niedziela, 17 maja 2020

Notatka 0 - próbna


GROZA? Hmm..

Wpis próbny, może ostatni.


Od adrenalinowego poniedziałku minęło już parę dni, groza blednie i rozwiewa się z każdą chwilą. Za chwilę już groza może stanie się niezrozumiała i wręcz głupia. Wpis jest ku pamięci, co tak ulotna.

Więc tak. Mamy maj, zimni ogrodnicy pokazują że są zimni, popaduje lodowaty deszczyk, choć są i przebłyski słońca gdy wiatr przedmucha szarość z nieba. Zielono, kwitną jarzębiny i bzy, w K.. startują z kwitnieniem złotokapy, wonno i kolorowo. Czas pandemii w koronie, ludzie straszeni ze wszystkich stron zaczynają jednak wychodzić na świat, zamaskowani fizeliną, lawirują w coraz większej ciżbie starając się zachować wymagany dystans. Ponadto, skoro ma być "ku pamięci" notuję że: gęstnieją samochodami ulice, roboty drogowe na skalę większą niż w ubiegłych latach prowadzone są leniwie (czy ktoś zdaje sobie sprawę na jak wielką skalę są to roboty? Ja nie wiedziałam, że to aż tak), w K.. automaty (podobne do tych z napojami i batonikami) oferują maseczki, płyny do dezynfekcji i rękawiczki, sklepy częściowo się otwierają, dużo zbankrutowało i już się nie otworzy, część lokali małej gastronomii sprzedaje tylko na wynos, na kilku sklepach nawoływanie do strajku gospodarczego.

 automat pandemiczny

oplakatowane wejście do tzw
 "małej gastronomii"

Rozmowy prowadzone przy utrzymaniu dystansu, więc głośne, o zwolnieniach, postojowych, obniżaniu pensji i fryzjerce działającej w konspiracji. Ktoś się martwi mamą, ktoś inny wyklina na naukę zdalną, ktoś się będzie rozwodził bo już na tę flądrę nie może patrzeć.  Niektórzy zaczynają tworzyć/szerzyć teorie spiskowe lub wierzyć w coś na co dotąd kręcili rączką przy skroni. Depresyjnie i opresyjne. W śląskim szczyt zachorowań zwalany na kopalnie, co nie przeszkadza ostrożnemu uruchamianiu bibliotek i innych takich.
To tzw. tło ogólne, każdy ma własne, ale chyba moje mniej więcej jest powszechne. O roli mediów i polityki pisać nie będę. Choć powinnam, bo nic tak szybko jak ona nie ulatuje z pamięci. A media i politycy.., ach "ku pamięci" własnej powinni się tatuować.

Tło szczególne to takie że dojeżdżam do pracy.  Powodów też nie będę omawiać, ale są na tyle dla mnie ważne, że pomimo strachu, starając się zachować maximum bezpieczeństwa - dojeżdżam do pracy. W pracy jest bezpiecznie.

Trasa z miasta  K.. do miasta Cz-wa.. Pociąg przyśpieszony (to znaczy że nie ma przystanków na malutkich stacyjkach) przejeżdża ją łukiem. Akcja zaczyna się w mieście Z, leżącym gdzieś w połowie trasy. No to jadę sobie z pracy do domu . W mieście Z... informacja, że pociąg dalej nie pojedzie,  będzie komunikacja zastępcza, proszę państwa proszę wysiadać, odjazdy busów będą spod dworca. Busy? A ludzi w pociągu z setka. Na szczęście, dla części pasażerów Z.. to stacja docelowa. Ale w pociągu już jest dopuszczalne zagęszczenie i lada  chwila albo będą puszczać po dwa kilometrowe składy na raz, albo widłami odganiać przyszłych pasażerów.  Lub zmienią standardy -  na to stawiam.
Uprzedzam proszę Państwa fakty, i proroczę że:  może i latem przyszłego roku będziemy nosić trikini (majciochy, biusthalter i maseczka, komplecik plażowy taki - panom oczywiście zostaje bikini - majciochy i maseczka), ale o dystansie społecznym możemy zapomnieć. Niemożliwy po prostu będzie i już. Szkoda, bo bardziej wierzę w dystans i mydło niż w kawałek szmatki.

