przykazań jogi, to dzwoniłam do niego, byłam jego budzikiem.
      W temacie dyżurów - wspominałam, że mój drugi syn jest lekarzem (chirurgiem) i tak właśnie pracuje, czasem nocki, czasem łączone z dniówkami, czasem cały weekend 48 godzin, oprócz oddziału ma też czasem podstawową opiekę świąteczno-nocną, a dyżury bywają różne, czasem da się kimnąć, a czasem cała noc na wysokich obrotach. Ale tak się szczęśliwie składa, że on jak ma spać, to kładzie się i śpi, nie przeszkadzają mu hałasy, a jak ma wstawać, to wstaje momentalnie na pierwszy brzęk budzika. I zawsze tak miał, jako dziecko też. Ja bym w takim trybie zwariowała po dwóch tygodniach.
      Maluję, ale miałam przerwę, może coś skończę w ten weekend, mam nadzieję, i pokażę za dwa-trzy dni. W ogóle bloga nie chciało mi się odpalać, bo do pokazania to coś by się znalazło z wcześniejszych rzeczy. Nawał roboty w pracy i wiosenne rozleniwienie...

      Usuń
    2. Malujesz😀! I coś pokażesz😀! Wiosenne rozleniwienie bardzo przyjemna sprawa, jak jest, to po coś jest. Korzystaj😀

      Wiesz, wydaje mi się że tryb "lekarski" to dla wybranych, reszta by się wykończyła. A może i nie, człowiek istota w miarę elastyczna, jeśli naprawdę nie ma wyjścia i uczynnej budzącej koleżanki, to coś z problemem wstawania zrobi. Albo wyeliminuje konieczność wstawania na czas😀

      Usuń
  7. Oby sie poukladalo pracowo po Twojej mysli, te tsk wczesne pobudki i dojazdy, az mnie dreszcz przeszywa, bardzo nie lubię wstawać rano i blogoslawie kazdy dzień kiedy mam mozliwosc wyboru. Nie cierpie budzikow, nie uzywalam, zawsze juz tak bylo, ze budzilam sie przed, zeby mi tylko nie dzwonił.orgsnizm wycwiczony budzil sie o okreslonej porze, a tylko z lenistwa bieglam na pociag lub autobus , bo do oststniej minuty jeszcze lezalam w lozku. Bez sniadania i picia tylko mycie, ciuch i w nogi.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiesz, też tak miałam z bieganiem na ostatnią chwilę. Ale od kilkunastu lat staram się czegoś napić, zjeść jakiś kęs, po za tym MUSI się znaleźć czas na obsługę futerek. Kuwety, jedzonko, picie. I zupełnie inaczej jest, jeśli zaspanie grozi spóźnieniem o parę minut lub kwadrans, a inaczej gdy parę minut snu więcej generuje spóźnienie o co najmniej godzinę. Jak będzie, to zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przede wszystkim, ładnie się postaraj o przedłużenie zwolnienia. Przesadzaj, wyolbrzymiaj, i nie miej wyrzutów sumienia z tego powodu. Zdrowie przede wszystkim, a chodząc do roboty jak masz się skutecznie regenerować, pytam się?

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie bardzo umiem udawać, przesadzać, wyolbrzymiać u lekarza. Może nie będzie trzeba, ostatecznie jest jak jest, czyli słabo. A rzeczywistość pracowa w żadnym razie nie sprzyja zdrowiu. Zobaczymy jak wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń