Sobota 29.04
Bobusiowanie. Nic właściwie nie zrobione. Jakoś bardzo a bardzo nie mogłam się zebrać (bo i niezbyt się czułam), w efekcie tegoż pojechałam późno, wbrew własnemu ciału i wbrew woli futerek, które dziś rano były kochające mamunię przebardzo. I wobec mojej dzisiejszej niezborności, kotunie też przyczyniły się do późnego wyjazdu i do wyjazdu, w końcu pojechałam bo trochę ich miałam już dosyć. Ja kołowata, z ograniczonym refleksem i z ciężkimi dziś nogami, a one podłażą pod stopy - to już lepiej było pojechać dla ich i własnego życia i zdrowia. Więc późno, ale pojechałam.
Bobuś naostrzył szpadel, zachęcająca rzecz do kopania. Wiadomo, szpadel jeśli jest z dobrego metalu, to z czasem staje się tylko lepszy w użyciu, ostrzy się sam przy kopaniu, ale zanim się naostrzy..... Rany. Horpyna może dałaby radę, ja nie. Przy poprzednim pobycie coś chciałam na to poradzić, Bobuś patrzył na mnie jak na głupią gdy próbowałam ostrzałki do noży - beznadzieja, trzeba przeszlifować i tu mechaniczny sprzęt potrzebny. Patrzył, kpił, ale proszę, przeszlifował i naostrzył - to naprawdę przemiła rzecz. Tylko że pewnie jak każdy facet oczekiwał pochwały, jeszcze będę musiała dochwalić bo nie miałam siły na solidne peany.
O kopaniu to już lepiej nie mówić. Ale jest naprawdę ogromna różnica, nie ma porównania i pojąć nie mogę dlaczego sprzedają nienaostrzone.
Dzień był dla mnie nieroboczy. Musi od czasu do czasu być i taki.
Było miło tak bezrobotnie, pierdoły były popychane, głupoty zupełne i od czapy.
- napite kleszcze mogłyby być przekąską dla wampirów, jak oliwki lub orzeszki. Wniosek wysnuty przy przeprowadzanej inspekcji psiego futra pod kątem krwiopijców.
- Beatka znalazła pierwszego w tym roku jadalnego grzyba w lasku na pasku. Uszak mu na imię.
- jak kto widzi kolory. Co jest szare, a co jest różowe lub niebieskawe. Mamy inaczej, to co dla Asi różowe, dla Beatki szare, dla mnie brzydkie zimne lila. Bobusia nie było przy tym kawałku gadki.
- jak było na samym początku mieszkania w Bobusiowie i gdzie jest studnia,
- co sądzimy o zmianach w naszym kraju i dlaczego nie będzie wywieszonej flagi,
- ulubione seriale,
- jak zakisić pąki mniszka,
- historyjka Asi, co ją zakonnica subtelnie przekonywała do spódnicy. Maj podobno miesiącem, gdzie kobiety noszą spódnice i sukienki na znak zawierzenia Maryji - Beatce wpadła w oko notka w necie. W świetle planowanych zmian w prawie te dwie rzeczy spowodowały u mnie atak furii objawiający się m.in. bluzgami.
- itd, itp. rozrzut tematów duży, ułamek podałam.
Zupełnie nie wiem czemu wróciłam tak bardzo zmęczona.
Cykanki tym razem trochę oszukane, wycinanki z większych. Ale uwaga, psiząbki 'Pagoda' się rozrastają, magnolia powolutku staje się drzewem, tulipany bez wykopywania kwitną trzeci rok, kamasje mają liczne pąki w dwóch zbitych kępach, podziabana na drobne cząstki (niechcący oczywiście) żółta szachownica cesarska kwitnie jednym kwiatem, ale zdaje się że każdy kawałek wypuścił zielone. Rozmnożyłam? A, i kradziony z Przeprośnej Górki bizantyjski barwinek (vinca major) zakwitł. To jest Rolls Royce wśród barwinków, mała kępeczka już jest z pojedyńczej odnóżki i jak na taką kępunię kwitnie wstrząsająco. Ciekawe czy miewa inne kolory.
Niedziela 30.04.
Pierna niedziela. Trzecią turę prania załadowałam. Kołdry, koc, materacyk-podściółka. Taka pogoda a ja pralnicza, aż mnie nosi, zwłaszcza że kołowatosci dziś nie ma.
Dlaczego nagle kuweta przestała pasować mojej rudej małpeczce? Podejrzewam żwirek, tym razem gruboziarnisty i ostrawy. A tekstylia mięciutkie........ Trudno, trzy wory kupione, musi się przyzwyczaić. Jacuś i Feluś mogą lać tam gdzie powinni, to i Rysia będzie. Howgh.
I jak się ostatnia tura prania wyturlała wirująco, to niby było jasno i nadal cudnie, ale mnie chęć wyjścia zwiędła.