No to wysiadamy.
Zimny deszczyk, piździ jak nie wiem co majowy wiaterek, a za dworcem już jest tłoczek z poprzedniego pociągu..
No dobrze, a kiedy ten bus?
Za ok.pół godziny powinien dojechać z Cz-wy.
No to jak tak, to sobie odwiedzę ulubione centrum ogrodnicze, to chwilka przecież, druga strona torów, mały spacerek tunelem. I sobie poszłam pooglądać platonicznie roślinki domowe. Szybciutko, bo te "około" niepokoi. Wracam sobie na tzw. luziku i co widzę? Busik z napisem "komunikacja zastępcza"  (a tłum po drugiej stronie torów, za dworcem), na torach następny pociąg wysypuje ludzi.  I oni busa widzą. W niewielkim busiku połowa miejsc zajęta - mogę postać. Słyszę: do Cz-wy za przyśpieszony?  Tak do Cz-wy, ale ja jestem za osobowy, będę  jechał po wszystkich stacjach. Bezpośredni będzie za godzinę. Decyzja: jadę, godzina czekania na deszczyku i wiaterku na  kolejny bus to wizja następnej antybiotykowej serii, dość już tego było. Zrobiłam krok ku oknu naprzeciwko drzwi i to był mój ostatni samodzielny ruch w ciągu najbliższych 40 minut. Zwarty tłum natarł na busa, w momencie zatłaczając go w stopniu większym niż np. sardynki  puszkę. I następna fala ludzka. Krzyk kierowcy, proszę państwa proszę wysiąść, wrzask "jedź ch..." i  rosłe chłopy wybiegające z tunelu i napierające na wejście.
Kierowca uległ. Zamknął drzwi (CUD!!) i ruszył przy dźwięku pięści walących żeby otworzył, bo oni też chcą. Może miał wizję, jak kolejni chętni wchodzą po głowach i karkach do środka, włażą na dach, czepiają się zderzaków i okien a przeciążony busik nie rusza, jest miażdżony i rozrywany na kawałki, a ci z środka pewnie rozszarpani i zjedzeni. Taką wizję miałam i kto wie czy coś podobnego nie objawiło się kierowcy. Ruszył i okazało się że niecodzienne atrakcje już się zaczęły.  Wciśnięta pyskiem w plecak  gościa mocno zapierającego się rękami, tak by był spory luz pomiędzy nim a szybą, dociskana z tyłu, pewnie żeby gościu z przodu się nie zapierał, bezlitośnie dociskana z boków, razem z tłumem bardzo nie zachowującym  dystansu społecznego zaczęłam promocyjną podróż po kawałku kraju którego jakoś nie znałam do tej pory. Nadal go nie znam, wiem tylko że licznie remontowane  i zamykane drogi są wysypywane czymś w rodzaju glinki, śliskiej jak cholera w padającym ciągle deszczyku - podobno to podkład pod asfalt, co to zaraz będzie kładziony. I tworzą te drożyny istny labirynt rozłożony na pagórkach i górkach. Zaczęło się od przejazdu przez most nad torami i próby skrętu na drogę do następnej stacji. Zamknięta, remontują. Jakiś usadowiony z przodu wujek dobra rada kierował  skrętami, jak na razie jeszcze po asfalcie.    