Ten post jest efektem drobnych spacerów. Miejskich i niemiejskich. Sam banał, i może dobrze. Wydarzenia i zjawiska efektowne potrafią być wstrząsające, denerwujące, dołujące. A wystarczy że kciuki mentalne trzymam z całej siły. Bo dzieje się. U niektórych już lepiej ( TFU-TFU-TFU, NIE ZAPESZAĆ!!!), u blogujacego Futrzaka zmartwionego Mefim może też, oby, och OBY!
Nie mobbinguję tym razem o wieści, ale koty nastawiam, mowy do niebios wygłaszam, no i te kciuki. Oraz znów link.
pomagam.pl/3miesiace
Na początek, z obfitości miejskich tekstów i obrazków napisy.
Różne bardzo, czyż nie?
Jesień już, nie ma się co łudzić. Jeszcze co prawda miejskie kwietniki barwne, tu coroczne cudo. Koleusy, czerwona begonia dragon i jeszcze coś tam, czego nazwa wyleciała mi ze łba, a wiedziałam.
Podszyte te obsadzenia betonowych donic szarym bluszczykiem kurdybankiem, zieloną tojeścią, bordową komarzycą. Bardzo okazałe i rwie oczy. A poza tym drzewa zaczynają barwnieć, czasem podsychając, co widać na przykład na klonie pod moim oknem. Ma rude suche obwódki na każdym liściu, niezbyt to ładne. Iglaki też w nie najlepszej formie.
No dobra. Wysypuję resztę cykanek zieleni miejskiej.
Jak widać drobne i niedrobne skarby jesieni są. Nawet w mieście. Pigwowce, kasztany jarzębina, mahonia i głóg. Asia tęsknie wspomina jarzębinki w czekoladopodobnej polewie, dziś smakołyk wyłącznie domowego wyrobu, nigdzie w sklepach nie widziałam. I chyba nie ma.
U Bobusiów roboczo, deszczowo i szaro. Srajtfon w takiej wilgoci pasuje, więc cykanek niet. Była próba spalenia części spróchniałych gałęzi, ale przez deszcz nieudana. Sterta do spalenia urosła zamiast zmaleć. Przez lato były dokładki, w upały ognisko nonsensem, a teraz jak mają czas na palenie to pada jak na zamówienie. I gasi.
Była i powtórka lasu, tego samego co poprzednio. Tym razem trochę inaczej poszłyśmy, ale z zaliczeniem widzianej poprzednio polanki przydrożnej. Waleriana kozłek, wielkie kępy. Były w planie wykopy ale mocno siedzi w ziemi, bez solidnej łopaty ani rusz. Zabrana w celu wykopków łyżka dała ciała, czyli nie dała rady. Skończyło się na zebraniu półdojrzałych nasion i jednym pędzie z mikrym korzonkiem. Dobre i to. Przy polanie rosną paprocie, jakaś odmiana wietlicy, ażurowa i wytworna. Piękna, ale już nie było jak wykopać.
Dziwna rzecz, ludzie wracali z grzybami a my prawie nic. Bo co to za łup jedna nadżarta przez dzika kurka (Asia) i dwa modrzewiowe maślaki (ja) wobec napchanych wiader, koszyków, toreb? No żaden. Kiedy wsiadłam do autobusu, Asia poszła do domu pieszo, częściowo lasem. Nie ma daleko na swoje osiedle, a teraz, z racji rozwalonej estakady i okrężnych kursów prościej iść pieszo. Szybciej i mniej stresu, bo nie trzeba przedzierać się przez autostradę pozbawioną kładek i przejść. I co? I wyhaczyła dwa wielkie prawdziwki, zdrowe, tak po drodze i przy drodze. A najczęściej widziałyśmy takie grzybki.
One podobno też jadalne po specjalnej obróbce, bez obróbki jadalne raz. Las w słońcu był niezwykle urodny, nie wiem czy to widać na srajtfonowych cykankach.
I takie to spacerki były. A w niedzielę była impreza w postaci mini giełdy kamieni szlachetnych i skamieniałości. Łeb mi pękał w sobotę, w niedzielę trwało dojście do jakiego takiego dobrostanu, więc załapałam się na zupełną końcówkę imprezy, zniżkowym biletem, bo więcej niż połowy stoisk już nie było. Puste blaty widać.
Miałam cykać do wypęku i nawet się starałam, było co mimo puścizny.
Dotarło do mnie jednak, że to naprawdę ostatnie chwile, odpuściłam więc biżuterii omijanej w cykankach i popędziłam robić drobne zakupki, zakupki, bo nic poważnego nie kupiłam. No dooobra, moje zakupki to drobne gwiazdki hematytowe do bransoletek. Lubię hematyt, świetnie i szlachetnie udaje metal, nie powoduje alergii, nie tak łatwo się zmienia. A występuje w takiej rozmaitości kształtów, rozmiarów i kolorów że w głowie się mąci.
Jak skończyłam zakupki to okazało się że jeszcze jedno stoisko wyparowało, to z ozdobami kwietnymi ze skóry. Brzmi strasznie, ale wyglądają te wyroby super. Nic nigdy tam nie kupiłam, dla mnie skóra to nie jest ulubiony surowiec, ale towar oko rwał zawsze. W pięknych kolorach, bardzo letnie i wiosenne zwiewne naszyjniki, szpile i brosze, bransoletki, paski i pierścionki ze skórzanych kwiatów, liści, owadów. Oryginalne bardzo, no i nie tanie. No trudno, następna impreza w lutym, miejmy nadzieję że będzie i ja będę na niej w większym zakresie, może i skórzane cuda będą.. Zawsze sobie obiecuję, że tym razem coś kupię, no i po pierwsze niemoc decyzyjna mnie dopada, po drugie wąż w kieszeni syczy "a gdzie to będziesz nosić? do czego ci pasuje? tyle kasy! mało masz?". I kończy się na podziwie. Powrót.
Pisała R.R.