Poniedziałek 01.05
To cały czas miasto. Czai się tuż tuż, my przechodzimy pod mostami i po mostach służących zakładom, mieszkańcom, kolejom. Tory biegną prawie równolegle do rzeczułki, że miasto blisko to widać mało, powyżej dworzec Częstochowa Stradom, za nim solidna dzielnica z wielkiej płyty, trochę ocalałych starych niskich kamienic, po naszej stronie to raczej niskie kamieniczki i domki jednorodzinne, przemysłowo to jest po obu stronach, na szczęście tego to mało widać. Ponieważ idziemy w kierunku źródła, to Stradomka coraz węższa. Lada chwila będzie jeziorko pogliniankowe, tzw. "zalew zaciszański". Wędkarze tam się rządzą i już nie można się w nim kąpać. Ciekawe, pogonili łabędzie, czy same się wyniosły?
Okrążamy wodę, co jakiś czas wędkarze, ale ludzi mało. Za to przez część dreptania przybrzeżną ścieżką, jak wyprowadzany piesek idzie przed nami gołąb.
A przy tej nowej drodze kolejny stawik-zalew pogliniankowy. Mniejszy. I chyba powstał niedawno przy kopaniu, bo kopią na tym kawałku Cz-wy. Coś budują.
I tyle było tego wędrowania. Dworzec Częstochowa-Stradom widziany z drugiej strony, i miasto, już bardzo miasto.
I pierwsze co, to w domu Feluś wyściskany. Mój tygrysek przyjął uściski jako rzecz należną, ale z zadowoleniem. Rysia po sobotnim opieprzu leje w kuwetę.
Wtorek 02.05
Pierny. Rysia miała/ma rozmach, moje łóżko omijane - grzeczna dziewczynka, ale wszystko szmaciane to hulaj dusza. Ma nie tylko rozmach ale i wyjątkowo pojemny pęcherz, bo w kuwetę też leje. Sterta prania do ponownego prania. Suchy i czysty stos przykryty ręcznikiem, bardzo duży bo z kilku prań, już nie jest suchy i czysty. Cholera, może koledzy pomagają?!!!
Szaro i dusznawo. Sennie. Czyżby miało lać?
Dzień szary, siąpiący deszczem od późnego popołudnia i prawie całkiem zmarnowany na rozlazłe poczynania. Przeglądałam dostępne forniry, lakiery i bejce, pora zająć się na porządnie meblami. W necie namiętnie oglądam rozmaitych odnawiaczy, i rany. Na temat tego co widziałem kiedyś napiszę. Sama wciąż obracam we łbie jak i co.
Główna troska to stół, szafki pod nim super, ale mógłby być większy, pięć centymetrów więcej byłoby akurat tak, jak być powinno. Kombinowałam jak by tu, stół ogólnie jakoś służy, wygodniejszy od tego co było, ale ideałem nie jest i straszy odpryskami politury.
Opatrzność czuwała, nie kupiłam forniru, nie mogąc się zdecydować który najlepiej pasowałby do wszystkich gratów i ile mi go właściwie potrzeba, bo jak kupować to tak, by nic nie zmarnować.
Wieczorem, przy wyrzucaniu śmieci zobaczyłam przy śmietniku stojący stół, w znacznie lepszym stanie niż ten, co teraz zastępuje mi biurko.
Latałam koło niego z trzy razy, mierząc i oglądając i decyzja zapadła. Podmiana. Rozkręciłam, z całym nigdy nie dałabym sobie rady, trwało to trochę. Przydźwigałam w dwóch turach, nogi i środkowa deska, oraz sam blat w drugiej turze. Rzecz przeprowadzona nocą głęboką i prawie bezszelestnie w deszczu przefatalnym. Na razie łup stoi na korytarzu, I uf. Nie będzie kładzenia nowego forniru, ten mebel nigdy nie oberwał młotkiem, nigdy nie robił za drabinę malarską ani za imadło przy piłowaniu. Blat jest większy o dziesięć
centymetrów, co jeszcze jest spoko.
Środa 03.05
Miało być bobusiowanie, ale nie będzie. Okazało się że Asia uszkodziła sobie nogę, but obrobił już po naszym rozejściu się. Ponadto podziębiła się przy spacerze w deszczu ze swoją francuską pieską, bo pieska nie ma litości, to wodna sunia i po deszczu to może godzinami.
Ja zaspałam, obudziłam się po wczorajszych wysiłkach w ulewie obolała i smarkata. Powinnam teraz wymienić stoły, ale jakoś niechętnie podchodzę do tematu.
I wiesz co Czytaczu? Niektóre zjawiska są względne. Przydźwigałam wczoraj ten blat, płyciny lekko rozsunięte, rama zarzucona na ramię i dało radę. Tyle że dziś ledwo-ledwo wtarabaniłam go do mieszkania. Podsechł co nieco, powinien być lżejszy, więc niby powinno być proste wciągnięcie go na przedpokój, a tu zonk. Niezrozumiałe.
Cholera, coś mi się zdaje że znów będzie jazda z zaziębieniem, ćwierka mi w uszach. Z jednej strony to nic dziwnego, w nocy przemokłam do majtek, z drugiej to jednak przesada. Od majowego deszczyku?!