Niewiele widziałam, niebo, kawałki dachów jakichś wypasionych willi, szczyty drzew o to chyba daglezja, a zaraz za nią wieżyczka z czerwoną dachówką, dachy, drzewa, niebo, dachy, niebo kawałki dachów, o znowu daglezja , rany znowu wieżyczka z czerwoną dachówką, dachy itp.... itd...  Rozdarłam się,  gdy zobaczyłam wieżyczkę po raz trzeci, a mogłam  jeden raz/dwa razy jej nie zauważyć. Podobno nie było jak wjechać w jakikolwiek asfalt w kierunku następnej stacji, krążyliśmy, a GPS uparcie pokazywał pozamykane drogi. Rady następnych wujków spowodowały zobaczenie wieżyczki po raz czwarty. W końcu, z tyłu busa przewałkował się po ludziach młody chłopak, twierdzący że tu wszystko zna. I znał.  Kazał pojechać kierowcy o wiele dalej, wjechać w bramę wyglądającą na wjazd do prywatnej posesji i gruntówką wjechaliśmy na drogę nie dającą szansy zobaczenia cholernej wieżyczki po raz piąty.  Bardzo sprawnie kierował kierowcą, wpadki zdarzyły się dwie (będzie skręt w lewo, nie teraz, następny miał być. Niech pan cofa), ale  jakiż to był slalom po glinie. Nosiło busikiem okropnie, koła zjeżdżały, ludźmi machało jak meksykańską falą, komentarze wypasionych bysiów zapychających busa na temat pilota i kierowcy  były poniżej wszelkiej krytyki, a bysiu po mojej lewej wykrzykując swoje uparcie pluł mi w oko. Chłopak na szczęście był na komentarze głuchy. Ludzie wysiadali i wsiadali na  stacyjkach, busik ciut lżejszy coraz mocniej się ślizgał na gliniastych dróżkach, aż po efektownym ślizgu zapanował w busie fetor - komuś puściły zwieracze.
Doprawdy, nie można się temu dziwić, nawet żaden z bysi nie komentował zdarzenia. Ja sama drętwiałam że strachu, że busik się wywróci, przypomniało mi się imię nigdy nie widzianego powinowatego, który zginął razem z wszystkimi kolegami w drodze do pracy. Około 30 rodzin straciło wtedy swoich mężczyzn, zginęli wszyscy - nie mieli pasów, a ich samochód stoczył się  po poślizgu po zboczu górki. Jechaliśmy po górkach poślizgami i zamiast pasów były maseczki. I ciągle było wściekle tłoczno. Na szczęście do najbliższej stacyjki było bliziutko i tam wysiadło z pięć osób, w tym ten ktoś zafajdany, a wsiadły dwie.  W M.. bysie wysiedli wszyscy (rechotliwe pożegnanie jednego z bysi: "no teraz to se kołujta bez nas"), i wtedy się okazało, że zapierający się gościu, ten któremu śliniłam plecak, chronił szczuplutkiego i niskiego pana. Wiekowego mocno. Wysiadł też młody przewodnik. Zrobił się luz nieprawdopodobny, usiadłam, usiadł starszy pan, weszły ze trzy osoby. Poniższe zdjęcia są robione tuż przed Cz-wą, kiedy umiałam już utrzymać cokolwiek w rękach, ruszyć nimi po totalnym zdrętwieniu. Sami zobaczcie jaki fajny mamy dystans społeczny.  Miejsca siedzące zajęte są wszystkie.



Dalej jazda była bez problemów. I gdzie ta groza? Wszyscy uszli z życiem, co nie?  Na pewno przesadzam, to wszystko to tylko mi się zdawało, nie mogło być aż tak. Ten ktoś od zwieraczy też miał  szalejąca niepotrzebnie wyobraźnię, a może chory był.

Trzęsawka dopadła mnie, gdy rozbierając się do prysznica zobaczyłam  ciemniejące do czerni przekrwienia. Od szczytu ręki do łokcia. Na obu rękach.

PS1. Jeśli złapałam koronawirusa, to na razie bezobjawowego. Postaram się nikogo nie zarazić. Odkażanie ciuchów na bieżąco, gumowa i szmaciana izolacja, dystans -  wszystko od  wtorku  w szczególnym poważaniu.

PS2. pocztówka z pozdrowieniami z Cz-wy. Tu już jestem prawie w domu.

PS3. No i kto mnie ratował? Portreciki najmłodszego ratownika:


Z pandemicznym zawołaniem mydlmy się!!, na razie się żegnam. No co, w końcu mieszkam w Cz-wie...
                                               R R..




17 komentarzy:

  1. To ja, na Nową Drogę Życia. Sweety dystans społeczny to jest w telewizorni rzundowej a Ty żyjesz w kolorowym i pełnym przygód realu. Dlaczego kolorowym? Nawet rączki Ci po podróży busikiem kolor zmieniły i jeszcze adwentury typu rajd Paryż - Dakar miałaś za darmoszkę. I to obsrańcem w charakterze osoby towarzyszącej. Ciesz się, inni majo życie pełne nudy jak "codzień" w DPSie. No i ratownika o wzroku bystrym a przenikliwym masz na podorędziu ( a w tle całe stadko "emergency" ).
    A na poważnie jak nie jestem zwolenniczką noszenia szmat na twarzy to na taką podróż to mła by się w kombinezon wbiła ( nawet przed tą nieszczęsną pandemią ). A te wszystkie radości to przez to że na dystans społeczny najlepiej robi zdaniem niektórych nieregularna i nieczęsta komunikacja ( w myśl zasady jak pojazda nie będzie to nie pojado ). Na rany powyjazdowe zalecam okłady z kotów. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ostatnia kretynka, nie skojarzyłam, że mogę widzieć to co napiszę tak jak widzę inne blogi..O Ciężka Ignorancjo odpuść mi, błagam!!
      Jak popatrzeć tak jak Ty, to tak. Miewam życie bardzo kolorowe. Na szczęście ratownicy służą pomocą i okładami w razie potrzeby.😜
      Co do kombinezonu, to niestety nie posiadam. Nie przewidziałam (o Ciężka Ignorancjo!! Odpuść powtarzam!!!) że może być niezbędny. A takie interesujące pokazują na filmikach: T-rexy, pikaczu.. Skuteczny byłby także ten z Vabanku , tj "kropla mleka dla sieroty"...

      Usuń
    2. Zawsze się możesz chronić obcinając dół od pięciolitrowej butli typu pet i przymocowując oną butlę do ciała za pomocą folii i taśmy samoprzylepnej. Za dopływ powietrza odpowiadać będzie szyjka butelkowa wystająca nad głowę, tzw. wyciąg. Na korpus dyskretny płaszcz foliowy sklejony "do figury" klejem cyjano i kałasznikow mało dyskretnie noszony ja torba na ramieniu ( paseczek możesz miec z materiału nadającego się do dezynfekcji ). W takim zestawie zniesiesz każdą podróż, nawet miejsce siedzące sobie zapewnisz ( tylko wtedy musisz z szyjki butelkowej taki przewód albo inną słomkę wypuścić wysoko, hen, bo jak nie wypuścisz to Ci jeszcze naplują koronawirusem do ustrojstwa. ;-)
      Sweety, ja to do dziś opanowałam jedynie cześć bloggera, większości funkcji i gadżetów nie montuję coby się nie popsowało.

      Usuń
    3. Pomysł cudny, i jaki twarzowy. Jestem zachwycona i zastosuję. Tylko kłopot z kałasznikowem będzie. Składana kosa może?

      Usuń
  2. Współczuję takiej jazdy, a że boję się tłoku w autobusach i tramwajach, to teraz wyłącznie autkiem. Najsłodszy ratownik jest piękny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję. Ale wiesz, ten strach nie jest tak do końca słuszny. A co jeśli nam tak zostanie? Czy obecny strach aż tak nas okradnie? Bo teraz Sama wiesz jak jest. Na wyciągnięcie ręki już nie ma sąsiadów, przyjaciół,dalszej rodziny.. telefon i Skype, maile. I to ma nam wystarczyć?

      Usuń
    2. Mnie już przestaje wystarczać i zapowiedziałam starszym dzieciom, że jak tylko pozwolą szmaty zdjąć z twarzy, to wsadzam moją Mamcię i zawiozę Ją do prawnuczek, a moich wnuczek, bo nie byłam u Nich od grudnia. Najpierw ja byłam przeziębiona, potem te dwie młode, a później pandemia i widzimy się tylko przez neta. Mamcia moja już tęskni za wnuczkami i prawnuczkami

      Usuń
    3. Trzymam kciuki za te plany. Moich bliskich zobaczyłam w niedzielę poprzedzającą opisany poniedziałek, a tak się złożyło, ze widziałam ich w październiku ub.roku. To było COŚ. Radość i rozmowy na tysiąc tematów, zaskoczenia zmianami w naszym życiu i naszych zwierząt. A niby wszystko się wiedziało.

      Usuń
  3. Łoooooooooooo! To żeś dała!
    Mydlmy się! Zrobiło mi dzień :)))
    Powiem Ci co następuje:
    1. To żeś miała sport ekstremalny w cenie biletu PKP, a takie Bieleckie i Urubki to ganiają za cinżkie piniędze po K2 w te i na zad. A wystarczy wsiąść do pociągu byle jakiego... ;)
    2. Popatrz na pozytywy. Kiedy ostatnio ktoś Cię tak mocno wyprzytulał, jak społeczeństwo w ów pamiętny poniedziałek?
    3 Z tej wieżyczki to się jeszcze będziesz śmiała za kilka lat. To coś jak w pamiętnej komedii o wakacjach Griswoldów: "Tak tato, wiemy, Big Ben i parlament"
    4. Szacun dla tego pana, który się zapierał o szybę!
    5. Masz pięknego pocieszacza-ratownika :)
    6. Najważniejsze! Czekamy na dalsze wpisy, bo super się zaczęło! W tym miejscu wypadałoby napisać: i życzymy wielu przygód! ;))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki, o dzięki. Cieszę się, że się podobało.
    "Mydlmy się!!" jest ściągnięte od Marty Kisiel. Pasuje bardzo, a książki tej pani gorąco polecam. Wiesz miły Piesu w sweterku, na razie mam nadzieję że czułości w najbliższym czasie się nie powtórzą. Niech mi sińce zejdą przynajmniej. A co do szacunku dla zapierającego się gościa, to w pełni go podzielam. I sama sobie składam gratulacje bo milczałam na temat tego zapierania się, jak nie ja. Moje futerka są wszystkie dla mnie najpiękniejsze i wiedzą o tym doskonale, ale komplementy Felusiowi powtórzyłam - wydaje się zadowolony. A wpisy (o jasna dupa, jakie to czasochłonne jest) jeśli będą, to mam nadzieję, że już na trochę mniej adrenalinowe tematy. I wtedy nie będzie się czym ekscytować 😀😃😀






    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he, he. Ano, zajmuje baaaaaaaardzo dużo czasu :)
      Trzeba liczyć kilka godzin na wpis. A jak kto ma ambicje do zdjęć na tip-top, to albo powinien się zwolnić z roboty, albo zawiesić spanie. Na szczęście nie wszyscy uprawiają fotograficzną onanię, a w blogerze istnieje coś takiego jak wersja robocza i wpis można produkować na raty.

      Usuń
    2. Zdążyłam się zorientować, że to zajęcie na godziny...szacun dla tych co piszą regularnie wielki. Ech.. kruca bomba mało casu... Pozdrawiam

      Usuń
  5. No w końcu i jest piękny Kocio!!! ❤️❤️❤️❤️
    Wielu przygód! 🍯

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocio piękny, przyznaję. Ale jaki był wczoraj niegrzeczny!!! Jak miło, że wpadłaś Drevni Kocurki..😀

      Usuń
    2. Będę wpadać i nie zazdroszczę komunikacji miejskiej. Ja chyba bym padła na zawał tam.

      Usuń
  6. Dzień dobry, tu dora i przyjszłam ode Tabazy. Jestem zachwycona wpisem zachwycona i uchachana, jak dobrze, że zechciało Ci się pisać bloga.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam serdecznie, zapraszam. Cieszę się, że się podobało.Jak na razie walczę z własną ignorancją co do pisania bloga, różnie idzie to i różnie może być. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń